wojskian

1

Ze słowa Mitteleuropa powstaje w mgnieniu oka – ot tak, w reakcji na dźwięk – cała cholerna budowla, zrobiona z małych narodów pochowanych między górami, rozległych a kruchych imperiów, swiatych połonnych owiec i czarciej kozy, wąsów i epoletów, czterech religii dużopsich i mnóstwa jamniczych, krynolin i burek, butelek z rakiją i operetki, taborów (wojskowych i cygańskich), golemów i jesziw, parowozów sapiących jak wielojęzyczna klientela burdeli, wiedeńskiego koła i lwowsko‐warszawskiej szkoły, dumek w stepie i cekhausow. I tak dalej.

Mitteleuropa to chwiejna katedra z różanej konfitury, pordzewiałych szabel i łemkowskich dębów, której nawa – inaczej niż w Europie zwykłej, tym wyrzuconym na atlantyckie plaże Azji wielorybie – położona jest na osi północ‐południe.

Mitteleuropa jest modelem i treścią Europy: nienazwanym centrum (w odróżnieniu od wzdłużrównoleżnikowych kresów: celtyckiego i scytyjskiego).

2

Już wspomniałem (tromba #4), że Kamienne pszczoły (1967) Piotra Wojciechowskiego to książka założycielska. W znacznie mocniejszym sensie, niż tylko jako debiut, początek cyklu obejmującego zwłaszcza Czaszkę w czaszce (1970), zbiór opowiadań Ulewa, kometa, świński targ (1974), Wysokie pokoje (1977) i Obraz napowietrzny (1988).

Miałem problem, czy i jak pisać; czy – na przykład – po 43 latach od wydania przejmować się spoilingiem? Okazało się, że kto się uprze / zachce, może kupić na allegro czy gdzie tam. Więc lepiej nie: a nuż. Z drugiej strony proza Wojciechowskiego jest taka, że ledwie jakiś drobny ułamek przyjemności czytania polega na zaskoczeniu. (Może to w ogóle cecha dobrej literatury, że przy drugim czytaniu jest nawet lepsza niż przy pierwszym, itd.)

Z trzeciej strony, Wojciechowski jest niestreszczalny.

3

Co jest – gdy się o tym wreszcie pomyśli – zdumiewające, to fakt, że Pszczoły napisał człowiek dwudziestodziewięcioletni. Język jest pierwszorzędny. Książeczka malutka, skomponowana na 42 listy, jakie narrator‐demiurg Dymitr Łazur pisze do swoich świadków i obiektów stworzenia. Ale konstrukcja, montaż, brawura zygzakowania wśród tropów (których dziesiątki zdołał pomieścić na tak małej przestrzeni). Ale wyczucie stylów. Kontrapunkt śmiechu:

Tabidze zmęczonym krokiem podszedł do dziwacznej konstrukcji zajmującej chyba ćwierć hali, konstrukcji z surowych belek, żelaznych prętów, resztek stylowych mebli [...] manewrował podzwaniając łańcuchami [...]. W końcu maszyna skrzypiąc ruszyła, przypominała teraz diabelski młyn, który zamiast wagoników ma barłogi pod wystrzepionymi baldachimami, wysłane nie powleczonymi pierzynami hamaki, powozy bez kół wymoszczone grochowinami i derkami. Wykonawszy ociężale mniej niż ćwierć obrotu, konstrukcja znieruchomiała, praporszczyk podszedł do niej i szarpnąwszy za firankę osłaniającą jeden z barłogów ryknął ochryple: — Hej, baby! Jest tam która? — Dopiero teraz zrozumiałem. Machina, którą miałem przed sobą, była legendarnym łożem małżeńskim Tabidzego, jego haremem. Spod derek zamigotały jakieś światełka i głęboki śpiewny alt odpowiedział na głos chorążego: — Paszoł won, we woza gramy!

Wspomniany już (w linkowanej wyżej trombie #4) rzeźbiarz Fufajka dostaje blok cudownego marmuru, z którego ma stworzyć scenę Herakles i Dejanira. Jest geniuszem dłuta i geniuszem w ogóle: jest zimno, więc rzeźbi (wszyscy wiedzą, że na najwyższym poziomie mistrzowskiego realizmu) tę mitologiczną scenę wewnątrz kamiennego bloku. Że zaś jest mikrego wzrostu, nikt poza nim nie wpełznie do środka, by dzieło móc zobaczyć.

4

Świat powieściowy Kamiennych pszczół osadzony jest – niby – w powojennej Polsce, pojawiają się znane wszystkim miasta: Wrocław, Kraków, Sanok. Jest Przemyśl i (mniej oczywista) Bircza, itd. Pada jedna data: styczeń 1946. Ale poza tym nic się nie zgadza. Nic.

Bo jesteśmy w podwójnie zmyślonej Mitteleuropie, przemierzanej przez agentów Cesarstwa i Sułtanatu. Z dala od metropolitalnych centrów działa Podhalańska Akademia Wiedzy w Rakuszanach, do której zjeżdżają się goście z najdalszych stron świata, by dyskutować Migusa Hipotezę Dziewczyny Totalnej (dała jej początek jakoby Tamara Znicz, szpieg różnych rządów, kochanka Fufajki, występująca w Rotterdamie i roztrzaskująca swoją gitarę w Świsnej, w Dzień Katastrofy). W Akademii żywo dyskutuje się także zagadnienie Żółwia Archimedesa, choć pomysł, że można by spróbować jego eksperymentalnego potwierdzenia, wielu wydaje się niestosowny.

Czarni Żandarmi wysłani przez praporszczyka Tabidzego aresztują Henry’ego Dutha, walijskiego gościa PAW i przyjaciela Dymitra. Sam Łazur, współautor wystawionego na Wyspach Brytyjskich musicalu historycznego Call me Didi [o Dioklecjanie], pędzący życie sekretarza mistrza Fufajki, odpowiedzialnego za jego korespondencję, jest tygodniami przetrzymywany w pałacu w Zamurszanach, kwaterze Tabidzego, co więcej, nie jest tym specjalnie zdziwiony. (O porwaniu w Orient Expressie nie ma co wspominać, ciekawsze jest śródziemnomorskie spotkanie z Apollem Orwiczem, arystokratycznym adiutantem Vassila Murawy, legendarnego dowódcy Sotni, w której – za młodu – walczył Dymitr.)

Powtórzę: nic się nie zgadza. Nic. Powtórzę: Wojciechowski jest niestreszczalny.

5

Można książkę uznać za wesołe i brawurowe zmyślenie (tak pisał o niej Drawicz), można też uznać za dokument swoistego eskapizmu. Rzeczywiście, nie ma w niej rzeczywistości peerelowskiej, została ona tak dokładnie wyrugowana z wojciechowskiej Mitteleuropy, że wspomnienie Dymitra o krwawej jatce pod Żmigrodem, zgotowanej Sotni Murawy w grudniu ostatniego roku wojny, wślizguje się w czytelnika bez oporu; ta mitteleuropejska wojna trwała jakoś inaczej i gdzie indziej. I codzienność Łazura – krążącego między Birczą, Paryżem a Kjusterdżali (na południe od Modeku, u podnóża gór Kababczer); zaangażowanego w powołanie Instytutu Balneologii pod egidą PAW i zamiast korespondencji Fufajki piszącego listy w sprawie kotłów dla Betoniarni (czy może Destylarni?) – i ta codzienność jakaś inna i skądinąd. Gdy się kocha – a kocha się nieprzytomnie w wielu naraz – to kocha się w Belli córce Debory Sklein i w Nice Jaskólskiej (a może to Swietłana Orwiczanka, krewna z hrabiowskiego rodu Apolla Orwicza?), w Tamarze Znicz, austriackiej Białorusince, kto wie – może Cygance.

Nieobecność PRL‑u jest (gdy się wreszcie o tym pomyśli) tak totalna, że aż podejrzana. Widzi się, czytając kolejne listy, że Dymitr Łazur jest sprawnym konfabulatorem: potrafi te same fakty różnym adresatom przedstawić zupełnie inaczej, zawsze jednak przekonująco, dobierając właściwe słowa i właściwy rytm (ach, pięknie to P.W. robi). Może zatem Regułę Urajania zastosować pro toto, do całej książki, szukając możliwej transformaty gęstej legendy mitteleuropejskiej na realia (czy atmosferę) Polski późnych lat sześćdziesiątych, okresu ciszy przed krachem małej stabilizacji?

Melodia grana pauzami i rytmem przemilczeń, piosenka nudy i stłamszenia. Choć przecież – nie do końca. Bo jest ten dwudziestodziewięciolatek, co napisał książkę i nawet dostał za nią nagrodę.

6

Mitteleuropa Wojciechowskiego zrobiona jest z klocków dwudziestolecia międzywojennego. Wszystko, co wyżej wymieniłem, od Podhalańskiej Akademii, przez zakochania w córce rosyjskich Żydów Skleinów czy potomkini hrabiów Orwiczów, europejskie wojaże ze i za sztuką, zbiorowe inicjatywy przedsiębiorców (Instytut Balneologiczny na birczańskich źródłach mineralnych) i towarzyszące im szwindle – wszystko jest stamtąd.

Poza wojną, oczywiście. Całe Kamienne pszczoły rozgrywają się na tle, którym jest legenda Sotni Vassila Murawy, zaginionego, może zmarłego, może – jak wielu innych – uniesionego prądem, którym ludzie i sprawy spływają w dół mapy, na południe. W opisywanym czasie Dymitr styka się już tylko z groteskowo‐potwornym praporszczykiem Tabidze, który bodaj cel swego życia widzi w naśladownictwie (nieosiągalnej wielkości) Murawy. Jest tak jak trzeba: wojenna legenda wobec skarlałej teraźniejszości.

Mało tego, ta legenda rozrasta się, rozkrzewia, ogarnia nie tylko całą rzeczywistość (jej interpretację), ale wystaje sponad niej – w metafizykę. Mit wspólnoty osiągalnej jedynie w walce, która zresztą jest już jedynie wspomnieniem, a może tylko możliwością.

W Kamiennych pszczołach Wojciechowski jest zbyt młody i zbyt inteligentny, by nie brać tej swojej osnowy w cudzysłów. (Zobaczymy później, jak ten cudzysłów się przeciera.)

Oto Łazur (przeżywszy jatkę pod Żmigrodem) pomieszkuje w Krakowie, niebawem uzyska małą maturę. Jego pierwsza dziewczyna rzuciła go na rzecz barczystego instruktora szermierki z „Sokoła”. Studiuje zatem pilniej.

[...] wracałem do topologii. Nie rozumiałem poszczególnych twierdzeń i dowodów, setki razy wracałem do pierwszego rozdziału, gubiłem się w zawiłościach, a jednocześnie rosła we mnie wiedza o władzy nad przestrzeniami, którą daje ta nauka. [...]

Jak z domu niewoli wyprowadzał mnie [major Kovacs, teoretyk artylerzysta, matematyk, profesor Akademii Berlińskiej] z suchej, nudnej trójwymiarówki powiatowych geometrów w świat, w którym interferują mgliste i niemetryczne przestrzenie psychiczne, w których nierzadko skala ocen moralnych jest tak samo dobrą osią współrzędnych, jak każda inna. [...]

Mówiliśmy „wydzielenie podzbiorów ze zbioru”, a znaczyło to podzielenie Sotni na dwie Sotnie lustrzane, identyczne strukturą. Mówiliśmy „psychogeometryczne zrelatywizowanie wewnętrznego i zewnętrznego”, a znaczyło to, że na podżmigrodzkich wzgórzach Sotnia ma samą siebie zdławić w pierścieniu okrążenia, zapewniając każdemu ze swych żołnierzy pewną i sławną śmierć za Sprawę.

7

Powiedziałem wcześniej, że Kamienne pszczoły to podwójne zmyślenie. Raz, że składają z klocków międzywojnia Mitteleuropę, pewną jej wersję, sadzając je na osnowę wojennej legendy‐zmyślenia. Dwa, dlatego, że relacja Dymitra Łazura jest migotliwa i niepewna, z listu na list powiększając nie tyle liczbę możliwych wariantów opowiadanej historii, ile raczej – jej wymiarowość.

Ale na tym nie koniec. Bo Pszczoły można też oglądać jako macierz zmyślenia (matematyczny zapis transformacji), widzimy, czytając, proces jej układania i strojenia. Ten operator działać będzie w późniejszych fabułach Wojciechowskiego, w których, owszem, spotkamy znajome postacie, ale jakieś zgoła odmienione, jakby tę macierz zmyślenia zastosowano do innej nieco przestrzeni (realnej?), by uzyskać odmienną wyjściową przestrzeń mityczną.

Ten operator zmyślenia pozwalam sobie ochrzcić wojskianem, bo „wojciechowszczan” czy „wojciechowskian” są długie i niezgrabne. A wojskian – co ważne – będzie i nazwą przypominać, że choć według Lema [Cyberiada] „wojskowość jest lokalnym odchyleniem od kosmicznej zasady cywilności”, to jednak w mitycznej prawicowej (no przecież!) przestrzeni książek Wojciechowskiego zasada walki jest ceną za przyjemność (i smutek) indywidualizmu.

8

Czegoś tu jednak brak. Gdy zastanawiam się, jaka (w końcowym końcu) rzeczywistość kryje się za piętrowym zmyśleniem Kamiennych pszczół (zawsze jakaś się kryje), przychodzą mi na myśl dwie rzeczy. Ćwiczenie: pióra i wyobraźni. Wojciechowski jest niespełnionym (w zasadzie, mimo że wylądował ostatecznie jako wykładowca scenariusza w łódzkiej PWSFiT) człowiekiem filmu, a Pszczoły, macierz zmyśleń, można też czytać jako generator fabuł dla pewnej niewąskiej klasy filmów. Również montaż i ekspozycja zdradzają swoistą filmowość tego ćwiczenia.

A po drugie – romans jako kategoria epistemologiczna. Intensywność wzruszeń (i urojeń), „ja” w centrum uwagi, niespełnioność aktu nie tylko wobec (wymienionych) kobiecych postaci Pszczół, ale wobec każdego istotnego węzła w tym poznawczym splocie wyobrażenia świata. Mitteleuropa jako przedmiot kapryśnego zakochania, samozapętlone przebiegi wewnątrz głowy narratora jako właściwy podmiot i przedmiot opisu.

9

Kamienne pszczoły odległym susem kojarzą mi się z jedną z najlepszych książek, jakie czytałem: z Małym palcem Buddy (oryg. Czapajew i Pustota) Wiktora Pielewina (1996), w której działa podobna macierz zmyśleń. Podobieństw jest więcej: pielewinowski Czapajew jest niemal równie mityczną postacią, co Vassil Murawa, a wzmianki o wygwizdanym publicznym czytaniu pierwszego utworu Dymitra Łazura Podróżni w wilczych czapkach jakoś korespondują ze scenami z kabaretu literackiego „Muzyczna tabakierka”, w którym wiersz swój recytuje poeta, bohater Małego palca (a kończy strzałem z mauzera); ta krótka lista nie wyczerpuje paralel.

Pustka, centralny przedmiot opisu Pielewina, jest jednak użyta do rozległej diagnozy rosyjskości nie tylko z epoki czapajewowskiej, ale i współczesnej. Wojciechowski w Pszczołach dopiero ostrzy narzędzia, za pomocą których będzie w nastepnych książkach snuł swoją mglistą i zakamuflowaną diagnozę.

I dobrze. Bo gdy wreszcie wypowie ją wprost, publikując w 1995 Szkołę wdzięku i przetrwania i rozpoczynając w tymże roku sześcioletnią karierę felietonisty „Gościa Niedzielnego”, starzy czytelnicy będą już tylko żałować.

Niemniej, zostało jeszcze kilka książek (wymienionych w punkcie 2) do przeczytania.

10

Ta blogonota to tylko (może) początek czytelniczych przygód z wojskianem.

  1. Shigella’s avatar

    Dlaczegoś już po dwóch akapitach wiedziałam, że będzie o Wojciechowskim; uwielbiam rytm jego prozy ze starszych książek, nazwałabym go lekko zdyszanym.

    Zgodzę się, że pisze o MittelEuropie, ale dla mnie zawsze to były Austro‐Wegry, rozpoznawalne choć fantasmagoryczne, przetworzone. Co do epoki – poza wstawkami „współczesnymi” atmosfera cyklu Łazurowego kojarzy mi się raczej z Pierwszą Wojna Światową.

    Szkołę wdzięku i przetrwania wiele osób potepia w czambuł, ale IMO to świetny zapis czasów transformacji w lekko Pielewinowskim stylu (aczkolwiek chyba bardziej Pielewin pisze po Wojciechowskiemu). Jest zupełnie inna niż reszta, wiec stąd może wynikać niechęć czytelników.

    Świetny jest też Harpunnik otchłani, mało znany.

    Trochę mniej za to lubię Doczekaj nowiuPróbę listopada, chociaż powoli się do nich przekonuję.

  2. nameste’s avatar

    Shigella :

    atmosfera cyklu Łazurowego kojarzy mi się raczej z Pierwszą Wojna Światową

    Nawet się zastanawiałem, czy któregoś punkta nie poświęcić specyficznemu steampunkowi Wojciechowskiego, ale i tak wyszło słoniowe.

    Bo on właśnie steampunkowo przeciąga we współczesność mnóstwo elementów myszowatych, Cesarstwo i Sułtanat, obyczaj językowy, inną Sztukę i Wynalazki, alternatywną historię bez Sowietów, za to z wszechwładną Kampanią Indyjską (i dzielnie się trzymającą Ligą Narodów – zwłaszcza Wysokie pokoje celują w tym światoprzepisaniu). Z tym wszystkim jednak wiemy, że rzecz się dzieje we współczesności, tylko jakiejś (pociągająco, choć i odstręczająco, gdy się wczytać i przemyśleć) innej.

  3. Mruwnica’s avatar

    Przyznam się, że tl;dr, ale gdy przewijałem, by napisać następny akapit wpadło mi w oko „Małym palcem Buddy”. Bracie! Poza tym to dla mnie książka, na której marginesach mam napisaną własną historię sentymentalną (chociaż jej nie mam na półce).

    Głowacki pisał (zmyślając?) jak tłumaczył Amerykanom Europę. Pokazywał im mapę USA w której centralne Pogranicze ma stany cięte od linijki (w jednym miejscu nawet cztery spotykają się rogami -– rzecz w Europie niepojmowalna); a potem Europę i pytał retorycznie: czy można żyć w kraju, który wygląda jak karaluch?

  4. Mruwnica’s avatar

    OK, samozawstydzon pochopnym przyznaniem się, doczytałem do końca; o czym z kronikarskiego obowiązku donoszę.

  5. vauban’s avatar

    Na gorąco i na szybko: to tekst bardzo dobry, ale nie mogę doczekać się momentu, w którym autor zacznie dobierać się do Czaszki w czaszce.
    Czaszka w czaszce jest pełną opowieścią o alternatywnej historii: oto gdzieś około końca XIX wieku dzieje rozminęły się tak dalece ze znaną nam historią, by możliwa była cała ta absurdalna fabuła ze śledztwem w Górach Kebabczerskich. Wojciechowski kontynuuje tu tropy, wątki, zaledwie zarysowane w Kamiennych pszczołach, postacie zaledwie wcześniej naszkicowane nabierają tutaj mocy, kształtu, jest to pełna i skończona opowieść, mająca zarysowaną ideę o ukształtowaniu rzeczywistości poprzez myśl i wolę podaną explicite. Sądzę, iż dopiero orientował się w olbrzymim potencjale rozpętanego przez siebie wszechświata, by następnie go dopracowywać...

  6. telemach’s avatar

    vauban :

    Sądzę, iż dopiero orientował się w olbrzymim potencjale rozpętanego przez siebie wszechświata, by następnie go dopracowywać...

    Nie wiem. Chociaż ja wówczas (gdy Czaszka w czaszce się ukazała) też tak to odbierałem. Jak się jednak popatrzy co z tego olbrzymiego potencjału ostatecznie wynikło (suma kreacji) – to jest to zastanawiające. Pod koniec lat 70‐tych coś się dziwnego dzieje i pomijając Harpunnika otchłani (którego nie znam) nic (nader) znaczącego już przez kolejne 30 lat nie napisze. Mnie wydawał się wtedy najlepszą odpowiedzią na Lezamę Limę.

    Ale może jest jednak całkiem inaczej. Może jesteśmy do tego stopnia zdeprawowani cyklem produkcyjno‐marketingowym przemysłu bestsellerowego, że nie potrafimy (już) docenić, że kiedyś, przez całą dekadę ktoś świetnie pisał? Normą stała się hiperproduktywność. Dobrze że np. taki Cervantes tego nie doczekał, zdjęli by mu po roku dzieło jego życia z półek i ewentualnie pozostawili na dalszy rok w Amazonie. I to by było.

  7. sheik.yerbouti’s avatar

    Minęło kilka minut i mam już zamówione, a nawet zapłacone cztery książki PW. Gdyby się mi nie spodobały – puszczę jakiś stosowny rant w komentarzach. Ale nie sądzę, żeby.

  8. nameste’s avatar

    vauban :

    Dzięks za dobre słowo.

    nie mogę doczekać się momentu, w którym autor zacznie dobierać się do Czaszki w czaszce

    To może potrwać. Muszę też sobie przemyśleć ideę Fortecy (może Calvino?), którą chyba (przeczucie) masz ponadprzeciętnie dobrze rozpoznaną.

    telemach :

    Jak się jednak popatrzy co z tego olbrzymiego potencjału ostatecznie wynikło (suma kreacji) — to jest to zastanawiające.

    Mnie zastanawia pewna bezradność (a może obojętność) krytyki na przestrzeni kilkudziesięciolecia, ale może to być wrażenie całkowicie mylne (dużo lat, czas przedsieciowy).

  9. nameste’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Minęło kilka minut i mam już zamówione, a nawet zapłacone

    Prowadzę bloga wysokiego ryzyka, muszę się gdzieś ubezpieczyć (są takie polisy?).

  10. nameste’s avatar

    Mruwnica :

    czy można żyć w kraju, który wygląda jak karaluch?

    Na dłuższy czas mnie zastuporowało, ale faktem jest, że Europa‐wieloryb (metafora z początku blogonoty) byłaby za bardzo obła. Powiedzmy, że od dawna zdechły i rozkładający się, to jakoś uzgadnia z karaluchem.

  11. telemach’s avatar

    nameste :

    Mnie zastanawia pewna bezradność (a może obojętność) krytyki na przestrzeni kilkudziesięciolecia, ale może to być wrażenie całkowicie mylne (dużo lat, czas przedsieciowy).

    Mnie w zasadzie też. Ale z drugiej strony: za debiut dostał o ile pamiętam Macha. Potem też był doceniany. A nawet tłumaczony na obce języki. A potem nie było już nowej produkcji żeby pisać z zachwytem o nowych dokonaniach (i przypominać minione). Bo o produkcji dla dzieci to (raczej) się nie dało. PW się dał zapomnieć jako „wydarzenie i literacki znak jakości”. A potem to już (mam wrażenie) nagle sam się zredukował do roli pt „stały felietonista Więzi”.

    Ale niewykluczone, że padł on najzwyczajniej ofiarą dziejowego spisku okoliczności. Wpierw stan wojenny, potem marazm przedtransformacyjny, a na koniec akceleracja produkcji wymuszona przez rodzący się rynek. Nie potrafiący promować takiej literatury. I już.

  12. vauban’s avatar

    nameste :

    Muszę też sobie przemyśleć ideę Fortecy (może Calvino?), którą chyba (przeczucie) masz ponadprzeciętnie dobrze rozpoznaną.

    Touché ;)

    Ale: IMO u Calvino Forteca (Pustynia Tatarów) jest czym innym, niż w Czaszce.... Drogo jest zamknięty w fortecy, jest ona dla niego więzieniem, ale takim swojskim – nie wyobraża sobie po latach innego życia i cierpi, bowiem nie jest mu dane uczestniczyć w jej właściwym przeznaczeniu. Dla Łazura forteca (czy może pojedynczy fort owej twierdzy, uparcie przez PW nazywany bastionem – a fort* (co wynika z opisu) i bastion są dwiema nader różnymi rzeczami – jest spełnieniem zawodowym, dziełem życia, twórczością artystyczną tak samo jak inżynieryjną. Znajdując wydumaną i dziwaczną nazwę – „Orchidea” dla swojego fortu Łazur czuje zadowolenie, spełnienie w swojej pracy. Porównuje swój fort z fortem Vidrama – nowoczesnym i betonowym – i czuje satysfakcję: jego fort sprawia wrażenie „jakby siedział w Skarpie od zawsze”. Pośród swego chaotycznego i rządzonego niepojętymi przypadkami życia Łazur stwarza coś stałego, trwałego. To cholernie krzepiący fragment.

    * czytając Czaszkę... mam zawsze przed oczyma twierdzę Modlin, PW wyraźnie czerpał z niej inspirację. Właściwie opisał jej fragmenty.

  13. vauban’s avatar

    vauban :

    u Calvino Forteca (Pustynia Tatarów)

    Szfak, mylnął mi się jakby Dino Buzzati. Ale może z tego coś ciekawego się ulęgnie.

  14. vauban’s avatar

    vauban :

    Pośród swego chaotycznego i rządzonego niepojętymi przypadkami życia Łazur stwarza coś stałego, trwałego.

    I kolejny szfak. Przypomniałem sobie o tym, że przecież kluczową rolę gra tam dla Łazura uchwycenie istoty gotyku – dla niego styl gotycki może wyrażać się w pełni nie tylko w „gotyckich kościołach Torunia”, ale i „w bastionie”, jest przekonany, że udało mu się uchwycić uniwersalną formułę gotyku, mającą zastosowanie w dowolnej budowli. Niby mały szczegół, ale przenosi sprawę piętro wyżej, na poziom teorii estetyki, by tak rzec.

  15. nameste’s avatar

    vauban :

    udało mu się uchwycić uniwersalną formułę gotyku, mającą zastosowanie w dowolnej budowli. Niby mały szczegół, ale przenosi sprawę piętro wyżej, na poziom teorii estetyki, by tak rzec

    Albo i jeszcze wyżej; ta (w skutkach zmyłkowa) wzmianka o Calvino wzięła się z przypomnienia Niewidzialnych miast, idea Twierdzy – podobnie – może się u PW „uniewidzialniać”, w sensie: zagarniać obszary pozaarchitektoniczne, pozawojskowe, wreszcie poza‐ (ponad) ‑estetyczne.

    Słodkie rojenia Wszechobecnego Scenarzysty z Pszczół (gdy Dymek studiując topologię wyobraża sobie, że staje się całą rozproszoną Sotnią, patrzy jej tysiącookiem itd.) mogły się w Czaszce u‑mistycznić: Twierdza jako srebrny gwóźdź przyszpilający ducha Sotni do doczesności, nie pozwalający się rozwiać tej Legendzie (Łazur jako Legendariusz Sotni, Wojciechowski jako Legendariusz Łazura). Ale to do sprawdzenia. Btw, czy Ty też odbierasz Czaszkę jako najmroczniejszy punkt cyklu PW?

  16. nameste’s avatar

    Aha, ta grafika jakoś współbrzmi.

  17. vauban’s avatar

    nameste :

    Btw, czy Ty też odbierasz Czaszkę jako najmroczniejszy punkt cyklu PW?

    Chyba tak, brakuje mi do kompletu lektury Wysokich pokoi (właśnie kupiłem na Allegro, tak, masz kolejne punkty grzeszności na koncie), Harpunnik ma łagodne zakończenie, sugerujące, że wprawdzie świat jest szalony, to oddychanie górskim powietrzem przy jednoczesnym posiadaniu 20 lat zawsze jest fajne i już. A reszta jakoś się naprostuje sama z siebie. Wystarczy wyobrazić sobie coś tak szalonego, jak silenciarium.

    Co najbardziej lubię w prozie PW, to to, że on snuje opowieść w sposób na pozór logiczny i akceptowalny, a na koniec wykręca taki numer, że mózg staje w poprzek. I wbrew wszystkiemu, TO MA SENS. Jak wytłumaczenie czaszki w czaszce, jak finał Doczekaj nowiu. Bez sensu, narodowo – patriotyczny, sajfajoski, a jakoś ładny i logiczny. Właśnie z powodu swojej całkowitej nierzeczywistości – przy żelaznej logice następstw.

    Czaszkę... przełożyłem sobie kiedyś na własne przeżycia, obsesyjne myślenie o utraconej miłości, o przeszłości w ogóle, o życiorysie jako wypadkowej niepoznanych nigdy niezależnych mechanizmów, mroczne tematy. Trochę tak zostało, nie mogę interpretować tej powieści jako czegoś innego, jak komentarza do własnego doświadczenia. Być może, każdy ma swoją Darię.

  18. vauban’s avatar

    @ nameste:

    USZANOWANY PANIE NAMESTE, GOSPODARZU!

    Coś poczyniło się w komentarzach, coś poczyniło się w tekstach, efektem tego jest to, że poprzednia moja wypowiedź niewidoczna jest dotąd. Nic to, trudno, takie bywają techniczne zdarzenia. Przypomina mi się natychmiast sytuacja sprzed tak niewielu zgoła lat, kiedy korespondencję prowadziło się przy pomocy analogowej poczty – jakże zawodnej, jakże powolnej. Niespieszne pisanie listu, skrzyp pióra albo stukot czcionek mechanicznej maszyny do pisania jakże był inny niż dzisiejszy monotonny klekot klawiszy komputera. Był równy światom sennych popołudni małych miasteczek, niezamieszkałym pograniczom, zapomnianym cmentarzom nieważnych potyczek.

    Dzisiaj, gdy szybkobieżne metro internetu może przewieźć nas w jednej nieomal chwili z garnizonu w Skarżysku‐Kamiennej (które to miasto miałem okazję niedawno odwiedzić, i które niczym szczególnym się nie wyróżnia spośród setek podobnych miasteczek) do Twierdzy nad Narwią, z jej tajnymi chodnikami (o których to wspominało wielu już, ja zaś poddaję ich istnienie w wielką wątpliwość, jako że koszt wykonania takiego chodnika przekracza po wielokroć korzyści z jego posiadania, a i wrażliwość owego na ogień artyleryjski jest z natury znaczna), możemy kpiąco (i słusznie) rozprawiać o legendach. Nie tylko Łazur legendariuszem sotni Vassila Muravy, jest nim także Orest, syn ocaleńca, są nimi wszyscy tropiący ślad Pelagończyków, nieszczęsnej brygady generała Karwasza. Kim jest zresztą Murava? Kim Łazur, kim Kardasz? Rozpływają się, jak krople po smaganej deszczem szybie.

    Kim jesteśmy my, tropiący ślad bez śladu, rekonstruujący myśl autora? Czy jesteśmy w tym, co czynimy, piękniejsi?

  19. nameste’s avatar

    vauban :

    brakuje mi do kompletu lektury Wysokich pokoi (właśnie kupiłem na Allegro, tak, masz kolejne punkty grzeszności na koncie)

    A tu jakoś dziwnie jestem spokojny ws. grzeszności, Pokoje to znowuż moja ulubiona z PW, poza wszystkimi innymi powodami dlatego, że lubię jak machoistyczny dotąd autor, pacan, jednak się w jakimś sensie przełamuje i bierze się za niefantasmagoryczną postać kobiecą, która do tego nie jest poboczna.

    poprzednia moja wypowiedź niewidoczna jest dotąd

    Czasem spamołap bryknie i nawet się nie wie przyczyn takiego bryknięcia. Wybaczamy mu, pożyteczny osiołek, mniej więcej 25% ogółu komentarzy trafnie rozpoznaje jako spam, co idzie już w setki.

  20. sheik.yerbouti’s avatar

    nameste :

    wzmianka o Calvino wzięła się z przypomnienia Niewidzialnych miast

    Książka widmo – kiedyś tropiłem na Allegro i za nic znaleźć nie mogłem; w końcu dostałem od rzony wydanie niemieckie (w sumie dziwnie, wiem, bo po obcemu a przecież nie oryginał) i na razie wystarczy. Każdy architekt powinien przeczytać i przemyśleć, niestety większość mi znanych nie dotarła do punktu pierwszego.

    vauban :

    do Twierdzy nad Narwią, z jej tajnymi chodnikami (o których to wspominało wielu już, ja zaś poddaję ich istnienie w wielką wątpliwość, jako że koszt wykonania takiego chodnika przekracza po wielokroć korzyści z jego posiadania, a i wrażliwość owego na ogień artyleryjski jest z natury znaczna),

    Jako smakosz fortyfikacji na pewno znasz wiele dzieł obronnych, które kosztowały kosmiczny pieniądz i były po nic bo albo nigdy nie były użyte, albo już przed ukończeniem były przestarzałe... Czasem mam wrażenie, że z twierdzami to było tak, że porażki były default option, a sukcesy rzadkie i niepewne (oczywiście – pamiętajmy o psychologii typu – nie idźmy tędy, tam jest twierdza!)

  21. vauban’s avatar

    sheik.yerbouti :

    Czasem mam wrażenie, że z twierdzami to było tak, że porażki były default option, a sukcesy rzadkie i niepewne (oczywiście — pamiętajmy o psychologii typu — nie idźmy tędy, tam jest twierdza!)

    Ba! Spadkobiercy myśli mojego wielkiego dawcy nicka (tak, to zdanie istnieje naprawdę i ja je napisałem) ułożyli tabelki a w tabelkach opisali, jak długo dana twierdza może się bronić. Jeśli okazywało się, że nie ma szans na odsiecz przed terminem rozchodowania ostatniego suchara, grzecznie twierdzę poddawali i nikt nie miał do nich o to pretensji. Tabelki się nie mylą.

  22. beatrix’s avatar

    Ach, nie ubezpieczaj się, nameste (blog wysokiego ryzyka). Sprzedawcy PW z Allegro powinni odpalić Ci działkę, która pokryje ewentualne (choć wątpliwe) wypłaty odszkodowań. Dawno nie mieli takiego ruchu :)

    Dzięks za tekst. Jak poczytam więcej to będę mogła powiedzieć. Na razie jestem oczarowana, zdumiona i pełna przeczuć, które trzeba przemyśleć i dać im osiąść.

    p.s.
    Nieobecność PRL‑u tak głośno wrzeszczy w „Pszczołach”, że nie sposób jej nie zauważyć, tej obecności nieobecnej, czy obecnej przez nieobecność, czy jakoś tak. Jej niedopuszczanie do głosu przez Dymitra jest pełne ostentacji.

  23. nameste’s avatar

    @ beatrix:

    Chcesz powiedzieć, że przymierzasz się do następnych zakupów?

  24. beatrix’s avatar

    @nameste:

    już po wszystkim.

  25. Irm’s avatar

    Na Twój blog trafiłam, wrzuciwszy w google hasło „Apollo Orwicz” i bardzo się ucieszyłam, widząc, że ktoś jeszcze czyta prozę Wojciechowskiego, bo powoli przymierzam się do napisania z niej doktoratu (ale to jeszcze długa droga). Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś mógł mi podać namiary na recenzję KP Drawicza (wystarczy tytuł czasopisma i/lub rok) – wszystkie pozostałe (mam nadzieję) zlokalizowałam, tylko tej jednej nie.

    Jak na razie jestem po lekturze Pszczół, Czaszki w czaszce, zbiorku Kometa, ulewa, świński targ, Wysokich pokoi, ManowcaDoczekaj nowiu, a ostatnio zaczęłam Obraz napowietrzny. I najbardziej podeszły mi te dwie pierwsze, chyba dlatego że są najgęstsze, ich rzeczywistość jest najbardziej fantastyczna, najtrudniejsza do uchwycenia, do zdefiniowania. Tak jak i sam narrator.

  26. nameste’s avatar

    @ Irm:

    Fraza Drawicza pochodzi ze skrzydełka obwoluty wydania Kamiennych pszczół z 1974, tamże pada adres, że to fragment tekstu ze „Sztandaru Młodych”, zapewne opublikowanego grubo wcześniej, po debiucie P.W.

  27. Irm’s avatar

    @nemeste

    Dzięki wielkie :) Na tę obwolutę nie trafiłam, bo mam wydanie z 1968. Teraz czeka mnie przekopywanie starych roczników „Sztandary młodych”, ale to nie jest aż takie straszne.

  28. nameste’s avatar

    @ Irm:

    Pamiętaj jednak, dziękując w przypisie na końcu doktoratu (powodzenia), o właściwym zacytowaniu nicka.

  29. Irm’s avatar

    @ nameste
    Nie‐dziękuję i przepraszam za literówkę w nicku (podejrzewam, że to poprawka kompa) :)

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *