chby ulisses

Mam na półkach dwa wydania Ulissesa w przekładzie Macieja Słomczyńskiego. Pierwsze (PIW 1969), w twardej płótnemkrytej oprawie, ze słynną niebieską obwolutą, na której odwrocie schowano fragment planu Dublina. Oraz nowsze (Znak 2002), w miękkiej oprawie; na okładce pomieszczono reprodukcję ryciny przedstawiającej spacerowiczów płci obojga na nadrzecznym bulwarze (+ pieski na smyczach, dziecko); po strojach sądząc, rycina z epoki mocno poprzedzającej 1904, rok akcji powieści. Autorstwa projektu tej okładki nie ujawniono. Jest sens trzymać obydwa: pierwsze z powodów osobisto‐sentymenalnych, drugie, bo najprawdopodobniej opiera się na poprawionym przez tłumacza tekście przekładu z 1992 (wydawca jednak wprost tej informacji nie udziela, zamieszcza wszakże krótkie posłowie Słomczyńskiego do wydania z 1997 roku).

Co ciekawe, wydanie pierwsze mimo twardej oprawy jest najbardziej kompaktowe (139 x 205 mm), Znak przyciął papier na format 148 x 205.

To maleństwa w porównaniu z wydaniem łódzkiej Officyny przekładu Macieja Świerkockiego.

Tomiszcze (twarda oprawa, dobrej jakości papier, komfortowe marginesy) jest poważnie grub(sz)e i ma format 168 x 248 [wszędzie mierzę oprawy]; zapewne dlatego, wraz z posłowiem Piotra Pazińskiego, nie dobija do 800 stron (oba „słomczyńskie” mają ponad 800).

Nie jest to wydanie dla ludu czytającego miast i wsi, to wydanie dla posiadaczy wysokich regałów. Waży około kilo czterysta.

W środku solidna („zecerska”) robota, choć pedant miałby się do czego przyczepić.

Razem z nowym przekładem Ulissesa Officyna oferuje swoisty kompanion do niego, autorstwa tłumacza, Macieja Świerkockiego, pt. Łódź Ulissesa; format i oprawa identyczne (słusznie), stron 416.

I tu jest znacznie gorzej. Skład robiła ta sama osoba co Joyce’a, wg projektu prawie bliźniaczego, ale korektę – ktoś inny. I straszą rozmaite błędy, zwłaszcza dzielenia wyrazów przy przenoszeniu do następnego wiersza. Jeden z nich, szczególnie idiotyczny, włożyłem do tytułu blogonoty: „nie‐ / chby” (o dzieleniu wyrazów angielskich lepiej nawet nie wspominać).

Mimo to (po niniejszym sarknięciu w stronę wydawcy) sformułuję taką przestrogę:

przestroga

Czytelniku! Nawet jeśli nie masz wysokich regałów, a chcesz kupić Ulissesa w przekładzie Świerkockiego, kup również (szarpnij się!) Łódź Ulissesa tłumacza!

Świetna lektura. Zdążyłem chapnąć Wstęp oraz rozdział pierwszy (Telemach). Świerkocki (po wstępnym nakreśleniu motywów i początków swej siedmioletniej pracy [nawiasem: Słomczyński harował lat dwanaście; to także komentuje (poniekąd) M.Ś.]) zajmuje się głównie przedstawieniem re‐re [research & reasoning] swoich translatorskich decyzji, nawiązując do zamierzchłych polemik, rysując tło rozmaitych, również własną umęczoną osobą per pedes prowadzonych poszukiwań. I oddając się dygresjom; narracja jest wartka, miejscami gawędziarska, miejscami butno‐pokutna („tak zdecydowałem! wolna‐wola‐tłumacza! ale targa mną trwoga wątpliwości takich‐owakich”) – którym to określeniem kontruję (nieco złośliwie) jego przypis ze strony 8, dot. postaci Zbigniewa Batki (po którym w pewnym sensie przejął dzieło przekładania Joyce’a); pisze tam:

Zbyszek nie cierpiał takich zachowań na pokaz, popisów, obłudy [...] ludzi, których podejrzewał o tego rodzaju lanserskie skłonności, zwyczajnie nie szanował, choć sam był ambitny, a nawet chełpliwy [wytł. moje]

I polecałbym lekturę Łodzi nie tylko (amatorskim, jak ja, czy profesjonalnym) pasjonatom problematyki translatorskiej.

dlaczego?

Dlatego że komentując własne (i nie tylko) problemy z oddaniem w innym języku tego Joyce’owskiego przeciążenia (na pozór prostych fraz) znaczeniowego: ech, aluzji, kryptocytatów, nawiązań, ukrytych znaczeń etc., zarazem zwraca (i to mocno zogniskowaną) uwagę na sam fakt ich istnienia. To zresztą normalne – literatura często ma swoje drugie i dalsze dna. Co wyjątkowe (zwłaszcza sto lat temu), to gęstość owego przeciążania. Nie wartościuję, stwierdzam.

Nie żebyśmy byli (dzisiaj) zdziwieni. Wieloakapitowe komentarze do pojedynczego wyrazu, śledztwa ws. tropów itd., itp. – to norma dla krytycznych czytelników współczesnego wiersza; gęstość (zasadniczo) nie trwoży; co współcześnie przestrasza – to objętość (ponad 800 stron różnorakiej stylistycznie prozy!). I to jest ew. punkt oglądu Ulissesa na dziś: rodzaj obszernej lekcji.

Zresztą, nie tylko wiersza. Cała nasza mowa jest unurzana. Weźmy dla przykładu dwa zdania:

Ulisses – dzieło geniusza czy szarlatana? Tytaniczny trud pierwszego tłumacza, gigantyczna praca – drugiego.

I po kolei: tytani = pierwsza fala w mitologii greckiej; giganci = poboczna, tamże; geniusz (rzymskie) = duch opiekuńczy; szarlatan = z włoskiego ciarlare, paplać; por. parlare, rozmawiać.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *