sztuki wizualne & performatywne

Rzadko zapuszczam się w rejony współczesnych sztuk wizualnych & performatywnych, bo czegoś tu nie rozumiem, przy czym owo coś przeważnie jest na tyle rozległe, że przesłania całość zagadnienia.

Do wycieczki w te rejony skłonił mnie tekst Agaty Czarnackiej z jej bloga w „Polityce”: Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich artystów chowanie, a do jego przeczytania – fejsowa zajawa autorki: „poszłam na wystawę. Była ciekawa i przejmująca”. Chodzi o Wystawę finałową konkursu Artystyczna Podróż Hestii.

Tak w zgrabnie wiązanej korpomowie konkurs (przeznaczony dla studentów uczelni artystycznych) przedstawia prezes Grupy ERGO Hestia Piotr M. Śliwicki (zwróćcie uwagę na fragment, w którym firma, ba, grupa firm, „wierzy” w cośtam; instant probierz):

Przyznano nagrody (opisy za fejsowym pejczem A.P.Hestii); Główną Julii Woronowicz, Drugą Bożnie Wydrowskiej, grupową:

kolektywne warsztaty art brandingowe w malowniczym Sokołowsku. Jej laureatki otrzymają możliwość zapoznania się z teorią i praktyką mądrej, pogłębionej współpracy świata sztuki ze środowiskiem biznesowym podczas zajęć z inspirującymi ekspertami i ekspertkami.

oraz specjalną (również Woronowicz):

Nagroda obejmuje zlecenie na artystyczną interpretację raportu rocznego z działalności firmy.

(Teraz rozumiecie, że jest naprawdę sporo do czegoś‐tu‐nie‐rozumienia, choć to tylko jeden z kontekstów.)

* * *

Wrażenia Czarnackiej szczegółowo w jej tekście; ogólnie jest „przejęta”, czasem jej „pękało serce”, niektóre instalacje były „wstrząsające”; generalnie tę relację odbieram jako superpozycję swoistego chciejstwa („och, niech sztuka znaczy!”) z empatią nakierowaną na młodych twórców w podwójnie (bo i pandemicznie zamkniętych) ponurej sytuacji.

Gdy jednak skonfrontowałem jej tekst (zwłaszcza pod takim tytułem) z dziełami (nagrodzonymi i nie), za pośrednictwem katalogu wystawy, dominująca emocją stało się niedowierzanie.

Oto nagroda główna, Julii Woronowicz instalacja Kwiatuszku:

A to praca Małgorzaty Mycek Myślał kurczak o niedzieli...:

...o której Czarnacka napisała:

Chyba jedynym „wdarciem Realnego”, obnażeniem doświadczenia bez mediacji i upiększeń, okazał się obraz Małgorzaty Mycek „Myślał kurczak o niedzieli…” utrwalający „banalną”, zdaniem artystki, sytuację, w której to młoda osoba ubrana już na dyskotekę „musi przed wyjściem zarżnąć kurę na niedzielny obiad”. Banalne, drogi odbiorco, poradź sobie z tym faktem.

* * *

Cechą charakterystyczną tej [w katalogu] prezentacji [dzieł, wystawy] jest to, że samo wizualne/naoczne przedstawienie dzieła [objet d’art] nie daje rady: musi być opatrzone odautorskim komentarzem. I okazuje się, że to ten komentarz jest właściwym dziełem, a wizualna reprezentacja – ledwie do niego ilustracją.

A potem stwierdza się [tzn. ja stwierdzam], że intelektualna zawartość owych dzieł sprowadza się do pojedynczego myślątka. Owszem, można je ubogacać, jak to robi Małgorzata Mycek, informująca o kontekście: „cykl skupiony na obserwacji terenów peryferyjnych oraz rozważań nad ich aspektami wernakularnymi”. No ale po poskrobaniu znowu to samo, czyli niewiele.

Oczywiście „zawartość intelektualna” to aspekt – w przypadku sztuk wizualnych & performatywnych – dalece drugorzędny: chodzi przecież przede wszystkim [tak mi się zdawało] o oddziaływanie na emocje, o wytrącenie z przyzwyczajeń, o zmuszenie do rewizji przekonań etc. Jednak [stwierdzam] tu nic pozatekstowego nie oddziałało na mnie, nie wytrąciło, nie zmusiło. (Czy wolno tę zasadniczą wątpliwość uogólniać na całość domeny sztuk w. & p.? Z tym pytaniem pozostaję.)

* * *

Prawdę mówiąc, wątkiem najbardziej prowokującym do dalszych [nie żeby jakoś odkrywczych] rozważań okazały się wzmianki Mycek (pod Kurczakiem...) o wiejskich przydomowych gratowiskach (my, w miastach, mamy szafy szuflady pawlacze piwnice równie często‐mocno zawalone rozmaitymi przydasiami; żadna tu differentia specifica, no, może „rozmiar jest ważny”). Pisze ona:

resztki banerów, które sa odpadami z drukarni... plastikowy odpad znalazł zastosowanie jako substytut płótna

I tak oto spięcie między krążącym mi po głowie dylematem pn. sens istnienia uczelni artystycznych [w. & p.] w XXI wieku a frazą plastikowy odpad naprowadziło mnie na właściwy temat tej blogonoty:

kapitał a dewaluacja formy projektowanej

Na przykładzie wody mineralnej „Jurajska”. Tak było:

Mieliśmy tutaj:
(1) wypukły wzorek w górnej części butelki wzmacniający chwyt podczas otwierania
(2) część gładką, regularnie cylindryczną, na której maszyna nakleja etykietę
(3) przewężenie, czyli uchwyt dla dłoni podczas nalewania sobie lub podczas „picia z gwinta”
(4) pofalowane elementy wypukłe na części 3, poprawiające chwyt
(5) etykietę, na której stylizowany wizerunek amonita łączy sę w jedno z „J” w nazwie.

Większość tych elementów znajdziemy w każdej butelce PET na mineralną. Dla mnie jako użytkownika najważniejsze są (3) i (4). Kto nie pił „Jurajskiej” może nie wiedzieć, że takie umiejscowienie (3) jest optymalne. W miarę opróżniania butelki środek ciężkości obniża się; gdy uchwyt‐przewężenie znajduje się zbyt wysoko, rośnie efekt dźwigni (dolna część, nadal pełna wody, przeważa) i coraz mniej wygodnie się nalewa (czy pije z gwinta).

Drugim aspektem było nieobciążenie firmy negatywnymi konotacjami (zob. woda „Cisowianka” i prezes Jakubiak). Trzecim – cena. (Oczywiście powszechnie wiadomo, że nie należy pić mineralnej butelkowanej w PET. Moje uwagi dotyczą sytuacji, gdy się jednak pije.)

Ale kapitał musiał przejść do (typowej) ofensywy spod hasła „mamy nowszą nowość”. Oto nowa butelka, ktoś ją zaprojektował:

Widzicie? Brak (3), przewężenia na dłoń. Jeśli za coś mamy łapać tę butelkę, to za część cylindryczną z etykietą; nie dość, że gładką (element (4) zaaplikowano na części dolnej, całkiem bez sensu!), to jeszcze narażoną na ześlizg dłoni po etykiecie (butelki wyjęte z lodówki robią się mokre!), a nawet ześlizg samej, odklejającej się pod wpływem wilgotności, etykiety. Nadto, w tej butelce, chudej u góry, środek cieżkości na dzieńdobry jest znacznie niżej niż w starej. Mówię wam: to się znacznie gorzej trzyma. Kropkę nad „i” stawia nowe (5): naturalistyczny amonit, oderwany już od „J”, czyli rebranding na prostsze.

Kampania marketingowa podkreślała NOWOŚĆ, aaa, nowa!!! butelka.

Nowa i znacznie gorsza: nie przeszkadzało to w podniesieniu ceny; różnica po paru miesiącach ustabilizowała się na poziomie 0,30 PLN / 1,5 litra.

* * *

No i tak w praktyce wygląda „mądra, pogłębiona współpraca świata sztuki ze środowiskiem biznesowym”.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *