sadło

Dżojsolodzy twierdzą (powtarzam za Świerkockim), że Ulisses – w swojej intertekstualnej wszystkoistości – stoi jednak głównie na czterech krzepkich filarach: Homerze, Dantem, Biblii i Shakespearze.

Jakoż i wykształcony Brytyjczyk pierwszej połowy XX wieku (a nawet później) używał na zmianę dwóch wykrzykników: my foot – by wyrazić disapproval, disregard, disdain, disgust or disbelief, gdy czuł, że krzepkość stania jest zagrożona, oraz by Jove – by powołać się na instancje wyższe, początkowo (od XVI wieku) literalnie, adresując Jowisza/Jupitera/Zeusa, potem w funkcji omownej – aby nie przywoływać imienia boskiego/jezusowego/etc. wprost; fraza poboczna even Jove nods używana była zamiennie z even Homer nods, na znak, że dane stwierdzenie afirmowane jest przez wysokie autorytety. O czym wspominam, aby zaznaczyć, że były to filary żywe.

* * *

Rozważania na temat „jak mógłby wyglądać polski Ulisses” trzeba rozpocząć – to chyba oczywiste – od znalezienia podobnych filarów u nas. Od razu: żaden z Joyce’owskich nie wchodzi w rachubę, bo muszą to być dzieła, które funkcjonują w szerokim kulturowym obiegu społecznym, a zarazem takie, że odniesienia do nich jakoś się (jednak) będą miały do tutejszych dylematów egzystencjalnych, obyczajowych, społecznych i politycznych (wobec czego np. Nie‐Boska, formalnie niby substytut Dantego, odpada natychmiast, bo, po pierwsze, kto to czytał, po drugie, ...daruję sobie; szkoda trudu).

Łamałem nad tym głowę czas jakiś; oto pierwsze propozycje.

* * *

Nie da się inaczej. Jeśli oryginalny U. [dalej: oU] parodiuje, podszywa się pod, powtarza strukturę itd. – słowem: używa Odysei, polski U. [dalej: pU] nie może użyć niczego innego niż Pan Tadeusz.

Z kręgami takimi: obżarstwo/opilstwo, swary, chędożenie.

Wszystkie one splecione z dziedziczeniem (obyczaju, kapitałów rozmaitych lub ich braku, klanowych przywilejów/obowiązków, czyli z klauzulą nepotyzmu‐klientyzmu) oraz – zwłaszcza w kręgach swary i chędożenie – z paletą od prostego wydymania po wydyzmanie.

Oczywiście, pU musi mieć ksiąg dwanaście. Zaznaczam też, że nie chodzi o Mickiewicza‐po‐całości. Tylko (tylko!) Pan Tadeusz.

Autorowie‐filarzy pozostali:

Fredro (szczególnie z ZemstąPanem Jowialskim).
Witkacy (szczególnie dramaty; cóż za spektrum! – ale koniecznie MatkaSzewcy).
Gombrowicz (od Trans‐Atlantyku przez Ślub do Pornografii).

* * *

Podobnie jak w oU jego polska wersja za temat centralny obierze dylematy inteligenta rozdartego między ciążeniem ku (drobno)mieszczańskiej stabilizacji (w tym: różne formy arywizmu) a kultywowaniem wewnętrznego pozoru indywidualnej wywrotowości.

Jednak pU nie może się wyzuwać z ambicji dania również portretu zbiorowości. Inna wszakże musi być generalna topologia. W oU mamy rodzaj strukturalnej prostopadłości. Poziome kłącze powszedniej, wielobarwnej chtonii konfrontuje się z pionowym naprężeniem: w dół, ku Hadesowi, ciążą feet (a tam już czekają Eumenidy), w górę, ku jakiejś obietnicy Olimpu, sięga wzrok inspirowany by Jove.

W Polsce podstawową topologią jest glątwa (i jej romantyczny wariant: klątwa); nie da się uzyskać tak prostej struktury. Żeby jednak agon miał swoją agorę, proponuję, aby na zbiorowość pU patrzył przez pryzmat (historycznie obecnej na tych – i obcych, emigranckich – ziemiach od 200 lat) – mitotwórczej Walki o (także: półmityczny) Salon, naturalne środowisko meandrowania polskiego inteligenta.

Gęsta, literacko‐polityczna grzybnia, koszona jednak w pierwszym rzędzie od szkół, pism–środowisk, frakcji, pokoleń, partyj [no przecież], w drugim dopiero – dokonań twórczych, odtwórczych i przetwórczych, dostarczyłaby aż nadto bogatego materiału do wplecenia w pU siatki odsyłaczy, kodów, skrytych i mniej skrytych okazji do dutknięcia palicem. Niech potem krytycy trawią dziesięciolecia na sporządzanie przypisów!

* * *

Może dziwią się Państwo: jak powyższe powiązać z Panem Tadeuszem? Otóż to bardzo proste. Dość powiedzieć, że materią Walki o Salon jest cyrkulacja frazesu. To przedmiot do spożycia (w tym przecież celu produkowany), wywołujący „ukąszenia” (różnych typów), więc bulimię; prowadzący do oszołomień (i późniejszych kaców), spektakularnych (i nie) odwrotów (momenty anoreksji) – bez specjalnego trudu lądujemy w kręgu pierwszym Pana T.: obżarstwa/opilstwa. A przecież i swary – sól Salonu. I chędożenie; o, sieć sama się napełnia. Zatem – żaden problem! Zwłaszcza że homeomorfizmy jednych sfer/symptomów na inne nie muszą być ani jawne, ani banalne.

* * *

(W tym nawiasowym akapicie powiem coś [bardziej] serio: było ileś polskich zamierzeń literackich, które ocierały się o pU-ość. Jednym z nich jest powieść Wita Szostaka Chochoły; tu chcę jedynie przywołać rozbudowaną, barokową i mięsistą scenę bożonarodzeniowego obżarstwa (w części II, nie przypadkiem, jak sądzę, nazwanej Ethos); sensualnie, z mocnym impastem i subtelnym chiaroscuro opisany pochód potraw przez stoły, któremu towarzyszy (w oku i pamięci narratora dokonywanym remanencie) posad krewnych, ukrzesłowionych za tymi stołami; dwa szeregi splecione właśnie po PanTadeuszowsku. Że jednak część krewnych (spośród b. licznego i b. rozdrzewionego grona, różnego stanu, wieku i znaczenia) jest mieszczańska, a część korzennie chłopska – mamy tu do czynienia z inną niż powyższa wizją proto‐pU – raczej celującą w Wesele (podgryzanego przez rozmaite dywersyjne warianty civitas dei); wiadomo: Kraków. Niemniej, wartą odnotowania; w następującym po Chochołach Dumanowskim Szostak ilustruje z kolei sprawczość cyrkulującego frazesu, ostatecznie krzepnącego w mit. A więc przedsięwzięcie mocno zbliżone tematycznie.)

* * *

Nie mogę we wszystkim wyręczać ewentualnego autora pU (czy też czegoś mu dyktować), niemniej jednak, gdy przychodzi do obsadzenia głównych postaci również nie powinno być problemów.

Dwie gotowe matryce‐do‐przetworzenia to sam młody Tadeusz i, oczywiście, x. Robak: bez księdza pU nie pociągnie. Po transformacji (ku realizmowi) mógłby ten drugi być nie emisariuszem jakichś kulturowo obcych bonapartyzmów, ale zwykłym – co nie znaczy: nieskutecznym – agentem korporacji watykańskiej; miałby (powiedzmy) duszyczkę naphty, mroczną jak tradycja borgiów, ale w ustach mełłby frazes settembriniego [używam tu małych liter, bo chodzi o typy].

Onże (ewentualny) autor niech się jednak sam martwi o postać kobiecą (jeśli uzna, że mu potrzebna, co przecież oczywistością nie jest). Między św. matką, św. dziwką a (np.) ciotką-[kontr]rewolucji: oto pole wyboru podstawowego; nie musi być wyłączający.

* * *

Wspomnę, już zbliżając się do końca, o importach mniejszych. A więc do grona twórców filarowych można by dokooptować Tuwima (między Kwiatami polskimiBalem w operze; ktoś powinien obsadzić Jankiela).

A do grona postaci jakoś archetypalnych: z Sienkiewicza – Rzędziana, bo to jeden z nielicznych w Trylogii realistyczny (wiecznieżywy) modus polskości; jeśli ew. autor wprowadzi swoją pMolly, dla przeciwwagi może się przydać stosowna transformata Horpyny. Tu jednak urwę (abym się zbyt nie rozpędził).

* * *

Tytuł blogonoty jest Czystą Ideą nieznanego tytułu ew. pU. Chodzi mi po głowie również imię własne, ukute na wzór i podobieństwo. Ulizes.

No i – do ew. lektury polskiego Ulissesa.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *