książki

You are currently browsing the archive for the książki category.

Lula Sarnia, Wiśni mi się (Łódź 2022), świeżo wydana książeczka utrzymana w stendhalowskiej kolorystyce – czerwone na czarnym, kosmiczny pojazd, którym lądują białe litery wierszy (Boy tłumaczył: dwie Francje, mundur i sutanna; w ramach absurdalnych wybryków wyobrażam sobie, że u Sarni zderzają się odwrotności tych dwóch pojęcio‐tropów).

Kiedy półtora roku temu ukradłem do bloga wiersz w cieniu kasztanowca piekli się burza (nota kopytna i torbacz, jej tytuł sumował pobieżną wycieczkę po wierszach i obrazach Sarni), zanotowałem na odległym marginesie:

Poczytałem w sieci parę innych wierszy tej autorki; była tam bardziej, nazwijmy, rozgadana. Wygląda to na jakąś ewolucję.

I rzeczywiście. Wspomniany wiersz trafił do książki pod zmienionym tytułem: w cieniu łutówki piekli się burza [łutówka: jedna z odmian drzewa wiśniowego], i radykalnie skrócony, w stronę od‐gadania. Wiem o tym z PPR #6; ową ewolucję omawia tam Jakub Skurtys [tym razem w roli nieruchomego akuszera^] szerzej (ach, cóż byśmy bez niego poczęli!).

A tu jeden z wierszy w Wiśni mi się:

pestka

przeciwsłoneczna okupacja, w sadzie wiśni
trafiają w głowy podczas lądowania
środek altany, nie ma klamek
lato zaczyna drylowanie
sto i my sto dni, burza wszczyna ciszę

Być może cała książka „trafia w głowy podczas lądowania”, wybryk wyobraźni podpowiada, że Lula Sarnia jest kosmitką. Przebraną (cieleśnie) za koloryt hiszpański, w obrazach eksploruje gęste faktury napadnięte przez nieoczywiste formy figuralne, w wierszach twardymi liniami łączy znaczące (jak u Paula Klee), widać to choćby w powyżej cytowanej pestce.

Przymierzam się do zakupu – i co widzę? Że także dla większości księgarni (sieciowych) autorka jest alienem; powtarza się info: „Autor książki: Lul Sarnia”, choć obok na reprodukcji okładki stoi czerwono na czarnym inaczej.

Przypadek?

Niemal natychmiast po opublikowaniu noty czytane w poziomie, wycieczki po streszczeniu pieśni Julka Rosińskiego opartej (pisałem) na 1/4 zawartości tomu, wierszach dostępnych tu i tam w sieci, dostałem e‑dar całości z komentarzem „pozostałe 3/4”; akt hojny i/lub nieco złośliwy (do dziś nie wiem). Dla porządku wspomnę, że podobne akty zdarzały się (choć rzadko) także w przeszłości: z reguły owocowały blogonotą, jeśli nie dwiema, co kto‐chce może potraktować jako ukrytą wskazówkę.

Wstępne zadania zostały już sformułowane, po pierwsze, czy hipotezo‐metafora:

Jego [Rosińskiego] wiersze to mobile, szkieletowate rzeźby poruszające się pod wpływem ruchu powietrza; tu: idzie o rorschachowaty ruch skojarzeń.

...potwierdza się na materiale całości tomu, oraz, po drugie:

Czy dotykają, rezonują, afektują, czy też to tylko „ładne gesty xD” (że zacytuję autora z rozmowy z Jakubem Skurtysem)?

Ostrzegam jednak: tekst poniżej zawiera #uwaga‐spoilery.

mobil

Tak, mało jest tu wierszy (jeśli w ogóle), które nie wykazują budowy segmentowej [składowych mobila]; cząstki są przez autora semiotycznie domykane, technikę tę można nazwać „kapsulizacją” [encapsulation; skojarzenie z „hermetyzacją” (inform.) uprawnione]. W innej terminologii można nazwać te segmenty odrębnymi „drogami ujścia”. Wiszą obok siebie i zależnie od indywidualnych obrotów (pod wpływem „ruchu skojarzeń”) wchodzą w różnorodne konstelacje znaczeń. To metoda, nie przypadek.

Analizę podobną do tej z czytanego w poziomie (tam – wiersza a nasze zamki zdobywali głodem, o tyle niepełną, że dot. kawałka zamykającego książkę, mającego w jukach dodatkowe zadanie) czytelniczka mogłaby przeprowadzić na każdym praktycznie wierszu z tomu.

Bardziej systematyczne zwiedzanie streszczenia pieśni przynieść może (jako side effect) zestawienie kilku proto‐katalożków. Na przykład:

języki

Trzy są dominujące. Język symbolicznego imaginarium nowotestamentowego (nazwę go brutalnie: bękart katechezy). Piłkonożność, i tu uwaga: w wywiadach autor podkreśla, że było tego wiecej, ale ciachnięto. Przerażające! bo po owej redukcji zostało tak dużo, że strach pomyśleć, ile było przed! Jakaś piłko‐feeria! (Brrr.)

Wreszcie – język szkolnych repetycji z kultury/literatury/filozofii. (To wyróżnienie jednak nieco niesprawiedliwe, bo oparte w sporej części nie na tekście, a na informacji biograficznej).

Na przeciwległym biegunie formalnym jest

konkret

Tu potrzebny komentarz. Mnie konkret b. interesuje (zawsze). Ale nie dlatego, że szukam na siłę referencjalności w wierszach. Ciekawi mnie przekształcenie, droga od konkretu do pomieszczonego w wierszu obrazu. Weźmy taki przykład:

czternastu ludzi wielkiej maści pędzi dobić czarnego
konia ostatnich sondaży

(tym, do których się spóźniamy)

Konkret objawia się w doniesieniach z października 2019: „Według sondażu Ipsos PiS wygrało w czternastu województwach, natomiast KO w dwóch”. I popatrzcie, co z tego zrobił autor! Statyczne przeszło w dynamiczne (i to spersonifikowane); brutalny [zob. też niżej w umyskach] film akcji. (Do „wielkiej maści” jeszcze wrócimy.)

Albo:

mężczyzna 1 przesuwa po mężczyźnie 2 oddech,
tak jak przesuwa się mebel w celu wyciągnięcia
zabawki

(wielki piątek. 10.04.2020)

Adres w tytule odsyła do (poniekąd pamiętnego) przedświątecznego dnia, naznaczonego pandemią. Wszystko było zamknięte. Ale to wtedy właśnie Kaczyński prawem kaduka jako jedyny wpuścił się na cmentarz (kolejny gest nekromanty). Mało tego: „Bez masek, bez rękawiczek, bez zachowania odpowiedniej odległości, łamiąc zakaz zgromadzeń publicznych, Jarosław Kaczyński i jego „świta” poszli dużą grupą na obchody smoleńskiej katastrofy”.

„Oddech” jako alegoria pandemicznego zagrożenia. A obraz w wierszu Rosińskiego wali czytelnika kijem w pięty. Żywi się konkretem, ale działa daleko od dosłowności.

Czy wreszcie:

[...] ja przez okno oglądam dzieci
skitrane na tyłach katedry, jak spożywają

przemycone pod językiem hostie.

(budowałem Babilon z zestawu Lego City)

Tu mamy listopad 2019: „Podczas komunii chłopiec wyjął hostię z ust, bo [jakoby] rozbolał go ząb” – donosiła prasa. Ciąg dalszy: przetrzymany siłą przez klechów, wezwano policję itd.; news na ładnych kilka dni. Babilon pychy.

tropy/motywy – rzeczownik

Czyli alegoria (wzgl. metafora). Katalożek takich ujęć byłby pękaty.

  • zmarszczki – biografia, doświadczenie
  • plecy – rodzina, więzy (zabawne, bo jakby wychodzi z kolokwializmu „mieć plecy”)
  • siność – ciężar losu
  • wiosło, kamień – dualizm falowo‐korpuskularny na oznaczenie trajektorii uczucia
  • kopanie (kamienia, płatków śniegu) – odpiłkarska alegoria sprawczości, pragnienia wpływu‐na
  • szczyt, warstwy, gruz (rodzaje „sedymentacji”) – kolaps jako obraz pobytu-[przebytu]-w-doczesności
  • trzy dni – żałoba
  • i in.

Na każde z wymienionych mam cytaty z co najmniej dwóch wierszy, ale (pomyślałem) – może ciekawiej będzie zostawić nie dokonane uźródłowienie jako zaproszenie do ew. czytelniczej zabawy.

Odrębną kategorią, na pograniczu sub‐języka, jest pies; wbrew doniesieniom krytyków, w tym „psim‐końskim interesie” [Transatlantyk] nie dominuje koń. Pies – ukonkretnienie pozycji narrującej^. Podległej.

tropy/motywy – czasownik

Czyli solaryzacja, częściowe odwrócenie kulturowo ustalonego porządku.

  • „działki na Siekierkach skaczą przez kałużę” (który wstał, przeciąga się)
  • „pod powierzchnią kroku idzie nawrócony / Atlas” (ten sam wiersz)
  • „nie jesteśmy nawet połową Norwega / balansującego na smyczy w centrum jego własnego psa” (ile Norwegów?)

...generalnie:

  • „bo konia buduje się od boksu” (budowałem Babilon z zestawu Lego City)

No i inne, bardziej kamuflowane.

tropy/motywy – umysk

(„Umysk” = [def.] „3. zjawisko ześlizgiwania się umysłu z rzeczywistości albo poszczególnych elementów rzeczywistości z siebie nawzajem”; zob. słownik.)

  • „w tle chata rybacka / wypuszcza port” – podwójnie pokrętne
  • „czternastu ludzi wielkiej maści” – frazeologizm „wszelka maść” [= umaszczenie] przechodzi w zaprzeczenie różnorodności: „wielka maść” jakże trafnie oddaje profil ideololo elektoratu PiS‑u
  • „gdy Sosnowski pisze: brutalny karzeł przechodzi przez / niebo” – tu głowy nie dam, ale Sosnowski bodaj napisał brunatny, nie brutalny
  • znowu: jest tego więcej, subtelniej poskrywanego

tropy/motywy – deklaracje ‘ekstatyczności’

Choćby taki fragment:

[...] czy wiesz, jak

śpiewa się w kopytach? jaka to satysfakcja krzyczeć najgłośniej,
wyczerpać możliwości, w końcu drążyć plażę, wyjść?

(tym, do których się spóźniamy)

Jest tego parę, cześciowo poukrywane w kursywach. Powiem wprost: właśnie „deklaracje” czegoś, nie samo to coś. Nie przekonują mnie. Wykrzykniki (czy jakże ostatnio nadużywane gierki w powtórzenia) są trudne.

wrażenia?

Powyższe katalożki są, owszem, przyczynkarskie. Niemniej ilustrują (mam nadzieję) rodzaj językowej roboty autora, jest to robota dobra i sprawna, zwraca uwagę i wciąga.

Dzieje się tak (dla mnie) mimo pola semantycznego zadanego przez dwa (wyż.wym.) języki, odnoszące się do materii (dla mnie) odstręczającej, a co namniej istotowo obcej. (Wspólnotowa) religijność, (wspólnotowa) piłkonożność – dwa wielkie akumulatory kapitału, stojące na [początkowej] atrakcyjności równościowo‐opiekuńczych [haha] mitów czy – dopowiedzmy – względnie równościowych praktyk społecznego zwierzęcia w fazie wzrostu. Życzę obu tym językom wymarcia, a ludzkości – dekolonializacji obszarów, które zagarnęły.

Gdy idzie o „wrażenie gatunkowe”, streszczenie pieśni przywołuje na myśl studencką etiudę filmową: formę krótką, która ma naraz i potwierdzić odebraną/właśnie‐kończoną edukację, i jej zaprzeczyć, „wyjść poza”. Etiudy f. bywają nagminnie przesymbolizowane, atrakcyjne (tylko w intencji albo i de facto) scenki mają się nanizać na calościową impresjo‐interpretację wg kopiasto dosypywanych „sygnałów istnienia tajemnicy” [Tajemnicy Bytu wzgl. tajemniczki bytu]. I trochę tak właśnie jest ze streszczeniem.

Z drugiej strony, tom zdaje się być jednocześnie rodzajem dziennika (skondensowanego post factum); być może rządzi nim ukryta chronologia, dot. krętej wycieczki w czasie po kolejnych mobilach albo wzdłuż – niekoniecznie linearnego – następstwa zdarzeń (powiedzmy: kluczowych, „formacyjnych”).

Gdy się weżmie współbieżnie obydwie „przynależności gatunkowe”, jaśniejsze wydają się słowa Rafała Wawrzyńczyka o potencjalnym „wyrośnięciu dział” w hipotetycznej przyszłości, by dopełniły (już obecne, atrakcyjne) „kule i wybuchy”, by je (przepraszam) „stematyzowały”.

A zatem – nawiązując do zadania #2 z poczatku blogonoty – ani dotyka (obce materie), ani afektuje; owszem: rezonuje (na poziomie językowej molekuły‐segmentu). Z drugiej strony – znajduję w streszczeniu coś więcej niż tylko „ładne gesty xD”.

W zajawach swojej nowej książki Szczelinami (premiera 20 maja) Wit Szostak mówi:

To najbardziej ryzykowna z moich ksiażek.
Po pierwsze, nie jestem poetą.
Po drugie, nie jestem kobietą.
Więc porwałem się na niemożliwe.

Zanim jednak przyjrzymy się bliżej tej autorskiej deklaracji, krótki remanent.

* * *

W Oberkach do końca świata Szostak ćwiczy styl ludowy, śpiewny, często frazą rymowaną; religijność świątków przydrożnych i wierzb na miedzy, siedlisk czarta; trójkąt władzy: dziedzic, chłop, karczmarz; rywalizacja braci o kobietę; w tę szeroką w czasie i przestrzeni wiejskość wplecione nowotestamentowe przypowieści, jakby to z ziemi się odwiecznie rodziły.

W Chochołach, arcy‐powieści, styl gęsty, zawiesisty, impast; sarmacka rozłożystość mięsi uniwersalistyczną ideę civitas, w to zderzenie na trzeciego wgaszcza się świat z Oberków; barok mierzy się z renesansem wewnątrz inteligenckiego rozmemłania; nadto dwaj bracia, dwie kobiety.

W Dumanowskim przebiega i kompletuje różne style czytanko‐powiastki patriotycznej; to bardzo (co zamierzone) śmieszna, szydercza książka.

Fuga przynosi tytułowy wynalazek: dekonstrukcję przez wariantywne rekombinacje (tu: splątanego gmachu Chochołów, choć wkradają się także wątki z Dumanowskiego); rozpięcie mitu między urojeniem a materią podłoża.

Sto dni bez słońca, interludium, (autoterapeutyczne?) studium hybris, czyli inteligent zamienia rozmemłanie na hm‐akademicką karierę; pisane jako paraantropologiczny diariusz z peregrynacji (poznawczej), w tle chichrają się duchy Swifta i Defoe; to również b. śmieszna książka.

W Zagrodzie zębów ujawnia się arche‐temat: Odyseusza, poddany rygorystycznie metodzie z Fugi; najmniej lubię/cenię ten tytuł (miała być krystaliczna, wielograniasta bryła skonstruowana przez komplet odbić podług wszystkich możliwych symetrii, wyszedł przeciążony formalnie katalog), warto jednak odnotować, że stylistycznie to zbiorek z gatunku tzw. prozy poetyckiej.

Inną formalną zabawą są Przypisy końcowe, zgodnie z tytułem to same przypisy do nieznanego eseju o Odysie (parę lat później wyjdzie wszakże Tratwa Odysa, esej o uchodźcach opublikowany pod naukowym pseudonimem Szostaka).

We Wróżeniu z wnętrzności (chronologicznie wcześniejszym od ZagrodyPrzypisów, ale ścieżki czasu u Szostaka idą równolegle) wraca język bujny; próba odnalezienia „języka pierwotnego”, którego prostota, swoista naiwność, ale i niepohamowana (właśnie:) bujność są razem konieczne, by móc opowiedzieć mit (splot „poza światem”; tu: w fikcyjnym Poświatowie), wcielić go; znowu – dwaj bracia, dwie kobiety („boginie”), i in.

W tym miejscu stawiam kreskę, przyda się za chwilę.

Poniewczasie to formalnie dziennik, w treści rzecz sylwiczna, łaciata, po części eseistyczna (z „robakowym” ruchem filozoficznym), pełna m.in. rozważań o naturze opowieści, w tym: różnicy między prozą a poezją. Wjeżdża tu także miejsce, które jest anty‐Krakowem (tym z „krakowskiej trylogii”): Prokocim (Nowy); Szostak zresztą poprzechadza się po nim w cyklu tekstów pod nazwą „Mitologia wielkiej płyty” (to miejsce – mocno – powróci w Szczelinami).

Cudze słowa to apokryf rozpisany na siedem pierwszoosobowych narracji; przeciwstawia się tu m.in. pozorność głębi (akademickiej proweniencji) agapy sensualnemu połączeniu erotyki z praktyką kulinarną; nowym stylistycznym wynalazkiem jest skreślanie – wyrazów i fraz, operacja na tekście wielostronnego zastosowania, tu: użyta jako narzędzie procedury prawdy, jeden z niezbędników w skrzynce narzędziowej badacza mitu.

Oba tytuły pod kreską przynoszą jeszcze jedną zmianę, tak o tym pisałem w 2020:

Wracam też do zapowiadanej, dostrzeżonej (bez mała) rewolucyjnej zmiany. W dotychczasowych powieściach nie brakuje postaci mocnych, sprawczych kobiet. Ich własne słowo jest jednak pomijane. Problem został ujawniony w Poniewczasie (powieść Eleny – pod znamiennym tytułem Nieistotny – zignorowana przez męża, Marcina Strzępę, zawodowego redaktora; zapis z 7 lutego). W Cudzych słowach po raz pierwszy kobieta zyskuje własny głos; relacja Magdaleny.

Co więcej, to głos radykalny. Gdyby podstawić pod Magdalenę Marię (z Magdali), aby przenieść homeomorficznie sytuację w stosowne czasy, jej krytyka akademii (faryzeuszy; miejmy wzgląd też na przeszłość Pawła) idzie znacznie dalej niż znane Jezusowe postulaty wygnania. Jej krótkie, porozdzielane gwiazdkami akapity mają w sobie wittgensteinowską dążność do przegryzienia się przez język na wylot.

Może to symptom ewolucyjnego wyrastania Szostaka z dziedziczonego dziadocenu? Trochę żartuję.

* * *

Powyższy remanent potwierdza jedno: Szostak w każdej książce próbuje nowych, odmiennych form i wynalazków stylistycznych. Katalog motywów jest względnie stały (i swoisty), wędrówki (skądinąd dość zdumiewające) nazwisk postaci po tekstach (niczym u wczesnego Piotra Wojciechowskiego [zob.]) mogą przynieść sporo frajdy ewentualnej magistrantce, ale to ta obowiązkowa (niemalże: kompulsywna) zmiana formy wyróżnia Szostaka wśród współczesnych pisarzy. Co więcej, te formalne wymiary kumulują się: raz zastosowane powracają w innym wariancie; użycie palety przez Szostaka nie tylko poszerza się, ale i pogłębia.

Nic więc w tym dziwnego, że nowy tytuł, Szczelinami, to niby‐powieść napisana przy użyciu kilkuset (ponad 300) wierszy.

* * *

Tak, wierszy. Nie ma co udawać: to nie proza, to wiersze. Ułożone chronologicznie w tomiki; jest ich dziesięć regularnych, opatrzonych datami (fikcyjnych) wydań, przedostatnia dodatkowa część („Rozproszone 1995–2018”) gromadzi inedita. Każdy z nich jest wewnętrznie spójnym projektem (w rozumieniu PMC krytyki), całość tworzy nad‐projekt, w którym m.in. skrywa się życiowa (i literacka) trajektoria autorki (fikcyjnej) tych wierszy. Do czajenia i kminienia.

Owszem, owa autorka (zwł. po nie dość przychylnym przyjęciu debiutu przez krytykę) nazywa swoje kawałki niewierszami (określenie to pada kilkanaście razy). Ale mam to za taką samą asekurację, jak Szostakowe (w zajawie) „nie jestem poetą”.

Sam jestem b. nieufny wobec tego terminu, odmawiam mu wymiaru esencjalnego, toleruję, gdy techniczno‐opisowy [„poeta” = „autor wierszy”]. Szostak napisał kilkaset wierszy, to (literacki) fakt. Kropka.

Owszem, po wtóre, trwa spór (o władzę krytyczną) stawiający ten problem w centrum uwagi: czy dany tekst jest wierszem czy niewierszem (erzacem, podróbką, niby wierszem, ale złym, nie dość wierszem). W gruncie rzeczy to problem socjologii kultury^.

Jest jedno użycie terminu „niewiersz”, przez autorkę wybitnych wierszy, Natalię Malek, które przyciągnęło moją uwagę. Ten jej tekst mógłby być rodzajem motta do Szczelinami.

Po ostatnie (w tej kwestii), na wiersz (współczesny) można też (kompromisowo?) spojrzeć jako na prozę wyzwoloną z zobowiązań: wobec lepiszcz składni, interpunkcji, narracyjności itd., a wreszcie – prozę, z której wykreślono zbędne słowa. Z drugiej jednak strony, proza również potrafi się (wewnętrznie) uwolnić od takich zobowiązań, nadal jednak pozostając sobą (może przez niestrzępienie prawej krawędzi tekstu^). Niemniej, Szczelinami złożone jest z wierszy; pogódźcie się z tym.

* * *

Z wynalazków stylistycznych odnotowujemy powrót skreślania (tomik „Segregacja odpadów (2017)”). Oraz nowy wynalazek: dwukrotnie zagnieżdżone nawiasy (takie „przypisy środkowe”). A także przeciwieństwo skreślania, czyli potencjał pustki między wyrazami (którą można zapełnić – tomik „Mrok na schodach (2002)”, swoiste wariacje z Leśmiana czy może raczej: z Leśmianem).

* * *

Mamy więc z głowy asekurację „Nie jestem poetą”. Pora na „Nie jestem kobietą”.

Autorze, „pani Bovary to ty” (jeśli taka wola). Nie miejsce tu, by szerzej podważać esencjalny (znowu!) charakter tego oznajmienia, zwłaszcza że pada z ust (klawiatury) postaci, której status ontyczny jest mało pewny.

A przy okazji: warto wprowadzić termin „autobibliograficzny”, na podobieństwo (lecz w przeciwstawieniu) „autobiograficzny”. Nie wchodząc w subtelności kwestii autorstwa (notabene, ustalenie pięter autorstwaPoniewczasie może przyprawić o ból głowy ewentualną magistrantkę), zauważamy w Szczelinami właśnie odesłania autobibliograficzne.

Choćby taki fragment (V z tomiku „Nie do po wiedzenia (2000)”):

babcia jadła mu z ręki gotowała troszczyła a dziadek
przeżywał ostatnią swoją chwałę wspominał grał
pił i śpiewał takim go nie znałam i zazdrościłam
że przy mnie był zupełnie inny (widziałam w nim
starego człowieka ze wsi który przyjeżdżał bezradny
do Krakowa przywoził babcię i jajka prosto od kury
oraz kiełbasę prosto ze świni i stawał niepewnie w oknie
mieszkania na dziesiątym piętrze patrząc na betonową
przestrzeń i próbując wyrazić nieporadnie dumę z syna
którego kochał i nie rozumiał) ale nigdy też nie poprosiłam
by zagrał dla mnie oberka od czego tamten mój chłopiec
zaczął już na progu i tym kupił starego muzykanta na
wyprzedaży bez prawa zwrotu więc dni były ich a ja
czekałam wytrwale na noce pomagałam babci w pracach
w których nie potrzebowała pomocy i prawdę powiedziawszy
zawadzałam nawet nie nieporadnością (bo potrafię obierać
ziemniaki i sypać kurom ziarno) tylko samą obecnością

oraz (z tomiku „Byle jaki miś (2011)”):

z czułością i żarem

okradłeś mnie z dziadka
wypatroszyłeś mu życie
i zmiksowałeś na fikcję
wlałeś w swoją książeczkę
całe serce a i tak wyszła
ci mdła zupa krem

...jawnie odsyłają do Oberków do końca świata (i poniekąd Chochołów); jest takich odesłań dużo, dużo więcej. Metoda w tym – powiedzmy wprost: „szostakocentryczna”, autor podstawia sam sobie pod oczy wyobrażone zwierciadła, żeby jakoś „(do)wiedzieć [się] po” [faktach/fikcjach], tego, co dotąd „nie”.

Jest też druga strukturalna cecha Szczelinami: głosem kobiety wypowiada się tu kwestie (por. radykalizm wypowiedzi Magdaleny z Cudzych słów), na które nie stać (było) męskich narratorów w tej, tamtej czy jeszcze innej poprzedniej książce. Na przykład (z „Byle jakiego misia”):

starzec który zagadywał

jak się dzisiaj miewamy
konsternując właśnie zszedł
choć na wykładach wydawał się
pogubiony w byciu ku śmierci
coraz ciaśniej na cmentarzu
uniwersyteckim luźniej
na parkingach

nie miewaliśmy się razem
w żadnej postaci

(A więc może i nie żartowałem.)

* * *

Czy zatem owo samopostawione „zadanie niemożliwe” było w istocie niemożliwe?

Skoro napisane (i wydadzą), to na podstawowym poziomie: możliwe A dalej – zależy, czego się oczekuje po lekturze.

Kto – po fugowanych wędrówkach fraz i motywów, po zmienności stylistycznej, po tym, że jedne kawałki są ciemne, inne zaś śmieszne & nawet nieco szydercze... (tamże)

na osiedlu na szczęście

nie spotyka się poetów
średniego pokolenia
ostatniego zanim
wyginęli widziałam
przed powrotem do domu

karmisz więc nie piszesz
zagadał z nadzieją w oczach

niewyspany
pomięty na nogach
niewydany
pominięty w nagrodach
nieposłany
po mięty na grobach

wolałbyś patrzeć jak piszę
spytałam a on poszedł ginąć

...kto więc po tych oznakach spodziewa się gęstej jakości – zapewne nie zawiedzie się. A że jest to gruba książka z wierszami (jestem fanem grubych książek z wierszami), starczy na nie jeden wieczór.

* * *

Tytuł blogonoty ukradłem Michałowi Choromańskiemu, tak nazywała się jego pierwsza powojenna powieść, po latach sądzę – jedna z lepszych. Dzieje się w emigracyjnym środowisku Anglików w hiszpańskojęzycznym kraju Ameryki Południowej; w Europie trwa wojna (druga światowa). Anglicy mają swój Konsulat, pismo, radio, szpiegów i powiązania; uważają, że są ważni, a ich oświadczenia i inne Czyny odbijają się echem w Europie. Nikt (już) tej powieści nie zna, więc kradzież ujdzie mi płazem. Czemu mi się skojarzyła? Bystry czytelnik zna odpowiedź na to pytanie.

czekanie

Czekałem na to trzy i pół roku, od opublikowanych w MF fragmentów, inni krócej. Zachowałem jednak wszystko, co mi wpadło w ręce. Dla późniejszego porównania.

obiekt

Składa się z 21 triad, plus z przodu prolog, z tyłu epilog. Słowo „triada” nie odsyła tu do Platona etc., tylko bardziej do dalekowschodnich mafii. Ta proza to spisek obrazów.

Mamy więc 21 numerowanych kawałków, każdy potrójny, A, B i C. A i B to węzły dwóch trajektorii: kobiety, Sally Molly Nelly Lane Jones, i meżczyzny, zwanego Loftus Jones. Może i nadużywam terminu „trajektoria”. Podoba mi się jego dualność, to, co w węzłach, i to, co w połączeniach między nimi. Linie A i B przebiegają w porządku, powiedzmy, chronologicznym. Diachronia jest tu pretekstem.

Linia C rządzi się odmiennymi regułami. To kadry z filmu noir, który udaje zachowanie trzech jedności. Gatunek podpowiada retrospekcje, zwroty akcji, narastanie klimatu. Wszystko jest.

jones & jones

Sporządziłem już, zawczasu, apendyks do niniejszej blogonoty. Jednak Story Jones Krzysztofa Pietrali domaga się dalszych głębokich studiów. Jak każdy udany (złożony) żart.

Oto tabela ilustrująca kolejne węzły trajektorii A i B.

  A Sally Molly Nelly Lana Jones B Loftus Jones
     
1 baza: ku przygodzie w romans baza: ku przygodzie w morze
2 piegi, lolitowanie bezojc, porzucony czekoladowy papieros
3 jedynactwo: rekompensaty jedynactwo: adaptacja
4 autoerotym (wg Georges'a Bataille'a [?]) autoerotyzm (wg Pascala Quignarda)
5 gry, poważne damy, czarne listy, stare koronki gry, konik polny (zob. Bernard Suits)
6 cyrk, uprowadzenie akademia, porywy
7 cyrk, edukacja akademia, porzucenie
8 interwencja, matka interwencja, się okaże
9 sekcje, religia, filozofia sekcje, ciało, wymyki
10 kasyno, uroki stajnia, kłusowanie
... ... ...

Hasła powyższe są skrótowe, niektóre (może) blisko tekstu, inne od czapy (subiektywnej). Urywam na numerze 10, potem sprawy się komplikują, zagęszczają, hasła musiałyby być piętrowe, co komu po takich.

przedmiot

Papierowy; ma 100 stron, 48 czarnych, 52 białe, na tych ostatnich pomieszczono obiekt. Towarzyszy mu jednak współobiekt (na stronach czarnych) – luźno porozrzucane cytaty z Adama Ważyka, domniemujemy, że z Ważyka przedwojennogo. Jest to rodzaj odautorskiego nawiasu czy może mnogich nawiasów, o, takich:

... ) ( ) ( ) ( ) ( ) ( ) ( ...

Większość stron czarnych milczy.

ważykiada

Wokół owej ważykiady rozgrywa się (jakaś) kontekstualizacja historycznoliteracka, a także rozproszona (po ludziach) mitologizacja (hasło: Inkipo). Niech piją z tego inne trzmiele.

Dla mnie Ważyk przedwojenny jest niedostępny (schowany w nielicznych bibliotekach), powojenny – mało ciekawy. Pomijam całkiem ten osobowy kontekst, ale jeden z „czarnych” cytatów warto przywołać:

Przypomniała mi się atmosfera okresu, który w skrócie nazywaja „lata dwudzieste”, tak jak ją odczuwałem, należąc do pewnego pokolenia i pewnej formacji umysłowej – urok mistyfikacji intelektualnej, paradoksów historii, fantazji Wellsa i pomysłów Chestertona, marzenia o połączeniu treści sensacyjnej z myślą filozoficzną, smak do niesamowitości, uroki podmiejskich mitologii, jak to nazywa w pewnym tekście Borges. W tych czasach powinowactwo prozy konceptualnej z poezją wydawało się tak oczywiste, że [...]

Złośliwie nie kończę zdania. Chwalmy prozę; wiersze muszą poradzić sobie same. (Inny „czarny” cytat wykorzystałem w blogonocie żółte okładki.)

gatunek

Gatunek prozy uprawionej tu przez Pietralę nazwałem roboczo: steamcharleston. Nazwa nie wyrasta bezpośrednio z przywołanego tuż wyżej cytatu/epoki: chodzi też o lekkość, wyrywanie się ku przygodzie (życiu etc.), niezależność od konwencjonalnych opinii. No i najważniejsze – o styl. Dodajmy, że Story Jones swobodnie hasa sobie po różnych czasach i epokach, chodzi więc o klimat, o światoobrazowe wyzwania.

edycja

Ma prawie same plusy. Rozumiem obecność czarnego współobiektu, rozumiem wymóg, by triada mieściła się w całości w obrębie pojedynczej strony (projekt & układ: Honza Zamojski). Staram się usprawiedliwić totalne „ustrzałkowienie”, ale struktura tych graficznych odsyłaczy jest redundantna: w obrębie triady prowadzą od A przez B do C (i kolejnego A), poziome wskazują równie oczywiste następstwa (od 1A do 2A itd.). Żadnej tu Gry w klasy itp. Chyba że jest to zabieg maskujący (np. połączenia nieoczywiste, a są takie), ale to rzadka siatka.

Redakcję widzi się, gdy się jej nie widzi. Że jednak zachowałem itd. (zob. początek blogonoty), mogłem nieco pośledzić redakcyjną robotę (Rafał Wawrzyńczyk) – b. dobra, imponująca a mało inwazyjna. Niektóre zmiany muszę wszakże przypisać autorowi (np. żółty brzuszek kontra pink, pink).

To samo z korektą (widzi się, gdy nie): niestety, widoczne są jej braki (błędne przenoszenie wyrazów; uczuliłem się na to po chby ulisses).

styl

Co powiedziawszy, lądujemy w clue. Styl. Lekki jak piórko, nagły jak drzazga. Zobaczcie (zwracam się do posiadaczy książki), jak są zrobione choćby lustrzane kawałki 4A4B. Migotliwe obrazy strojone w brawurowe zestawienia, na pozór (a czasem i bez pozoru) z całkiem różnych bajek – to właśnie bodaj chcą powiedzieć recenzenci, gdy używają (zamierzchłej) frazy „wiersz kubistyczny”.

Jednocześnie jednak te mikropociągnięcia (w syntezie) malują precyzyjnie [w przykładzie z 4A4B, oraz: nie tylko] dwa odmienne światy, i co do realiów (klasa, majątek, obyczaj, środowisko społeczne), i co do światów wyobrażonych, w których moszczą się bohaterowie.

A skoro mowa o „świecie”.

świat

Świat rzeczywisty (czymkolwiek miałaby być tzw. rzeczywistość, dodam rytualnie) nawet nie udaje u Pietrali pozaliterackiego istnienia. Czytelnik jest wewnątrz bańki, wielograniastej strefy, od środka ogląda pokazywane na jej ścianach szybkozmienne obrazy z motywów, tropów, toposów, wątków zakorzenionych w najszerzej rozumianej kulturze, obrazy, które – nie bez udziału autora – zawiązały spisek. Jego celem jest oszołomienie (czytelnika). Pozwijanie mu kory nadmiernie wygładzonej przez zdania długie, opisujące (setki zbędnych szczegółów itd.), kory owczej konsumpcji.

Między „na plażę wyrzucony usechł śledź” a „dymiły kominy rybokombinatu”. Takie to kino‐oko.

postscriptum

Zwykle namawiałbym do kupna/lektury książki tej klasy. Tym razem jednak mówię: a to już jak sobie tam chcecie. Nakład (podany przez wydawcę) 300 – część już zjedzona przez konkursowo‐nagrodowe wysyłki (powodzenia, choć... hm).

Więc: elitarny klub #ludzie‐którzy‐znają‐Jones. Od tego hashtagu zaczynałem w 2018 i na nim zakończę.

Od dni kilku pozostaję wewnątrz świata [światów] w Story Jones Krzysztofa Pietrali; były dwie blogonoty, będą (może) następne [może: no bo upomniano mnie! sam autor wołał: „patrzaj coś narobił”! oto niespodziewane skutki pojawienia się story jones companion; wybaczcie].

Obstukuję ten świat [światy] z różnych stron. Tytułowi bohaterowie niniejszej blogonoty zdają się być a propos. A nawet bardziej. Nie jest bowiem tak, że publikując z rzadka i nieśmiało kolejne kawałki na blogu, zapomniałem o dziś. Nie, cały czas gniecie ciężar wojny, myśli się o Ukrainie, myśli się o polskim syfie („ustrojowym”) i pozytywach (obywatelskich). Czyta się, przyznając rację, wołanie Łukasza Najdera w 2T.

* * *

Wydany w 1980 zbiór Generał Piesc i inne opowiadania Stefana Themersona, autora, którego – m.in. długofalowymi staraniami „Literatury na Świecie” – na szczęście uchroniono przed zapoznaniem, otwiera jeden z dziwniejszych tekstów w literaturze polskiej: długie opowiadanie Bayamus z 1948 roku. Termin „opowiadanie” jest mylący, to pomieszanie groteski z traktatem poniekąd filozoficznym, a nade wszystko – autorskie przedstawienie konceptu „poezji semantycznej”.

Rysunek Franciszki Themerson na obwolucie przedstawia właśnie Bayamusa, postać trójnogą. Tekst opowiadania pełen jest najdziwniejszych zresztą postaci i wydarzeń.

Pomysł „poezji semantycznej” w największym skrócie polega na tym, by w tekście (powiedzmy: wiersza) zastępować (usuwająco lub w charakterze dopełnienia) pewne terminy ich semantycznymi rozwinięciami, definicjami. Oczywiście, różne podstawienia przynoszą różne efekty, nierzadko wzajemnie sprzeczne; tworzy się (nowy) wynik poznawczy (i artystyczny).

* * *

W cytowanym poniżej ustępie kluczową kwestią jest pytanie: „jak mógł chrześcijanin?” – to i tamto. Pytanie jest aktualne, w Polsce szczególnie, kraju nominalnie katolickim. Odpowiedź Themersona w swojej strukturze jest zarazem odpowiedzią na pytanie: „jak mogą Rosjanie” – to i tamto (wiemy co, śledzimy doniesienia, śledzimy dyskusje).

– Na przykład – powtórzył – wyobraź sobie, że pewien śmiertelnik wyciągnął drugiemu śmiertelnikowi 164 dolary z kieszeni, po czym poszedł do gestapo i doniósł, że ten drugi śmiertelnik dedukcyjnie podpada pod słownikową definicję słowa 'Żyd'.

„Jak chrześcijanin mógł to uczynić?!" Jesteś szczerze zaskoczony, ponieważ w umyśle twoim tkwi tylko ogólna, schematyczna definicja słowa: chrześcijanin, i okrzyk twój, w pełnym brzmieniu, wygląda właściwie tak: „Jak osoba ochrzczona, mająca wiarę w Chrystusa, wyznająca religią i doktryny nauczane przez Jezusa Chrystusa i Jego Kościół i uznająca głoszone przez nie zasady postępowania mogła to uczynić?!" Nie możesz rozwiązać tego problemu i łamiesz sobie nad nim głowę. Spróbuj jednak znaleźć mniej ogólną i mniej schematyczną definicję, i podstaw ją pod słowo: chrześcijanin w twoim okrzyku. Czy nie zabrzmi on tak:

Jak ktoś, kto został ochrzczony po urodzeniu;
ktoś, komu mówiono, żeby był dobry, bo inaczej Żyd przyjdzie i zabierze go 
w swym worku ze sobą;
ktoś, kto miał gruczoły limfatyczne zaatakowane przez bakcyle gruźlicy, wszy 
w fałdach koszuli, a śmierdział kapustą, która była głównym daniem 
jego obiadu;

– Przestań! – powiedział siedemdziesięciotrzycentymetrowy karzeł staruszek.

Dyrektor cyrku nie zwrócił na niego uwagi i ciągnął dalej:

– był zaś zachęcany do tego, aby z pogardą odnosił się do kogoś, kto miał gruczoły limfatyczne zaatakowane przez bakcyle gruźlicy, wszy w fałdach chałata, a śmierdział cebulą, która była głównym daniem jego obiadu;

– Stul pysk! – karzełek staruszek powiedział. Ale dyrektor cyrku ciągnął dalej:

ktoś, komu mówiono, że nie może dostać dwóch groszy na lody, trzeba bowiem płacić komorne temu bogatemu Żydowi, który jest ojcem chłopca imieniem Dawid;

– Żyd! – zawołał młody facet, który miał siedem palców u ręki. Wskoczył na krzesło i zaczął deklamować: „Mój dom jest dom-ruina (Na parapecie kuca Żyd, właściciel). Wylęgły gdzieś w antwerpskim szynku. Wypryszczony w Brukseli, wylatany, wygolony w Londynie...”

Ale dyrektor cyrku nie dał sobie przerwać:

ktoś, komu mówiono: nie wstyd ci? ten brudny Żyd Izaak ma lepszy stopień z geografii niż ty; ktoś, komu mówiono: nie bądź taki głupi jak ten Żyd Jojne; albo: nie bądź taki arogancki jak ten Żyd Chaim; albo: nie bądź taki tchórz jak ten Żyd Mendel.

– Mówię ci, żebyś zamknął twarz! – karzełek staruszek zawołał. Ale dyrektor cyrku ciągnął dalej:

ktoś, kogo uczono: to jeden z nich, Żyd imieniem Judasz, sprzedał słodkiego aryjskiego Jezusa;

– A co, może Go nie sprzedał? – zrośnięte bliźniaczki zawołały.

ktoś, kogo uczono: to oni, Żydzi, zamordowali okrutnie słodkiego aryjskiego Jezusa;

– A co, może Go nie zamordowali? – spytały bliźniaczki.

ktoś, komu mówiono: Żydzie śpią na zlocie, które ukradli Chrześcijaństwu;

Młody facet o twarzy podobnej do twarzy Eliota i siedmiu palcach u każdej ręki przerwał głosem złotym i ciepłym: – Szczury się gnieżdżą pod palami. (A pod szczurami siedzi Żyd). Pieniądze w futrach. Wioślarz w uśmiechach...

Dyrektor cyrku nie zwracał na niego uwagi.

albo: nie możesz pójść na uniwersytet, bo miejsce twoje zajęli Żydzi;

Głos młodego faceta o czternastu palcach ciepły był i wdzięczny. Umilał ucho. – Co jest ważne – mówił – to jedność religijnego podłoża; przyczyny religijne i rasowe składają się na to, że każda wielka liczba wolnomyślnych Żydów jest niepożądana, a zatem ducha nadmiernej tolerancji okrawać nam trzeba.

Dyrektor cyrku jednak, nieporuszony, ciągnął dalej:

albo: musisz uwolnić Chrześcijaństwo od tych, którym nawet Miłość Boga samego zamknęła dostęp do niebios 

– mógł to uczynić?

I widzicie państwo, jeśli wstawiamy właściwą semantyczną definicję w odpowiednie miejsce waszej łamigłówki, wszystko staje się jasne i łamigłówka przestaje być łamigłówką.

Albowiem Poezja Semantyczna nie jest układaniem wierszy w bukiety kwiatów. Przeciwnie. Poezja Semantyczna obnaża wiersz i pokazuje pozalingwistyczną rzeczywistość, jaka się pod nim kryje. W Poezji Semantycznej nie ma miejsca na hipnozę rytmu i rymu. Poezja Semantyczna jest przezroczysta i trzeźwa. Jeśli zdarza się, iż bywa gorzka lub śmieszna, a zdarza się to często, to nie dlatego, iż się ją zaprawiło piołunem, i nie dlatego, iż się ją nagazowało rozweselającymi pęcherzykami tlenku azotu, ale dlatego, że to ona, ona sama, wyciska gorycz tę i komedię z rzeczywistości nie swojej własnej, a z rzeczywistości świata, którego pierworodnymi i ostatecznymi składnikami – żółć i sól attycka – zawsze były i na zawsze pozostaną.

Apendyks do nie napisanej noty. Oczywiście, Story Jones Krzysztofa Pietrali. Jest tu poniższe ledwie na prawach postulatu względnie przykładu. Czubek góry lodowej. Zdumiewające, ile autor zdołał napakować w skromnych 21 stronach druku. Większość odniesień pozostanie nie rozpoznana (co może i dobrze).

  • 48 godzin wcześniej [17B] – Ludlum, Bourne, te rzeczy
  • à la dérobée [1A] – (fr.) ukradkiem, cichaczem
  • Astor, z Margaret [3A] i bez [9A] – tak, tak było (zob. też Coty Inc.)
  • Banana Split [6A] – oryg. deser: lody włożone w rozciętego wzdłuż banana; były też dwa filmy, jeden słodkawy komrom, drugi – znienacka horror
  • basse danse [18C] – dostojny taniec dworski (XIVXVI w.)
  • biedny jak jagoda krajowiec... smętny blues [18B] – niedocieczone (ale prywatne skojarzenie: Leadbelly, prawie berry)
  • bon prix [4B] – (fr.) dobra cena
  • bezczelnie ogrywała ich w piotrusia [2A] – piotruś gra karciana; referencja literacka: Czarny Piotruś [Černý Petr], Jaroslav Papoušek (powieść i scenariusz dla Formana)
  • czekoladowy papieros [2B] – kiedyś taki słodycz bywał i w Polsce, co ciekawe, nadal sprzedawany na świecie; referencja literacka: Pippi Långstrump [Astrid Lindgren]
     

    – I proszę jeszcze [prócz osiemnastu kilogramów cukierków] sześćdziesiąt lizaków i siedemdziesiąt dwie paczki irysków. Poza tym, jak sądzę, sto trzy papierosy czekoladowe powinny wystarczyć – powiedziała Pippi. – Ale w takim razie muszę mieć małe taczki, żeby to wszystko zabrać.

    Powód Pippi? Piegi [2A] oraz taki np. fragment [por. 15B]:

    I jeśli twierdziła, że tatuś jest królem murzyńskim, to dlatego, że sama w to wierzyła. Kiedyś bowiem, gdy pływała po morzach, fala zniosła jej tatusia z pokładu i ślad po nim zaginął. Ponieważ jednak tatuś był dość gruby, Pippi nie wierzyła, by mógł zatonąć. Przypuszczała raczej, że dopłynął do lądu, do jakiejś wyspy, gdzie było mnóstwo Murzynów, i został ich królem.

  • czterdziestkaczwórka [20C] – warto zwrócić uwagę: kaliber jeden z większych, jednak broń „wchodzi do ciasnej torebki”; dla przykładu Marlowe w Siostrzyczce miał 0.38, a badgaje zasadniczo nie wychodzili poza 0.32
  • fioletowa seria kieszonkowych powieści [1A] – najpewniej chodzi o romanse kanadyjskiego wydawnictwa Harlequin, które od 1949 poszerzało stopniowo działalność na cały świat; w Polsce w latach 90. tłumaczenie harlekinów reperowało (cichcem) budżety sporego grona inteligencji pracującej
  • fleur‐de‐lis [5A] – ⚜ heraldyczna lilia
  • granatowa bluzka w białe grochy [4A] – zob. znany wzór tkanin polka‐dot; biały z granatowym to ponadto kolory „marynarskie” (por. mundurki szkolne japońskich dziewcząt, popularyzowane przez mangi i hentaje); najbardziej przeciążonym znaczeniowo odniesieniem może być postać francuskiej projektantki Lolity Lempickiej z jej polka‐dot fashions
  • HMS Shark [1B] – [tu:] dziesiąty w chronologicznym szeregu trzynastu HMS Shark[/-e]ów, zatopiony w 1916
  • Kanał Latających Ryb [8B] – jest jeden taki, znany z bitwy o Inchino (wojna koreańska, 1950), grał w paru filmach; powody nie wyjaśnione
  • King Cake [13B i n.] – inny znowuż deser [por. Banana Split], znany z różnorodnej w czasie i przestrzeni tradycji dwunastego dnia
  • konik polny [5B] – Bernarda Suitsa dzieło Konik Polny. Gry, życie i utopia (wyd. pol. 2016) może podsunąć filozoficzne to i owo
  • Loftus Jones [1B] – kapitan [tego:] HMS Shark, zm. 1916
  • Mountain Dew [18B] – kofeinizowana limoniada od 1940, pożarta potem przez PepsiCo
  • miedziak brzemienny [12A] – a penny for your thoughts, zob. też penny dreadful, jeszcze inny typ literatury groszowej
  • otruci i pomordowani [16A] – „Cały tysiąc. Prawie.”: 909, Jonestown, Gujana
  • stary dom zdrojowy [5C, 10C, 12C, 13C] – wcieleń tej topografii potencjalnie wiele, apetizerem może być pięciopunkt w Sokołowsku: onże dom zdrojowy, resztki fontanny, resztki dawnego domu dr. Brehmera, d. sanatorium gruźlicze oraz osobno stojący budyneczek kostnicy z omszałym dachem (było tego więcej, ale do akcji weszli budowniczowie ruin)
  • świat za zielonymi wzgórzami [1A] – po nowych przekładach Anny Bańkowskiej w użycie mogłoby wejść sformułowanie „za zielonymi szczytami”
  • Triest [3B] – historia łączliwości państwowej (i okresów rozłączliwości) Triestu (z okolicami) jest b. ciekawa, ale, jak zwykle, przegrywa z Wenecją
  • ucho Dionizjusza [14A] – też fakt, zob.
  • żółta seria [cytat z Ważyka, s. 34] – żółte okładki jako znak popularnej literatury kryminalno‐sensacyjno‐brukowej od połowy XIX wieku w Anglii, we Włoszech od 1929 termin giallo [wł. żółte] przechodził z książek na filmy (gore), w Polsce pojawiają się w międzywojniu

Całe rozległe pola leżą odmową. Film (zwł. stary), lit. pop., komiksy. I te – nawet nie zidentyfikowane.

« older entries · newer entries »