Klasyczny konsument mediów to kłębek przyzwyczajeń. Najbardziej pożądaną przez producentów postawą nie jest „niech zajrzy” (włączy, przeczyta, kliknie), a raczej „niech wróci”. Na chleb zarabia(ło) się abonamentem, prenumeratą, powtarzalnością; sensacyjne artykuły, dodatki nadzwyczajne, medialne zawieruszki itp. – to co najwyżej sposób na ewentualną szyneczkę.
Klasyczny konsument jest więc przeglądaczem, który posila się, poczynając od swoich stałych miejsc żerowania. Mówiąc metaforycznie, do treści dochodzi „przez okładkę” (czy – bardziej współcześnie – tzw. stronę główną). Dobrze adresowane rekomendacje, polecanki‐szeptanki, odsyłacze, indeksy, wreszcie: internetowy search umożliwiają dotarcie do treści inną, bardziej bezpośrednią drogą. Na samym końcu tego procesu coraz częściej nadziewamy się na żądanie zapłaty za dostęp do pełnej (wyserczowanej czy wybrowsowanej) treści, i nawet – rozumiejąc, choć nie do końca, ekonomiczną jakoby konieczność – godzilibyśmy się płacić za dokładnie ten i taki towar, który spełni oczekiwania.
Niemniej, w naszej epoce przejściowej działają jeszcze stare nawyki. Porzuciwszy ponad dziesięć lat temu prasę papierową, kontaktowałem się z informacjami i opiniami przez internet, choć z roku na rok okazywało się, że ich mix jest coraz bardziej niestrawny, a obie te formy zostały przysypane tonami tabloidowo‐plotkarsko‐lajfstajlowego gówna.
Ostatnio na drodze tych – utrzymywanych mimo wyraźnego spadku poziomu – przyzwyczajeń stanęło pianino, czyli nie tylko abonament/prenumerata tych treści, co to niby teoretycznie mogłyby mnie jeszcze interesować, ale i wielu dodatkowych, w przymusowej transakcji wiązanej. No nie, myślę sobie, spadajcie.
Ale nadal jeszcze z rozpędu klikam w tytuły na wyborcza.pl. I wtem! – widzę, że to pianino jest prawdziwym błogosławieństwem, dłonią pomocną w słusznym dziele nietracenia czasu.
Biorę dział komentarze, klikam, i co widzę:
Kobiety, zaprośmy panów do domu. Gary i dzieci czekają!
I kariera i rodzina? Bądźmy szczere: to nie do pogodzenia. Mężczyźni muszą wrócić do domu, by nam w tym pomóc.
Feministki od lat przekonują kobiety (i mężczyzn), że jesteśmy tak świetne, że damy sobie radę i w domu i w życiu zawodowym. Ale to się okazało pułapką...
[Zostało jeszcze 91% treści.]
Przede wszystkim widzę, że wydawcy portalu dramatycznie powiększyli zdjęcia autorów (620x620, ojej). W większości fajne, raz można popatrzyć. Potem widzę durny tytuł. A wreszcie – 9% treści. Czy mam ochotę na pozostałe 91%? Nie. Już wszystko wiem. (Jeśli się mylę, a ktoś z czytelników ma dostęp do owych 91%, niech mi pokaże, co straciłem.)
Sąsiedni komentarz nie jest za pianinem. I pytam się: czemu? Czemu straciłem czas, czytając całość, zamiast tylko:
Prowokacja w sądzie. Wymiar sprawiedliwości gnije
Gdy słuchałam rozmowy dziennikarza „Gazety Polskiej Codziennie” z prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku – opadły mi ręce.
Nigdy nie słyszałam tak usłużnego sędziego.
Gdzieś w internecie zdążyłem się dowiedzieć, o co chodzi z tym sędzią. Ale z komentarza Moniki Olejnik nie dowiaduję się niczego poza mało dla mnie interesującym opisem jej uczuć. I powtórzeniem frazy z tytułu. Zabrakło też wyjaśnienia, ilu (i jak) usłużnych sędziów słuchała w życiu pani Olejnik (abyśmy mogli sobie, przez porównanie, wyrobić pogląd – doskonale zbędny – na temat rozmiaru szoku M.O.). Tak, trafnie zgadłem: gdyby ten komentarz trafił za pianino, wystarczyłoby mi 9% tekstu.
Przykre jest to, że również te 9% niczego nie wnosi.
-
Taka była podstawowa idea Streszcza.
Ale. Z zeł pomniejszych jest też to, że sam sobie riserczujesz. Próbuję teraz Wyborczą (+DF) na emulatorze Kindla i zauważam: codzienna dostawa wyboru treści, także treści których nie mam ochoty przeczytać, jest dobrem. To dobro w funkcji szerokości niechcianości nie jest monotoniczne – nie czym więcej tym lepiej – gdzieś jest optimum, ale nie w zerze.
-
nameste :
Tyle że Streszcz nie dawał treściowego ekwiwalentu
Było twoim założeniem, że miał dawać. Czy twoje dywersyjne „skorzystanie” z Piano w tej notce daje „treściwy ekwiwalent” tekstu Olejnik?
Dlaczego
codzienna dostawa wyboru treści, także treści których nie mam ochoty przeczytać
jest dobrem?
Może na przykładzie. Wczoraj przeczytałem tekst w dziale Gospodarczym o tym, że w kryzysie nie ma mowy (niestety, chlip chlip) o zmniejszeniu podatków od zysków giełdowych, bo państwo nie może odpuścić takiego rarytasu. Pomyślałem sobie, że zyski giełdowe w czasie kryzysu to biorą się przecież nie z tego, że ktoś mimo kryzysu pięknie się rozwija, tylko z tego, że wyjątkowo sprawnie oszczędza. Na przykład w wyjątkowo tani sposób przeprowadza zwolnienia grupowe. To sugerowałoby, żeby właśnie w okresie kryzysu zyski takie dociążyć większym podatkiem, ponieważ obciążone są większą szkodą społeczną. Ale tekst przedstawia takie otumanienie/otumanianie, że samo to, że zyski się zmniejszyły w kryzysie jest przesłanką do tego, żeby je zmniejszyć. Niestety to niemożliwe, ale zostaje przedstawione jako oczywista presupozycja.
Czy gdyby ten tekst nie zostałby mi wepchnięty w gardło miałbym te (być może naiwne/głupie/błędne) przemyślenia? Nie. Uznałbym, że i tak wiem co tam będzie po samym tytule. I oczywiście nie pomyliłbym się. Jest jednak różnica pomiędzy znajomością ścieżki, a podążaniem ścieżką, jak mówił Konfucjusz czy inny Obi Wan.
Zaznaczam jeszcze raz, że nie można tego ekstrapolować. O ile jeszcze jestem znieść coś takiego w małej skali różnorodności (co zapewnia mi pewna luźna „linia redakcyjna”), to jest non possumus w skali prasy jako takiej. Są teksty/redakcje, które mi się podobają; takie które mi się podobają z zastrzeżeniami; takie które są mi obojętne; takie które mi się nie podobają, ale jednak coś z tego mam (jak ten). I takie, jak na przykład Super Express, którym otwarcie życzę śmierci. I tu dla mnie wykłada się Piano.
-
nameste :
I widzę, że o ekwiwalentności nie ma mowy
To nieprawda.
-
czescjacek :
To nieprawda.
Nie tyle nieprawda co nieporozumienie. Nie ma czegoś takiego jak obiektywna ekwiwalencja. To jest pewna umowa między streszczającym a odbiorcą streszczenia o tym na czym ekwiwalencja polega. I tu było nieporozumienie z Namestem, ale dziś w tej oto tutaj notce zaproponował coś bardzo podobnego.
nameste :
Zestaw raczej odstraszający.
Tak, bo za szeroki – z całej prasy pianinowej. (choć jeszcze pozostaje drobna różnica w technice wpychania w gardło a co za tym idzie w oczekiwaniach pomiędzy „polecanymi”, a „napotkanymi przypadkiem”)
-
nameste :
Ale chyba inz.mruwnica też tak sądzi.
Ja czytając niektóre streszczenia Mrównicy miałem takie zawahania, bo a to miał nacisk nie na to, co mnie się widziało istotniejsze, a to użył jakiegoś nadmiernego dla mnie skrótu myślowego, a to zwrotu za bardzo „nacechowanego stylistycznie”. Ale co się zrobi, nie ma sensomierza do tekstów, trzeba je jakoś interpretować, to przecież oczywiste. Wszystkie streszczenia się mieściły w intersubiektywnym spektrum „obiektywnego” streszczenia.
Ale! Co mnie trochę przestrasza, to myśl, że zarzuciłem streszczanie, bo prasa papierowa (postpapierowa) okazała się nie aż taka zła: czasem spędzałem 15 minut szukając wystarczająco złego tekstu i mi się nie udawało; czasem zaczynałem czytać z pewnością, że się nada, ale jak się wczytywałem, to tekst zaczynał ukazywać jakieś głębsze sensy, których nie powinno być i których byłem pewien, że nie będzie, i na których brak trochę też napierdala nieniejsza notka. A co jeśli to nie poziom prasy papierowej upadł, tylko nasze nawyki czytelnicze się zmieniły?
-
nameste :
Zreferowałem wrażenia czytelnicze.
NAMESTE: WRAŻENIA PO PRZECZYTANIU STRESZCZA
Streszcz jest nieobiektywny.
-
nameste :
Streszcz jest (był) niejasny, co do celu i sposobu.
No manifestu to byśmy jednak nie pisali...
-
nameste :
Bo oczywiście jestem ciekaw jakiegoś przykładu
Teraz nie pamiętam, ale właśnie wskrzesiłem Streszcza, więc przy odrobinie szczęścia niedługo jakiś będę miał.
-
nameste :
skośny względem oryginału
Ale tak z ciekawości, jak ty byś streścił.
-
nameste :
Z kontekstu wynika, że „dać radę” = pomyślnie pogodzić obowiązki wynikające z (całości!) opieki dzieciowej i tzw. prowadzenia domu. I że „stereotyp” dotyczy właśnie tego przymusu godzenia.
ARgh, racja, ale PRZYSIĘGAM, że to nie ja. Haker mi dopisał. Już poprawiam.
-
czescjacek :
Haker mi dopisał.
Błąd redakcyjny, zdarza się. Będzie sprostowanie (natychmiastowe).
-
@nameste
Ja się w sumie ucieszyłem z Piano, dostałem pretekst do oderwania się od ekranu i przejścia na fotel, zbyt często grzebałem się w odmętach gazety.pl/wyborczej.pl, czasem owocowało to jakąś notką w stylu GW‐watch, najczęściej niczym, teraz Piano to filtr, którego jak się okazuje potrzebowałem. Oddalę się teraz na fotel, wezmę kubek z herbatą i spokojnie poczytam. Jeśli z tego powodu zmniejszy się ilość moich zrzutów z wątroby to w sumie lepiej.
-
Piano (marzenie każdego wykształciucha) jest do wyrzucenia przez okno i z przyjemnością. Wolę zacząć martwić się z wyprzedzeniem nad „pianinem na trzy palce” czyli jego zguglowaną wersją, przykrojoną do wiedzy o internaucie, gdy nawet przeszukiwarki nie wyszukają mu niczego, co nie stoi w jego zindywidualizowanych pakiecie usłóg pianowych. Bo nie mam wątpliwości, że rozwój idei jest nieuchronny i pozostawienie kontynentu internetowego na myślenie jest niebezpieczne dla porządku społecznego. A oazy niech se ludzie tworzą jak kiedyś, na listach dyskusyjnych, niewidocznych dla wyszukiwania.
27 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2012/09/za-pianinem/trackback/