dla córki

W Ostatnich ludziach Macieja Jakubowiaka, tym ekskursywnym eseju o końcoświatowych doświadczeniach narracyjnych (za czym, lub przed czym, idą oczywiście także egzystencjalne), pośród mnogości wątków, przywołań tekstów kultury i zdarzeń z historii cywilizacji pojawia się czasami anonimowy mężczyzna, uwikłany w codzienność: ma małą córkę, psy, osobę czekającą, aż przyniesie jej z jakiegoś inpostu zamówione maseczki (pandemia), która zwraca się do niego per „kochanie”; mężczyzna przywołuje drobne (lecz i niedrobne) wydarzenia, notuje wrażenia, ulotne myśli. Nie narzuca się, występuje incydentalnie, jednak – tak chciał autor – podkreśla swoją jednostkową obecnością nieabstrakcyjny wymiar dociekań w sprawie końca świata.

Ze zdarzeń niedrobnych na przykład takie:

W końcu mężczyzna decyduje się na pochyłe. Pozłacane są dodatkowo płatne, ale na tym się nie oszczędza. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, okazuje się, że cenę obliczają od liczby liter. Facet w czapce Kawasaki podsuwa notes, mówi, żeby zapisać drukowanymi literami, żeby nie było wątpliwości. Mężczyzna próbuje, ale nie ma na czym oprzeć ręki, dłoń mu lekko drży. Przechodzą więc do biura, tam nawet działa klimatyzacja. Facet za biurkiem mówi, żeby podyktować, zaraz to wydrukuje z komputera, tak będzie najlepiej. „Albina?” – pyta. „Rzadkie imię, niecodzienne, babcia chyba długo żyła? Tak. A teraz data zgonu”.

Całą książkę wieńczy ekstra rozdział „Koda. Gorąco, środek lata”, w którym mężczyzna próbuje opowiedzieć o śmierci swojej matki, jednak, jak na człowieka pisma przystało, otacza swoją relację opowieściami innych [synów], pisarzy. Śmierć matki, mały koniec w osobistym wszechświecie: nie jest wyjątkowy. Jest jednak jednostkowy, szczególny.

Tam też akapit:

Mama, zanim została mamą, a była po prostu Anią Bagierek, skakała wzwyż. Wygrała nawet młodzieżowe mistrzostwa Polski. To musiało być koło 1963 roku. Pięć lat później Dick Fosbury na igrzyskach w Meksyku skoczył przez plecy i wszystko się pozmieniało. Nic o tym nie wiem, choć kiedyś o tym opowiadała.

* * *

Nie będę spekulować ws. powodów, dość że owo „nic o tym nie wiem” zamieniło się po paru latach w obszerną, ponadtrzystustronicową książkę, której tzw. premiera niebawem.

Hanka. Opowieść o awansie (Czarne 2024) byłaby – idę za własnym tropem – również esejem (który „trzeba trochę nagiąć”, pisze MJ, by pomieścił osobę/osoby jednostkowe w swojej zwykłości) – tym razem nazwijmy: inkursywnym. Będącym wycieczką do wnętrz umykających obserwacji z zewnątrz. Syn/wnuk Maciej pisze o matce Hance i babce Albinie. I, oczywiście, o sobie, dlatego że jego własna trajektoria zależy, zależała, wywodzi się z życia Hanki i Albiny, jest m.in. „opowieścią o awansie”, który nader powoli wysnuwał się z bytu – życiorysów, ograniczeń, pragnień etc. – poprzednich pokoleń.

Gatunkowo Hanka jest kundlem [u mnie nie jest to pejoratywne określenie]: mieszańcem eseju autobiograficznego, pewnej [rodzinnej] mikrohistorii i odległego echa powieści awanturniczej (od, powiedzmy, Smolletta poczynając). Z tym że tutaj główna awantura to przygoda z edukacją. Echo to realizuje się w [pastiszowej] konstrukcji całości [por. tytuły rozdziałów]: jest jednak ta konstrukcja prowadzona z żelazną konsekwencją, przykrytą dygresyjnym, niemal gawędziarskim tonem narracji.

O eseju autobiograficznym rozpisywać się nie będę; w Hance MJ często sięga po cytaty np. z Eribona czy Ernaux, nie dlatego jednak, jak sądzę, że jego ksiażka na nich się wzoruje, a dlatego, że byli ci autorzy rozlegle w Polsce czytani, dają więc jakąś ramę odniesienia, tym samym „rozpoznanie gatunkowe” jakoś funkcjonuje.

Słowo natomiast o mikrohistorii. Poza funkcją dokumentalną miewa ona jeszcze inną powinność: konfrontuje realia jednostkowych bytowań z dużymi narracjami, ideologiami epok, wystawiając je na próbę faktów. Dlatego MJ sięga po statystyki, szkicuje tła ekonomiczne, obyczajowe, polityczne: tak rozumiana [duża] historia zawsze jakoś ugina jednostkowe losy ludzi. Trzeba przyznać, że autor [pomijając bibliografię] maksymalnie „odjeża” opowieść z tzw. aparatu: Hanka jest książką naprawdę dla wszystkich.

Fraza Jakubowiaka, zdania kręte, wielekroć złożone, płynące swobodnie (widać wszakże, jak bardzo są poddane kontroli). Nie wiem, czy sam jestem fanem takiej frazy. Ale pomyślałem, że ta książka idealnie nadaje się na audiobooka! Słuchać w małych dawkach dziennych, podejmować rozważania (impresje?) na temat własnych i własnej rodziny przypadków. Od lat 16 do 90. Niechby się wydawnictwo zakrzątnęło.

* * *

O treści Hanki nie będę pisać, bo streszczanie nie ma sensu, a tezy autor ustawił w grzecznym porządku (do bicia albo przyjęcia; tak czy inaczej – do refleksji), trudno to zrobić lepiej, zresztą po co, skoro są i czekają. Po prostu trzeba książkę przeczytać [posłuchać?].

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *