kto dziś tak pokozaczy?

„Wyborcza” obiecała, że prenumeraty kwotę przekaże na fundusz strajkowy nauczycieli, więc ciach! wziąłem miesiąc. Strajk się zawiesił, a ja mogłem solidnie poczytać ostatni numer „Ksiażek. Magazynu do czytania”; społeczeństwo cierpi, to i jednostka nie powinna się uchylać. Umysły tęższe od mojego zapewne wpadły na to dawno, ale sporadyczny kontakt i niechęć ogólna sprawiły, że dopiero teraz zrozumiałem konstytutywną ideę tego magazynu: to formuła telewizji śniadaniowej czy może raczej śniadaniowego jutuba.

Więc jest tam i miniodczyt Dariusza Nowackiego Bawołek jest hot. Takiego odkrycia w polskiej prozie dawno nie było.

No rzeczywiście. Pierwsze odkrycie Bawołka miało miejsce jakieś 25 lat temu. Wszyscy wiedzą, że są na to dowody, ale (może) mało kto je widział. Poszedłem więc do półki, znalazłem smukłą zieloną ksiażeczkę („Twórczość” / PIW; Delectatio morosa, 1996) ze Stasysem na okładce i pomyślałem: podzielę się.

Z opowiadania (czy raczej: tekstu; ma rację Kuba Nowacki pisząc o innym rodzaju nadorganizacji językowej) pod tytułem Tutti frutti:

Idąc prosto, trafiłem na ulicę im. E. Ionesco. Bramy wejściowe rozchylały lekko usta. Po metalowej drabince, przez balkon, wszedłem do dużego pokoju.

Wśród modlitw, szlochań i ogólnej krzątaniny dokonywano ostatnich zabiegów. Zrobiło mi się niedobrze, krawat pod szyją uwierał. Przytłoczył mnie zapach charakterystyczny dla takich chwil. Ktoś pocałował mnie w czoło.

Wydobyłem z tłoku panią Stasię. Stała przy trumnie, w której ja leżałem. Co za widok. Stała, a wszyscy słuchali: ,Ach, myśmy zawsze sobie zadawali pytanie, co też pan będzie, ale w tych butach to musi być panu niewygodnie, długo pana nie było, podobno coś pan tam studiował, odszedł pan bez pożegnania, ale pada, pan pewnie w tych butach przez ten deszcz, dziewczynę pan zostawił piękną, i tak bez pożegnania, ale my pana pożegnamy, odechce się panu wieszać, a zanim pana pogrzebią całkowicie, chcę panu powiedzieć, że zawsze był pan świnią.”

Byłem zupełnie zdruzgotany, zrezygnowany, rozkojarzony. Przypomniałem sobie, że kiedyś zostałem zamknięty w szafie dlatego, że przesłodziłem herbatę. Ponieważ długo mnie tam trzymano, byłem zmuszony załatwić się w niej, za co zostałem usunięty z domu do szkoły. Na pierwszej przerwie międzylekcyjnej pani Stasia, jak tylko spostrzegła, że nie mam chusteczki, a śpik leci mi z nosa – kazała, żebym się wynosił, bo jak nie, to popamiętam.

Wtedy udałem się do kościoła. Obnażony Chrystus wzbudził we mnie pożądanie i zanim zdążyłem rozpiąć rozporek, kościelny wyrzucił mnie przez zakrystię.

Żona wyrzuciła mnie z domu, jak tylko dowiedziała się, że nie jestem w stanie umyć jej pleców – a nie byłem ze względu na notoryczny wstręt do zapachu mydła, który tak uwielbiała.

Pominięty, odepchnięty, odtrącony, byłem zmuszony do wzięcia udziału we własnym pogrzebie. Właśnie uformował się kondukt żałobny. Śpiew, lament. Nie widzę księdza. Idziemy. Kościół mijamy gdzieś z boku. Słychać dzwony.

Ksiądz jednak się pojawił („Niech głos mój grzmi nad tobą do końca świata. / To ohyda, żeby tak się wieszać”), wygłoszono mowy (swoiste), a na zakończenie:

W czas zmartwychwstania
WSZYSCY RAZEM
ręce do góry
kwiaty wzwyż
na plecy krzyż

* * *

A tak zaczyna się Pseudologia fantastica:

Zanim do łóżka mogłem pójść, trzeba mi było ryby na dole dwie zamordować. Pyszczki otwarte – rzeźba ta bez słów, gdym brzuchy pruł – nieme, a krwi jak kot napłakał.

Ujadanie psa tylko i noc ciemna powitała tę zbrodnię. Przepołowione kawałki ciał wrzuciłem do wody, wnętrzności zaś do ognia. Długo płukałem ręce z krwi, gdy Inka otworzyła drzwi. Głowa jej wciśnięta do środka, tam gdzie ja nad przedmiotem kaźni wpatruję się w czyste już dłonie.

– Co ty tu jeszcze robisz? – pyta. – Jest już tak późno. Chodź, mam ci do powiedzenia coś bardzo ważnego.

* * *

Waldemar Bawołek pisał wtedy koliście, spiralnie, z kontrapunktem (np. „Ja...” – powtarzające się zdanie‐akapit w tejże Pseudologii, choć to tylko chorąży nad hufcami (non)senso continuo). W Echu słońca (Czarne 2017) trajektorie są bardziej postrzępione. Pomysł (dość oczywisty) na temat pracy magisterskiej: „W.B. jako piszący słuchacz. MU‐zyka jako zasada organizująca prozy” (promotorów widzę dwóch).

* * *

Wracając do pytania z tytułu blogonoty. Może on sam [*], jeśli nie da się zacmokać. A może Krzysztof Pietrala (choć inaczej, zupełnie inaczej). Co ja tam wiem.


PRZYPISY

[*] choć fragment Bimetalu, opublikowany w „Wizjach” 2/2019, mnie akurat wynudził

  1. andsol’s avatar

    To nie komentarz, a podziękowanie. Mam prenumeratę GW, lecz nie premium, i rzecz by mi przeleciała na innych falach.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *