chmura dymków nad komiksem

Najpierw bierzemy Kunderę, który dziś już zasadniczo nie istnieje, ale, zanim się roztopił we francuskich rozważaniach [niech to zabrzmi jak poczeska aluzja do French theory], pisał (jako trzydziestoparolatek) swoje směšné lásky; wychodziły w trzech „zeszytach” od 1963, potem zebrały się w tom[y], z przekładem na polski [Śmieszne miłości. Anegdoty melancholijne, 1971: wyd. uzup.]. Są to anegdoty o porażkach (nagminnych) i sukcesach (gorzkawych) prowincjonalnych inteligenckich uwodzicieli, niewiele w tych opowieściach pełniejkrwistych postaci kobiecych, Kundera jest pisarzem konceptu, nie ciała–bytu, kobieta w Śmiesznych zbiega do konceptu obiektu (przeważnie).

Potem bierzemy Hrabala; Hrabalów – ze względu na styl i konstrukcję – jest wielu, wybieramy tego z Postrzyżyn (1976, przekład polski 1980), pisał to [także melancholijne, ale zupełnie inaczej] długie opowiadanie, czy też mikropowieść, jako sześćdziesięcioparolatek, pisał jako kobieta w pierwszej osobie i czasami [mówiła ona] zdania niepomiernie złożone, choć horyzontalne w przestrzeni i czasie. Dużo w Postrzyżynach i ciała, i bytu.

(Moglibyśmy wziąć kogoś/coś innego albo nie brać nic wcale, byłby to inny punkt startu.)

Śmieszne miłości ustanawiają męskocentryczny paradygmat [nazwijmy:] poznawczy. I teraz, wcale nie opuszczając tego paradygmatu, bierzemy kobietę Kunderowską, [powiedzmy:] odmęsko postrzegany obiekt, i wyposażamy ją w Hrabalowski głos, nieprzerwany potok opowiadaczki.

W tym miejscu możemy wskoczyć w Hotel ZNP, debiut powieściowy Izabeli Tadry [Filtry 2024]. (Sam wyskoczyłem [skok retrospektywny] ze wskazanego miejsca dopiero po lekturze kilkanastu początkowych stron, może robię przyszłym czytelnikom Tadry psikus tym czeskim [przygodnym] kontekstem?)

* * *

Zdania Izabeli Tadry także są niepomiernie złożone, ale nie horyzontalnie: narratorka B zwraca się w mowopiśmie do osoby [pana] A, ale natychmiast w jej zdaniu pojawiają się kolejne mówiące osoby, M, W, N, A‑prim [-bis etc.], które zwracają się do B lub pozostałych, opowiadając o zdarzeniach i/lub streszczając wy‐/‐odpowiedzi kolejnego rzędu kolejnych osób; są to więc zdania rekursywnie zagnieżdżone, z trybem mowy zależnej/niezależnej epistemicznie migotliwym.

Skuteczne przeprowadzenie [b. długiego] zdania przez zmienne w rytmie wskoczenia/wyskoczenia do/z poziomów głębszych to technicznie bardzo trudne zadanie, gdy ma się [a ma się] na celu klarowność porządków: kto o kim‐czym do kogo co mówi. Przyznaję, z czytelniczą satysfakcją, że IT wywiązała się z tego zadania znakomicie, niemal perfekcyjnie.

Nie wiem, nie będąc erudycyjnym literaturoznawcą, komu można przypisać wynalazek zdania szkatułkowego, wiem natomiast, że to właśnie ten literacki uchwyt, którym IT posługuje się wprawnie (i nie bez zauważalnej przyjemności) scala Hotel ZNP w jedną dobrze czytającą się całość.

Powieść wyszła jakiś czas temu (chyba w kwietniu) i nie przeszła bez echa. Echa były różne; chyba Dariusz Nowacki w „Wyborczej” zwrócił (doceniającą) uwagę na wymiar (i walor) literacki tekstu, z kolei Paulina Małochleb w „Dwutygodniku” zajęła się bardziej „tematem” (oraz literacko‐socjologicznym usytuowaniem tekstu na tle trendów ducha epoki i tem podobnych), orzekając w tezie niewypełnienie wyzwania (którego wszakże autorka wcale nie musiała przed sobą stawiać).

* * *

A Hotel ma też wymiar metaliteracki. B, wyprowadzona przez matkę z rodzinnego mieszkania do sublokatorskiej pozycji u „cioteczki”, wpada w pastisz Stancji Grzegorzewskiej (z retroukłonem w stronę Książeczki wojskowej Pawlaka). Jazda na wielbłądku, Beduin‐gwałciciel itd. – pigułkowa parodia W pustyni i w puszczy. Jest tego więcej. Tutaj, uprzedzając, że to jednak #spoiler, zacytuję jeszcze tylko – dla smaku – fragment prozy z Hotelu:

Nie sądzę, żeby którekolwiek z nich, a nawet pana, zainteresował czy poruszył prawdziwy przebieg wieczoru, kiedy z tamtego faceta, z którym w życiu bym tu nie przyszła, wyszedł sknera i zamiast koksu zaserwował mi amfę, i słowem się nie zająknął, bo gdyby choć wspomniał o tym, nie byłoby może kolejnych rozczarowań, a tak to skończyłam wieczór, szepcząc, że jestem krucha i biała jak opłatek, aż w końcu od tego szeptania i podłej amfy zemdlałam, a on klęczał nade mną i płakał, i prosił boga, w którego nie wierzył, żeby nie pozwolił mi umrzeć, bo jak on się z tego wytłumaczy. Jego łzy spadały na moje blade i chude ramiona, a duch mój unoszący się nad dywanem, na którym leżałam, zapytał, czemu, cwelu pierdolony, nie zadzwonisz po pogotowie. Nie mogę, zanosił się płaczem tamten, nie mogę, mam źrenice jak guziki, mam źrenice jak pięciozłotówki, będą z tego tylko problemy, kłopoty będą, trzeba czekać, trzeba do rana czekać, aż jej przejdzie, jeśli ona przetrzyma do rana, boże, nie pozwól jej umrzeć, chlipał, jeśli przetrzyma do rana, to zadzwonię po pogotowie, bo jak nie przetrzyma, to nie wiem, co zrobię.

No, kurwa twoja mać, odpowiedział mój duch, bardzo już rozsierdzony, ty świński ryju, nic tu po mnie, i wrócił na miejsce, ja zaś martwą uniosłam powiekę i cicho pisnęłam, że muszę siku. A ten w ryk i zamiast pomóc mi się podnieść, zaczął smarkać w ręcznik. Siku muszę, szepnęłam słabo, muszę, inaczej nasikam na dywan jak piesek, a to był nowy dywan, bo ja bardzo chciałam czerwony zamiast tamtego zarzyganego, zanieś mnie do wanny, poprosiłam, i kiedy tak leżałam w tej wannie, nie całkiem jeszcze przytomna i całkiem blada, pomyślałam [...]

Bywa bardzo śmieszna ta proza.

* * *

Ponieważ zamierzam (mocno) zachęcić do lektury [osoby, co jeszcze nie czytały powieści IT], nie zamierzam wiele streszczać.

Nie od rzeczy będzie jednak parę słów o UKOL‑u. UKOL [Uogólniony KOncept Literacki] jest w Hotelu matrycą typu, symulującą realne postacie. Ten pan [A], do którego od początku zwraca się narratorka B[elcia] i który jest formalnie adresatem całej – złożonej w powieść – wypowiedzi B, ma, jak się okazuje, szereg echowych wariantów [dlatego A‑prim etc.], nawet (jak się również okazuje) nie tylko powiązanych [anegdotycznie czy quasi‐życiorysowo] z B. Są niczym innym jak instancjami UKOL‑a, w zasadzie, a i przez tożsamościosceptyczną postawę autorki^, nieodróżnialnymi. Zagadka wyróżnienia postaci W, obdarzonej wyrazistszą biografią i własnym imieniem, niech będzie przynętą na czytelnika.

Tadra, osadzając postać [i jej mowopiśmię] narratorki w świecie zaludnionym przez UKOL‑e (B w sumie też UKOL), idzie o krok dalej niż Kundera w Śmiesznych; ten swoje [męskie] postacie rysuje jednak realistycznie i odróżnialnie.

I to napięcie między niepomiernie złożonym rekursywnym zdaniem‐szkatułką, a wyraźniejącym UKOL‐owym charakterem dramatis personae, jest napięciem podstawowym, napędzającym [przynajmniej dla mnie] lekturę.

Oczywiście, można warstwę fabularną (anegdotyczno‐obyczajową) Hotelu ZNP interpretować na różne sposoby; jakoś dowodzą tego opublikowane dotąd recenzje.

Na zakończenie autorka funduje czytelnikowi ostatni, nienumerowany rozdział[ek]; gdyby podjąć re‐lekturę całości uwzględniającą wskazówkę zawartą w owej kodzie, może dochrapalibyśmy się jeszcze jednej interpretacji.

[Tytuł blogonoty odnosi się do pomysłu, że w oszczędnym wizualnie komiksie „dymków” z mową postaci jest tak wiele i tak złożonych, że muszą wydobyć się prostopadle w górę, utworzą całą dymną chmurę. Pomysł ten jest całkowicie poboczny.]

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *