Search Results

Your search for Kontent returned the following results.

Karol Poręba, komentując zestaw trzech wierszy Jakuba Sajkowskiego, jest ostrożny, wylicza różne możliwości [interpretacyjne]:

sieć‐społeczeństwo, sieć‐rynek, sieć‐dyskurs, sieć‐maszyna... metafora eksploatowana przez Sajkowskiego jest pojemna

zasięg wzroku bezosobowego, niewidocznego, a może w ogóle w pewien sposób nieobecnego w wierszu podmiotu – niewidzialnej ręki rynku (?), kapitału (?), dyskursu (?)

...w ramach lektury „obiektywizującej” (czyli nie ujawniającej własnego stanowiska poznawczo‐emocjonalnego, if any), a jednak na końcu swego komentarza, ująwszy dotychczasową twórczość Sajkowskiego w klamrę „tematyki społeczno‐politycznej” i nalepiwszy na nią etykietę „wiersze zaangażowane”, stwierdza, że

nowe liryki poety nie są, jak można by w pierwszej chwili sądzić, wierszami zaangażowanymi. To utwory katastroficzne właśnie

...w liczbie mnogiej, zatem odnosząc się do całego zestawu, choć uzasadnienie opiera na pewnym odczytaniu jednego tylko wiersza, MLM [zob.].

* * *

W pierwszym wierszu zestawu Chodź, chłopczyku pojawia się tytułowa postać, w wierszu drugim przemianowana na „mały chłopiec”; oczywiście zastanawiamy się, czemu to nie jest „dziecko” albo „dziewczynka”: oba rzeczowniki pasują do „sytuacji edukacyjno‐socjalizującej” i nawet bardziej do domniemanego przez Porębę „kuszenia”.

Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że – skoro w wierszu trzecim pojawia się jawnie podmiot mówiący [domyślnie: głos autorskiego agenta, męski] – cały zestaw proponuje spójną perspektywę odwewnętrzną, w której młodość („niedojrzałość”) chłopca sygnalizuje jedynie [jeszcze] zewnętrzny wobec maszyny edukacyjno‐akulturującej punkt widzenia.

Można to wyjaśnienie wzbogacić. Konstrukcja „chodź, chłopczyku, poszukajmy (wzruszajmy, uczmy etc.)” oznacza rodzaj „rekrutacji” (jeśli chłopczyk, to do „patriarchatu”; byłoby to „kuszenie do udziału we władzy”). Ale można ten trop odwrócić: mnogi podmiot mówiący może być też „nowym kolektywem”, zdominowanym przez osoby kobiece i/lub niebinarne, którego dydaktyczny napęd skierowany jest właśnie na [cis]chłopców.

A może jedno i drugie, nie tyle naraz, co na przemian. „Święte, pajęcze rodziny” – typ pierwszy, „osoby pajęcze”, „czułość i czujność” – typ drugi.

* * *

Idąc dalej (i tym samym podejmując ryzyko, którego unika komentarzodawca): wiersz pierwszy dotyczy wewnętrznej dynamiki „maszyny dyskursywno‐dyscyplinującej”, i to niezależnie od jej treści czy zabarwienia (przepatrzmy repertuar użytych nitek‐przykładów).

Wiersz drugi oferowałby spojrzenie z zewnątrz. Gdy idzie o gęstość w „potencjalności znaczeń”, zrobiony jest świetnie.

Dzbaneczniki

Mały chłopiec patrzy na wielkie, żelazne ciała,
a wielkie, żelazne ciała stają się ulotne,
chce wiedzieć o nich wszystko, znać konsystencję, ciąg zadań,
numer boczny, kod kreskowy maszyn i ludzi.

Mały chłopiec patrzy, analizuje języki,
lecz tłumaczenie maszynowe
wypuszcza jedynie stukot,
pogłos znaczeń na uwięzi.

Mały chłopiec patrzy na duszne, trzęsące się puszki,
które wzmagają neurozy tego świata, trzymają
za gardło, i wypuszczają
na określonych stacjach, tylko na chwilę.

Mały chłopiec patrzy na pociągi
przyczajone na bocznicy
jak kwiaty dzbanecznika
na swoich łodygach.

Pociąg jako metafora wielkiej narracji, systemu ideologicznego, maszyny dyskursywno‐dyscyplinującej (wsiądziesz – uwiezie). Wydaje mi się, że nie ma co rozwijać uzasadnień; lektura wiersza z takim kluczem jest przejrzysta. Rozumiemy dobrze, czym sa „duszne, trzęsące się puszki, / które wzmagają neurozy”, celny opis religijnej konserwy. Itd. Ideologie (maszyny d‑d) odstawione na bocznicę, są „przyczajone”, mogą wrócić na tory.

Dzbanecznik: roślina mięsożerna, łapie i trawi owady, a także [nie należące do owadów] pająki. Takich roślin jest wiele, w tym tych, które z samej nazwy zostaną natychmiast rozpoznane przez czytelnika jako „owadożerne”. Ale w dzbaneczniku zawiera się też wyraz „dzban” (tylko dzban nie zna jego znaczenia); oto nadwyżka znaczeniowa.

* * *

Wiersz trzeci zatem (zatem: jeśli zgodzimy się na powyższe przypisania dot. dwóch pierwszych) pokazuje krach(y) maszyn d‑d.

Czy rzeczywiście jest katastroficzny?

[...]  Ale jak coś, to zapraszam do mnie.
Tratwa jest z trocin i trytytki, ale serce nie.

Pismom [sieciowym] ogólnokulturowego przeznaczenia można przypisać wiek (przez co rozumiem „osadzenie generacyjne”, a nie czas istnienia tytułu), manierę, gatunek osiowy; nie wszystkim każdą z tych cech. Niektóre mają – konstytutywnie – coś‐innego.

Zacznijmy od „najstarszych”.

„Dwutygodnik” ma 40+ lat. Co do maniery – jest kontynuatorem modelu branżowego, który wyglądał tak:

W latach peerelowskich oficjalny obieg kultury podlegał stałemu ciśnieniu na rzecz biurokratyzacji. Władza lubiła mieć dobrze rozgraniczone rubryki, choćby po to, żeby wiedzieć, na jaki odcinek rzucić jakiego funkcjonariusza. Jeśli było pismo „Poezja”, to poezją nie zajmowało się pismo „Literatura”, a jeśli „Literatura” zajmowała się zagranicznym autorem, to w wymiarze naparstkowym, bo przecież była „Literatura na Świecie”. I tak dalej. Również tytuły nie‐wąsko‐rubryczkowe, takie jak „Polityka” czy „Kultura”, początkowo miszmaszowate (trochę na wzór przedwojennych „Wiadomości Literackich”), poddawały się ciśnieniu, krzepnąc w stałe zestawy działów, nazywających się – no jakże inaczej – literatura, poezja, teatr. Krótko mówiąc, „najweselszy barak Układu Warszawskiego” obstawiony był dziesiątkiem branżowych kurników, z których piano i gdakano po porządku, a nie byle jak.

A więc jest 2T sklepem wielobranżowym, poszufladowanym. Ale model ten przekracza – regularnie, w rubryce‐worku „Obyczaje” (można tam zmieścić wiele), oraz w powoływanych od czasu do czasu numerach tematycznych (i to one są najciekawsze).

Gatunek osiowy „Dwutygodnika” wyłania się powoli jako „esej odśrodkowy”; środkiem jest osoba autorska ze swoją ujawnianą biografią (doświadczeniem osobistym, mikrohistorią nie uciekającą od emocji, uwikłaniem jednostki w proces – termin „proces” należy rozumieć najszerzej jak można). Przykładowi autorowie tego gatunku to: Maciej Jakubowiak, Renata Lis, Agata Sikora, Jakub Zgierski (w nieco pobocznej formie felietonowej można dopisać Łukasza Najdera).

„Wizje” mają wiek 30+. Manierą jest nadrzędność tematu [każdego numeru], manierą poboczną jest otwarcie poza temat. Gatunkiem osiowym jest ponadosiowa – jak sam tytuł wskazuje – wizja. Mocnym poza jest też miszmaszowaty, równoległy nurt „Aktualnika”.

Podobny wiek ma „Tlen Literacki”. Nie widzę ani maniery, ani gatunku osiowego. Takich pism jest więcej.

„Mały Format” ma wiek 30–. Jego manierą jest skrywana (lub ujawniana, zwłaszcza polemicznie) frustracja. Gatunkiem osiowym [uwaga: sąd subiektywny, opierający się na poziomie „wciągnięcia w”] staje się bodaj polemika.

Podobny wiek ma „Kontent”, jego manierą jest (nadal wydaje się to ożywcze) obowiązkowa podwójna prezentacja (utwór + komentarz). Nie ma gatunku osiowego.

Najmłodszy jest „Stoner Polski”, około 20. Jego manierą jest (jak to nazwać?) „ćpany wygłup”, gatunkiem osiowym – eksces (coś jak ten kanoniczny nastolatek z reklam czipsów, który podkreśla swoją [sztuczną do bólu] niby‐autentyczność akcentowaniem każdego wyrazu). Z całą sympatią.

* * *

Z pism tylko po części sieciowych można wymienić „Nowy Napis”.

„Nowy Napis” ma kasę.

W Stonerze Karolina Górnicka recenzuje tom Marcina Podlaskiego trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa.

Autorka recenzji zwróciła moją uwagę komentarzem do zestawu wierszy Szymona Biry w 17 numerze „Kontentu”. Pisze tam:

Bira radykalnie zrywa z szerokim, panoramicznym obrazowaniem w kolejnym wierszu z zestawu, który skupia się raczej na jednostkowym ciele. Tekst zdaje się opisem upiornej kliniki, nieludzkich eksperymentów, na co wskazuje nacechowane słownictwo: „atak”, „kabel”, „przesył”, „skute”. Z bohaterem wiersza coś jest nie tak: nie świadczy o tym jednak jego sposób zachowania ani nawet zabiegi, którym jest poddawany, a fakt bycia obwąchiwanym przez zwierzęta. Przeniesienie sprawczości z ludzi na zwierzęta drastycznie zmienia wydźwięk wiersza, przekształcając go w głos w dyskusji ekokrytycznej. To właśnie w ten sposób pojawiają się u Biry wątki społecznie istotne, polityczne, zaangażowane – dyskretnie, jakby mimochodem. Może to właśnie główny problem jego poetyki: wątki najistotniejsze, najciekawsze, są równoprawnym elementem kreowanej przez autora rzeczywistości, niczym niewyróżniającym się spośród natłoku przedmiotów i zdarzeń.

Opinie powyższe wydały mi się [KG: „tekst zdaje się” – bezosobowa forma pseudoobiektywizacji – mnie jednak zdaje się inaczej] ssane z sufitu, albo (grzeczniej) są (może) wynikiem podejścia do tekstu (wiersza) z narzędziem w postaci z góry powziętej interpretacyjnej tezy. Wobec czego postanowiłem wyjść od „gołego” tekstu, niczego nie zakładając; efekty w blogonocie skute, wlane: wyszło mi coś zgoła innego niż u KG.

Wracając do trzystu cytryn. Tu z kolei mam wrażenie, że autorka jest spętana przedustawnym dogmatem [jakiejś wersji intencjonalizmu]; powtarza parę razy opinie w takim tonie:

Nie da się arbitralnie wskazać momentu, w którym przypadek może być uznany za znaczący – w związku z tym należałoby uznać, że wszelkie akty przypominające mowę, zlepek losowych liter, słowa w nieistniejącym języku, znaczą tak samo jak logiczne i spójne struktury zdaniowe. Takie twierdzenie nigdy nie będzie prawdziwe: wypowiedzi włączające elementy przypadkowe, mimowolne, a także całą rzeczywistość pozatekstową do znaczenia, przestają znaczyć ze względu na sam fakt ich nieinterpretowalności. [wytł. moje]

Podobnie stanowczo wypowiada się Weronika Janeczko w [afirmatywnie] linkowanym przez KG tekście (także o tomie Podlaskiego):

Jeżeli chcielibyśmy jednak podjąć się zrozumienia schizoafatycznych zdań nieznaczących (i wszystkich innych tego rodzaju), zawsze dojdziemy do paradoksu w rodzaju „mówię espresso myślę doppio wychodzi aqua”. Podczas produkowania wielu interpretacji danej wypowiedzi musimy uznać, że nie ma ona jednego znaczenia (ani nawet dwóch), w związku z tym niczego konkretnego w interesującym nas momencie nie komunikuje, staje się więc pozbawiona znaczenia: tu koło się zamyka.

Tymczasem fraza „mówię espresso myślę doppio wychodzi aqua” jest klinicznie [wybaczcie] czystym przykładem na działanie mechanizmu asocjacyjnej pamięcio‐recepcji [łączę w jedno: nie ma recepcji bez pamięci (asocjacyjnej) i odwrotnie].

kontekst: włoski (słowa z języka włoskiego)
przedmiot: espresso
pytanie: doppio [„podwójne, podwójnie”]
odpowiedź: aqua

Włosi do pitego z maleńkiej filiżanki espresso (piekielnie mocnej gorącej kawy) rutynowo, mechanicznie (tak po prostu trzeba, tak się robi) zamawiają szklankę wody. Nie ma pierwszego bez drugiego.

* * *

Gdybym sam miał się zajmować trzystoma cytrynami, odsunąłbym na bok historie opowiadane (poza tekstem tomu) przez autora, Marcina Podlaskiego. Wyjaśnia on, tu i tam, okoliczności powstania, może i motywacje, trochę (osobiste) techniki, jak np. [cytuję za Janeczko]:

poznawszy dogłębnie, nie w teorii, ale przede wszystkim w praktyce, myśl i mowę schizofreniczną, zauważyłem u siebie po pewnym czasie, że jeśli włączę w moim mózgu przycisk on, potrafię myśleć i mówić w podobny sposób. Siadając do pisania tekstu przeznaczonego do cytryn, odpalam ten włącznik i staję się zupełnie inaczej percypującym świat człowiekiem. Staję się świadomym schizofrenikiem, odbieram rzeczywistość tak, jak osoba chora i wypowiadam się schizofatycznie jako podmiot dotknięty psychozą.

Jest to b. interesujące, to prawda. Ale niech autor nie wyręcza krytyka. Tekst jest tekstem jest tekstem – i powinien być punktem wyjścia.

* * *

Poświęciwszy chwilę na wybrzmienie truizmów, wracam do wypowiedzi Podlaskiego. Mówi: „odpalam ten włącznik”. Być może jednak to nie włącznik, a wyłącznik. Wyłączający całe warstwy filtrów, których podmiot (mówiący) używa (albo to one go używają w akcie mowy) do dokonania przekroju/rzutowania/itp. kłębu asocjacji (w danym momencie aktywniejącego z tła (substratu), z przeobszernego kłącza pamięcio‐recepcji), nadawaniu mu formy gramatycznie spolegliwej, intencjonalnie komunikującej [if any] itp., itd.

(Nawiasem mówiąc, gdy się odrzuci jako irracjonalne, spiskowe, psychotyczne funkcjonujące w kulturze całe gmachy spetryfikowanego absurdu, można (przykładowo) frazę „spadła na mnie dachówka | boli | bóg tak chciał | za co?” uznać za niekwestionowalny objaw schizofrenii.)

Ale i tak, mając do czynienia z zapisem „surowszego”, przed poddaniem „obróbce”, materiału językowego włączamy własne filtry (w próbie czytania „rozumiejącego”) lub oddajemy się, jak Lemowskie Kobyszczę, szczęsnej kontemplacji [językowego] bytu. (Sam preferuję podejście pierwsze.)

impl

– A, robisz w Implikaturze. Mocnej czy Słabej?
– Jeszcze nie odpisali...

DJ‐MK

 

W numerze 2 „Kontentu” (2017) Jakub Skurtys omawia zestaw 4 wierszy Dawida Mateusza, robi to przekompetentnie, podaje b. glęboką interpretację. Tyle że przynosi do niej niemało wiedzy spoza tekstu wierszy (w sensie nie tylko z innych pism DM, ale i z ril‐lajfu). I sam – w pewnym momencie – dziwi się:

Czy naprawdę aż tyle można wyczytać z tego tekstu?

Przypomniało mi się to podczas zwiedzania tomu Nowe zoo Adama Kaczanowskiego (2008, b. zacny tom, zwłaszcza na tle wcześniejszych Stanów (2005), które były, hm, frenetyczne).

Jest tam wiersz ciągi dalsze (s. 13), oto fragment:

Wtrącenie: dotąd mówiłem do Oli moja kotka, teraz mam utrudnione
zadanie, skoro moja kotka wyleguje się na kanapie z naszą kotką
i chce żebym zrobił im zdjęcie. W sklepie zoologicznym powiedziano
że kuwetę wskaże sam instynkt, i rzeczywiście tak to działa. Czarkowski
uważa, że klown i występy na szczudłach mają coś z Zorna. Przerywniki
z heavy metalu. Kim jest Czarkowski nie ma tutaj specjalnego znaczenia,
niech on sam sobie na to odpowie. Długie wiersze, w których człowiek się gubi
a potem nie odnajduje, nie mają wiele sensu. Czekanie na ciąg dalszy nie jest
równoznaczne z oczekiwaniem na sensowne zakończenie. Zabawa trwa
w kotka i myszkę. Krótki wiersz brzmiałby w tej sytuacji tak:

...oczywiście, urywam złośliwie. Czarkowski. Pojawia się wiersz wcześniej.

* * *

A skoro już impl. Zastanawiam się, czy dwa zdarzenia: (1) człowiek opuściła tzw. środowisko poe, i (2) człowiek powoli lub znienacka przestała pisać wiersze – są połączone implikacją (i w którą stronę) czy też mówi się trudno (korelacja). Albo mówi się: teraz szukajcie w prozie, jednak rzadziej.

W pewnym momencie wyłączasz słuch, wiesz, że muszą to mówić, bo takie są warunki jebanejfranczyzy, więc uprzejmie, staram się minimalizować cudzy wysiłek, ciężko pracują za zbyt mało, mieć drobne dla kasjerki oto obowiązek konsumenta, i nie mów pierwszy dzieńdobry, pani mówi dziennie 1000 razy dzieńdobry, bo takie są warunki j.f., można mieć dość, minimalizuj cudzy w., ale odpowiadaj, gdy sama powie, czy ma pan aplikację, tu akurat czeka na odpowiedź więc się mruczy „nie”, polecam kawę i..., i po tym „i” słuch się wyłącza, to takie amen‐płać, ludzie naprawdę uprzejmi wyciągają zawczasu portfel portmonetkę czy coś, albo kartę, i na widok je, pod oczy, zanim spyta kartaczygotówka, minimalizuj cudzy w., staram się być naprawdę uprzejmy, to kwestia wyobraźni, od której wszystko się zaczyna. Nie robi się rewolucji, tańcząc w kolejce do kasy. (Auć.)

No więc dryń, otwieram, a tam uśmiech glovo, jak w reklamie tv, ale oczy zmrużone, głos głuchy, przesyłka do pana, ja coś zamawiałem? może i nie, odpowiada glovo, ale powinieneś, Jacku, pozdro od owada, napiera rowerem, się cofam, szur we mnie paczką, zawraca i znika. Normalnie szok. Jaki owad, czemu Jacek. Niemniej przeto (trzeba sobie odrosnąć trochę godności) otwieram paczkę, w środku dwie książki.

* * *

Sacks opisuje, jak Temple Grandin (jej indiańskie imię to Świątynia Wielkiego Obiadu; pochodzi po XY z francuskich hugenotów, więc legit), człowiek z autyzmem (jeszcze nie było spektrum, porządny asperger), cierpiała z powodu przebodźcowania, typowe przy takich ustawieniach mózgu. Zauważyła, że uspokaja ją zdecydowany dotyk/nacisk w jak największą powierzchnię osoby. Było jej ku zwierzętom, więc połączyła, co było do połączenia, i zamówiła sobie (bogata z domu) ludzką samoobsługową wersję poskromu, urządzenia do unieruchamiania bydła w celu np. wykonania zabiegu wet. Wejść do środka, zacisnąć co trzeba, zamrzeć. Pomaga.

* * *

Nie mam wiele do powiedzenia o tomie Robodramy w zieleniakach Patryka Kosendy. Tytuł jest genialny. Co ciekawe, słownik Doroszewskiego (1899–1976) nie notował wyrazu zieleniak [dostęp via SJP], a wyraz warzywniak robił tam tylko za „ogród warzywny”; słowniki są klasowe. Maria Dąbrowska (jej indiańskie imię to Maria Dąbrowska) posyłała na zieleniak (przy ulicy Polnej) służącą, a może to któraś z jej postaci posyłała (pani Ludmiła?). O Frani (1945) – analfabetka, wykopalisko, czysta, cicha, świetnie gotuje – „która karmić będzie Dąbrowską mięsem, choć ona wolała szpinak” [Kuciel, Służące, s. 383]. Czym się różni zieleniak od warzywniaka? Warzywniakowi przysługują ściany: działa we wszystkie pory roku. Czy wiecie, że za PRL‑u standardowym towarem w warzywniakach było piwo? małe pękate butelki w brudnych drewnianych skrzynkach, produkt pochodzenia rolniczego, jasne, już nie za późnego PRL‑u. O czym to ja?

Tytuł jest genialny. W środku natomiast dominują powiązane w nawet porządne pęczki aktymowy mechanicznych karłów, brane z transparentów ich frenetycznych manifestacji sunących tam i sam, z ich tacy‐pao, z napisów na ścianach kibla i kto wie skąd jeszcze (z drobnej archeologii dźwiękowego tła). Oczywiście wiem, że cyfra (cyfra‐cyfra), że stream und drang, łomot, nie odmówię sobie jednak przyjemności pójścia okrężną drogą, przez katarynkę, kretynkę, karła, tylko jakby odwrotnie; obejście to jest podkreślone wyrazem „frenetyczny”, który oczywiście u Doroszewskiego jest, obok wyrazu „fertyczny” („fertyczna Stasia, pokojówka, okazała się raptem ‘dragonem w spódnicy’ ”; Kuncewiczowa).

maleńcy ludzie pełni maleńkich gofrów
podglądają rzeź [zobacz ich brzemienne liturgie]

z wiersza matowe próżniaczki

Z różnych stron dochodziły głosy, że Robodramy są b. śmieszne, z drugiej jednak strony, zależy to (jak się okazuje) od ustawień mózgu. A tymczasem (jakimś nieeuklidesowym t.) zmienił się zwrot łuku rozpiętego na ustawienia mózgu — przebodźcowanie — świat, teraz to panświat odpowiedzialny za przebodźcowanie niezależnie od u. mózgu, sami sobie [łaskawie, podpowiada marketing] ustawcie te ustawienia or else.

nade wszystko jestem przesyt
dla przyjaciół porzyg
nade nic
nude pic

z wiersza unnecessary second poison dart; pęczek 3: te wasze etnosy pornosy

Spośród szumu [Szumu] mechanicznych karłów odzywa się czasem animus intencji=znaczenia tego tomu [pilnie śledzę doniesienia w tej sprawie], jego indiańskie imię nie jest znane. Mówi na przykład tak (tekst Samaelinho przeciąża, overloading adidasa [najków?]):

To nawet nie to, że dzisiaj stare anarchole tańczą na ogonkach czereśni, że zodiakony pompują sobie te jałowcowe genitalia z wiórami w ustach, że ci krzepcy chłopcy zajadali salceson z lukrem, lukier z chrobotem. Święty Szumie! Jak oni muskali te agitacje! Wiesz: nie lubię krzywdy, naginania ceremoniady. To jak totem z leguminy, jak żółwioustne powieki tych dawnych chłopców, jak fundamenelizm protochwastów.

...albo zamaszystym szelakiem wprost:

na przykład perory nieme
archiwalne jak trajkot kronholdzki

jesteś moim pince-nezkiem
zerżnę cię pugilareskiem

z wiersza, którego tytuł jest nieprzyjemnie długi i nie chce mi się go przytaczać; s. 35

Kto chce przeczytać z sensem o Robodramach, niech idzie do Alicji Duszy (link już zamieszczałem w styczniu, przy okazji jej wiersza (nałóg okrężności), a kto porządnie napisane – do Jakuba Sęczyka. (Co oczywiście nie znaczy, że odwrotnie nie zachodzi.)

Ja powiem tyle, że Patryk Kosenda Robodramami zrobił – zwłaszcza bodaj sobie, ale i chętnym – poskrom. Zostawiam w tym miejscu szpinak (przyniesiony przez Dąbrowską) i frazę żółwioust[n]e powieki; pora na 2021.

* * *

Pewnych rzeczy wyobraźnia (od której wszystko się zaczyna) nie obejmuje. Jest, powiedzmy, Wegmach, pełen krętych, pokrętnych korytarzy, suną nimi sznury gnomów niosąc worki złota; Hagrid zadokowany na Plantach, ładuje się. A więc idziesz którymś korytarzem, z naprzeciwka nadchodzi dyrektor Fular (jego indiańskie imię utajniono), dzieńdobry, mówisz. A dzień... zawiesza się Fular, pan to...? Jestem Franz Ka, pracuję w zakładzie ubezpieczeń robotników, którego pan jest dyrektorem. Aaaa‐ha? Fular nie łapie, robotników...? Słowa, dopowiadasz. A, to pan, panie kolego, jakiś pan mało orli... Proszę pamiętać: gdy publicznie, szorty w kant, prasować, prasować! Odchodzi.

„Mało orli”, mruczysz, „[– – – –]” (censored). Przecież gdyby Sienkiewicz był żydowsko‐niemieckim Czechem, to.

„Bar wzięty, Szymba zgarnięta”, wszystko jest.

* * *

Tom‐poskrom polega na tym, że ciśnienie zewnętrzne kruszy, kontaminuje słowa‐obrazy‐zjawiska, granica gęstnieje, sztywnieje [to całkiem skorupiaśne, znowu z matowych próżniaczków], coś jak karapaks w metryce Schwarzschilda. Wejść do środka (już się jest?), zacisnąć co trzeba itd.

Świeżo wydany Największy na świecie drewniany coaster (Fundacja Kontent 2021) jawi mi się, na pierwszy rzut oka, jako te same, co do istoty, robodramy, tylko powoli odwijane spod ciśnienia, zgęstki nieco prostowane.

Weźmy taki (nazwę: bez mała emblematyczny dla Coastera) wiersz:

Sugarmistrz Ciasta Śmietankowy

Kręci cię żul posilający się w piecu,
nęci chłopiec bogaty pakujący w pomarańczę?

Dobry, bo krewki i mdły pałkarz. Nie pies.
Dlaczego wyzywamy bestie od zwierzaków?

Małe miasteczka i wielkie tajemnice:
coś tam, bieda, beczka, dzieci.

Wielkie miasta i małe tajemniczki:
coś tam, deweloper, grunty, praworządność.

A znasz to: zachodzi komornik do domu,
podbiera skrzypce żółwioustej powiece

i szurga na nich Budkę Suflera, jakby miał się skończyć
dzień przyjemnie, serio, w chuj lajtowo?

Zostawiłem tam wyżej szpinak; tu, w instruktażowym heptalogu (str. 6) pojawia się smażalnia szpinaku (w niej: strzelanina; motyw podchwycą ilustracje).

Szpinaczelne mówią prostszym językiem, jakby co – użyją wegewulgaryzmów, nie, bez przesady, normalnie mówią, mówią parawan, wskazują padawana [na plaży]. W Nábróku z papy piją do [g]óry, psy liżą im dezynwoltury. OK, wystarczy.

Odkładam tę blogonotę, która – po całości – jest tylko wstępem do czytania Coastera. Zanim skończę, pojawią się (oby) serjozne rozkminy, ale będę na to przygotowany.

Wiersz Szymona Biry kradnę z Kontentu #17.

***

Wymrażany kabel, całe
radości. Atak kształtuje
przesył. Skute, wlane

Szerszy, szeroki zakres dynamiczny
– co jest nie tak
z nami? Wąchają
nas zwierzęta

Prezent,
Chmura w kształcie krechy

Ten wiersz jest mini‐grafem, z węzłów unoszą się pola semantyczne (chmurki?), można go czytać dowolnie, do woli – jeśli się pojawi. Czytelnika wabią atraktory, tu atraktorem jest dziwność łamana przez niejasność (a że forma krótka, dostrzega się to od razu).

Z pęczka punktów wyłaniają się trzy grupy:

1. audiotechniczne (kabel, wymrażać [por. wygrzewać, np. wzmacniacze, por. też nadprzewodnictwo], atak [dot. charakterystyki reakcji wzmaka na impuls z wejścia], przesył, zakres dynamiczny),

2. dot. środków/skutków tzw. modyfikacji świadomości (skute [„ale się skuł”], wlane [idem], wąchają, krecha [duża kreska]) oraz

3. podmioty/przedmioty („my” we frazie „co jest nie tak / z nami”, zwierzęta).

(Co do 2. – zauważmy, że sygnalizowane frazeologizmy są tu obecne najpierw jako tropy do materii, kute: minerały, metale; wlane – ciecze, chmury – powietrza aerozole mgły; będą miały jeszcze swoją rolę do odegrania w ew. poszerzeniu, o którym wspominam niżej, na koniec blogonoty.)

Moja prywatna historyjka, którą sobie generuję z tekstu Szymona Biry, jest prosta. Chodzi o muzykę [„my”, dźwięki] i ekstazę; muzyka jest w stanie podobnie uzwierzęcić odbiorców jak i inne środki modyfikowania świadomości. Całość zaś jest opowiedziana z rzadko odwiedzanego miejsca widzenia, zajmowanego przez „gości od przesyłu”.

Oczywiście można potraktować tak zarysowaną historyjkę jako metaforę, da się ją poszerzyć co do zakresu – osią przekształcenia może być [EDIT: powinna być?] fraza „atak kształtuje przesył” – nawet do skali planetarnej (lub większej). Być może w takim poszerzeniu „muzykę” trzeba zastąpić wyrazem „grane”.

« previous results · more results »