sad zapięty

Krzysztofa Bartnickiego Sad zapięty. Krótka antologia przekładu (Officyna 2023) jest powieść fantastyczno‐historyczna, zrobiona na pozór antologii utworów epok zamierzchłych (lub mniej), tłumaczonych przez tym‐razem‐nie‐wypierającego‐się‐roli autora, od którego nazwiska zaczyna się ta nota, na języki oboczne, możliwie (lub mniej) przystępne czytelnikowi wczorajszemu (dzisiejszy dopiero powstaje), słowem – na fantastyczną polszczyznę strzyżoną (lub chełstaną) – jak krzewiny w zapuszczonym (można spłaszczyć: parahistorycznym) sadzie języka – w kształty niespotykane.

Rzecz jest skomprymowana w 84 strony (kilka z nich ostentacyjnie puste!), zapięte w efektowną okładkę; zawartość w nich to 20 przekładów, tekstów przemyślnie oprzypisowanych, ujętych w łuby zamiastwstępu i zamiastposłowia (tj. „Słowa końcowego”).

o metodzie

Można krótko: nie bądźcie niczego pewni, ale i tak okaże się, że nie ma to znaczenia.

Można na przykładach.

Na IV stronie okładki zwyczajowe teksty. Pomijam ustęp z recenzji wewnętrznej, który wszakże warto przeczytać (treść tej strony podaje wydawca na www, link wyżej), bo sensownie opisuje pozór, jaki powieść Bartnickiego przybrała. Dalej wywołuje się czwórkę Blurbistów, poczynając od:

Bartnicki chwycił się przepisywania.
    Mieczysław Czerneda

Czy podpisany pod tym lapidarnym stwierdzeniem istnieje? Jak najbardziej, to pseudonim literacki Mieczysława Jana Bierzyńskiego (1857–1898), „literata i jurysty” (z Kielc). Mimo pozytywistycznego osadzenia („bezpretensjonalny realizm”, pisano o jego nowelkach) najwyraźniej zdążył [krótko żył] zainteresować się też twórczością gatunkowo inną, w szczególności autora Myśliwic, Myśliwic.

Poezja jest świątynią, kędy wiekom żywym ciężeją powieki z głaza wykowane.
    Charles Baudelaire

Większość z nas przyzwyczajona jest do myśli, że Ch.B. istniał i pisał. Cytowany dystych Blurbisty trafnie oddaje jeden z kluczowych aspektów powieści K.B., zwłaszcza gdy go się zestawi z początkiem wiersza Oddźwięki (z Kwiatów zła): „Natura jest świątynią, kędy słupy żywe / Niepojęte nam słowa wymawiają czasem” (tłum A. Lange).

Najgęstszy ciężar właściwości ma blurb ostatni, nazwiska Blurbisty nie podaje się:

Wszystkie przekłady to pseudoepigrafy.
    Łaj wojny [偽經]

...może dlatego, że to cytat z jednego z tych omszałych starochińskich traktatów, w których autor usuwa się przed myślą (a jednostka przed państwem). Niemniej, przytoczony tytuł oryginału przebija gwoździem dopowiedzeń ślimaki zwątpienia: 偽經 [wěi jīng] znaczy „fałszowane skryptury | łżeklasyka | pseudoepigrafy | apokryfy” (spójnik „|” można czytać „alboteż”). Oddajmy myśli z blurba stosownie rozległy czas wolny.

(W charakterze błysk‐przypisu dodam, że słówko „łaj” [znane skądinąd] tłumaczę [sobie] jako „szczek | szczęk”.)

W zamiastwstępie („Zamiast wstępu”) natomiast, pośród innych tekstów (od czapy lub w pięty), z których zamiastwstęp złożono, schował się Pseudoblurbista, Bolesław Leśmian – czemu tam, a nie na okładce? nie wiadomo, ale nie odmawiajmy autorowi powodów. Wspomnę tu tylko, analogicznie jak ws. Baudelaire’a, że czytelnik mogłby zestawić ów pseudoblurb [incipit: „Gdybym spotkał siebie”, reszty złośliwie nie przytaczam] z wierszem Leśmiana (bez tytułu), zaczynającym się tak:

Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,
Ale w innym sadzie, w innym lesie —

Owocnego zestawiania.

tytuł co znaczy

A cholera wie. Niemniej, daje okazję do wejścia w kwestię, jak potężnym morfemem jest w polszczyźnie sad. To on wyznacza i potwierdza (po wielekroć) przynależność ludów posługujących się rozmaitemi prapolskimi (lub obokpolskimi) narzeczami do fali cywilizacyj rolniczo‐hodowlanych. Osada i posada, zasadzki i posadzki, sadzać i sadzić. Oraz mieć zasady, posądzać, osądzić i wsadzić [tu palcem wytknięcie bieżących wydarzeń]! Można wymieniać długo i nie bez podziwu. (Konkurować z nim może chyba tylko jeden, wod[a]: wodzić, przywodzić, odwodzić i zawodzić, wodnik i zawodnik, wywód, wzwód i rozwód etc.)

czym jest

Jak już powiedziałem, biorę Sad zapięty za powieść. W istocie, szczególną: mieliśmy powieść ilustrowaną, na przykład, mamy – graficzną, a Sad jest powieścią ilustrującą. Dla ustalenia uwagi można przyjąć roboczo, że zawiera ilustracje [w formie przekładów i przykładów] do innej powieści Bartnickiego, mianowicie Myśliwice, Myśliwice [zob.].

MM można streścić [będzie to bardzo stratna kompresja] jako „w głąb Siczy na Śląsku [i reszcie świata] oraz może z powrotem” z dwiema codami – historycznospiskową (rozdział 4) oraz kosmolospiskową (rozdział 5).

Ułożona chronologicznie (od Henryka Probusa, 1228, do Ondry Svatohorskiego, 1946 / publ. 1996) dwudziestka tekstów w mojej lekturze wiąże się z MM, jeśli nie hm, dosłownie, to przez kłącza znaczeń, skojarzenia itd. Na taki lekturowy trakt naprowadza też, moim zdaniem, kolekcja tekstów w zamiastwstępie, a zamiastposłowie daje mocną, choć enigmatyczną kropkę.

Ale nie mam zamiaru narzucać się z taką [roboczą] interpretacją. Zwłaszcza że Bartnicki, jak to on, nie zna ani granic, ani umiaru (poza umiarem w objętości tekstu! to naprawdę książeczka niewielka, choć niepomiernie gęsta). Pisząc o czymś, pisze też [o] wszystkim, co napotka i zagarnie; niech dowodem na to będzie choćby przypis do tekstu [ściślej: tytułu] Aleksandra Bronikowskiego Armud i Orda [Z‑Asch’tar! Z‑Asch’tar!, 1834]:

Być może jak para Aryman i Ormuzd; poza tym: Armut (niem.) – bieda; ordo (tur.) – obóz, kwatera. Zob. też powieść Bronikowskiego Olgierd i Olga (1831). Tytuł polski pochodzi z treści tekstu i nie naśladuje tytułu oryginału, w którym pokazuje się bogini Isztar (Esztar) albo Astarte (Asztarte). Tytuł rosyjskiego przekładu Bronikowskiego (tł. anon. 1850) to Заштор («zasłona»?), a ten z kolei może przywodzić na myśl tekst Lwa Tołstoja За чтo? (1906). [strona 41]

...wobec czego tematyka Sadu jest mniej wygraniczonym obiektem, a bardziej zjawiskiem polowym [jak z „pole siłowe”].

Roztropność wszakże nakazuje nie podejmować wszystkich [a nawet: więcej niż kilku] tropów rozsianych po tekstach [przekładach i przykładach] K.B. z Sadu. Powtórzę (rozwijając), co powiedziałem wcześniej:

nie bądźcie niczego pewni, ale i tak okaże się, że nie ma to znaczenia

Można próbować odtworzenia kwerend autora, w poszukiwaniu, dajmy na to, „oryginałów” przekładanych tekstów; jak brzmią? [nawet:] czy istnieją? czy tłumaczenia są hm, wierne? w jakim niby sensie? czy autor oryginału był [realny], czy dopiero jest (powiedzmy: został zmyślony)? a jakie to ma znaczenie dla dzisiejszego czytelnika (który dopiero powstaje)?

Oczywiście, może [powinien?] zdarzyć się i taki czytelnik, który złoży w sadzie śląskożertwę sumiennej lektury uźródłowionej na ile się tylko da; życzmy mu szczęścia, będzie go potrzebował.

Sam jednak widzę zgoła inny główny powód podjęcia lektury Sadu.

matko‐mowo! jak to jest napisane!

Parę na to (znowu i tylko) przykładów, losowo skaczę, wiersze omijam, z prozy – bez przypisów, bez objaśnień [wstępnych], jedynie źródło.

Z już wskazanego Armuda i Ordy [s. 42]:

Nie w liczbie tych znajdował się Jawszach, magor Orsu. Nie giął się przed grozą, choć i gdy konfiskowano mu z wolna to, co miał nagarbione. A u czarabów książę Al-Kustan szydził z Jawszacha, że mundur magora nieschludny na nim i że twarz niebrzytna, i w tym stanie żaden z niego wilk, który coby tylko uszedł z jaskini lwa, stał obzierać się za odwetem. Nie przystanę, abyś stał bez kary w kraju tezara, dlatego zaliczę cię w szeregowce, którym najmniej jest płacone. Abyś nie narzekał zaś na szczodrość tezara, wypłacone będziesz mieć zaraz tysiąc plag.

Dwa regimenty czaraba postawiły się w dwóch długich szeregach z prześwitem na zamach rózgi po obnażonym krzyżu. Wpierw pobito bębny, potem kobiety w szloch. Orski podszedł do pierwszych z rózgą i udarzył w nich bez lęku: Bijcie mocno, miejcie lutość! Na ten pyszny wyzyw połamało się kpiarstwo Al-Kustana, aż strzymał chłostę i [...]

Komu nie zadrży narząd czytelniczy przy zdaniu „Wpierw pobito bębny, potem kobiety w szloch”, ten niech dalej nie czyta.

Z pitawalisty Ludwika Tripplina Sprawa morderki z Hayti (1805) [Der Fall der Wudu‐Mörderin, 1852; s. 45, 47–48]:

Paszcza jej, u innych brama życia, u niej na lekko chodzących żuchwjach, jakby dowodziła gości z pjekła, poprzez częste brzydkie wyziewy. Zęby miała przegniłe, za to jej ślepce wyraźniłyby się i w półćmie, wyłącznie z bjałka będące, opatrujące się dokoła. Palce jej, czyli jedyne to, czego w jej ciele nie tknęło karlictwo, dygotały jak u obcesa czy amoka. Włosy miała mocne i czarne, a że kręte jak zwój węży, pisane w akta jako gorgonowe. Zaprawdę, ułatwione miał zadanie Pan Instygator, bo każda osoba z byle wrażliwością przeczuwałaby coś przykre od oskarżonej: napad albo zabójstwo. Rozsądkowi lepiej by nie zaufać takiej djabelskiej czarownicy, niźli zdać się na ryzyko morderstwa. [...]

Ponieważ z elokwencyą okazywał się P. Blokowski nietyle za tłómacza, ale i za adwokata oskarżonej, snadź nie widział P. Instygator lepszego sposobu pogrążenia swojej ofiary niż przez poruszające widownię spytanie, czyżby P. Blokowski tak samo dobrze za oskarżoną stawał, gdyby nań była nie rzuciła urok, na przykład w czas kongresu karnalnego. Wszak nauce wiadomo, że od cielnej unii dwojga stron nieporównie więcej szkoduje mężczyzna, co nigdyby inaczej nie utkwił w toni obłąkliwej, gdyby go nie usidlił pociąg partnerzycy. A na takie dicta P. Blokowski, nie chcąc mieć się bezczułym wskutek nieposzukiwania kary, odpowiedział, że kto gwałtem cudzą zasiał rolą, na własnej traci nietykalność, a że Bóg rozdaje nie tylko cnoty, ale też namiętności, daje sobie P. Blokowski w imię Boże prawo dopaść Instygatora i z wielką serca rozkoszą uderzyć go, aż ten z jękiem we własną juchę się pobróci. Co też się tak stało, prowokując szereg hałasu, krzyku u panów, histeryj u niewiast, wybieżeń z sali i tak dalej, nad czym ni młotek Sądu, ni woźny długo nie stanowił miru. Jasnym było, że obrady tegodniowe czas przerwać.

Z listu Farkasa (Wolfganga) Bolyai do Carla Friedricha Gaussa, 20 VI 1831 [pomieszczonego w zamiastwstępie, s. 7–8; o tymże Farkasie B. wikpedia podaje: „profesor filozofii w Kolozsvár próbował odwieść Bolyai od matematyki i zainteresować go filozofią religijną, bez rezultatu”, co autorowi pod oczy^]:

Napiszę dzisiaj do Ciebie dwa listy, lecz wyślę jeden. Jeśli czytasz właśnie te słowa, to znaczy, że tak chciał rzut krajcarem. Wybacz mój przesąd – wiarę, że coś zależy od przypadku. Pamiętam, pamiętam: prawdopodobieństwo tego, że moneta ujawni awers lub rewers nie jest wcale 50/50 – od zawsze (o ile istnieje jakieś zawsze) prawdopodobieństwo jednej strony, a nie drugiej, jest pełne. Przychodzi mi do głowy, że ów determinizm niechcący mógłby pomniejszać (w oczach ludzi nieroztropnych) ogrom Twoich dokonań – nie jesteś wielki, bo tak zechciałeś i o to się postarałeś, ale dlatego, że pradawno temu postanowił tak przy swoich narodzinach wszechświat.

Ale pieczęć swoistości na tym liście stawia sam początek:

Przeszanowny Gauss!
Wybacz, że powstrzymuję Twoją wielkość, którą obdarowujesz potomność: proszę dla siebie o [...]

...pewnie myślicie, że ponosi mnie entuzjazm, ale, w rzeczy samej, ten zwrot suchy, lecz z należnym szacunkiem, przeniesiony w polszczyznę w formę szczeku | szczęku mianownikową: „Przeszanowny Gauss!” – dla mnie świadczy o takim wyczuciu stylu i klimatu u tłomacza, że aż się nie posiadam! Kogo innego stać na takie (pytam retorycznie).

Tenże zamiastwstęp kończony takim oto protokołem [fragment, s. 13] z posiedzenia Sądu Najwyższego w sprawie, którą czytelnik zechce sam odczytać w książce:

Woźni próbują odciągnąć świadka, który upiera się, że odosobnienie to bzdura, samorzutność też, więc cały proces jest dęty, i żąda do protokołu. Ledwie tego za drzwi, na subtelny znak prokuratora wyskakuje jakaś nawiedzona, nuże wydzierać się, z plikiem w ręku, oto wiersz trupio blady, a imię siedzącego nad nim cień, aż ogień w nim ginie. Obrona wnioskuje (lepiej dmuchać na ciepło), żeby spalić. Przewodniczący wali wtedy młotem, że póki on tutaj [...]

Od lat występuję w coniektórych blogonotach przeciwko rozrzedzaniu tekstów (w imię świętonudnej Poprawności) lukrem syntaktycznym, watą słowną. Dlatego, gdy widzę tekst tak jędrny, wyzuty rygorystycznie ze słów zbędnych, w którym „upiera się, że [...] proces jest dęty, i żąda do protokołu”, myślę: niechby ledwie dwunastu sprawiedliwych toczyło tak polszczyznę, a ocalą skarby.

czym jest także

Zauważyliście, że interpretacje wskazywałem szkicowo i mgliście, za to cytatów sporo. Choć za mało; zachęcam do wcytowania się w całość (w czym pomocny może być wskazany już parokrotnie link). Pominąłem wiersze, bo ich gęstość ma się tak do powyższych przykładów, jak proza w nich Bartnickiego do średniejpolskiej. Wspomnę tylko, że w przekładzie jednego z wierszy tłumacz poszedł w lipogram, bo tak go wezwał obowiązek.

Jest więc Sad zapięty także prospektem Bartnickiego‐tłumacza, który przy swoim niesamowitym bogactwie warsztatu ma [pewnie jednak] tę wadę, że nie podejmie się przekładu dzieł, które go przedwstępnie [z]nudzą. A inne znowuż mogą się urwać ze smyczy [wydawcy] i odhopsać w całkiem nieoczekiwaną stronę. Niemniej, kto nie ryzykuje, ten nie... Z drugiej strony, Officyna ma na koncie niemało już aktów odwagi.

  1. jerry bartonezz’s avatar

    Idac za przykladem Lema, redaktor/recenzent przedstawil nam konterfekt ksiazki nie istniejacej, jakkolwiek ze wszechmiar poczciwej.

  2. nameste’s avatar

    @ jerry bartonezz:

    Istnieje czy nie – ale się czyta!

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *