prolegomena do wszelkich nauk hermetycznych

W zajawach swojej nowej książki Szczelinami (premiera 20 maja) Wit Szostak mówi:

To najbardziej ryzykowna z moich ksiażek.
Po pierwsze, nie jestem poetą.
Po drugie, nie jestem kobietą.
Więc porwałem się na niemożliwe.

Zanim jednak przyjrzymy się bliżej tej autorskiej deklaracji, krótki remanent.

* * *

W Oberkach do końca świata Szostak ćwiczy styl ludowy, śpiewny, często frazą rymowaną; religijność świątków przydrożnych i wierzb na miedzy, siedlisk czarta; trójkąt władzy: dziedzic, chłop, karczmarz; rywalizacja braci o kobietę; w tę szeroką w czasie i przestrzeni wiejskość wplecione nowotestamentowe przypowieści, jakby to z ziemi się odwiecznie rodziły.

W Chochołach, arcy‐powieści, styl gęsty, zawiesisty, impast; sarmacka rozłożystość mięsi uniwersalistyczną ideę civitas, w to zderzenie na trzeciego wgaszcza się świat z Oberków; barok mierzy się z renesansem wewnątrz inteligenckiego rozmemłania; nadto dwaj bracia, dwie kobiety.

W Dumanowskim przebiega i kompletuje różne style czytanko‐powiastki patriotycznej; to bardzo (co zamierzone) śmieszna, szydercza książka.

Fuga przynosi tytułowy wynalazek: dekonstrukcję przez wariantywne rekombinacje (tu: splątanego gmachu Chochołów, choć wkradają się także wątki z Dumanowskiego); rozpięcie mitu między urojeniem a materią podłoża.

Sto dni bez słońca, interludium, (autoterapeutyczne?) studium hybris, czyli inteligent zamienia rozmemłanie na hm‐akademicką karierę; pisane jako paraantropologiczny diariusz z peregrynacji (poznawczej), w tle chichrają się duchy Swifta i Defoe; to również b. śmieszna książka.

W Zagrodzie zębów ujawnia się arche‐temat: Odyseusza, poddany rygorystycznie metodzie z Fugi; najmniej lubię/cenię ten tytuł (miała być krystaliczna, wielograniasta bryła skonstruowana przez komplet odbić podług wszystkich możliwych symetrii, wyszedł przeciążony formalnie katalog), warto jednak odnotować, że stylistycznie to zbiorek z gatunku tzw. prozy poetyckiej.

Inną formalną zabawą są Przypisy końcowe, zgodnie z tytułem to same przypisy do nieznanego eseju o Odysie (parę lat później wyjdzie wszakże Tratwa Odysa, esej o uchodźcach opublikowany pod naukowym pseudonimem Szostaka).

We Wróżeniu z wnętrzności (chronologicznie wcześniejszym od ZagrodyPrzypisów, ale ścieżki czasu u Szostaka idą równolegle) wraca język bujny; próba odnalezienia „języka pierwotnego”, którego prostota, swoista naiwność, ale i niepohamowana (właśnie:) bujność są razem konieczne, by móc opowiedzieć mit (splot „poza światem”; tu: w fikcyjnym Poświatowie), wcielić go; znowu – dwaj bracia, dwie kobiety („boginie”), i in.

W tym miejscu stawiam kreskę, przyda się za chwilę.

Poniewczasie to formalnie dziennik, w treści rzecz sylwiczna, łaciata, po części eseistyczna (z „robakowym” ruchem filozoficznym), pełna m.in. rozważań o naturze opowieści, w tym: różnicy między prozą a poezją. Wjeżdża tu także miejsce, które jest anty‐Krakowem (tym z „krakowskiej trylogii”): Prokocim (Nowy); Szostak zresztą poprzechadza się po nim w cyklu tekstów pod nazwą „Mitologia wielkiej płyty” (to miejsce – mocno – powróci w Szczelinami).

Cudze słowa to apokryf rozpisany na siedem pierwszoosobowych narracji; przeciwstawia się tu m.in. pozorność głębi (akademickiej proweniencji) agapy sensualnemu połączeniu erotyki z praktyką kulinarną; nowym stylistycznym wynalazkiem jest skreślanie – wyrazów i fraz, operacja na tekście wielostronnego zastosowania, tu: użyta jako narzędzie procedury prawdy, jeden z niezbędników w skrzynce narzędziowej badacza mitu.

Oba tytuły pod kreską przynoszą jeszcze jedną zmianę, tak o tym pisałem w 2020:

Wracam też do zapowiadanej, dostrzeżonej (bez mała) rewolucyjnej zmiany. W dotychczasowych powieściach nie brakuje postaci mocnych, sprawczych kobiet. Ich własne słowo jest jednak pomijane. Problem został ujawniony w Poniewczasie (powieść Eleny – pod znamiennym tytułem Nieistotny – zignorowana przez męża, Marcina Strzępę, zawodowego redaktora; zapis z 7 lutego). W Cudzych słowach po raz pierwszy kobieta zyskuje własny głos; relacja Magdaleny.

Co więcej, to głos radykalny. Gdyby podstawić pod Magdalenę Marię (z Magdali), aby przenieść homeomorficznie sytuację w stosowne czasy, jej krytyka akademii (faryzeuszy; miejmy wzgląd też na przeszłość Pawła) idzie znacznie dalej niż znane Jezusowe postulaty wygnania. Jej krótkie, porozdzielane gwiazdkami akapity mają w sobie wittgensteinowską dążność do przegryzienia się przez język na wylot.

Może to symptom ewolucyjnego wyrastania Szostaka z dziedziczonego dziadocenu? Trochę żartuję.

* * *

Powyższy remanent potwierdza jedno: Szostak w każdej książce próbuje nowych, odmiennych form i wynalazków stylistycznych. Katalog motywów jest względnie stały (i swoisty), wędrówki (skądinąd dość zdumiewające) nazwisk postaci po tekstach (niczym u wczesnego Piotra Wojciechowskiego [zob.]) mogą przynieść sporo frajdy ewentualnej magistrantce, ale to ta obowiązkowa (niemalże: kompulsywna) zmiana formy wyróżnia Szostaka wśród współczesnych pisarzy. Co więcej, te formalne wymiary kumulują się: raz zastosowane powracają w innym wariancie; użycie palety przez Szostaka nie tylko poszerza się, ale i pogłębia.

Nic więc w tym dziwnego, że nowy tytuł, Szczelinami, to niby‐powieść napisana przy użyciu kilkuset (ponad 300) wierszy.

* * *

Tak, wierszy. Nie ma co udawać: to nie proza, to wiersze. Ułożone chronologicznie w tomiki; jest ich dziesięć regularnych, opatrzonych datami (fikcyjnych) wydań, przedostatnia dodatkowa część („Rozproszone 1995–2018”) gromadzi inedita. Każdy z nich jest wewnętrznie spójnym projektem (w rozumieniu PMC krytyki), całość tworzy nad‐projekt, w którym m.in. skrywa się życiowa (i literacka) trajektoria autorki (fikcyjnej) tych wierszy. Do czajenia i kminienia.

Owszem, owa autorka (zwł. po nie dość przychylnym przyjęciu debiutu przez krytykę) nazywa swoje kawałki niewierszami (określenie to pada kilkanaście razy). Ale mam to za taką samą asekurację, jak Szostakowe (w zajawie) „nie jestem poetą”.

Sam jestem b. nieufny wobec tego terminu, odmawiam mu wymiaru esencjalnego, toleruję, gdy techniczno‐opisowy [„poeta” = „autor wierszy”]. Szostak napisał kilkaset wierszy, to (literacki) fakt. Kropka.

Owszem, po wtóre, trwa spór (o władzę krytyczną) stawiający ten problem w centrum uwagi: czy dany tekst jest wierszem czy niewierszem (erzacem, podróbką, niby wierszem, ale złym, nie dość wierszem). W gruncie rzeczy to problem socjologii kultury^.

Jest jedno użycie terminu „niewiersz”, przez autorkę wybitnych wierszy, Natalię Malek, które przyciągnęło moją uwagę. Ten jej tekst mógłby być rodzajem motta do Szczelinami.

Po ostatnie (w tej kwestii), na wiersz (współczesny) można też (kompromisowo?) spojrzeć jako na prozę wyzwoloną z zobowiązań: wobec lepiszcz składni, interpunkcji, narracyjności itd., a wreszcie – prozę, z której wykreślono zbędne słowa. Z drugiej jednak strony, proza również potrafi się (wewnętrznie) uwolnić od takich zobowiązań, nadal jednak pozostając sobą (może przez niestrzępienie prawej krawędzi tekstu^). Niemniej, Szczelinami złożone jest z wierszy; pogódźcie się z tym.

* * *

Z wynalazków stylistycznych odnotowujemy powrót skreślania (tomik „Segregacja odpadów (2017)”). Oraz nowy wynalazek: dwukrotnie zagnieżdżone nawiasy (takie „przypisy środkowe”). A także przeciwieństwo skreślania, czyli potencjał pustki między wyrazami (którą można zapełnić – tomik „Mrok na schodach (2002)”, swoiste wariacje z Leśmiana czy może raczej: z Leśmianem).

* * *

Mamy więc z głowy asekurację „Nie jestem poetą”. Pora na „Nie jestem kobietą”.

Autorze, „pani Bovary to ty” (jeśli taka wola). Nie miejsce tu, by szerzej podważać esencjalny (znowu!) charakter tego oznajmienia, zwłaszcza że pada z ust (klawiatury) postaci, której status ontyczny jest mało pewny.

A przy okazji: warto wprowadzić termin „autobibliograficzny”, na podobieństwo (lecz w przeciwstawieniu) „autobiograficzny”. Nie wchodząc w subtelności kwestii autorstwa (notabene, ustalenie pięter autorstwaPoniewczasie może przyprawić o ból głowy ewentualną magistrantkę), zauważamy w Szczelinami właśnie odesłania autobibliograficzne.

Choćby taki fragment (V z tomiku „Nie do po wiedzenia (2000)”):

babcia jadła mu z ręki gotowała troszczyła a dziadek
przeżywał ostatnią swoją chwałę wspominał grał
pił i śpiewał takim go nie znałam i zazdrościłam
że przy mnie był zupełnie inny (widziałam w nim
starego człowieka ze wsi który przyjeżdżał bezradny
do Krakowa przywoził babcię i jajka prosto od kury
oraz kiełbasę prosto ze świni i stawał niepewnie w oknie
mieszkania na dziesiątym piętrze patrząc na betonową
przestrzeń i próbując wyrazić nieporadnie dumę z syna
którego kochał i nie rozumiał) ale nigdy też nie poprosiłam
by zagrał dla mnie oberka od czego tamten mój chłopiec
zaczął już na progu i tym kupił starego muzykanta na
wyprzedaży bez prawa zwrotu więc dni były ich a ja
czekałam wytrwale na noce pomagałam babci w pracach
w których nie potrzebowała pomocy i prawdę powiedziawszy
zawadzałam nawet nie nieporadnością (bo potrafię obierać
ziemniaki i sypać kurom ziarno) tylko samą obecnością

oraz (z tomiku „Byle jaki miś (2011)”):

z czułością i żarem

okradłeś mnie z dziadka
wypatroszyłeś mu życie
i zmiksowałeś na fikcję
wlałeś w swoją książeczkę
całe serce a i tak wyszła
ci mdła zupa krem

...jawnie odsyłają do Oberków do końca świata (i poniekąd Chochołów); jest takich odesłań dużo, dużo więcej. Metoda w tym – powiedzmy wprost: „szostakocentryczna”, autor podstawia sam sobie pod oczy wyobrażone zwierciadła, żeby jakoś „(do)wiedzieć [się] po” [faktach/fikcjach], tego, co dotąd „nie”.

Jest też druga strukturalna cecha Szczelinami: głosem kobiety wypowiada się tu kwestie (por. radykalizm wypowiedzi Magdaleny z Cudzych słów), na które nie stać (było) męskich narratorów w tej, tamtej czy jeszcze innej poprzedniej książce. Na przykład (z „Byle jakiego misia”):

starzec który zagadywał

jak się dzisiaj miewamy
konsternując właśnie zszedł
choć na wykładach wydawał się
pogubiony w byciu ku śmierci
coraz ciaśniej na cmentarzu
uniwersyteckim luźniej
na parkingach

nie miewaliśmy się razem
w żadnej postaci

(A więc może i nie żartowałem.)

* * *

Czy zatem owo samopostawione „zadanie niemożliwe” było w istocie niemożliwe?

Skoro napisane (i wydadzą), to na podstawowym poziomie: możliwe A dalej – zależy, czego się oczekuje po lekturze.

Kto – po fugowanych wędrówkach fraz i motywów, po zmienności stylistycznej, po tym, że jedne kawałki są ciemne, inne zaś śmieszne & nawet nieco szydercze... (tamże)

na osiedlu na szczęście

nie spotyka się poetów
średniego pokolenia
ostatniego zanim
wyginęli widziałam
przed powrotem do domu

karmisz więc nie piszesz
zagadał z nadzieją w oczach

niewyspany
pomięty na nogach
niewydany
pominięty w nagrodach
nieposłany
po mięty na grobach

wolałbyś patrzeć jak piszę
spytałam a on poszedł ginąć

...kto więc po tych oznakach spodziewa się gęstej jakości – zapewne nie zawiedzie się. A że jest to gruba książka z wierszami (jestem fanem grubych książek z wierszami), starczy na nie jeden wieczór.

* * *

Tytuł blogonoty ukradłem Michałowi Choromańskiemu, tak nazywała się jego pierwsza powojenna powieść, po latach sądzę – jedna z lepszych. Dzieje się w emigracyjnym środowisku Anglików w hiszpańskojęzycznym kraju Ameryki Południowej; w Europie trwa wojna (druga światowa). Anglicy mają swój Konsulat, pismo, radio, szpiegów i powiązania; uważają, że są ważni, a ich oświadczenia i inne Czyny odbijają się echem w Europie. Nikt (już) tej powieści nie zna, więc kradzież ujdzie mi płazem. Czemu mi się skojarzyła? Bystry czytelnik zna odpowiedź na to pytanie.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *