przechodzień Schrödingera

Będzie o powieści China’y Miéville’a Miasto i miasto (Zysk 2010, tłum. Michał Jakuszewski).
W trzech kawałkach. Uwaga, kto chce czytać książkę bez psujów i powidoków cudzych lektur, niech poprzestanie na kawałku pierwszym.

1

[BEZ SPOILERÓW]

To pierwsza książka Miéville’a, jaką czytałem. Mignął mi wcześniej w okolicach steampunk club, gdzie wyczytałem taką oto uwagę o Dworcu Perdido:

Miasto Miéville’a to jeden z nielicznych plusów tej powieści. Gdyby nie te wszystkie brudne uliczki, futurystyczne budowle i labirynty, nie doczytałabym książki do końca. Nowe Crobuzon to żyjący organizm, nie jest tłem opowieści, ale pełnoprawnym bohaterem i szkoda, że fabuła nie potrafiła temu dorównać.

Uwaga niezbyt zachęcająca. Ale potem spotkałem go u pana Marcelego i dałem zarobić swojej parafialnej księgarence.

Wydawca (krwiopijca, każący sobie płacić cztery dychy za 392 strony rzeczy niedbałej edytorsko i z redakcją podejrzewaną o niechlujność) zamieścił na tyle okładki cytat z „Guardiana”, gdzie stoi:

Powieść Miasto i miasto [...] kojarząca się nieodwołalnie z Franzem Kafką, Phillipem K. Dickiem i Raymondem Chandlerem, jest kryminałem wyniesionym na zdumiewające wyżyny metafizyczne i artystyczne.

Niby wiadomo, że te blurby są na ogół kompletnie od czapy, ale widzę, że niektórzy się nabrali i po lekturze Miast nadal powtarzają, że Kafka, że Chandler, że Dick. Jakoś tam trafiony jest Dick, bo rzeczywiście u niego często pracuje motyw drugiej (i ew. następnych) rzeczywistości, skrytej za zasłoną pozorów – która się czasem drze jak papierowa tapeta, w tych czy innych technicznych (drugs, amnezja) okolicznościach.

Ale Kafka? Nic z tych rzeczy. Chandler? E tam, Miéville konstruuje swojego policjanta z prostych klocków.Średni wiek; dwie kochanki (tylko deklarowane, nieobecne!); częste bezsenności; wypił dwie butelki wina (!), nie na czczo, i urżnął się jak kłoda; nie jest proregulaminowym, tępym służbistą. Klocki, z których tylko wielkie chciejstwo (ew. blurb, he, he) pozwoliłoby na sklecenie kogokolwiek Marlowe‐podobnego.

Wartość artystyczna? Słaba. To nie jest literatura, to jest relacja. Nie wiem, na ile zawinił tłumacz (na ile redakcja), ale gdy czytam takie nędzne tasiemce zdań:

Gdy rozmawiałem przez telefon z Ramirą Yaszek, prosząc ją o przesłanie filmu z wczorajszego przesłuchania dzieciaków, zadzwonił do mnie na komórkę, prosząc, bym zaraz przyszedł.

Wahanie – gdy opowiadała mi o spisku, były krótkie chwile, gdy swym milczeniem próbowałem ją zachęcić, do przyznania, że się myli – przekonywało ją tylko, że się z nią zgadzam.

...mam odruch, aby to właśnie autorowi powiedzieć: „człowieku, nie umiesz pisać”. Bohaterowie? Papierowi. Psychologia? Praktycznie nieistniejąca. Język? Płaski i sprawozdawczy. Konstrukcja fabuły? No, to jedno jako‐takie, ale też bez szału. Intryga? Po prawdzie, nieco pretekstowa.

Co więc zostaje? Pomysł. A właściwie: Pomysł. Ontologia tego świata koegzystujących dwóch miast. Echa, jakimi się ten pomysł odbija od różnych naszych wyobrażeń o społeczeństwach, percepcji i kulturze, etniach i religiach, wykluczaniu i wkluczaniu. Pytania (jedno, główne, pozostaje w książce nie‐odpowiedziane‐na), jakie generuje. Tu Miéville jest dobry, a może i więcej.

Ale że nie można mówić o Pomyśle bez spoilowania, na tym skończę część niewinną.

Jeszcze ostrzeżenie: bardzo warto przeczytać, ale lepiej pożyczyć od znajomego, albo chapnąć z wypożyczalni czy taniokupić na allegro; do tej (drogiej) książki raczej nie będzie się wracać: obstawiam, że przy ponownej lekturze czytelnik zobaczy więcej szwów niż tkaniny.

2

[UWAGA: SPOILERY]

Od starożytności idzie (odniewolnicza) tradycja, że obecność lokaja/pokojówki/whatever nie jest praktycznie żadnym zaburzeniem prywatności państwa (domu), można się przy nich myć, pieprzyć, zdradzać, omawiać sekretne sekrety itd. Albo żebracy: nie zauważa się tych, których dostrzeganie jakoś naraża. Historia wykluczania przez omijanie wzrokiem, przemilczanie, jest zarazem historią stosunków społecznych.

Pomysł Mieville’a polega na symetryzacji niewidzenia. Na tym samym terenie znajdują się dwa miasta, Besźel i Ul Qoma, konstytuowane wzajemnym niewidzeniem się mieszkańców (ale i odrębnymi administracjami). Besźelanie nie widzą (a ściślej: przeoczają) mieszkańców Ul Qomy i odwrotnie. Przeoczane są nie tylko osoby, ale i miejsca, budynki, pojazdy. Ćwierć książki poświęca autor, by uprawdopodobnić sytuację, w której granica między terytorium, materią, ludźmi, ich specyficznymi dress code, kulturą itd. jest fraktalna, może pojawić się wszędzie, między dwoma sąsiadującymi fizycznie budynkami, na środku jezdni. Przeoczanie jest wytrenowanym odruchem usuwania ze świadomości obrazów, które nie pasują do pewnego wzorca.

Pani domu nie widzi lokaja, bo jest ubrany w liberię, zachowuje się jak lokaj, chodzi innym krokiem itd. Besźelanin widzi Ulqomian tylko fizjologicznie, na tyle, by móc ich omijać, nie dopuszczając do zderzenia, ale ten fizjologiczny obraz jest natychmiast wypierany (na tym właśnie polega przeoczanie). Lokaj z państwem połączeni są zależnością funkcjonalną, idealny butler jest niewidzialny, ale sam świetnie widzi każdą z postaci państwa, a nawet odgaduje ich życzenia. Pomysł Mieville’a usuwa tę zależność; idea polega, jak już powiedziałem, na symetrii przeoczania. By móc się zobaczyć wprost, mieszkaniec jednego z tych miast musi mieć wizę i oficjalnie przejść do drugiego przez jedyny działający Checkpoint Charlie, wtedy jednak powinien zacząć przeoczać swoich „rodzonych” współmieszkańców i ich materialne otoczenie.

Wzięty tak literalnie i tak konsekwentnie poprowadzony pomysł (wzajemnej) niewidzialności przez wyparcie – oszołamia. Oczywiście pytamy o spoiwo, mechanizm zapewniający podtrzymywanie tego uwarunkowania. Dostarcza go nadpolicja, reagująca na każdy akt przekroczenia (czyli zaniedbania w przeoczaniu). Ekspozycja mechanizmu działania tej Przekroczeniówki [Breach Police] (i jej podwójnej niewidzialności) zajęła Mieville’owi sporo miejsca, nie dziwimy się zatem, że śledztwo (oś fabuły: trup, policjant, dochodzenie) tak się poniekąd ślamazarzy.

Tylko stale obecny lęk przed Sankcją może dać tak powszechny efekt wyparcia. Ten lęk jest wdrukowywany przez wychowanie, przez cały system kultury; cudzoziemcy, zanim zostaną wpuszczeni do jednego z dwóch miast, muszą przechodzić dwutygodniowy kurs „rudymentów przeoczania”. I będą, oczywiście, pod szczególnym nadzorem Przekroczeniówki.

*

To bardzo (na ile się orientuję) szczególna w literaturze realizacja orwellowskiej autocenzury, wymuszenie na obywatelu, żeby sam się kontrolował w tej aż tak bezpośrednio‐zmysłowej domenie. Mieszkańcy dwumiasta selekcjonują też wrażenia dźwiękowe i zapachowe. W Besźel i Ul Qomo nie ma niewidomych.

Nie będę się zajmować ani powieściowym śledztwem, ani sytuacją polityczną w miastach, ani obecnością Zagranicy (archeologiczną, handlową itd.). Te składowe fabuły są dość wciągające i na tyle dobrze skonstruowane, że podsycają lekturową ciekawość aż do końca książki. Ale nie wydają mi się najważniejsze dla odbioru Miasta i miasta.

Ważny jest mit Orciny (trzeciego miasta, skrytego w szczelinach między dwoma), tropy prowadzące w przeszłość. Dwuistnienie Besźelu i Ul Qomy idzie w historię setkami lat, ale przecież z automatu zadajemy Orwellowskie pytanie, jakich Ministerstw Prawdy to robota. Czy wewnętrzny anachronizm artefaktów znalezionych przez archeologów Tajemnicę pogłębia czy upraszcza? W imię czego właściwie obie administracje (i żyjąca w niejakiej kosymbiozie z nimi Przekroczeniówka) podtrzymują ten dualny system wdruku umiejętności i konieczności przeoczania?

Nie przypadkiem miasta są położone w jakimś bocznym zakątku Bałkanów (a może tylko tuż obok), w jakimś (zaryzykuję:) uspokojonym Kosowie. Ale Miéville umiejętnie zaciera ślady: oba miasta są wieloetniczne, w obu pojawiają się uchodźcy z bliżej nieokreślonego Zewnątrz, których trzeba – oczywiście nie obejdzie się bez obozów przejściowych – asymilować. No i to pytanie nieodpowiedziane‐na, o którym wspomniałem w części bezspojlerowej: jak w ogóle możliwy jest taki dwutwór, z fraktalną granicą wiszącą na powszechności wdruku?

Na tę chwilę, świeżo po lekturze, myśli mi się getto, które z terytorialnego staje się mentalnym: nikną mury, ale ludzie się ignorują, nie wchodzą w interakcje. A jeśli na początku, dziwnym splotem historii, mur przebiegał dokładnie przez środek? Która z dwóch połówek była miastem właściwym, a która gettem?

Tak, zdecydowanie ciekawsze są pytania i echa wokół książki (i Pomysłu), niż jej literackie mięso.

3

[LINKITROPY]

Wzmianka u Marcelego jest tutaj. Pisze on tam:

Świetna rzecz, mocno w stylu The Yiddish Policemen’s Union Chabona, tylko z większym naciskiem na rozrywę, niż rozważania o alternatywnej historii, przyjemnie ponura i noirowa,

Mam przyjemność się nie zgodzić. Sam pisałem o Chabonie (zob. osoby), a ostatnio nawet sięgnąłem znowu, żeby podelektować się językiem. Chabon to Literatura (nie tylko Pomysł, a pomysł w Związku Żydowskich Policjantów też jest przedni, choć to nie on u Chabona oszołamia).

Wzmianki czy recenzje można znaleźć u zara2stry, u ŁukaszaRadkowieckiego.

Czegoś mi brakowało w tych omówieniach, więc napisałem własne (także tylko ułamkowe). Tym bardziej jednak chętnie, że ta książka Miéville’a dziwnym zbiegiem okoliczności rezonuje ze wszystkim, o czym ostatnio pisałem.

Bałkany, Mitteleuropa w głowach i dosłowny cultural & religious clash Południa (jeszcze inny wariant nurzania się w alternatywach historii).

Miasto i miasto jest też bardzo specjalną wariacją na temat panoptikonu (który – niezależnie od Mieville’a – pojawił się przy okazji Facebooka).

Ale to chyba nie lektury (same) wybierają mnie, a raczej (wolę tak myśleć) ja je.

 

PS Tytuł jest cytatem z książki.


DODANE: polecam też do koniecznego przeczytania komentarz Marcela

  1. Bartek (BD)’s avatar

    To nie jest literatura, to jest relacja.

    Chabon to Literatura (nie tylko Pomysł, a pomysł w Związku Żydowskich Policjantów też jest przedni, choć to nie on u Chabona oszołamia).

    WTF? :)

  2. Marceli Szpak’s avatar

    @ Bałkany, Mitteleuropa w głowach i dosłowny cultural & religious clash Południa (jeszcze inny wariant nurzania się w alternatywach historii).

    A mnie się poskładało w parę tygodni po lekturze to,

    — co Orlinos napisał w komentarzach u Radkowieckiego: Dla mnie ta książka jest jednym z lepszych opisów rzeczywistości panującej w komunistycznych demoludach – dwójmyślenie rozwinięte do granic absurdu

    — z tym, co można zobaczyć w Dwugłowym smoku, filmie o międzywojennej wojnie architektonicznej na Śląsku – http://www.ultramaryna.pl/mkk/?p=2829

    — i ogólnością życia codziennego na wykulturowionym terenie.

    Podejrzewam, że podobnych obserwacji można dokonać we wszystkich poniemieckich, porosyjskich, popolskich miastach w Polsce, na Litwie i w najbliższych okolicach, gdzie różne kultury trwały w jednym miejscu, ale przenikalność była taka sobie, dominująca była zawsze tylko jedna kultura, aktualnie zwycięska, a aspekty pozostałych gdzieś spychano na margines albo przykrywano kolejnymi warstwami tynku. Sytuacja Besźel i Ul Qomy nie różni się przecież jakoś szczególnie bardzo od sytuacji repatriantów na ziemie zachodnie, którzy też mieli ‘odwidzieć’ fakt, że zaledwie parę lat wcześniej mieszkali tu inni ludzie, że część z nich wciąż jeszcze tam mieszka, mieli całkowicie ‘niewidzieć’ inności architektury, wyposażenia, ‘wiedzieć’ że to zawsze było ‘nasze’ (chyba w Hannemanie Chwina są takie słodkie kawałki o mówiących przedmiotach, które nie potrafią ‘odwidzieć’ poprzednich właścicieli, kultur, gdzie były używane). To jest przecież to samo, co z sytuacja na Górnym Śląsku, gdzie w zależności od obranej opcji narodowej mieszkańcy musieli ‘odwidzieć’ niemieckie lub polskie kawałki rzeczywistości, jeśli chcieli trwać w wierze, że są obywatelami tysiącletniej Rzeszy, tysiącletniej Rzeczypospolitej, a po wojnie przez wiele lat musieli ‘odwidywać’ wszystko, co choćby minimalnie sugerowało niemieckość tych ziem. To jest sytuacja wielu miast w tej okolicy, gdzie spod oblazłych tynków wychodzą niemieckie szyldy pisane szwabachą, ale w oficjalnej historii i nazewnictwie ich niemieckość jest ‘odwidziana’, to wreszcie sytuacja ludzi, którym pod koniec lat 40‐tych ‘odwidziano’, oficjalnie i obowiązkowo niemieckie imiona, typu Hildegarda czy Hedwig i kazano im się widzieć jako Jadwigi czy Heleny.

    I tak mi wyszło, że może właśnie dlatego ten pomysł mnie tak ujął – bo on tak naprawdę nie opisuje niczego fantastycznego, tylko doprowadza do logicznej konkluzji coś, do czego ćwiczono przez wieki wielu mieszkańców różnych fragmentów Europy, tych, którzy jednocześnie zasiedlali Breslau i Wrocław i dziesiątki podobnych dwutworów, zamieszkanych przez wzajemnie ignorujące się nacje i kultury.

  3. nameste’s avatar

    Bartek (BD) :

    WTF?

    To bezczelne uproszczenia, wiem. Chodzi mi o to, że nie każde sprawozdanie z faktów (realnych czy fikcyjnych: z przemieszczeń osób, ich działań, dialogów, scenerii) jest literaturą przez duże „L”.

    Świat Chabona, poza tym, że podwójnie zmyślony, ma teksturę i fakturę, kolor i zapach, osoby mają swój język, wspomnienia, świry i pierdolce, lirykę i brutalność swoich biografii. Narrator stwarza wielopłaszczyznowy, gęsty świat, opowiadany też przywoływanym umiejętnie kontekstem kultury. Żydzi, Tlingit i USAnie pojawiają się tutaj także jako znaki swoich specyfik, bogów, totemów, memów i subkultur. Ten świat żyje, choć jest (podwójnie) fikcyjny.

    Tymczasem u Miéville’a zamiast świata są gołe deklaracje. Besźel różni się (mocno) od Ul Qomy, ale wiemy o tym tylko z ogłoszonego postanowienia autora, te dwa różne miejsca nie przywołują żadnych sensualnych wrażeń – różnic. Besźelański „Strász” w nazwach ulic i wzmianki o barokowych elementach w architekturze: tyle sztafażu dostarcza autor, ale to marne alibi na „deklaratywność” tego świata. To tak jak z tymi dwiema kochankami, znamy ich zawody i imiona, i tyle: dama trefl i dama pik, zadeklarował autor, ale to tylko papier, dwa szczegóły z konspektu, którym przydzielono zero życia.

    Może dystopiom z założenia wybacza się szeleszczącą papierowość, ale z drugiej strony, Miasto i miasto to nie do końca dystopia, no i celuje w konwencję czarnego kryminału, jednak tej obietnicy nie realizując. Byłbym bardziej kontent, gdyby przedniość Pomysłu szła w parze z wymiarem literackim, artystycznym. U Chabona – idzie.

  4. nameste’s avatar

    @ Marceli Szpak:

    Good point.

  5. nameste’s avatar

    Via link u Bartka (BD) trafiłem na, hm, recenzję, zawierającą np. taką paplaninę:

    Fabuła, jak już zostało powiedziane, jest typowa dla kryminału, ale skonstruowana tak dobrze, że czytelnik do ostatniej strony śledzi akcję z wypiekami na twarzy. Główni bohaterowie mają ciekawe osobowości, są dobrze umotywowani psychologicznie. Dzięki temu można uznać „Miasto i miasto” za powieść o naturze ludzkiej.

    Z gildia.pl. Morał: omijać gildię.

  6. Bartek (BD)’s avatar

    Byłbym bardziej kontent, gdyby przedniość Pomysłu szła w parze z wymiarem literackim, artystycznym. U Chabona – idzie.

    Do tego miejsca Wszystko ok. Ale: pierwsze (i chyba ostatnie) „ale” – to, co napisałeś sugeruje, że Mieville’owi nie wyszło to, co wyszło (ponoć świetnie, nie wiem, nie czytałem, ale wierzę Ci, choć i tak sprawdzę) Chabonowi. Otóż nie jest prawdą, iż nie wyszło. Nie dlatego, że wyszło, lecz dlatego, że nie to miało wyjść. Skąd to przekonanie? Stąd, że przeczytałem „Dworzec Perdido”, „Bliznę” i „Żelazną Radę” – trzy powieści Mieville’a, w których znalazłem odpowiednik tego:

    Narrator stwarza wielopłaszczyznowy, gęsty świat, opowiadany też przywoływanym umiejętnie kontekstem kultury. Żydzi, Tlingit i USAnie pojawiają się tutaj także jako znaki swoich specyfik, bogów, totemów, memów i subkultur. Ten świat żyje, choć jest (podwójnie) fikcyjny.

    Dlatego nie podejrzewam Mieville’a o brak odpowiednich umiejętności czy też o to, że tym razem mu nie wyszło. Sądzę, tym razem miało być inaczej. Zamiast barokowej powieści‐potwora z korowodem Pomysłów, mnóstwem wątków i barwnych postaci, dostaliśmy powieść odmienną: podporządkowaną w całości jednemu Pomysłowi. Wręcz ascetyczną. Z tych powodów tam, gdzie w pewnych „faktach” widzisz zarzuty, ja widzę tylko „fakty”. :)

  7. Bartek (BD)’s avatar

    BTW, jak robisz te zielone cytaty? :)

  8. nameste’s avatar

    Bartek (BD) :

    BTW, jak robisz te zielone cytaty? :)

    Zaznaczyć myszem i kliknąć w link „quote” z prawej na dole, obejrzeć efekt.

    Aha, ws. pozdrawiania zob. info.

  9. Bartek (BD)’s avatar

    Ok. Teraz to takie oczywiste. :)

  10. nameste’s avatar

    Bartek (BD) :

    Sądzę, tym razem miało być inaczej. Zamiast barokowej powieści‐potwora z korowodem Pomysłów, mnóstwem wątków i barwnych postaci, dostaliśmy powieść odmienną: podporządkowaną w całości jednemu Pomysłowi. Wręcz ascetyczną.

    Mamy problem. Nie znam innych Mieville’ów, Ty Chabona. Niemniej, zdania cytowane w części 1  potworne i niezdarne.

    Moja lektura była przykrością zanim Pomysł nie zarysował się na tyle, aby zassać bezpowrotnie mimo całej nieatrakcyjności ekspozycji (choć i tak czytałbym dalej, w końcu wydałem 39,90!)

  11. Bartek (BD)’s avatar

    nameste :

    Niemniej, zdania cytowane w części 1 są potworne i niezdarne.

    Są. Kto zawinił? Autor? Tłumacz? Nie wiem. Poza tym to tylko dwa zdania. Masz ich w zanadrzu więcej? Po mojemu, to trochę takie czepianie się na siłę. Patrz – mnie się podoba całe „Miasto i miasto”. I pewnie dlatego przeoczam niezdarność przytoczonych przez Ciebie zdań. :)

  12. nameste’s avatar

    Bartek (BD) :

    Poza tym to tylko dwa zdania. Masz ich w zanadrzu więcej? Po mojemu, to trochę takie czepianie się na siłę.

    Nie, tymi zdaniami (mógłbym znaleźć więcej materiału, ale po co) potwierdzam swoje wrażenie dotyczące języka i ekspozycji w tej powieści. Znaczy, kwestie subtelnych różnic między elegancją i siłą ascetyzmu a nieporadnością i hm, prostactwem. Ale zostawmy już tę kwestię, bo degustibus działa i ostatecznie to on decyduje.

  13. czescjacek’s avatar

    Bartek (BD) :

    Poza tym to tylko dwa zdania.

    Heh, argument z „zacytuj całą książkę”.

  14. Bartek (BD)’s avatar

    czescjacek :

    Heh, argument z „zacytuj całą książkę”.

    Zgaduj dalej. :)

  15. Anonimowy Lurker’s avatar

    A czy ktoś się orientuje jak wygląda kwestia warstwy językowej w oryginale? Bo dałbym się pokroić, że tu tłumacz dał dupy, nie podejrzewałbym Mieville’a o tworzenie kwadratowych, płaskich zdań.

    Auch: w Amazonie UK książka aktualnie kosztuje jeno cztery funciaki, ktoś tu kogoś wyraźnie robi w konia wołając czterdzieści złotych polskich.

  16. Marceli Szpak’s avatar

    A czy ktoś się orientuje jak wygląda kwestia warstwy językowej w oryginale?

    Dość przeźroczysty, gładko się to czyta. Stylista zawsze był z niego żaden, ale nic tak właściwie nie drażni i nie męczy.

  17. zara2stra’s avatar

    Proszę:

    I had been on the phone to Yaszek asking for the video of the kids’ interrogation, the previous day, when Shukman contacted me and told me to come.

    The hesitation—when she told me about the conspiracy, there were those seconds when I was tacitly invited to tell her she was wrong, during which I was silent—vindicated her beliefs, gave her to think I agreed.

    Oryginał czytało się bardzo dobrze i płynnie. Drugą połowę łyknąłem za jednym zamachem. Za to przy czytaniu przekładu Żelaznej Rady miałem problemy – czytałem w krótkich seriach, bo język mnie męczył.

  18. nameste’s avatar

    zara2stra :

    Proszę:

    Tłumacz ewidentna dupa. Ale i autor (drugie zdanie) niezbyt kontroluje to, co pisze.

  19. janekr’s avatar

    Marceli Szpak :

    co Orlinos napisał w komentarzach u Radkowieckiego: Dla mnie ta książka jest jednym z lepszych opisów rzeczywistości panującej w komunistycznych demoludach — dwójmyślenie rozwinięte do granic absurdu

    A szczytem była sytuacja w 1981 roku w PL – przynajmniej w odczuciach ludzi.

  20. nameste’s avatar

    Marceli Szpak :

    z tym, co można zobaczyć w Dwugłowym smoku, filmie o międzywojennej wojnie architektonicznej na Śląsku

    commonality: Film o Górnym Śląsku

  21. andsol’s avatar

    Myślę, że Michał o tym filmie dowiedział się tutaj, od Ciebie – dopiero dziś widzę komentarz Marcelego i zestawiam daty.

  22. babilas’s avatar

    O filmie dowiedziałem sie bezpośrednio u Marcelego, za co serdecznie przepraszam i obiecuję poprawę.

  23. nameste’s avatar

    @ andsol, babilas:

    Ja się tylko ucieszyłem, że temat rozkwitł wieloblogowo.

  24. czescjacek’s avatar

    Budziłem się w nocy, bo mi się śniło, że przez łóżko przechodzi mi przeplot i jak się przesunę z jednej strony na drugą, to mnie przekroczeniówka zabierze.

  25. nameste’s avatar

    @ czescjacek:

    Mocne, erocdrah!

  26. sheik.yerbouti’s avatar

    Zaledwie rok po wszystkich przeczytałem M&M (znaczy rok temu dałem ojcu w prezencie i jakoś teraz sobie o tym przypomniałem i łyknąłem rzecz przez święta) i bardzo mi się podobało. Może dlatego, że sam się od dawien‐dawna fascynuję różnymi sztuczkami przestrzennymi a opis mojego dyplomu to bodaj w połowie cytaty z Brunona S.:)
    No i osobiście byłem w jednej z real‐life alteracji: Ściana Płaczu to Izrael (level 0) natomiast Wzgórze Świątynne (level +1) to już Palestyna. Niesamowite wrażenie.

  27. sheik.yerbouti’s avatar

    A Michała ‘ehe’ Jakuszewskiego bym wysłał na jakiś przymusowy kurs tłumaczenia, FFS.

  28. Kinga’s avatar

    Takie dwumiasto kojarzy mi się z gentryfikującymi się dzielnicami, jak np. Stoke Newington w Londynie, gdzie mieszkam. Na przemian mamy tutaj na ulicy kawiarnie z bezglutenowymi ciastkami, urągające zasadom higieny chip shopy, sklepy z siedmioma rodzajami tofu, stare puby Weatherspoons z wytartymi dywanami. Dwie zamieszkujące tę dzielnice grupy ludzi – autochtoni i napływowi hipsterzy funkcjonują w dwóch zupełnie odrębnych rzeczywistościach, które praktycznie nie przenikają się. Nie widzą się na ulicach, automatycznie rozpoznają swoje i nieswoje miejscą i tak trwają. Oczywiście niedługo ekonomiczne powody wypchną jedną grupę gdzieś dalej do strefy siedem i zostaną tutaj tylko wine bary i design shopy.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *