długa noc

You are currently browsing the archive for the długa noc category.

Wzmianka, która przemknęła przez media. Z notatki w Tok FM:

„Fakt” opublikował zdjęcia, na których widać, jak na imprezie urodzinowej Roberta Mazurka bawią się m.in. szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, wicepremier Piotr Gliński, Borys Budka i Tomasz Siemoniak z Platformy Obywatelskiej, a także Tadeusz Cymański z Solidarnej Polski i były minister zdrowia Łukasz Szumowski. Jak zaznacza tabloid, politycy powinni być w tym samym czasie w pracy. – W Sejmie, do niemal pustej sali przemawiał wtedy prezes NIK Marian Banaś – przypomina gazeta.

Zaliczanie polityków do „klasy próżniaczej” ma długą (i uzasadnioną) tradycję. Zwłaszcza tych, którzy stanowią od lat zasiedziały na stołkach establishment. W Polsce – PO‐PiS (z przystawkami i przyległościami).

Politycy mogą na użytek elektoratu odstawiać w mediach czy parlamencie teatrzyk, wygłaszając oświadczenia (w stylu trzeciorzędnego kauzyperdy), machając rękami, grzmiąc [ulubiony czasownik mediów np. Agory i nie tylko] na przeciwników politycznych itp., ale po robocie idą wspólnie do bufetu sejmowego albo balują na urodzinach znanego dziennikarza. Jak politycznie (wbrew wszelkim pozorom) PO i PiS (z przyległościami) to jeden pies, tak i towarzysko – to warstwa zblatowana.

Gorzej, gdy uzna się (i słusznie) aktualnie rządzących nie tylko za klasę próżniaczą, ale i przestępczą. Winną łamania konstytucji, łamania i naginania prawa, siucht okołocovidowych i przekrętów okołowyborczych... – lista jest długa i rośnie, aż po dzisiejsze (wsparte przez Tuska) traktowanie uchodźców i prawem kaduka wprowadzony „stan wyjątkowy” czy coraz wyraźniejszy kurs na polexit.

Wtedy to zblatowanie przestaje się mieścić w „obyczaju politycznym” i przenosi się jawnie do wymiaru etycznego. Widzimy, ile są warte grzmiące tyrady opozycji spod znaku KO (wprost mówiąc: gówno są warte).

Od co najmniej 1993 Polską zarządza formacja, którą dziś nazywamy POPiS‐em. Ministerialnymi instrukcjami wrzucono nam: religię w szkołach, konkordat, systematyczne pełzające ograniczanie praw kobiet. Od mniej więcej 1997 (ratyfikacja konkordatu, wyrok tzw. Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem kleszego podnóżka Zolla ws. rzekomej niezgodności ‘ustawy dopuszczającej aborcję z przyczyn społecznych’ z konstytucją, rosnące finansowanie krk z budżetu) żyliśmy w ustroju, który nazywam

neokatoliberalizmem bogorynkowym

Kwestie socjalne, pracownicze, instytucje opieki publicznej miano w dupie; celem jawnym była maksymalizacja pekabu, a ukrytym – nowe (staro‐nowe) uwłaszczenia na państwowym; metodą – prywatyzacja czego się da. W tym dealu rolą kościoła, największej tuby propagandowej, było trzymanie ludności w ryzach, w zamian za rosnące przywileje, kasę i bezkarność. Od co najmniej 27 lat kościół prowadzi szeroko społeczne

lekcje gięcia karku

przejmując język, formatując (od przedszkola) młodych, wpływając na prawo (i bezprawie) stanowione. Klecha jest wszędzie: w szkole, w szpitalu, w instytucjach, w telewizji i innych mediach, gdzie robi za „eksperta” w każdej sprawie.

A w jakim ustroju żyjemy dziś? PiS postawił na nacjonalizm i politykę izolacji. Ich projekt, w zgodzie z ideologią przedwojennego ONR‑u, zakłada wytworzenie nowej klasy średniej z funkcjonariuszy systemu; widzimy, jak przebiega to ‘nowe uwłaszczenie’ sitwesów. Od 2005 PiS blatuje się z nacjonalistami, protofaszystami i faszystami. Młodzież Wszechpolska czy Liga Polskich Rodzin w koalicji. Marsze narodowców, zakłamana ‘polityka historyczna’. Dzisiejsze ordoiurki. Kościół idzie w tym ręka w rękę z PiS‐em, zapraszając na uroczyste msze pogrobowców ONR‑u różnej maści czy biorąc na służbę jawnych faszystów. Ten ustrój ma swoją nazwę, to

klerofaszyzm

odmiana neokatoliberalizmu bogorynkowego, tym różna, że sypnie czasem socjalem (ale nie z troski o „lud pracujący miast i wsi”, a po poszerzenie nacjonalistycznej bazy dla projektowanej monowładzy). Nadal jednak realne decyzje są w rękach banksterów i episkopatu; popatrzcie choćby na kolejne „tarcze covidowe”.

Nie dajcie się zwariować sugestiom, że nie wolno przeciw kościołowi, a tylko przeciw PiS‐owi. To jest jedność, to jest

zrost

I nie dajcie się zwariować narracji (celuje w niej KO z „Wyborczą” itp., ci, co chcą wrócić z „nowym kompromisem”), że Kaczyński („człowiek mający dziś władzę niczym nieograniczoną” wg Jarosława Kurskiego), że to o niego chodzi. Żaden tam Kaczyński,

całej tej formacji

bez dzielenia na „wodza” i „posłusznych [dlaczego?] wykonawców”, należy się jednoznaczne i stanowcze WYPIERDALAĆ.

Są odpowiedzialni po całości, razem z klerem.

Katolicko‐mieszczańska „Gazeta Wyborcza”. 5 lat temu jej wicenacz, agitując za „demokratycznym kandydatem”, wskazywał istotny punkt programu: „rozumny i przyjazny rozdział Kościoła od państwa”. Dziś u tegoż stosowny fragment programowy brzmi: „stawką jest świeckie państwo bez narzucania katolickiej ortodoksji”. Płaczę ze śmiechu (gorzkiego), wyobrażam sobie „świeckie państwo *z* narzuconą katolicką ortodoksją”: oto konsekwencja syntaktyczna [tak, ‘humaniści są niezbędni’].

GW” w przeddzień wyborów w 2011 (parlamentarnych) zamieściła wywiad‐rzekę z Markiem Kondratem, dziś powtarza ten błyskotliwy manewr (nie linkuję, przekaz w 100% przewidywalny). Facet z dynastii aktorskiej, od ponad 20 lat robi kasę na reklamach ING Banku, w 2007 rzucił zawód; mieszka w Hiszpanii, winiarz‐handlowiec. Modelowy – dla 99,99% Polaków – życiorys. Jak wyznał ongiś Marcin Król, „byliśmy głupi”; nic się nie zmieniło.

W 2011 wygrała ponownie PO („wygrała Polska Marka Kondrata i Kuby Wojewódzkiego, ludzi bystrych i uśmiechniętych”, podsumowywał Michnik). Przez 8 lat rządów „ciepłej wody w kranie” lewicowy wyborca (jak ja) mógł co najwyżej rozważać (jak ja) rozmaite sposoby praktykowania niemocy. A potem lewicowy wyborca stanął wprost przed dwugłowym potworem „dżuma czy cholera”. I trochę drgnęło (np. Razem w sejmie), choć zarazem nigdy jeszcze nie było tak dramatycznie źle.

Patrzę na nagłówek z Kondratem w dzisiejszej „GW” i chcę, żeby lewica w Polsce stanęła na głowie (biorąc kasę choćby od diabła) i zrobiła wreszcie ogólnopolską gazetę. W takim dniu jak dziś chciałbym w niej przeczytać pogłębiony wywiad‐rzekę z kasjerką z Biedronki. Od rodowodu, sytuacji rodziny, środowiska dorastania. O edukacji i aspiracjach. O warunkach samodzielnego życia. Czy coś poszło nie tak? Czy coś mogło w ogóle pójść inaczej? Czym (i jak) żyje dziś? Czy, jeśli uważa, że oferta PiS‑u odpowiada jej sytuacji życiowej, można z nią porozmawiać o tym, że jednak wcale niekoniecznie? Niezależnie od przebiegu, byłaby to rozmowa o ważnej pracy i ważniejszej osobie niż emerytowany aktor opływający w przywileje. I, oczywiście, rozmowa z nie‐facetem.

Szybkozmienność ostatnich, pandemicznych tygodni, a i zasięg wynikającego stąd przeorania, skłaniają do poszukiwania nowych ujęć syntetycznych – na miarę wyzwań. Toczone są więc debaty „polityczność kontra nagie‐życie”, odkurzane są key‐ideas filozofów, którzy, zdawać by się mogło, od dziesiątków lat bezpiecznie spoczywają na bocznych półkach bibliotek; pojawiają się nowe pomysły (choćby jeszcze gorąca blogonota Fronesisa zakaz przyjemności).

Sam chciałbym sięgnąć po pojęcia uniwersalnie istotne i przyjrzeć się ich mocy wyjaśniającej. Takim pojęciem uniwersalnym są np. pieniądze. „Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze” – orzeka mądrość zbiorowa. Follow the money (podążaj za pieniędzmi) – to z kolei jedna z podstawowych wskazówek śledczych, przywoływana w chwilach beztropia. Widzimy, że to działa, nawet jeśli nie wiemy dokładnie, jaki procent pekabu stanowiłaby zsumowana wartość przepływów pieniężnych wzdłuż krawędzi grafu, w którego węzłach siedzą nominaci i sitwesi PiS‑u (funkcjonariusze, urzędnicy, stołkowi rad nadzorczych, krewni i znajomi, którzy są beneficjentami interesów pod partyjną protekcją, itd.).

Innym pojęciem uniwersalnym jest lojalność, spoiwo pseudo‐etyki klanowej (wzgl. mafijnej); poparcie i omertà. Lojalność zakazuje rozliczania swoich. Pierwsza z brzegu ilustracja:

jeżeli człowiek [Główny Inspektor Sanitarny, ten od „niech sobie włożą lód do majtek” pod adresem alarmujących o nadchodzącym zagrożeniu pandemią], który wykazuje się tak bydlęcą niekompetencją w zakresie swoich obowiązków na stanowisku państwowym, znika z mediów zamiast wylecieć z hukiem, to państwo, którego jest funkcjonariuszem, jest państwem okupacyjnym
[Marek Krukowski, fejs, w komentarzu do informacji prasowej Szef GIS Jarosław Pinkas zniknął z mediów]

Spodobała mi się fraza bydlęca niekompetencja, więc obiecałem sobie, że zacytuję. Rozumiem (chyba) przejście do konkluzji, ale trudno się z nią zgodzić, gdy volkslistę podpisuje [wirtualnie] 44% uprawnionych do głosowania. Choć pewnie lepszą historycznie analogią byłby goralenvolk, ze względu na (oczywiście fałszywą) obietnicę autonomii („wola suwerena”).

Ale bohaterem niniejszej blogonoty jest inne, moim zdaniem najbardziej zdewastowane „duże” pojęcie:

odpowiedzialność

I to we wszystkich trzech kluczowych znaczeniach – (1) poniesienia konsekwencji czynów/zaniechań, (2) wskazania na zakres właściwy kompetencji („ten a ten odpowiada za sprawy takie a takie”) i (3) wskazania winnego/winnych zjawisk czy zdarzeń („za katastrofę lotniczą 2010 roku odpowiadają sprawcy zamachu”).

Moja teza robocza brzmi: głównie „grami z odpowiedzialnością” PiS dochrapał się władzy i nimi – tu już przede wszystkim – tę władzę utrzymuje. Żeby to objaśnić (czy choćby zilustrować) potrzebny będzie wehikuł, za pomocą którego można te polityczno‐propagandowe gry prowadzić. Czyli

totem

Wyjściowo to (materialny) symbol‐znak, reprezentant w doczesności Autentycznego Szafarza Sprawstwa [ASS] pozostającego w innym, niedostępnym porządku rzeczywistości; zwyczajowo wymienia się Magiczne Prazwierzę Założycielskie (klanu). Co jest istotne, to reifikacja: ASS zostaje zmaterializowany – staje się dostępny jako obiekt kultu albo, przeciwnie, katalizator i kanalizator wrogości, obwiniania, lżenia. Ale proces reifikacji można odwrócić: jeśli postawi się skuteczny (tj. absorbujący uwagęwywołujący pracę) totem, można z powodzeniem utrzymywać, że za takim totemem kryje się (w mniej dostępnej rzeczywistości) jego ASS. Przeciwieństwem reifikacji byłoby hipostazowanie [domniemanie realnego istnienia].

Założycielskim totemem PiS‑u (wcześniej: Porozumienia Centrum) był oczywiście totem Układu, nieustająco ogrywany po dziś dzień (choć obecnie to układ PiS‐owski jest faktycznym hegemonicznym Układem). Nie twierdzę, że układów nie było (przed IV RP prim i bis), a jakże, były. Sęk w tym, że za nimi krył się ten sam neokatoliberalizm bogorynkowy, który i teraz, mimo korekty przez „transfery socjalne” (właśnie umierające wraz z ofiarami pandemii), w najlepsze panuje.

Podręcznikowym przykładem (mówię o przyszłych podręcznikach) jest totem Smoleński. Bardzo serio ogrywany przez 10 lat. Niewątpliwie „absorbował uwagę” i „wywoływał pracę” (przemieszczanie służb porządkowych, koszta ochrony, barierek etc. razy 120, manifestacje i kontrmanifestacje: to wszystko są realne, fizyczne zjawiska).

Jako przykład mniejszego personalnego totemu można podać propagandową nawałę, którą da się zapisać krótko jako #winaTuska. Czytelnik może poprzymierzać do wehikułu totemu szereg innych zjawisk czy zdarzeń z niedawnej przeszłości politycznej Polski.

Ja zaś wskakuję w bieżącą teraźniejszość.

Wyjątkowo dorodny totem ostatnich dni to

totem Szumowski

Ani decyzja o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej, ani decyzja (niekonstytucyjna) o przeprowadzeniu łże‐wyborów nie leżą w kompetencji ministra zdrowia. Odpowiedzialność w sensie (2) i (3) [oraz – oby! – w sensie (1)] spoczywa na zupełnie innych organach władzy. A jednak wystawiono ten totem i powiedziano: „ach, cóż my możemy, musimy czekać na wskazania ministra zdrowia”. Który, bedąc przecież funkcjonariuszem partyjnym PiS‑u, zapowiada stale, że jeszcze nie może powiedzieć, ale że zarazem, gdy przyjdzie pora, „powie jak jest w zgodzie z sumieniem; jam‐ci to!”.

I popatrzcie: zadziałało. Facet, żonglujący statystykami, który „ze stoku cały uśmiechnięty zjeżdżał i śmiał się, że grypa jest groźniejsza” [w zimie; cytuję za Galopującym], teraz prowadzi w rankingach zaufania. Publicyści (np. „Wyborczej”) zwracają się z apelami: „Szumowski, powiedz prezesowi, że wyborów nie można! Aaaa! Błagamy!”. Racjonalnie rzecz biorąc – kpina. Ale totem pracuje skutecznie; publiczność to kupiła.

Inny przykład.

TSUE wydaje orzeczenie w sprawie działania Izby Dyscyplinarnej SN. Orzeczenie, które nie podlega kompetencji żadnych sądów krajowych. Co robi waaadza? Po raz któryś spuszcza się na

totem łże‐TK

co to dopiero ma się wypowiedzieć (oczywiście poza trybem) i wtedy „się zobaczy”. Bezczelna, butna ściema, powiecie (i będziecie mieli rację). Ale totem stoi, można się nad nim rozpieniać w mediach. (Ten totem w podręcznikach wymieniony będzie w grupie totemów wydrążonych – jego ASS jest pusty, wynosi Zero.)

Wreszcie zmultyplikowany, mobilny

totem policjant

którego sens polega na tym, że (z niekompetencji? czy celowo?) niejasne, a częściowo bzdurne [przy tym pozakonstytucyjne] przepisy mają być na bieżąco interpretowane przez najliczniejszego przedstawiciela władzy wykonawczej.

ASS‐em takiego totemu jest to, że ów mobilny i zmultyplikowany działa [jakoby] w granicach swoich uprawnień, celem zaś – przyzwyczajenie społeczeństwa za pośrednictwem potencjalnie dolegliwej i powszedniej psychodramy do tego, że „praktyczny wymiar prawa polega na interpretacji przepisu przez władzę wykonawczą [tzn. wcale nie przepisodawczą czy sądowniczą]”.

Co władza wykonawcza praktykuje od 2015 roku, ale w sferze poniekąd abstrakcyjnej; „cóż nas obchodzą te sprzedajne sądy i teoretyczne trybunały”, mówią przedstawiciele soli ziemi, zajęci walką o byt.

Ale 500+ równoważone jest przez 500 mandatu, a kosmiczny zupełnie wymiar sanepidzkiej kary administracyjnej (30 tysięcy) może się okazać bez mała wyrokiem śmierci. Dla każdego, kto się nie spodoba waaadzy, sól ziemi wliczając.

Oczywiście

totemem totemów

jest figura Kaczyńskiego. Pisałem w poprzedniej blogonocie, że:

Kaczyński nic nie może. Sam.

Ta oczywistość jest jednak powszechnie ignorowana; oto siła totemu. Przeklinana, lżona, psychiatryzowana, a z drugiej strony wielbiona, czołobitnie całowana w ASS – za jedno – domniemana [hipostazowana] wszechwładność Kaczyńskiego jest, proszę na to zwrócić uwagę, zarazem rodzajem alibi dla wszystkich tych funkcjonariuszy, nie tylko władzy, ale i opozycji, którzy wykonują zasadniczy ruch w „grze z odpowiedzialnością” – starają się jej uniknąć.

Z najwyższą niechęcią podejmuję ten temat, bo uważam, że nawet w tak kalekiej ćwierćdemokracji (państwa niekonstytucyjnego od 2015), jak polska, przekierowywanie dyskusji na tory kremlinologii z mocną komponentą psychiatryczną jest szkodliwe.

„Odklejony od rzeczywistości starzec”, „pod dyktando satrapy”, „posłowie PiS bardziej od koronawirusa boją się Kaczyńskiego”, setki podobnych opinio‐komentarzy. Takie podejście do sfery „polityki” leży w interesie uogólnionego newsroomu, który musi czymś zapełnić 24‐godzinny medialny strumień, czy tzw. komentatorów politycznych, wyrabiających wierszówkę (celuje w takich popisach zwłaszcza „Wyborcza”). I w interesie „klasy politycznej”, której przedstawiciele prężą się retorycznie na użytek telewizyjnej (internetowej) „setki”, a styl ten przenoszą w miejsca teoretycznie poważne, czego dowodem np. kiepski teatrzyk posła Budki na posiedzeniu sejmu 2 kwietnia („w senacie opracowaliśmy „tamę antykryzysową” [aha, haha], a wy nas kneblujecie, niech Polacy usłyszą, aaa!”).

Tymczasem zaś Kaczyński nic nie może.

Kaczyński nie jest siłą przyrody, żywiołem, na który nic nie można poradzić, nie jest porą roku, suszą czy powodzią. Nie jest też Stalinem, nie rozstrzeliwuje oponentów we własnym obozie politycznym, nie zsyła do łagru.

Jest prezesem najsilniejszej partii w rządzącej koalicji, partii, której post‐ONR‐owski katonacjonalistyczny program wsparty transferami socjalnymi trafił w realne potrzeby, ale i polityczne atawizmy sporej części elektoratu. Jest retorycznie sprawny, łże bez mrugnięcia okiem. Wreszcie, jest kapłanem‐ofiarnikiem kultu męczeństwa smoleńskiego, które też stoi na systemie kłamstw, poczynając od tego, że zginęło 96 osób, a nie tylko 2; katastrofy sie nie rozlicza, bo rytuał namaszczających kapłana miesięcznic musi trwać. To tyle.

* * *

Kaczyński nic nie może. Sam.

„Wyborcza” (Olejnik, Kublik, Wielowieyska etc.) próbuje sprzedać opinii publicznej narrację „zły, zaślepiony car, drżący bojarzy boją się podjąć próbę otwarcia mu oczu”. Ach, może znajdzie się sprawiedliwy mąż, który się odważy, może „Gowin się postawi” (retoryka „GW”). Głupie, naiwne i szkodliwe.

Nie wiem, czym Kaczyński straszy karnie głosujących posłów i czy w ogóle musi straszyć. Może stołki, apanaże, ulokowanie rodziny i znajomych w sieci sitwesów objadającej państwo wystarczają.

To w sumie nieważne. Słuszniejszą optyką od narracji bojarskiej jest... Wehrmacht. „Myśmy tylko wykonywali rozkazy” nie wystarczy w czasie rozliczeń (tej przestępczej bandy); oby nadszedł.

* * *

Co do spraw bieżących, dziś rano w radiu Kaczyński znowu łgał:

Nie ma możliwości przełożenia wyborów. Byłoby to złamanie konstytucji. Jest to możliwe tylko przy wprowadzeniu jednego ze stanów nadzwyczajnych, a do tego nie ma przesłanek.

Otóż są oczywiste przesłanki. Stan nadzwyczajny (klęski żywiołowej) nie tylko może, ale wręcz powinien być wprowadzony, i to już dawno, przed wprowadzeniem zestawu (rosnących, częściowo przedurnych, w wielu miejscach nielegalnych) ograniczeń praw obywatelskich. Takie jest Prawo (a na Sprawiedliwość od dawna nie ma co liczyć; nawet PiS‐owski elektorat boleśnie się o tym przekonuje, przymierzając skalę potrzeb do rozwiązań „tarczy antypracowniczej”).

* * *

A tzw. opozycji życzę (jakiegokolwiek) kręgosłupa.

W thrillerach / filmach akcji często spotykana jest sytuacja, w której złol przechodzi do fazy drugiej wymuszania: przekierowuje lufę z ważnej osoby (będącej w posiadaniu jakiegoś dobra cennego, np. informacji typu kod do sejfu) na drugą, przypadkowego lub nie świadka pobocznego, i oznajmia: „jeśli nie dasz mi tego, czego chcę, będe musiał ją zabić, decyzja zależy od ciebie, wiedz, że będziesz mieć krew na rękach”. Osoba poddana podobnej presji może uznać takie uzasadnienie za nieabsurdalne, nawet widz da się nierzadko złapać.

Ale krew na rękach będzie miał jednak ten, kto ma broń i jej użyje.

* * *

Od mniej więcej 1997–1998 roku żyjemy w państwie subkonstytucyjnym (dla mnie symboliczne kamienie milowe to wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. ustawy aborcyjnej (1997) pod przewodnictwem kauzyperdy Zolla, kleszego podnóżka, czy ostateczna ratyfikacja konkordatu (1998); wiele praw obywatelskich, pracowniczych, ekonomicznych pozostawało martwą konstytucyjną literą). Od początku kadencji 2015 żyjemy w państwie niekonstytucyjnym; to postępujący proces destrukcji prawa, obyczaju i instytucji, implementowany „metodą salami” [odcinania po kawałku].

Broń trzyma (i jej używa) PiS.

* * *

Gdyby Polska była (jakkolwiek to rozumieć) państwem prawa, konstytucyjnie określony stan nadzwyczajny musiałby być wprowadzony chwilę przed ogłoszeniem szeregu przeciwpandemicznych ograniczeń praw obywatelskich, bo bez umocowania ich w trybie stanu nadzwyczajnego są one niekonstytucyjne; tak pośród wielu innych osób (z kompetencjami w temacie: choćby Płatek, Łętowska) uważa RPO, Adam Bodnar. Który dodaje, że nie kwestionuje merytorycznej zasadności tych kroków (kwarantanna, social distancing, zakazy itd.), ale powinny one być wprowadzane w zgodzie z prawem.

Kwestia np. wyborów prezydenckich zostałaby uregulowana z automatu.

* * *

Wiele osób uważa dziś, w dobie narastającego kryzysu pandemicznego (i postpandemicznego), że „nie pora teraz na politykę”. Chyba nie rozumieją, że właśnie teraz polityczna istota wszystkiego, co dotyczy ram, w których mamy żyć (czy najpierw: przeżyć), jest zintensyfikowana szczególnie. Choćby ta „tarcza antykryzysowa” – jest stricte politycznym unormowaniem, w rzeczywistości antypracowniczym; omawia się to szeroko w wielu miejscach, więc ograniczę się do symboli: „70 miliardów dla banków, 7 dla służby zdrowia; pracownicy po 12 godzin na dobę; bezrobotni i bezdomni niech umrą”.

Dotyczy to także wyborów prezydenckich. Nie jest obojętne, z tysiąca powodów, kto jest prezydentem. Każdy dzień prezydentury Dudy to wsparcie dla krojących salami.

* * *

Postulat bojkotu czy inne pomysły wykolejenia wyborów 10 maja odbywają się w ramach opisanej na samym początku tej blogonoty sytuacji „negocjowania z bandytą”. Pamiętajmy o tym (i kto trzyma broń). Mamy zrezygnować ze swoich obywatelskich praw, bo inaczej „ktoś zostanie zastrzelony”. Dotyczy to szczególnie pomysłu, przedstawianego jako „kompromis” [kolejny raz: kompromis kija z dupą], aby uzgodnić przesunięcie wyborów o rok. W jakich konstytucyjnych ramach? O tym się nie mówi.

* * *

Czy da się inaczej? Nie wiem; nie jesteśmy uzbrojeni. Ale do jednego można namawiać. Żeby traktować złola z bronią tak, jak się powinno: jako przestępcę. Wymiana parlamentarnych grzeczności typu: „na mównicach się spieramy, po sesji się kumplujemy, podajemy rękę [no, to chwilowo utrudnione]”, budzi rodzaj zgorszenia. Coś jak wizyta Gandhiego na five o’clock tea u angielskiego gubernatora. Szanujcie się (i nas).

* * *

Oczywiście, prawdziwy problem leży gdzie indziej. To te 40 parę procent poparcia dla PiS i 70 procent pozytywnych ocen dla Dudy. Ludzi, którzy zmęczeni ignorowaniem ich problemów w poprzednich kadencjach przenieśli nadzieje na tę właśnie, rzekomo „proludową” formację; teraz – w czasie najpoważniejszego kryzysu – zobaczą prawdziwsze jej oblicze (państwo z tektury i [nowość] e‑tektury, tarcza antypracownicza itd.). Ale też ludzi, których skuszono karierą i apanażami; te tysiące sitwesów na wszystkich poziomach władzy. I wreszcie ludzi, którzy przyjęli ideolo PiS‐owskie, w istocie wariant ideolo ONR‑u, za własne.

* * *

Tytuł blogonoty odnosi się do kategorii, którą powołałem po wyborach 2015. Teraz noc będzie jeszcze dłuższa. Wątpię, czy doczekam (metaforycznie) świtu. A nawet – całkiem dosłownie.

« older entries