Search Results

Your search for patriarchat returned the following results.

Dałem się wciągnąć w tę zabawę. Najpierw czternaścioro krytyków zapytano, kto z polskich pisarzy dostanie Nobla do roku 2040 (czy o coś z grubsza takiego). Z odpowiedzi ułożono listę dziesięciorga pisarzów, no i teraz, poczynając od końca, czyli miejsca dziesiątego, publikowane są wywiady z nimi, przeprowadzane przez kobiety (jak dotąd; w liczbie: Doroty Wodeckiej [6 razy], Agnieszki Wolny‐Hamkało [1 raz], Katarzyny Surmiak‐Domańskiej [1 raz] i Violetty Szostak [1 raz]) lub oddelegowanych do niszy (Wojciech Orliński [1 raz]).

Dałem się wciągnąć i niniejszą notką kroczącą będę śledzić. Nie ze względu na Nobla, oczywiście, wisi nam Nobel (zapewne dla wywiadowanych około‐czterdziestolatków Nobel jest synonimem starości i zmumienia, także). Tylko tak, w ogóle, ciekawi mnie, jak mówią i jakie (cudze) książki (stała rubryka) polecają.

I tak, od końca:

Wojciech Kuczok

ego‐trip.

Mikołaj Łoziński

nudziarz, który postarał się o maksymalne zabłyszczenie swoją francuską hm‐egzotyką, w ogóle świeci światłem odbitym.

Mariusz Sieniewicz

normalnie, jak człowiek mówi, aż trochę pocytuję:

Tymczasem przejęcie to świadome, czasami pełne grozy otwarcie się na rzeczy, które mnie przerastają, ale każą wziąć udział, opowiedzieć się, zareagować. Przejęcie literaturą to dla mnie forma jedynej dostępnej mi ostateczności, która pyta mnie: żyjesz czy imitujesz życie?

Literatura to samowystarczalny kosmos, w którym rzeczywistość wisi jak planeta.

oraz:

„Podoba” w Polsce rymuje się chyba tylko z „przyroda”.

Julia Fiedorczuk

między innymi poważna refleksjapodludzkim wymiarze bycia kobietą.

Upokorzenie jest istotnym elementem doświadczenia każdej kobiety. Zaczyna się to już w momencie dorastania, kiedy ciało dziewczynki staje się obiektem drwin, przede wszystkim ze strony kolegów, ale także ze strony koleżanek, które chętnie wchodzą w sojusz z patriarchatem, bo można na tym wiele ugrać – zawsze to lepiej być kwiatkiem do fallusa niż niczym.

Jacek Dehnel

mam do niego tym większy dystans, im mniejszy on sam ma do siebie:

Nigdy nie brałem narkotyków, ale nie dlatego, że jestem taki święty, tylko dlatego, że mam sam z siebie intensywne przeżywanie świata, z kolorami, dźwiękami, smakami. I tak samo intensywnie i blisko odczuwam pomysły na książki, nie muszę sobie tego podkręcać. Jeśli obmyślam sobie Javiera Goyę, to mam go pod skórą.

A ten fragment, z którego wyjęto tytuł wywiadu, brrr („Że chce nam się być lepszymi.”). Wieczne Dehnelowe rozpięcie między prymusem a belfrem. Ma 30 lat na zmianę, nie skorzysta.

Jacek Dukaj

uznałbym go za skrajnie zimnego typa (a z drugiej strony: przyjemności czysto intelektualne mogą być bardziej intensywne od tego emo, które się zwyczajowo przeciwstawia intelektowi), pasują do tego takie wypowiedzi:

Gdy konstruuję światy, w ogóle nie zastanawiam się, czy chciałbym w nich żyć – obchodzi mnie tylko, czy trzymają się one kupy, czy działają literacko i czy wyprowadziłem je z sensem z nauki i naszych realiów. Taka czy inna wymowa wychodzi przy okazji.

...gdyby nie fatum, które pokarało go stolarzem. Każdy jakoś cierpi.

Justyna Bargielska

kokietka

Ale jest tak: czuję się raczej młodo, raczej niedojrzale. Na dorobku raczej się czuję.

Michał Witkowski

od lat, od samego początku, to facet, który ma dominującą świadomość, że rynek, że marketing, że lans. W tym wywiadzie dorabia sobie racjonalizacje spod palca „tak trzeba”:

Uważam, że kultura wysoka, która jest niegatunkowa, będzie traciła ze swojej atrakcyjności właśnie dlatego, że nie ma zasad. Czytelnik nie wie, czego się może po niej spodziewać. Nie wie, czy dostaje prozę poetycką bez akcji, czy wspomnienia, czy nie wiadomo co. Nie wie, co dostaje do czytania. Jeśli chcę żyć z pisania i jeśli chcę mieć prawdziwych czytelników na dłuższą metę, to muszę pisać literaturę gatunkową. Owszem, z wyższymi ambicjami, ale gatunkową.

...ale, cóż, jest mi ten autor doskonale zbędny, książki Witkowskiego – może, sam Witkowski – w życiu.

Ignacy Karpowicz

właściwie to go nie znam specjalnie, w żadnym sensie, może z jednej książki, ale to mało, zważywszy (po rozmowie) jak bardzo mu się w głowie kłębi, siedzi na tym swoim zadupiu, pisze minimum dwie powieści naraz, a w głowie mu się kłębi. Milczący gaduła. A tak o Kinderszenen, tłumacząc, czemu poleca:

Swoista beletryzacja Powstania Warszawskiego, powieść, która niczym przewodnik pokazuje mi, jak nie chcę myśleć, jakim człowiekiem nie chcę być i w jakim świecie nie chcę żyć. Rymkiewicz jest dla mnie tym, czym jest Nergal dla trzęsipośladków pokroju Terlikowskiego – fałszywym cieniem Apokalipsy.

Dorota Masłowska

tak, to było do (łatwego) przewidzenia. Ale nie dowiemy się na razie (poza marketingową zajawą) zbyt wiele. Tak więc lista książek (autorów) polecanych nadal nie jest kompletna. W papierowej Wyborczej listy polecanek Masłowskiej też nie ma.

[dopisane 7.12:]
Do dziś nie ma w sieci pełnego tekstu rozmowy z Masłowską. Już go znam (może będzie nocia), na razie mogę powiedzieć tyle, że Wyborcza zrobiła autorce dość poważną krzywdę tą swoją durnowatą taktyką i samym wyborem fragmentu do wspomnianej wyżej zajawy.

książki polecane

Ograniczę się do autorów (każdemu pisarzowi wolno było wymienić 3 książki):

Bator (2 razy)
Bierut
Gren
Huelle
Kaźmierski
Keff‐Umińska
Kłos
Koterski
Kruszyński
Masłowska (2 razy)
Myśliwski
Pankowski
Parnicki
Pilch
Różycki
Rymkiewicz
Szczygieł
Tokarczuk (5 razy)
Tulli (2 razy)
Twardoch

salonik odrzuconych

Papierowa Wyborcza podała listę pisarzów, którzy byli proponowani, ale nie zmieścili się w dziesiątce:

Magdalena Bielska
Elżbieta Cherezińska
Tadeusz Dąbrowski
Agnieszka Drotkiewicz
Konrad Góra
Roman Honet
Aleksander Kościów
Angelika Kuźniak
Kaja Malanowska
Zygmunt Miłoszewski
Tomasz Piątek
Małgorzata Rejmer
Maciej Sieńczyk
Marta Syrwid
Krzysztof Siwczyk
Filip Zawada
Jakub Żulczyk

Tym razem podaję też imiona, bo sporo tu osób pierwsze‐słyszę.

tanie akcje

Tania akcja polega na stworzeniu pozorów ważności lub sensu przyzerowym kosztem. Tanią akcją jest wstępniak w „Gazecie Polskiej”, słowa „jak wiadomo” (np. w zwrocie „jak wiadomo, aborcja jest złem”), marszczenie zleżałego mema, kompulsja, z jaką Michnik dodaje do każdej retorycznej „podłości” obowiązkowo „nikczemność” (a mógłby wreszcie zajrzeć do SJP i przekonać się, że to synonimy), populizm (z definicji). Tanie akcje emituje Inercja S.A.

Obieg tanich akcji tworzy ekonomikę dyskursu władzy, wyznacza średni horyzont poznawczy, obiegowe opinie to niewidzialna (i wirtualna) waluta opłacająca tanie (tj. uzyskiwane przyzerowym kosztem) lojalności.

W artykule Guardiana A life in writing: Slavoj Žižek jego autor – w związku z wydaniem kolejnej niepotrzebnej książki – relacjonuje rozmowę z Žižkiem. Zajmują się między innymi fałszywką na Facebooku, która oznajmia, że Žižek i Lady Gaga scementowali swój związek (duchowy, intelektualny, whatever) dekonstruując patriarchat, feminizm i zbiorową odpowiedzialność ludzkości. Žižka to bodaj bawi, aż do wzruszenia ramion, a wywiadowca Guardiana wrzuca bieg „nasi czytelnicy chcieliby wiedzieć” i pyta: „Jak spędziłbyś wieczór z Lady Gagą?” (oto jest pytanie).

He chuckles, but waves away the question [chichocze, ale odrzuca pytanie]

Co wywiadowca komentuje tak:

Žižek does many things in conversation but answering questions isn’t one of them [w trakcie rozmowy robi wiele rzeczy, odpowiadanie na pytania nie jest jedną z nich]

...utrzymując się w konwencji „lekko i dowcipnie”. Žižek jest fleją, trollem, raczej felietonistą niż filozofem, prowokatorem; jest niepoważny. Lekką‐i‐dowcipną uwagę wywiadowcy można opatrzyć komentarzem „jakież to niezaskakujące” i dokonać (tym samym) realokacji taniej akcji; ma się przy tym alibi (pozostajemy w trybie lekko‐i‐dowcipnie), nawet jeśli się nie czytało żadnego dłuższego tekstu Žižka.

Oglądałem Žižkową The Pervert’s Guide to the Cinema i miałem fun. Mogłem się nie zgadzać z tym i owym (choć zanim dałbym temu wyraz na piśmie, to jednak na wszelki wypadek obejrzałbym ponownie film, którego dotyczyła teza budząca niezgodę), ale przeważnie mnie zaskakiwał swoimi flejowatymi, trollistycznymi i skośnymi spostrzeżeniami. (Gdy się czyta Žižkowe cegły, co i raz człowiek nadziewa się na powtórzenia tych spostrzeżeń, wprost lub wariantywnie; najwyraźniej jest to jednak budulec megafelietonu Žižka o kulturze, a nie doraźne improwizacje.)

A po 120 stronach o Kieślowskim w Lacrimae rerum nie ma się wątpliwości – nawet jeśli sam reżyser i jego gniotowate dzieło są raczej pretekstem do rozważań ogólniejszych – że Žižek widział filmy, o których pisze.

Więc gdy do wątku ws. nieodpowiadania na pytania podłącza się jakiś bubiszon z tekstem o „kolesiu”, co to „nie dość, że nie obejrzał filmów, o których mówił [w Pervert’s Guide], to jeszcze śmiał się z własnych płaskich dowcipów”, myślę sobie: „koleś, tania akcja”.

Poprzednia nota składa się właściwie wyłącznie z cytatów.

Powstały stąd niejakie wątpliwości co do przesłania (noty) – spotkałem się z opinią, że nie powinno się mieć biskupowi za złe swobodnej wymiany proboszczów, a najwyraźniej mam, więc CO MI CHODZI. Może też dlatego mało kto komentował; inna możliwość jest taka, że blogo‐cytato‐nota jest – w swym wydźwięku – oczywista, więc nie ma po co. Osoby, które tak sądzą, mogą przerwać lekturę w tym miejscu.

Padło jednak explicite wezwanie, abym podał wprost swoją egzegezę tej cytatologii. Proszę bardzo. (Uwaga: będę się odwoływać do ponumerowanych kawałków gzegzowanego tekstu tak: [1], może warto sobie otworzyć tamtą notkę w sąsiednim oknie/tabie.)

O co chodzi?

O kilka kwestii naraz. Po pierwsze, o hagiografię tworzoną „na gorąco” przez „Gazetę Wyborczą” (no, przecież nie tylko). O jej uroczy styl, nietwórczo wykorzystujący memotekę hagiografii papieskiej (wariant JP2) i (pomniejszej) tischnerowskiej.

Po drugie, o absurdalne rezultaty ideolo‐wojen, tu widoczne jak na dłoni na przykładzie podgryzającej notatki z „Rzepy” [8].

Po trzecie, o to, że wszystko to razem jest – gdy się już odda należną śmierci bojaźń i odp. drżenie – bardzo zabawne. Tyle osób tak pracowicie produkuje te memo‐wzmacniacze i memo‐anihilatory, tyle energii poniekąd roztrwonionej.

Ale też, po czwarte, to wcale nie jest zabawne. Dziś dotarło do mnie, że uroczystości pogrzebowe i zbliżone, dotyczące zmarłego arcybiskupa, potrwają łącznie ponad tydzień, z udziałem głowy państwa, z nieustającymi trąbkami w mediach itp. Byłażby to postać rzeczywiście aż takiego formatu czy też mamy jakąś niesłychaną dewaluację żałobizmu, tej od 10 miesięcy dominującej formy uprawiania polityki?

Po ostatnie, metakwestia: czyli postulat interpretowania tego słownego siana, jakie nakładają nam, bydlątkom, szafarze wszelacy. Interpretowania, nawet gdy suka D. ma nudności choćby dlatego, że – ojej – jakie to wszystko mało mięsiste.

Niezbędne wyjaśnienie

Jest takie, że mam Kościół katolicki w Polsce za instytucję stricte polityczną. Na hierarchów KK patrzę przede wszystkim jako na polityków, na drugim planie są funkcje ideologiczne i administracyjne, które spełniają. Wypowiedzi publiczne (i zachowania) tych panów to – z tego punktu widzenia – deklaracje polityczne, komunikaty‐w‐imieniu‐sprawowanej‐władzy oraz czysty tzw. PR. Cała reszta jest mniej istotna (albo: dla hobbystów).

Hagiografia

Pytanie zasadnicze (dla osób zasadniczych) brzmi: czy zmarły brał czynny udział w tworzeniu własnej hagiografii (za życia w wersji złagodzonej: swojego wyidealizowanego wizerunku). Tak. Cytaty pomieszczone w [2–7] pochodzą ze służbowych rozmów z panią Aleksandrą Klich:

Oto okruchy Jego wspomnień wynotowane na gorąco z rozmów nagranych jesienią 2009 i wiosną 2010.

No i teraz mamy już pełne prawo dostrzec celnym palcem różne zabawne i (jakby trochę) gorszące momenty.

Na przykład w [2] jest skromnym krajowcem, stroniącym od zgiełku wielkiego świata i tłoku na lotniskach. W [3] – Mediolan, [4] – Jerozolima, [5] – no, nic pewnego, może panie pastorki przyleciały z Delegacją Pań Pastorek do Polski. O wizytach w Rzymie nie ma potrzeby wspominać: to oczywiste.

Ale to w zasadzie drobiażdżek.

Znacznie ciekawsze jest to, jak wielki kawał tej hagiografii (ludzko‐rozumiejący i współczujący wymiar Osoby Biskupiej) zbudowany został na relacjach z kobietami. To one entuzjastycznie (i z zastrzeżeniem wyłączności!!!) usługują hierarsze, podając smakołyki [1]. To one przezwyciężają lęk przed fundamentalistycznym giaurem (muzułmanki) i śmiało podchodzą posolidaryzować się [3]. To one milkną (no, muszą: tym razem feministki), bo zostają niesiłowo, celnym racjonalnym argumentem przekonane [4].

To nad nimi – gdy się im niebacznie zamarzy kapłańska funkcja kobiet [5] i gdy cierpią pod butem patriarchatu – użali się biskup i podzieli z nimi cierpienie, nie poczuwając się zapewne (w tem całem babińcu) do bycia częścią patriarchatu w jego najgorszej możliwej hierarchiczno‐religijnej postaci. Ach, no przecież: także pani Klich dodaje własne świadectwo:

Zawsze równie uroczy, uśmiechnięty, a jednocześnie tak inteligentny i błyskotliwy. Erudyta. Mędrzec. Zwykły człowiek.

Właśnie to rozumienie (z podwariantem historycznym [6]), wyciągnięte przeze mnie na pierwszy plan, doznaje poniekąd hm, biurokratycznej porażki w historyjce z [8]. Ale i udokumentowana tutaj skwapliwość w sięganiu po dyskurs (dość bezczelnej) władzy stoi w niejakiej sprzeczności z takimi hagiograficznymi legendami (może dlatego, ze Żakowski nie jest kobietą).

Moja teza (a właściwie teza suki Dekonstrukcji) jest taka, że to czysty imydż. Nie wierzę w „rozumienie” wyłącznie deklarowane, ani tym bardziej w lukier tych obrazków. Pytanie brzmi: po co miałbym (ja czy inny memo‐biorca) wierzyć? Ano po to, zapewne, by nabrać sympatii do instytucji, która wydała tak promieniujących [uwodzicielskim „ojcostwem” wobec kobiet] przedstawicieli.

Odnotowujemy solidny kawał (zbiorowego) wysiłku i idziemy dalej, na chwilę tylko zatrzymując się przy retorycznym samowyłączeniu się z my‐wspólnoty [6], którą „łączy jedynie wyścig szczurów”. Ładnie to współbrzmi z wyznaniem [7].

To znaczy, dalej pójdziemy w następnej notce (bo czas).


Albo nie, dopiszę pod spodem.

Konflikt etnometodologiczny

Nie mam pojęcia, czemu (w historii z [8]) ks. Żyszkiewicz został odwołany na rzecz zrzuconego z metropolii ks. Podstawki, w trybie tajno‐nagłym. A nawet – mało mnie to obchodzi. Co jest ciekawe, to ukryty patronat „Rzepowego” opisu.

W zasadzie „Rzepa”, tuba środowisk konserwatywnych, tru‐chrześcijańskich, powinna po rękach całować metropolitę. No bo popatrzcie: mając w Lublinie zarządcę macierzyństwa („dyrektor Domu Samotnej Matki, przewodniczący Funduszu Obrony Życia archidiecezji lubelskiej”), porucznika od mediów („wicedyrektor archidiecezjalnego Radia eR”) i komandosa‐kamikadze od nacisków psychololo („próbował – nieskutecznie – namówić 14‐latkę z Lublina, by nie usuwała ciąży”), czyli wszechstronnego funkcjonariusza z doświadczeniem, pozbywa się go, zsyłając do zabitej beczkami dziury, która (domniemujemy) jest medialnie niekorzystna dla KK. Media przecież nie obwiniały za włos jeżące fakty nadmiar społecznej edukacji seksualnej, wysoki poziom respektowania praw reprodukcyjnych w Polsce, instytucje pomocy socjalnej czy inne działania, które by uchroniły przed mordowaniem noworodków oraz przed gwałtami i przemocą po rodzinach. Raczej podnoszono niedostatki w wyż.wym. kwestiach (niedostatki z cywilizacjośmierciowego punktu widzenia).

Zatem nowy, wyrazisty proboszcz z przełożeniem medialnym jest akurat bardzo dobrą figurą do odpierania ataków, inspirowanych z Brukseli.

A jednak. „Rzepa” zdaje się brać stronę parafian, żądających pozostawienia starego proboszcza, który rozumiejąco podchodził do powszechnego grzechu tradycjonalnego naszego. WTF? Czy nie rozumie ta gazeta, że posunięcie metropolity (nadal nie wiem, jakie były jego realne motywy) jest ze wszech miar politycznie korzystne?

Odpowiedzi są dwie. Pierwsza, trywialna, dotyczy nieusuwalnej w katokonserwatyzmie hipokryzji. Tej takiej „chtonicznej”. Z tego żyje kościół, że barankowie grzeszą i chodzą po rozgrzeszenie, które dostają, póki fasada święta blaskiem cnoty świeci.

Tu jednak zauważmy, że i metropolita (bardzo mocno eksponujący swoje rozumiejące przymioty, nie tylko stał obok hipokryzji. Tam gdzie chodzi o realną politykę, gesty „rozumienia” idą się... całować w pierścień.

Druga odpowiedź mówi to samo, tylko inaczej.

„Rzepa” (i szerzej: katolicka prawica) nie znosi środowisk „Wyborczej” (i szerzej) za opisaną w etnometodologii (Schütz) pozycję „światłego obywatela”, jaką nieodmiennie te (oświecone) środowiska zajmują. Żywiołem prawicy w Polsce jest figura antypodalna: „rzecznika narodu”, niechby ten naród był sobie „lawą plugawą”, to przecież nasz‐ci on, ajuści. Polakom potrzebna jest „republika proboszczów” raczej (nawet z nadproboszczem Rydzykiem), niż jakieś nieszczere („kto ich tam wie”) miazmaty, co gorsza pouczające wszystkich z góry & pysznie.

Niezależnie od tego, każdy kapłan pełen jest deklaracji o „rozumieniu”. Historia z [8] zestawiona z okruchami [1–7] pokazuje jak nic to zgoła nie znaczy.

I na tym

urwę gzegzezę, bo bodaj (tak mówią niektórzy) wyważam otwarte drzwi.

W gustownie zdobionej, krótkiej, ale jakże inspirującej trombce face‐of‐boe pada pytanie:

Czy hasło etykieta musi być ilustrowane szarmanckim (ahem) zachowaniem mężczyzn wobec kobiet? A odwrotnie to jak? A z zamazaniem, wykluczeniem płci to jak? W postpłciowym internecie jak?

otwierając Gąszcz (słowa Otchłań, Czeluść itp. traktuję jako zarezerwowane) Pytań.

szarm galanta

Rzeczywiście, wszystkie te myszowate słowa – kurtuazyjny, szarmancki, odnoszący się z galanterią – definiowane są (zob. wiki) jako grzeczność z koniecznym przydaniem słówka wyszukana i wskazaniem okoliczności zwłaszcza wobec kobiet. Gdy się zdekoduje te myszy etymologicznie, mamy trójkę pojęć: dwór, wdzięk, rycerz. Lądujemy więc na feudalnym dworze i rozważamy kodeks rycerski.

Będąc jednym z wielu kodeksów honorowych (dotyczących wewnątrzgrupowej relacji władzy), był zarazem kodeksem łowieckim. Feudalne prawo dziedziczenia podporządkowane było zasadzie majoratu, co oznaczało pojawienie się warstwy „młodszych braci”, branych w karby schematem wasalno‐lennym. Naturalną zwierzyną dla tej kawalerki‐ludożerki były kobiety przynależne seniorom. Wersja wyidealizowana tego schematu przejawi się w znanych trójkątach: król Artur – Ginewra – Lancelot czy król Marek – Izolda – Tristan; wersję realną można poobserwować na przykład na królewskim dworze francuskim w znanej relacji Brantôma:

Król Franciszek miłował równie y nadto: bowiem, będąc młodym a swobodnym, bez różnice imał się to tey, to owey, jako iż w owym czasie nie było galanta, by się nie k...ł wszędy po równości: od czego nabawił się choroby przymiotney, która skróciła dni iego. Y nie pomarł zgoła w swoiey starości, bowiem miał ledwie pięćdziesiąt y trzy lata, co było barzo nic: owo, widząc się nękanym y dręczonym od tego cirpienia, rozmyślił w sobie, że jeżeli będzie daley wiódł te amory przygodne, będzie ieszcze gorzey: y, iakoby mądry doświadczeniem, wziął przed się bawić się miłością barzo obyczaynie. K’temu też ustanowił swóy nadobny dwór, nawiedzany od tak cudnych y godnych xiężniczek, wielgich pań y panien, z któremi sobie nie żałował, ieno aby się ustrzec tych szpatnych chorób y nie plugawić więcey swego ciała dawną sprosnością: za czym cieszył się a wspomagał miłowaniem nie wszetecznem, ieno wdzięcznem, lubem a czystem.

Nawiasem mówiąc, późniejszy tytuł francuski, nadany przez XVII‐wiecznego wydawcę Żywotów pań swawolnych, brzmiał: Les dames galantes i nic dziwnego, że nasze myszowate słówko znajdziemy w powszechnie współcześnie używanym sklepie galanteryjnym, pełnym błyskotek, luksusowych dodatków do stroju, słowem – trybutów składanych przez szarmanckiego kobiecie pożądanej, dowodów, że grzeczność rzeczywiście jest wyszukana (co oznacza, że grzeczny się starał).

maska władzy

Kodeksy honorowe na ogół służą zakryciu schematu realnej władzy maską powinności, cnoty i rytuału. Postfeudalna rycerskość wraz z późniejszą historycznie romantycznością to nadal obowiązujący w kulturze patriarchalnej schemat (powiedzmy) rytuału godowego, którego rozmaite utrwalone w obyczaju echa (np. polski cmok‐nonsens) patriarchat wspierają i z patriarchatem korelują. Rzućmy jeszcze okiem na dosłowny kodeks łowiecki, w którym funkcja maskująca (maskująca realia zabijania) wypiętrzyła się w formy poniekąd oszałamiające:

Do najważniejszych zagadnień etycznych na polowaniu należy

  • postępowanie myśliwego wobec zwierzyny, zwłaszcza:
    • etyka strzału, obejmująca sam strzał i postępowanie przed i po jego oddaniu
    • postępowanie z upolowaną zwierzyną: tuszą (patrz: pokot) oraz trofeum,
  • postępowanie myśliwego wobec uczestników polowania (myśliwych i pomocników), psa myśliwskiego, ptaka łowczego, przyrody (środowiska naturalnego – łowiska), ludności zamieszkałej na terenie łowisk.

Kultywowanie zwyczajów i ceremoniału łowieckiego, które wypływają z głęboko zakorzenionej tradycji, poprzez oddanie czci i godne obchodzenie ze zwierzyną, są wyrazem stosunku myśliwych do przyrody. Etyka łowiecka konsekwentnie wskazuje na obowiązek okazywania szacunku do upolowanej zwierzyny, przy czym zachowanie walorów tuszy oraz znajomość sztuki kulinarnej stanowią istotny element tradycji i kultury polskich myśliwych.

Szacunek do kładzionej pokotem tuszy wymaga zachowania jej walorów [kulinarnych]. I kurtuazji, by nie powiedzieć – galanterii. No i ta „etyka strzału”, heh.

Ale znane nam z savoir‐vivre’u zwroty grzecznościowe też pochodzą bezpośrednio od relacji władzy. Wasza miłość – odwołuje się do miłosierdzia („oszczędź pokornego sługę”), wielmożny/a pan/i do pozycji społecznej („wiele [więcej niż ja] możesz, oddaję ci przeto wyraz szacunku”), pan/i – to zwrot bezpośrednio wasalny, tak się adresuje seniora (jego Guinewrę) w dosłownym, feudalnym znaczeniu.

nowy savoir‐vivre

Potrzebny jest nam nowy savoir‐vivre, w którym grzeczność opierałaby się na czymś innym niż relacja władzy. Choć właściwie należałoby wcześniej zapytać, czy grzeczność w ogóle jest potrzebna. Moja odpowiedź jest pozytywna, bo przez „grzeczność” rozumiem formę nadawaną niezbędnemu konformizmowi społecznemu.

Na czym ją oprzeć? Oto jest pytanie, na które nie widać w tej chwili (jak sądzę) dobrej odpowiedzi.


także na temat:

« previous results