Joanny Łępickiej Zeszyt ćwiczeń (BL 2023) jest debiutancką książką z 38 wierszami [wg spisu treści]. Ma adekwatny tytuł i znaczącą okładkę.
Na której fotografia z warszawskiej Sali Kongresowej (z lat zapewne sześćdziesiątych); na scenie pojedyncza postać przed mikrofonem, widownia pełna, ale zbyt to wszystko spokojne, by mogło odnosić się do występu Rolling Stonesów z 1967. Postać jest jednak wycięta z foty, wewnątrz jej konturu sama biel, można powiedzieć, że została z fotografii wyjaśniona^, ale w znaczeniu dosłownym jest odwrotnie: na okładce tylko blachowaty token publicznego solo występu kogoś [jeszcze] bez tożsamości. Publiczność [we współczesnym odbiorze spowita mgiełką nostalgii czasu/miejsca] czeka, zaraz się zacznie. Czyli trzeba otworzyć książkę.
Kogoś, kto liczył na zyskanie przez okładkową postać tożsamości, czeka klęska urodzaju. W wierszach JŁ odzywają się najprzeróżniejsze –samości, tuż obok siebie, płynnie albo skokowo przechodzące jedne w drugie, głosy mówiące (w pierwszej osobie) mają łaciaty gender, przywołują rozmaite okoliczności prywatne [nie ma znaczenia, czy te skrawki odnoszą się do „faktów”, czy też są „zmyślone”], historyczne, mieszane; miejsca, zdarzenia, osoby. Pojawiają się cudze zdania, wyrazy, natrętne szepty. Ktoś powtarza yalla!, szczury mantrują buffalo, buffalo, buffalo; czy jest sens pytać: „czemu” [jest] i oczekiwać wyjaśniającej odpowiedzi [nie ma]?
Parę przykładów. W wierszu Coda to be:
[...] Składam się na siebie. Odkąd przejechał mnie autobus na skrzyżowaniu Lipowej z Malmeda, i jestem też tobą, którego nie ma, mądry Icchoku, zabity trzy razy, dwa razy powieszony i raz rozstrzelany, [...]
Lipowa z Malmeda krzyżują się w Białymstoku, a występujący tuż potem Icchok to właśnie Malmed (rzeczywiście „zabity trzy razy”, tamże), czemu jednak bieżący głos mówiący [resp. autorka] nazywa go „mądrym”? (Nie wiem.) Jak traktować „przejechał mnie / autobus”? (Jak tam sobie chcecie.)
W wyjątkowym wierszu (bo sąsiadujące wersy przedzielone linijką pustą, tekst przez to ażurowy, pełen światła, jedyny taki) Latarnia:
I ja Bela Bartók bałem się swojego ojca, i ja Heweliusz srałem pod siebie,
Czy Bartók istotnie bał się swojego ojca? Cholera wie, jego ojciec zmarł, gdy przyszły kompozytor miał 7 lat. Czy Heweliusz istotnie srał pod siebie? Mogło tak być, na starość złożyła go choroba, a pielęgnowała żona.
Czy coś z tego wynika? Co latarnia oświetla? Co ich łączy? Można pytać, lepiej nie czekać na odpowiedź. Niemniej, obaj w dojrzałym wieku ożenili się powtórnie, obaj z szesnastolatkami [za tekstem zawsze stoi kosmos‐tekst]. (Jeśliby umarli na kozetce byli nieznani – kogo by to?)
Od ponad miesiąca wożę się z Zeszytem ćwiczeń i szukam słowa na ten rodzaj przemięszania, jaki uprawia Łępicka. Kłąb? Misz‐masz? Przeważnie ląduję w kipiszu, ale kipisz to bałagan zrobiony komuś przez kogoś z zewnętrza, gdy tutaj sama sobie kipisz [która to fraza znienacka naświetla metodę JŁ^].
Ale też nie jest tak, że kipisz jest wszędzieobecny. Wiersze w Zeszycie przebiegają wiele rejestrów stylistycznych (jak to w ćwiczeniu), remixuje tu się np. formy sonetu, villanelli, pantumu, sestyny, moduł mixujący jednak każdorazowo wymyśla inne reguły (i ma bodaj inne za każdym razem powody [zob.]).
Fraza bywa zwięzła/cięta, ale bywa też rozlewna, spod znaku „mówiony potoczny”. Czytelnik idący pierwszy raz, po porządku, nigdy nie wie, co napotka na kolejnej stronie. (I może to zdanie niech stanie za recenzję; na inną mnie bodaj [chwilowo?] nie stać.)
Odrębnie powinno się omówić przygody wyrazów. O yalla! czy buffalo już wspomniałem. Ew. czytelnika Zeszytu zachęcam do zwrócenia uwagi na parę innych. Na przykład tarapaty. Albo akuratny. Wiersze JŁ zostawiają coś w rodzaju pieczęci leksykalnej: bywają „kosmopolityczne”, bywają „wschodnie”, bywają też krakowsko‐środowiskowe, a te różnice pola/zabarwienia często są nieostentacyjnie podbijane właśnie kilkoma wyrazami‐znacznikami.
między twoim a moim domem
chcę mówić akuratnie oświetlić tekst
Hołynką zbieraczem ptasich gówien
świecić w winerki krymki tranzle
ja pomiędzy winerki krymki tranzle
ja pomiędzy ja
ja pomiędzy ja pomiędzy ja
chcę wyrosnąć w stado
i pozdrowić się z daleka
złego nie pamiętać
wierzyć że pismo osłabia pamięć
i jak pamięć nie służyć niczemu
W powyższym (jednym z najmniej „kipiszowych”) sygnatura poczwórna, w tym jedna nazwa miejscowości [Hołynek białoruskich jest z piętnaście, szukać pewnie lepiej na zachodzie wschodu]. „Krymki” proste, „winerki” chyba ustalone, najgorzej z „tranzlami”. Gołębie czy część uzdy? Ale nie trzeba nawet wiedzieć, by widzieć.
Zabawna sprawa z końcówką. W rozmowie z Michałem Mytnikiem autorka nie pamiętała [skąd pamięć], z jakiego wiersza ani [pismo/pamięć] skąd w ogóle [Tamuz w Fajdrosie]. Jeśli wierzyć zeznaniom. Niemniej, traktuję odwieńczenie tego wiersza jako dyskretne credo Ćwiczeń.
* * *
A teraz wiersz najjawniej nawiązujący do Šalamuna, nie tylko dlatego, że występuje tu wprost.
Święto trąbek
Rosz ha-Szana jest piękne, okrągłe jak chałka,
kieszeń roku. Tomek piekł ją z dyniami,
rok z szałwią. Masło. U Sofy, u Sofy
z Haną z Ljubljany rozmawiałam o Šalamunie.
Hana jadła ajdovi żganci. U Sofy, u Sofy
myślę o Dionizettim. I’m ok,
zastąp wszystkie płyny i dmij, wyjmij
jeszcze stołek dla Piotra. To piekło, to kawa.
Z Chrissi mieli myszy, ale mieścimy się. Szczury
świetnie pływają. W Dunaju, przez Dunaj,
szczur wchodzi mi do głowy i zaczyna myśleć:
Buffalo buffalo buffalo Buffalo. Polonishe.
Kunsthalle. Czołgam się do Picassa, choć tylko
Laurę się liczy. MQ. Mumok. Wejdę na górę
i zjadę na sam dół. Do Dunaju. Do rzeki.
Opróżnij swoje kieszenie do rzeki. Musisz wydać 100
dźwięków. Obyś był opieczętowany. To samo dla ciebie.
To samo, to samo dla ciebie.
Ładnie zrobione, jakby w duchu obrazka z toskańskiego stypendium. Pisał Miklavž Komejl (w posłowiu do Błękitnej wieży):
[...] między logiką samodzielności znaczącego i logiką, według której mowa jest bezpośrednim zapisem ujrzanego i dlatego zorganizowana jest według logiki widzenia, która w ostatecznym rozrachunku nie przynależy do mowy.
Tu wszakże ujrzane jest w sporej części przedprogramowane: kieszenie, rzeka, 100 razy szofar – to stałe składowe Rosz ha‐Szany; dystynkcja między widzeniem a wiedzeniem słabnie. Sytuację komplikuje (albo: wzbogaca poza hm, ekfrazę z [I]RL) skipiszowanie: miejscami, osobami, potrawami, zwierzętami, tropami.
Buffalo. (Albo, w charakterze przypisu z TŠ: ubi, ubi, ubi, ubi, noc.)
U Komejla [tamże] można znaleźć i takie zdanie o pisaniu Šalamuna:
Jeżeli podkreśla niedookreślenie i brak świadomości własnych zabiegów [...], może to robić właśnie dzięki zaufaniu do precyzji instrumentu, którym się posługuje. W ostatecznym rozrachunku ufa w czytelność nieczytelnego – ze wszystkimi konsekwencjami, również tymi bolesnymi.
Cóż, sam jestem na antypodach tej/takiej wiary, mówię: „aha”, idę gdzie indziej. Nie wszystko jest dla wszystkich.
Niemniej, TŠ pisywał i takie wiersze, w których świadomość własnych zabiegów musiała być bardzo pewna, na przykład zamieszczony przeze mnie na blogu Kraków.
Jeszcze wcześniej (1974), jakby na tle wzburzenia, które wywołał debiutem i nast., wiersz History [z tomu Sokol], zaczynający się od oznajmienia:
Tomaž Šalamun je pošast. [is a monster w przekładzie na ang.]
kończył tak:
Ampak v Ljubljani rečejo ljudje: poglej! To je Tomaž Šalamun, v trgovino je šel, s svojo ženo Maruško kupuje mleko, da bi pil mleko. And that’s history.
O czym wspominam z dwóch powodów. Po pierwsze, wróćmy do wiersza Łępickiej Coda to be; sam początek:
Będę Bartókiem, będę Basquiatem, Bas Jan Aderem. Będę pisać o Maruszce i rozwiodę się z nią. Znajdę soczysty mandaryn, zgubię się na morzu,
Tak, najpewniej to ta sama Maruša Krese, ex‐żona TŠ (ach, oboje już nie żyją).
Po drugie, po lekturze tam i sam Zeszytu [a właściwie: ciągle jeszcze bardziej w trakcie] zastawiam się, co dalej, w którą stronę pójdzie JŁ. Mnie, co prawda, akurat podoba się rozchełstanie i różnorodność tego debiutu, który, jak się zdaje, uciekł spod BL‐topora formowania w [jednolicący się] ‘projekt’ (może to współzasługa redaktora tomu). Gdyby JŁ miała tak pisać nadal, why not?
Ale nie zdziwiłbym się, gdyby założyła spiczastą czapkę i..., choć mogłoby to grozić jakąś utratą animalnej żywości wierszy z debiutu (na rzecz, hm, choćby fraz spiżowych^). Zobaczymy [?].
-
Wiersz History ukazał się w moim przekładzie w tomiku Wiersze, zaczyna się:Tomaž Šalamun jest potworem,
a kończy:
Ale w Lublanie ludzie mówią: patrz!
To jest Tomaž Šalamun, poszedł do sklepu,
ze swoją żoną Maruszką kupuje mleko,
żeby pić mleko.
And that’s history
3 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2024/02/notatki-z-marginesu/trackback/