czytając Zandberga

„Wyborcza” opublikowała wczoraj rozmowę Macieja Stasińskiego (jak i cała redakcja lekko rozhisteryzowanego) z Adrianem Zandbergiem (spokojnym), już tu w komentarzu cytowaną (bo akurat ten fragment był zdumiewająco zbieżny z moją wcześniejszą blogonotą).

To, co tam mówi Zandberg i co, jak sądzę, wyraża też w sporej mierze stanowisko partii Razem, nie budzi (moich) specjalnych zastrzeżeń: ogólna zgoda. Zdziwienie natomiast budzą rozmaite komentarze do wywiadu. Na przykład Jacek Dehnel mówi tak:

Ogólnie zgadzam się z Zandbergiem, ale mam problem, jak za każdym razem, kiedy inteligent‐lewicowiec „pochyla się nad prostym człowiekiem” i go usprawiedliwa z niechodzenia na wybory albo z wybierania sił groźnych dla demokracji.

„Sarkanie elit na lud jest niemoralne” – powiada. I to brzmi dobrze. Ale nie żyjemy w XIX wieku, nie mamy pańszczyzny i powszechnego analfabetyzmu. Klasowość jest istotna, kapitał kulturowy jest istotny. Należy jednak powiedzieć, że w XIX wieku, na początku XX wieku lud dokonywał ogromnego wysiłku: nie tylko politycznego, ale i samokształceniowego, w sytuacji, kiedy o wykształcenie było naprawdę znacznie trudniej.

Tymczasem to jest sarkanie współobywateli na współobywateli. Oprócz przynależenia do takiej czy innej klasy wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy powinni się – wiem, że to brzmi patetycznie – duchowo rozwijać. Problemem Polaków jest poza wszystkim duchowa gnuśność, rozlazłość, lenistwo – i nie jest to w żadnym razie kwestia „leniwego ludu”, ale całego społeczeństwa. Świadomy inteligent zatem ma prawo wymagać od swoich współobywateli, żeby nad sobą pracowali – i błędem jest usprawiedliwianie tego lenistwa kliszami z XIX wieku, kiedy niepiśmienny włościanin Mykoła, niemówiący po polsku ani po rosyjsku obnośny handlarz cebuli Aron czy prządka Antosia bez ani jednej klasy faktycznie nie mieli dostępu do wiedzy o świecie.

Jest tu mnóstwo kwestii naraz, a zatem – po porządku.

1. co powiedział Zandberg

Myślę, że Kaczyńskiemu marzy się taka mapa sceny politycznej: my kontra oni, a w roli onych – rozemocjonowana wielkomiejska inteligencja, pomstująca na lud, który nie dorósł do jej wymagań. To dla niego bardzo korzystny podział. Ręce mi opadły, kiedy przeczytałem kilka dni temu na waszych łamach tekst Wojciecha Kuczoka. Znany pisarz obrzuca głosujących na PiS biedaków epitetami, bo „dali się kupić” zasiłkiem na dzieci. Nie zadaje sobie pytania, jak złą macochą musiała być Polska, skoro obietnica kilkuset złotych pomocy tak wielu przekonuje.

To sarkanie z uprzywilejowanej pozycji na lud jest niemoralne, ale – co pewnie ważniejsze – jest też po prostu politycznie nieskuteczne. Jeśli tak miałyby wyglądać szańce obrony demokracji, to ja się na taką obronę nie piszę.

Słowa lud użył wcześniej Stasiński...

PiS i tak się zderzy z sektorem prywatnym. Przedsiębiorcy już w strachu odmawiają rozmów z „Wyborczą”. A jeśli Kaczyńskiemu się opłaci z nimi wojować i pokazać, że broni ludu, to zrobi to. Z władzą absolutną albo bez niej.

...i razem z dwoma ludami Zandberga daje to komplet użyć. Poza tym używano raczej terminu „obywatele” albo „ludzie”, po prostu.

Jak z tego widać, „lud” wjechał do tej rozmowy najpierw w skrócie myślowym dziennikarza „Wyborczej”, a potem w rekonstrukcji „mapy politycznej”, symbolicznego ujęcia stanu rzeczy, które podobałoby się Kaczyńskiemu (czy też jego propagandzistom).

Skoro już dokumentujemy, to zróbmy to dokładnie. Co konkretnie powiedział Kuczok?

Ja siebie zaś zapytuję: kimże są owi Polacy, którzy mocą większości głosów zgotowali nam cały ten bajzel? Sejmowy „blitzkrieg” jest nie tyle testowaniem cierpliwości obywatelskiej, ile skali obywatelskiego analfabetyzmu.

Statystyczny Polak czyta jedną książkę na rok, za to wypija pięćdziesiąt półlitrowych flaszek wódki rocznie. A zatem, zakładając, że od statystycznego do przeciętnego obywatela droga nie tak daleka, nie należy w Polsce oczekiwać jakiejś szczególnie rozwiniętej świadomości obywatelskiej. Gnuśność elit i samozadowolenie polityków doprowadziły naród do niedożywienia duchowego.

Padały nadto stwierdzenia „ten naród trzeba wykształcić” czy „hołota na sterydach” (z którą nie ma co się konfrontować na ulicach). Kuczok wyraził też sarkastyczną nadzieję, że 50% nie poszło do urn „w ramach protestu, a nie dlatego, że przespali dzień wyborów w pijackiej malignie”. I kluczowy fragment:

PiS do nieuków dotarł najkrótszą drogą – obiecując po pięć stów miesięcznie na nową flaszkę w nagrodę za osiągnięcia prokreacyjne. Nie wymyślimy niczego, co by zadziałało mocniej.

Czy teraz jest jasne, że Zandbergowe streszczenie powyższego jako „sarkania z uprzywilejowanej pozycji na lud” to ujęcie eufemistyczne i nad wyraz delikatne? Przecież Kuczok, mówiąc wprost, ciężko obraził jakieś 70% Polaków i Polek z czynnym prawem wyborczym.

Kaczyński nie mógłby się spodziewać lepiej wykonanego zamówienia, gdyby Kuczokowi zlecił (i to za ciężką kasę) napisanie tekstu w temacie „wielkomiejska inteligencja pomstuje na głupi lud”.

2. zbieżna diagnoza

Co ciekawe, Dehnel właściwie zgadza się z Kuczokiem. Społeczeństwo (zastrzega: nie tylko „lud” – ogólnie, współobywatele) jest gnuśne, rozlazłe, leniwe (duchowo; btw, Kuczok też używa terminu niedożywienie duchowe). Tyle tylko że w czym innym upatrują przyczyny.

Kuczok mówi, że wódkazaniedbania edukacyjne (wina elit). Dehnel – że brak samodyscyplinysamokształcenia, a przecież wiedza wala się na ulicy, wystarczy sięgnąć. Nie to co w XIX czy w I połowie wieku XX, gdy lud (w przeciwieństwie do elit) po upragnione wykształcenie sięgał w wielkim trudzie i kosztem wielu wyrzeczeń (ma tu rację).

Kuczok: nie dość nad nimi pracowaliśmy. Dehnel: nie dość nad sobą pracują.

3. zbieżna podszewka

Jest też druga, głębsza zbieżność. Przypomnę słowa Dehnela:

inteligent‐lewicowiec „pochyla się nad prostym człowiekiem” i go usprawiedliwa z niechodzenia na wybory albo z wybierania sił groźnych dla demokracji [podkr. moje – n.]

Czy ja dobrze rozumiem powyższe, sądząc, że owi leniwi współobywatele, gdyby dostatecznie nad sobą popracowali, to, po pierwsze, rozeznaliby, które mianowicie siły „są groźne dla demokracji”, po drugie, rozeznanie to byłoby zgodne z rozeznaniem Dehnelowym, a po trzecie, ruszyliby do urn, aby czynnie przeciwstawić się tym siłom?

I miałby to być konieczny wynik samokształcenia i przezwyciężenia gnuśności?

Kuczok sądzi tak samo, tyle że odpowiedzialnością za taki jedynie słuszny i konieczny wynik obciąża edukację.

4. copypasta

Mnie te diagnozy jako żywo przypominają neoliberalne sarkanie, że biedni są biedni, bo leniwi (albo, idioci, nie wiedzą, gdzie zaciągnąć kredyt); sami sobie winni.

Tu jest nawet gorzej: bo nie tylko samym sobie szkodzą (przez gnuśność itd.), ale nam wszystkim, psują nam demokrację!

Ale przecież wiedza o tym, skąd się bierze i jak działa populizm; jaki wpływ na prekaryzację ma globalny, ponadnarodowy kapitalizm; dlaczego deindustrialiacja jest zjawiskiem ogólnoeuropejskim; co wzmaga i w czyim interesie nacjonalizmy; jakie są konsekwencje nierówności r > g itd., itp., leży na ulicy, wystarczy sięgnąć.

Wiedza o tym, że bezpłatna edukacja to mit, że ochrona zdrowia jest przywilejem bogatszych, że idem mieszkanie, że jest więcej w szkołach katechezy niż nauki o społeczeństwie (gospodarce, polityce), że media są stabloidyzowane, a media kościelne mają największą publiczność, że szkoła w ogóle nie nadąża swoim autorytarnym kształtem za przemianami cywilizacyjnymi, itd., itp. – ta wiedza jest, że tak powiem, za oknem, dostępna bez specjalnego sięgania.

Wreszcie wiedza o tym, że w demokracjach postkomunistycznych frekwencja w wwyborach parlamentarnych jak dotąd mieściła się między 40 a 60% (ostatni Polski wynik, 50,92%, jest pośrodku tego przedziału i nie odstaje in minus od poprzednich polskich wyników). Ani specyfika polska, ani specyfika ostatnich wyborów. Daleko nam, w Europie Środkowo‐Wschodniej, do wyników niemieckich (75%), o szwedzkich (85,5%) nawet nie wspominając.

Wszędzie w nowych państwach Unii zawiodło (samo)kształcenie? Czy może wszędzie przetransformowano społeczeństwa wg podobnej neoliberalnej recepty, a w Polsce dodatkowo działa odmóżdżający KK, od 25 lat partia władzy afiliowana przy każdym rządzie? Nie, lepiej posarkać na gnuśność.

5. morał

Wydaje mi się, że to panowie Kuczok i Dehnel nie sięgnęli po walającą się na ulicy wiedzę. Czy jednak można to potraktować jako argument na rzecz ich tez?

A drugi z wymienionych przeczytał ów wywiad z Zandbergiem bez zrozumienia.

  1. andsol’s avatar

    Ach, gdyby ktoś mi tak wyjaśnił kto to jest ta „inteligencja” i skąd prawo „świadomego inteligenta” wymagania czegoś od kogokolwiek. Ponadto, ciekaw jestem czy dwóch wspomnianych tu przez Ciebie pisarzy uważa się za „inteligencję” a jeśli tak, to na czym to polega?

    A co do tego, że „statystyczny Polak czyta jedną książkę na rok”... Środowisko uniwersyteckie chyba przoduje w czytaniu, ale również pije, klnie i wierzy w Protokoły Mędrców Syjonu oraz w zbrodnię smoleńską. Gdyby do Komisji Macierewicza wszedł lud, już dawno by to zapił i poszedł spać.

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:

    Dwaj wzięci pisarze z pewnością są inteligencją; jeśli nie oni, to już naprawdę nie wiadomo kto. Prawo „świadomego inteligenta” wymagania czegoś od kogokolwiek – i tu niech wzorcem będzie Dehnel, to próba rekonstrukcji jego stanowiska – wynika z pracy nad sobą i z pracy dla innych, dla dobra wspólnego. Dehnel działa na rzecz zachowania substancji i renowacji Kamienicy, porządkuje i kwestuje na rzecz porządkowania cmentarzy, w tym – zapominanych (żydowski); szerzej: przeciwdziała entropii i zapomnieniu. W książkach, publicystyce i internetowej emanacji oświeca i usiłuje kształtować postawy: za prawami człowieka i obywatela, przeciw ciemnocie, nietolerancji czy tyranii.

    Niech nikt nie sądzi, że nie doceniam realnych i symbolicznych pożytków z działalności Dehnela; są one znacząco większe od pożytku z wysyłania zawstydzających pocztówek (ze znaczkiem z Bartoszewskim) do prezydęta. No ale poza pracą własnych rąk (klawiatury) ma jeszcze rodzinne zaplecze (kapitał kulturowy), nietuzinkowy talent i sporo szczęścia; nie ma też nikogo na utrzymaniu. Znakomita większość jego współobywateli znajduje się w położeniu o rzędy wielkości mniej uprzywilejowanym, a spora część z nich nie ma możliwości jego zmiany, z powodów systemowych, a nie dlatego, że gnuśni, leniwi itd. I to wpływa na ich wybory i postawy.

  3. nameste’s avatar

    Glosa. Jacek Leociak, inteligent odznaczony, w komentarzu pod cytowaną wyżej wypowiedzią Dehnela pisze:

    Panie Jacku – sto procent zgody!!! Z bólem obserwuję, jak pan Zandberg – świetny facet, super inteligentny, porywający mówca etc. – grzęźnie w schemacie „anachronicznie lewicowym” – dokładnie tak, jak Pan napisał. „Lud” – co to za konstrukcja? Skąd to słownictwo? Z romantycznej poezji? Z Andrzeja Struga, Żeromskiego?.... A może z Mickiewicza: „gęby za lud krzyczące...”?

    Zandberga nie czytał, a jeśli to z zerem zrozumienia, przyjmuje bezkrytycznie (fałszującą) ocenę Dehnela, nie widząc, co ona w istocie znaczy, i puszcza dalej beztrosko „Zandberg, anachronicznie lewicowy”.

  4. logik’s avatar

    Nie da sie tego teksu czytac. Przebrnalem przez 80% i zastanawiam sie, kiedy ostatni raz autor tekstu wyjechal dalej niz „na grila” za miasto.
    Autor kompletnie nie orientuje sie w tym co dzieje sie w malych miasteczkach i wsiach. Wydaje mu sie, ze zycie konczy sie na „kawie na placu trzech krzyzy”.
    Generalnie szkoda czasu na jakiekolwiek duskusje.

  5. telemach’s avatar

    logik :

    Generalnie szkoda czasu na jakiekolwiek duskusje.

    self fulfilling prophecy?

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *