wiersz

You are currently browsing the archive for the wiersz category.

(W uzupełnieniu poprzedniej blogonoty.)

demotto

Joanna Orska (stąd):

[Malek] konstruuje swoje wiersze [...], zachowując się tak, jakby jej samej w wierszu nie było.

To jedno z dziwniejszych zdań w linkowanym szkicu. Podane jest w tonie wskazania jakiejś swoistości tej właśnie autorki, w odróżnieniu od – całej reszty? typowej średniej? Masaj?

Pomińmy typ wiersza, który można nazwać „konfesyjnym”. Nawet z takim wykluczeniem zakłada się, z trywialnego automatu, że za wypowiedzią, jaką jest wiersz, stoi podmiot mówiący (jak powiada tradycja: nie mylić z autorem, którego ów podmiot jest co najwyżej agentem). Jest to rodzaj domyślnej obecności.

Dodatkowo można od ręki wskazać ileś (i niemało) wierszy Malek, w których podmiota mówiąca występuje całkiem jawnie: we frazach formułowanych w pierwszej osobie liczby pojedynczej, a także we frazach uobecniających adresata (pojawia się „ty”, powołujące natychmiast domyślne nadawcze „ja”).

Nie sposób tego nie widzieć.

O co więc tu chodzi?

Nida

Oto wiersz z Karapaksu:

Odwiedziny

Pomyślcie o Mierzei Kurońskiej, nie myślcie o czcionkach. 
Rob uczył się tam

do poprawek, porzucił sól jako przyprawę, nie mógł znaleźć siku. 
Chodził za Martyną.

Odpalił turystyczny zakątek. Pociła mu się koszula. 
Myślcie jak filmowcy, mierząc –

wody ciemne, balasty, korowody.


Nida, 6.06.2016

W dniach 1–5 czerwca 2016 w Kownie odbyła się impra, w której udział brała delegacja polskiego PEN Clubu pod przewodem Adama Pomorskiego; w jej skład wchodziła także Natalia Malek. Przywykliśmy śmiertelnie poważnie traktować zapisane pod utworem wskazanie miejsca/czasu powstania owegoż (choć nie ma żadnej gwarancji prawdziwości takiego zapisu).

Zakładamy zatem, że impra się kończy, a dzień potem Malek pojawia się w Nidzie, w samym środku Mierzei Kurońskiej, i tam pisze wiersz, którego tytuł mógłby wskazywać powód tej wizyty, w miejscu oddalonym od Kowna o paręset kilometrów.

Mierzeja Kurońska to osobliwe terytorium. W połowie należy do Rosji, w połowie do Litwy („nie myślcie o czcionkach” – ten aspekt zatem pomińmy). Wiedzie tamtędy trasa rowerowa EuroVelo 10. W Nidzie stoi willa Thomasa Manna, tam pisał Józefa i jego braci (1931–1932), moc innych turystycznych atrakcji. Ląd jest tam chudy, częściowo pokryty słynnymi wydmami. Malowniczość wykorzystano: miejsce robiło za scenografię do paru filmów.

Historia Mierzei jest długa i burzliwa.

Wiersz Malek (oczywiście) nie jest pocztówką. Jego centrum zajmuje postać Roba (plus anchor, Martyna). Porzućcie nadzieję w sprawie ewentualnego [„autentycznego”] pierwowzoru. Sam traktuję „Roba” jako pewną trajektorię, powołaną po to, by czytelnik zastanowił się nad space‐spatialization (nie znalazłem dobrych tłumaczeń tego terminu na polski).

Space, jak widać po subtrajektoriach, należy traktować szeroko.

Dwie‐trzy frazy z wiersza są mocnymi atraktorami: to typowe u Malek przygwożdżenia przez metonimię.

„Porzucił sól jako przyprawę”. Starszy facet, z nadciśnieniem, dba o organizm. (Kto chce, może myśleć o wikingach i kupcach z Nowgorodu, cześć z nich handlowała b. cennym towarem: solą.) Albo: niegdyś żeglarz/pływak [morski, oczywiście], teraz rower albo bieg.

Czemu rower/bieg? Bo „nie mógł znaleźć siku”. Podobnie jak w 2005 nie mogła znaleźć siku znana biegaczka maratońska, Paula Radcliffe, i skończyło się publicznym przykucem.

„Pociła mu się koszula”. Węzeł tajemniczki.

Podmiot mówiący w tym wierszu jest autokratycznym reżyserem.

mazowszanka

W 2017 ukazał się (nagradzany później) tom Marcina Sendeckiego W. Składa się z 49 numerowanych kawałków i jest po całości czymś w rodzaju osobistej medytacji (podmiota mówiącego, oczywiście) z nadtematem W[-arszawskim?]; eksploruje stylistykę mocno odmienną od poprzednich Sendeckich (por. choćby przywołany cytatem w poprzedniej blogonocie tom 22).

Numerek 17 w W składa się z pojedynczego zdania:

Mazowszanka w szkle i ziemniaki z cząbrem.

Na własny użytek knuję teorię spiskową, że wiersz zamykający Karapaks, pod tytułem Mazowszanka, ma związek z W (powiedzmy: dialogiczny).

Nie będę go cytował (i tak już nadużyłem). Zwracam jednak uwagę, jak bardzo różni się on od „średniej tomu”. Jest jakby zredukowanym do samych węzłów ekstraktem z [potencjalnego] diariusza, o niewąskim zakresie czasowym. Nie ulega (dla mnie) wątpliwości, jak mocno jest obecna w tym wierszu sama autorka (tzn. oczywiście – jej agentka).

Zwłaszcza od rozpoczynającego ześlizg w kulminację wersu:

Nie wiem, czy tęsknię.

* * *

Konkret pojedynczego wiersza weryfikuje zbyt lekko rzucane uogólnienia.

(Niniejsza blogonota jest w gatunku gawęda‐przybłęda.)

 

W maju 2020 przepowiadałem w sprawie Karapaksu Natalii Malek:

Jestem przekonany, że gdy ksiażka wyjdzie, stanie się przedmiotem szaleńczej roboty krytyków. I wiele zostanie powiedziane.

Tak się jednak nie stało. To znaczy, owszem, do końca sierpnia 2021, gdy Karapaks chapnął Gdynię, ukazało się parę [dosłownie] recenzji tomu, ale dopiero teraz widać wyraźniejsze ożywienie w temacie „Malek”, częściowo na kredyt przyszłości.

* * *

W Pocałunkach ludu (grudzień 2021) Dawid Kujawa dla zilustrowania aspektów teorii i tez swojego projektującego dzieła wybrał sześcioro piszących wiersze; wśród nich jest Natalia Malek. Rozdział o niej składa się z czterech części: „wpływologicznej”, sytuującej Malek w tradycji „obiektywizmu”, oraz trzech obserwacji.

Zatrzymała mnie pierwsza [„Rzut piłeczką: trwanie”], dotycząca specyficznej, często spotykanej w wierszach NM konstrukcji składniowej:

Wyliczenia, zwykle potrójne, w których poszczególne elementy oddzielone są od siebie przecinkami, poprzedzają zdania (w większości przypadków zdania proste) zakończone dwukropkiem.

...na przykład (Karapaks, wiersz „Demokracja, harmonia interesów”):

Do nowego domu zaprosiłam: pracę zleconą, koleżankę, przeszłość, na niej
plombę

(Wiersz ten rozpoczyna się zresztą analogiczną konstrukcją.)

O takich zestawieniach u NM Kujawa pisze:

Spróbujmy najpierw pospekulować [...]: Malek proponuje czysty, wydestylowany, pozbawiony echa „naturalnego kontekstu” rzut piłeczką: „parampam: pam‐pam‐pam”. Taki schemat rytmiczny na poziomie wiersza stanowi estetyczną realizację procesu wytracania energii: nie mówimy tu o tym czy tamtym uczuciu, o takiej czy innej aktywności, ale o ontologicznym fakcie ogarniającym wszystko co istnieje.

Dalej idą rozważania o „sile znajdującej się w ruchu”, która wszakże „zostawia po sobie tylko pewien ‘zapis’ [...], osiadłą resztkę”. Aż do (interpretacyjnej) decyzji, że „pam‐pam‐pam”, ślad wytracanej energii, przestrzenny artefakt trwania, określa percept (klasę perceptów) dotyczących [wirtualnej] przeszłości. A stąd – ostatni chyży skok poprzez paradoksalne przekształcenie‐wywrócenie tak ujmowanej przeszłości w przyszłość: ten „witalistyczny ocean nieodkrytych jeszcze możliwości egzystencjalnych”.

Te przejścia, od piłeczki do imponującej konkluzji (obraz z nadzieją łypiącego w przyszłość kameleona; będzie on cytowany, już raz był: Jakub Skurtys), pociągają, ich zapis jest wyrazisty i mocny, a treść produkuje afekt. Czemu mi nie wystarczają (lub „nadstarczają”, por. syndrom alergii na paradoks)?

* * *

Może to cholerny Ockham.

Malek skutecznie, w ramach kuratorowania własnej twórczości, przekonała krytykę do odbioru swoich wierszy jako obiektów wizualnych, przestrzennych czy rzeźbiarskich (tego ostatniego terminu używa sama również w odniesieniu do innych twórców, np. Louise Glück).

Rzeczywiście, trójkowych (często i liczniejszych) wyliczeń jest u MN mnóstwo. Podawanych sprawozdawczo, by nie powiedzieć: definicyjnie, stanowiąco (bez ich syntaktycznego uładzania, upłynniania; Kujawa też zwraca uwagę na owo „odejście od żywej mowy”, s. 207).

Mnóstwo jest jednak trójek (czy: n‑tek) podawanych inaczej, nie w schemacie „parampam: pam‐pam‐pam”; wtedy te „suche jukstapozycje”, pozbawione „ściśle określonej interpunkcji” [DK], nieco tracą na oczywistości rytmu. Gdzieś znika „rzut piłeczką” i aspekt wygaszanej energii.

Być może więc taki konstruktywistyczny zabieg NM polega na czymś (bazowo) innym, na deklaracji: oto „wymiary: x‑y‐z” – taka jest [lokalnie] semiotyczna przestrzeń wiersza (termin „baza przestrzeni” jest tu adekwatny; zob.)

I nie, wcale nie mam tu na myśli pseudokartezjańskiego 3D. Trzy to tylko najmniejsza liczba, która „uprzestrzennia” topologiczne uniwersum, przeciwdziałając redukcji do prostych, dwuelementowych opozycji.

* * *

Jako ilustracja wiersz z Karapaksu:

Aplikacja Planety

Pokazuje nów.
Nie można kupować ceramicznego noża. Licytować strychu. Wzburzyć się jak komar.

Lepiej już à plat, o tym pisali.
I co z tego.

Kiedy do tańca proszą mnie z oddali, po prostu wkładam siebie
w buty. – Ta runda dłużej potrwa.

Sygnalizowałem już (zob. blogonota karapaks, ponownie), że ten tom ma wyraźny nurt końcoświatowy, w takim też duchu czytam powyższy wiersz.

Trójka stanowiąca drugi wers charakteryzuje (w trzech wymiarach: „technologia – kapitał – ‘opinia publiczna‘”) cywilizacyjne „teraz”.

(Ceramiczny nóż jest przetwardy, odporny na działanie środowiska, ale kruchy, łamliwy; jego resztki są super‐śmieciem, jego potrzebę wyprodukowała technologiczna możliwość: jest ekscesem. Licytowanie strychu: brakuje mieszkań, ale kapitał wywłaszczy, zgentryfikuje, adaptuje, sprzeda – strych też. Komar, dużo bzyczy, czasem kłuje, bywa dokuczliwy, zwłaszcza gdy „wzburzony” – jednak to bezskutkowy absorbent energii społecznej, nie licząc przenoszenia ‘chorób’: ich katalog znacie; biorę opinię publiczną w cudzysłów, żeby oddać z szacunkiem mediom społecznościowym^.)

Nad nim ciemno („nów”), czekamy na „nowy Księżyc”, powrót światła, początek cyklu, „kolejną rundę”. Czy nadejdzie?

Dwa kolejne wersy ćwicza nutę zrezygnowania. Francuskie wyrażenie à plat jest rzeczywiście szerokopasmowe, generalnie chodzi o płaskość, spłaszczanie. (Pochodząca od tego terminu polska apla oznacza płaskie, monochromatyczne zadrukowanie papieru, znaczenie zbyt, jak się wydaje, wąskie.) Nadto, fonetycznie, à plat współbrzmi z tytułową „aplikacją” (nasza skrótowa „apka” po francusku chodzi jako m.in. „appli”).

(A o co chodzi w tym spłaszczaniu? Spłaszczenie wzrostu gospodarczego [ekonomia degrowth], różnic poziomu życia, indukowanych przez kapitalizm potrzeb, poziomu średniej temperatury atmosfery, poziomu emisji, krzywej obrazującej współczynnik Giniego? „o tym pisali. / I co z tego.”)

Wróćmy do tytułu. Aplikacja Planety to prosta edukacyjna apka Apple’a dla dzieci, służąca rozróżnianiu planet Układu Słonecznego. Zarazem jednak dwuznaczność: w końcoświatowych narracjach ostatnich lat skupiamy się na tym, co my [ludzkość] robimy Planecie [=Ziemi]. Ale w ostatecznym ludzkim rachunku, zwrotnym, liczy się to, co Planeta zaaplikuje nam.

Dwa ostatnie wersy to już Malek w najlepszym wydaniu. Bardzo szerokie pasmo. Łańcuch „taniec‐rewolucja‐marsz”. Jednak też możliwość ostatecznego eskapizmu (por. „umarł w butach”, ale i... „leży [płasko!] na desce/‐kach”). Różne efekty dadzą też różne warianty podstawień pod „oddal”.

Na koniec ciekawostka: w wersji tego wiersza z 2018 („Śląskie Studia Polonistyczne”, nr 1 (11)) końcówka wyglądała tak:

Lepiej już à plat – o tym pisali.

I co z tego.
Kiedy do tańca proszą mnie z oddali, po prostu wkładam siebie w buty. Nie wiem, ile runda potrwa.

Widać, jak zmieniła się łączliwość wersów (zmiana miejsca „I co z tego.”). Oraz: wystarczyły dwa lata, by niepewność („Nie wiem, ile runda potrwa”) autorka zastąpiła rodzajem gorszej wiedzy.

* * *

Być może taka lektura wiersza jak powyższa jest nadużyciem, faux pas itp. Wydaje mi się jednak, że dla mnie ćwiczenie pn. „krytyka pojedynczego wiersza” jest jedyną ścieżką umknięcia poza władzę – i walki – krytyków.

Sama możliwość takiej lektury każe mi się zastanowić na serio nad sformułowanym jako pytanie postulatem Joanny Orskiej, wybitym w szkicu Dlaczego wiersze poetek nie układają się w linie?:

Na ile nasze wtrącanie się do wiersza jest zasadne? Czy nie może on być po prostu frapującym obiektem?

Szkic dotyczy trzech piszących wiersze kobiet: Natalii Malek, Ilony Witkowskiej i Kiry Pietrek, a cytowane pytanie‐postulat pada przy okazji wiersza Malek pod tytułem Wiersz. Orska cytuje incipit („Wiersz się zaczyna od ciemnego jesionu”), identyfikując go jako początek wiersza Ważyka Wiersz o jesionach (na wszelki wypadek przytoczę w całości):

Wiersz się zaczyna od ciemnych jesionów
a potem nie ma w nim już nic pewnego
i zamiast płynąc szerokim potokiem
rwie się przystaje i żąda milczenia
I co mi po was o ciemne jesiony?
Nie w moim stylu jesteście Nie w stylu
mieści się prawda niepewnego wiersza
Wiem co kryjecie przede mną i dla mnie
i tylko dla mnie i tylko przede mną
wiem, że u kresu ostatniej podróźy
na samym krańcu wielkiego bezsensu
będzie to samo co było z początku
nie szelest liści lecz szeptanie matki

...a potem przedstawia parę wersów ze środka Wiersza Malek:

Wiersz się zaczyna od żmudy, otuchy,
lawendowego pokoju, przez gawry, heksagony,

aż do szpitalnej sali, gdzie kroją żylaki.
Wiersz się zaczyna od przesyłki konduktorskiej

Pisze Orska:

[tekst Malek] podąża zaproponowaną w utworze Ważyka ścieżką rozproszeń, które można rozumieć właśnie przestrzennie, w semantycznej symulacji trójwymiaru. Wiersz Malek zamiera w wyliczeniach niepoddających się żadnym porządkom, chyba że powiemy o porządkach interpretacyjnie dodanych, wyobrażonych.

Trudno się z tym zgodzić, poczynając od poszczególnych sformułowań. „Semantyczna symulacja trójwymiaru” – tu znowu daje o sobie zliczmaniona już teza/presupozycja o „tekście rozumianym jako rzeźba ze słów” [cytat z JO]; akurat w tym wierszu mamy dwuwymiarowy kobierzec fraz. Malek podąża ścieżką rozproszeń za Ważykiem? Nie wydaje mi się. Oferuje ona przegląd (wiązkę) właśnie skupień: skupia się wielorazowo nad miejscem, w którym „wiersz się zaczyna: nad miejscami/momentami, w których chwilę temu wiersza jeszcze nie było, a teraz... się zaczyna. Wiersz kończy się tą właśnie frazą: „Wiersz zaczyna się”.

Już byłem w tym Wierszu Malek, w blogonocie z marca 2021 (pleczystość) nadgryzającej ew. związki wierszy Malek z wierszami Marcina Sendeckiego; pewnym tropem jest dedykacja do wiersza Wiersz, która wygląda tak: MS. Orska tę dedykację ignoruje („nie wtrąca się”), mnie zafrapowała.

W to miejsce Orska (moim zdaniem) przeważnia trop Ważykowski:

Przez ten pryzmat [Ważykowski; „stylu poezji elegijnej”] – statyczny, mocno jednak nasycony poczuciem końca i pragnieniem powrotu do rzeczy najprostszych – musimy już czytać wiersz Malek, który byłby raczej instalacją na temat tego wszystkiego. Rzadko używane słowa, determinujące poczucie odpodobnienia przedstawienia („skwir dzikich gęsi” i „straszak na gęsi”; „Elementy” i „galasy”; „wzdręga” i „certa”), układają się w dalekie paralele, podobnie jak naśladujące elegijną tradycję dystychy wiersza. Wielokrotnie ponawiane pytanie, od czego zaczyna się wiersz, nie prowadzi nas w głąb refleksji. Ciągłe „początki” – czy raczej możliwe „końce” poezji – nacechowane Ważykową elegijnością, nie odsyłają nas z naszym rozumieniem w żadnym konkretnym kierunku. Malek raczej fantazyjnie przetwarza i splata ze sobą wygenerowany przez siebie szereg incipitów, a my przeżywamy na nowo ciągle niesioną przez nie nostalgię – całkowicie poza elegijnym sensem. [wytł. moje – n.]

Powiem brutalnie: a co, jeśli „elegijnego sensu” u Malek nie ma? Jeśli wcale nie musimy tak czytać Wiersza?

A co, jeśli Wiersz jest (za Dawidem Kujawą:) rejestrem fałd, wycinkiem repozytorium składającego się na koncept (percept?) styku wiersz–świat? A ten „świat” – popatrzmy – cały też jest w języku (bo wiersz poza język nie wykracza). Dla mnie kluczowym momentem tego wiersza jest fraza:

w takiej jesteśmy niewoli

...nie ma granicy między wierszem a „światem”, wiersz zaczyna się wszędzie.

Drżę ze zgrozy^ na myśl, że Malek swoje tu wyliczenie losowała ze słownika! „Żmuda”, Malek tytułuje swój przekrojowy szkic o poetkach‐tłumaczkach Żmuda i żar [„Magazyn ZAiKS. Wiadomości”, nr 29, 2021], to wyraz przyjęty do osobistego słownika. „Otucha” prowadzi przez żmudę (bo żar). „Lawendowy pokój”. Wtrącam się do wiersza i myślę o feminarium warszawskiego SDK „Wspólny pokój”. „Lawendowy”: kolor z tęczowej flagi LGBT. Można znaleźć tropy u samej Woolf, dotyczące koloru lawendowego. Każde ze słów (fraz) obdarzone jest potencjalnością znaczenia.

Albo:

Się zaczyna od Elementów, galasów,

biegunów przestawionych w ciele.

„Elementy” kursywą, z wielkiej. Euklides = geometria? Obok galasy, jakby na antypodach, biologia podwójnie uwikłana [zob.]. Wers kolejny zderza w jednym ciele dwa konkurujące porządki.

Jak mogę wierzyć krytyczce podnoszącej właśnie brak porządków innych niż „instrumentacja głoskowa”, „sugerowany kształt” czy „podobieństwo‐niepodobieństwo pojęć oznaczających zamkniętą przestrzeń”?

* * *

W Pocałunkach ludu Dawida Kujawy, zwłaszcza w „Glosach teoretycznych”, wprowadzany jest systematycznie specyficzny słownik (terminologia). Systematycznie, ale niekompletnie (to w końcu esej, a nie monografia na 999 stron); czytelnik odsyłany jest gęsto na zewnątrz, głównie do korpusu tekstów Deleuze’a & Guattariego.

Nie mam żadnej pewności, czy termin „intensywność” jest gdziekolwiek (w tym poszerzonym tekście) zdefiniowany, czy też jest rodzajem aksjomatu; stać mnie na teraz jedynie na uproszczoną intuicję: „intensywność” odpowiada stopniowi zagięcia [wzgl. zgęszczenia] fałd, o których u Kujawy mowa [zob.]. Jest to trochę ignotum per ignotum („sepulki służą do sepulenia”...).

Powiem jednak, w wielkim uproszczeniu i na skróty, że dla mnie podstawowym wymiarem intensywności (jako pewnej intuicji) jest znaczenie (jakkolwiek by się je rozumiało). Wyrazy (frazy) mają znaczenie, choćby jako zbiory wszystkich swoich użyć [w rozpoznawalnym kulturowo korpusie tekstów języka]. Tak, idąc za DK: znaczenie wirtualne.

U Malek dynamika wiersza (jej węzły, czyli wykładniki intensywności) powstaje w zderzeniu potencjalności znaczeń.

* * *

I już na sam koniec. Joanna Orska swój szkic opiera na pojęciu „linii”, łączących autorki czy autorów. Skorzystam z tego pojęcia i sformułuję hipotezę, że jest (nienacechowana płciowo czy genderowo) „linia tezauronurów”. Piję tu do używania (odświeżenia, wbijania w rutynę) „słów rzadkich”.

Do tej lini zaliczyć można sekwens Marcin Sendecki – Konrad Góra – Natalia Malek.

Żegnam się wierszem Sendeckiego z tomu 22:

[Przekwitły]

Przekwitły deszcze. Zajmujące chłody
osuszą breję usmarkaną w sztok.
Wiatr chciał tylko nakłamać i wiać.
Moi wigilanci na wilegiaturze

Wypatrują cargo. Światło z okna
jest żółte, zielone, pomarańczowe, czerwone
i czarne. Kameralistyka. Patentowana
Rzewność mogłaby zrobić furorę abroad.

Napadowa niewinność furorę
Abroad. Strome piersi
na złowróżbny protokół.

Przechwałka skwierczy, jawa
rujnuje. Wolno zapłacić kartą.
Debet wchodzi w krew.

* * *

Konrad Góra zostanie [?] omówiony odrębnie.

Parę kapryśnych „naj”-ów dla 2021.

najksiążka z wierszami

to jak dla mnie Na setkach wioseł Anny Matysiak; zapewne w 2022 awansuje na najniesłuszniej pominięty tytuł ZOZI.

najproza

jest prosta: 2021 stał pod znakiem Waldemara Bawołka.

najdynamiczniej

(z pism sieciowych) zmieniały się „Czas Kultury”, pozytywnie zrewitalizowany, i „Artpapier”, dotknięty (chyba) trendem przeciwnym: od co najmniej kwartału systematycznie pustoszeje szuflada Literatura w tym piśmie. Z kolei najszerszy zestaw różnorodnych autorów gromadzi „Aktualnik” magazynu „Wizje”.

najkasa

jest oczywiście w Instytucie Literatury, politycznym kanale (re)dystrybucji. (Nie przeoczyłem informacji o kroplówkach, jakie zmuszone były przyjąć istniejące od paru lat młodoliterackie inicjatywy, teraz walczące o przetrwanie.) Numery „Solidarnościowe” i „stanowojenne” „Nowego Napisu” dobitnie potwierdzają strategiczny cel propagandowy – przedstawić rządzącą sitwę jako spadkobierczynię (najchętniej: główną, jedynie słuszną) katonacjonalistycznego i „antykomunistycznego” (daję w cudzysłowie, bo to fałszerstwo pojęciowe) etosu sprzed lat. Trend wielotorowo normalizowany (por. przejęcie „Twórczości”).

najriposta

ma charakter anegdotyczny. We wrześniu pieszczoch mediów mieszczańskich, Jacek Dehnel, opublikował w „Wyborczej” przeraźliwie przegadany wierszo‐longier Odpowiadając pani która na spotkaniu autorskim zadała pytanie jak wygląda praca poety; zajmował sie tam głównie swoim życiem wewnętrznym (w sprawie „poeta wobec uchodźców”; granica z Białorusią). Publiczność była wzruszona, zwłaszcza że podsunięto jej pod oczy info o przekazaniu przez autora honorarium na rzecz stowarzyszenia Nomada.

W październiku natomiast na łamach Dwutygodnika pojawił się wiersz Andrzeja Woźniaka:

mrda

kobieta która wsiadła na wileńskim
z powycinanymi kawałkami przedramion

myślę o swojej roli poety
moja rola jako poety jest tutaj absolutnie żadna

Można się zastanawiać, czy „mrda” w tytule oznacza cedzone przez zęby słowo „mordo”, czy też to odesłanie daleką parabolą do Modern Rhytms Dance Academy. Oraz czy intencją autora była istotnie riposta (dla mnie: niezależnie od intencji – b. celna).

najpowroty

W sumie najwięcej frajdy przyniosły mi w 2021 powroty. Do Gilgamesza, Ulissesa. Wierszy Dariusza Sośnickiego czy Jerzego Jarniewicza. (Do Natalii Malek wracam regularnie od 2018.)

O

Tom O (2021) Przemysława Suchaneckiego zawiera 35 wierszy, w tym 28 lewych (wyrównana lewa krawędź tekstu), 5 środkowych (centrowanych), 1 prawy i 1 mieszany (lewo‐środkowy). Z pewnością jest tu jakiś zamysł.

Po lekturze (przyznaję: nie dość głębokiej) wydaje mi się, że tom jest zrobiony na dwóch tajemnicach i jednej jawności.

Pierwszą (dużą) tajemnicą jest pytanie, a właściwie grupa pytań do poszczególnych wierszy: kogo/co adresuje autor tam, gdzie podmiot mówiący wypowiada się w drugiej osobie liczby pojedynczej. Na przykład w wierszu Pracuję wyłącznie na jakość śmierci:

Jesteś ciałem które sunie ku kurzej ślepocie
Przez karbowany pikselowy las
Dlatego zaległaś pod tyloma warstwami
Nie da się już ciebie spamiętać

Poziom zainteresowania odpowiedzią zmienia się z wiersza na wiersz; bez specjalnych wyrzutów sumienia donoszę, że u mnie (w średniej) jest niski.

Drugą (mniejszą) tajemnicą są poukrywane wątki‐nitki „poziome”, czyli nawracające motywy sygnalizowane wyrazem (lub frazą). Na przykład: „Czekaj, rura biegnie ci nad głową” (Tu nas atakują przeciwciała), „Czasem rozumiem zejście w kanał” (Tragedia Sokratesa), „Gdyby Léger był Polakiem, Kraków byłby inny” (Stary, brudny). Rodzaj kamuflowanej referencyjności.

* * *

Wspomniana jawność polega na wielotorowym odesłaniu czytelniczki do tomu Pył/Łyp (1996/97) starszego o pokolenie MLB.

I nie chodzi tu tylko o tak oczywiste sygnały, jak tytuł wiersza Puls/sluP lub powtórzona maniera podawania w tytule liczebnika więżącego formalne (np. ilość wersów; Budować 24) czy przedmiotowe (np. zsumowana liczebność wymienionych grup „narodowościowych” w Międzynarodówce 71) aspekty tekstu wiersza.

Można by nawet powiedzieć, że O jest (również, mocno) rodzajem lirycznego remanentu (podjęcia?) pejzaży składających się na Pył/Łyp, a sieć powiązań między odległymi o 25 lat tomami jest b. gęsta. Może to być nawet pojedynczy (ale b. ważny) wyraz, np. „antracyt”. Suchanecki w otwierającym tom wierszu Produkcja gałęzi:

antracyt i kraj pytają cię o czas

Teksty MLB od lat są publicznie dostępne w sieci, a zatem można szybko samodzielnie sprawdzić, co i jak u niego robi „antracyt” (po uzupełnienie tropu warto zajrzeć do wiersza O doniosłości klasy robotniczej z wcześniejszego tomu MLB *).

Grozi tu jednak czytelnikowi pewne niebezpieczeństwo. Że gdy raz wejdzie (za rzadko to się robi!) do Pył/Łyp (oraz innych tomów MLB) i zacznie po nim (nich) krążyć, uzna, że niekoniecznie ciągnie go z powrotem. Mnie to spotkało.

Tę część przygody zilustruję dwoma fragmentami. Suchanecki, Młynówka (to wiersz środkowy, ale nie chce mi się walczyć z formatowaniem):

Młynówka jak salamandry wzdłuż chodników Krowodrzy
wpija się w mięso. Mam za pasem
krzyżówkę ośmiu ulic na planie rozgwiazdy,
a wszyscy będą niesamowicie bogaci i naćpani.
Sklepowa wibracja już mnie nie przekonuje,
szczególnie że brak mi dwóch zębów mądrości.
Mam pod ramieniem pociąg, który
wisi jałowo, ale się nie spóźnia.

Niejasne obrazy? Trzeba wziąć plan Krakowa, znaleźć odp. miejsce („rozgwiazda”), przyłożyć je „za pas” i sprawdzić, gdzie z grubsza znajdzie się (wyżej położona) wiązka bocznicowych torów względem obrysu ciała [podmiota mówiącego] nałożonego na plan.

Jaka praca tu się odbyła.

MLB, 17 dla Krzysztofa:

rzadkiej piękności dziś miasto, rozcapierzonymi palcami
trafiam akurat w te przerzedzenia.
zbieram co najwyżej nitki nadziei, srebrnej,
zamarzniętej plwociny. wycieram o wnętrze kieszeni,

mamrocę podziękowania.

MLB nie przeterminował się, sądzę też, że mieszczę się w gronie adresatów tych wierszy (choć 25 lat temu mogłem o tym nie wiedzieć). Adresaci O wymienieni są imiennie (w sensie: ich trzon) w wierszu Kładka. Ciekaw jestem, czy i jak mokrzy ludzie przyszłości będą czytać Suchaneckiego w 2046.

Tekst Łukasza Żurka w Czasie Kultury o najnowszej książce Konrada Góry Dzień został w nocy. Wiersze miłości i z nienawiści (2021) – choć krótki – może być lekturą inspirującą.

Sam, co prawda, jestem dość głuchy na wiersze Góry żyrowane jawnie [wewnątrz tekstu] osobą autorską i jej deklarowanym emo (o czym pisałem kiedy indziej), ale w omówieniu Żurka znalazł się też wiersz (cytowany w całości; przytaczam go poniżej), w którym osoba autorska [czyli podmiot mówiący] objawia się wyłącznie jako ośrodek pewnego „ruchu wyobraźni”, element obecny, że tak powiem, jedynie dla „ustalenia uwagi”.

ryba, pierogi, naleśniki

Ryba, pierogi, naleśniki –
złożyła ofertę kobieta za barem:
a ja wyobraziłem to sobie
jako papier, nożyczki, kamień:
pieróg więzi rybę;
naleśnik pieroga;
ryba wypływa z naleśnika
jak z rury wydechowej
miasta zatopionego
po dachowaniu.

Biorą mnie wiersze, z kanwy których da się wyhodować jakąś historię (czy klasę historyj). Z jednej strony, rozszerzenie (w odbiorze): interpetacja, bezpieczniej powiedzieć nadinterpetacja. Z drugiej – przygwożdżenie (może i zejście na manowce); raz się coś zobaczy w wierszu (czy spoza/poprzez niego), a trudno potem taki lekturowy narzut odłączyć. Ale bywa z tego fun; tak i tutaj.

Łukasz Żurek pisze:

[...] dwukropek w wersie czwartym jest kolejnym etapem w ruchu zapoczątkowanym przez pierwszy dwukropek i jedynie „przekazuje” wyliczenie, które następnie zostaje przekształcone w surrealistyczno‐humorystyczny obraz walki pieroga z naleśnikiem. Oto kobieta za barem „złożyła ofertę” [sformułowanie, jak zauważa wcześniej, „wyciągnięte z języka zamówień publicznych”], wypowiedziała słowa, które Góra przyjmuje i przepuszcza przez kolejne zapośredniczenia. Efektem końcowym tego procesu jest zbijające z tropu, katastroficzno‐groteskowe porównanie. W wierszu nagle otwiera się jakaś niepokojąca i niedookreślona przestrzeń.

...i jest to wypowiedź wyważona, ostrożna (czyli: daleka od nadinterpretacji); raczej zdystansowana, zapraszająca czytelnika do jego „własnej roboty”. W zgodzie z kanonem; spostrzeżenia są ciekawe, podbudowują ogólne tezy krytyczne (po które proszę do „Czasu Kultury”). Naprawdę niczego się tu nie czepiam.

A co jednak, jeśli zawiesić konotacje Ł.Ż. w sprawie nastroju tego wiersza, czyli zamiast „surrealistyczno‐humorystycznego” czy „katastroficzno‐groteskowego” przyjąć: „śmiertelnie serio”? Oczywiście wiersz nadal na pierwszym planie działa jak działa. Ale jeśli się za tym kryje coś więcej / coś innego?

* * *

W naszej epoce (we wcześniejszych bywały inne odmiany) gra „papier, nożyce, kamień” działa tak:

nożyce są silniejsze od papieru, ponieważ go tną,
kamień jest silniejszy od nożyc, ponieważ je tępi,
papier jest silniejszy od kamienia, ponieważ go owija

A teraz zastosujmy schemat: podstawienie + alegoria. Pierwsze pytanie – co jest czym?

Według mnie owocne jest takie podstawienie:

ryba = nożyczki
pieróg = kamień
naleśnik = papier

Znacie ten symbol pojawiający się na samochodowych rufach: uproszczony rysunek ryby. Trójkątny ogon jak dwie dźwignie [uchwytu] nożyc, część przednia, wygięta w dwa łuki jak ostrza nożyczek – zamknięte.

Naleśnik jest synonimem płaskości, to musi być papier.

A więc pieróg może okazać się jedynie kamieniem; jest stosownie bryłowaty.

Można uznać to podstawienie za naciągane; ktoś inny może mieć inny zestaw skojarzeń. No i niespecjalnie pomaga w wyjaśnieniu zagadki końca wiersza.

* * *

To jednak (jak dla mnie) nie jest wiersz o menu w barze mlecznym=tanim (zauważmy, że ryba niespecjalnie pasuje do dzisiejszych realiów takich barów; proszę sprawdzić „Centrala Rybna” w wykazach zlikwidowanych przesiębiorstw i jednostek).

Tu, po drugie, wchodzi alegoria, zaczyna się zabawa nadinterpretacji. I mamy takie podwójne zestawienie:

ryba nożyczki religia
naleśnik papier kapitał
pieróg kamień władza

„Ciachające” funkcje religii (dobro od zła, życie doczesne od poza‑, ortodoksja od herezji itd.). Naleśnik, papier, banknot, obligacje, akcje, zapisy (plus drobnym drukiem); no i te formy kamuflażu: czy w trójkąt czy w walec – to samo ciasto. Pieróg (napoleoński), farsz ujarzmiony, te sprawy.

A po dalszym podstawieniu do nierówności

religia przycina kapitał, który owija władzę, która stępia religię

I to właśnie jest w ofercie pani za barem, pani [dzisiejszej] cywilizacji.

* * *

Miasto jest pod wieloma względami piramidą. Na przykład: klasową; oczywiście, również ze względu na liczność odp. grup: na szczycie najmniej liczny i najbogatszy patrycjat (or compatible). Zarazem jednak jest rodzajem organizmu‐w‐ruchu, zmienia się, przekształca, np. uwłaszcza i wywłaszcza, zamyka fabryki, gentryfikuje, grodzi. Porusza się po pewnej trajektorii i może – jak samochód – dachować. Tak się dzieje, gdy „potrzeby/możliwości” zostaną postawione na głowie, gdy spod plebejskiej podstawy piramidy zostanie usunięta podpora. Miasto tonie; znamy wiele takich przypadków. A ci, którzy nie przeżywają takiej transformacji (lub słabo przeżywają), są jak spaliny: odpad do usunięcia (i, przy okazji, do wzmożenia kryzysu klimatycznego).

Gdy się tak podalegoryzuje wiersz Góry, jego końcówka okazuje się niesamowicie zwięzłym, nośnym, pulsującym znaczeniami obrazem.

„Ryba wypływająca z naleśnika” to bardzo niepokojąca, wieloznaczna wizja. Między „nagrody dostąpią po śmierci” a „religia jest zrostem władzy i kapitału”. Można wybierać.

Jakub Skurtys w recenzji z tomu Raster Lichtensteina Agnieszki Wolny‐Hamkało – wrażenie tekstowego nadmiaru, na którym wyspy niedosytu, jak tu:

Tymczasem uzupełnijmy te wstępne uwagi o trzeci, tytułowy trop, który rozwinięty zostaje wprost w wierszu ‘Zalando’:

[...] Na tym osiedlu,
w tym więzieniu na samoloty nie patrzą
już nawet dzieci. Żółta plamka z wolna wyskakuje
z ramy, raster Lichtensteina, motywy egipskie.
Opowiadanie ze sceny na biało, bez dialożków –
jak to jest się od siebie uwolnić bez przyjemności.

„Na tym osiedlu”, „w tym więzieniu” podnosimy głowy do góry, zadzieramy wzrok, żeby spojrzeć w niebo i dokonać solarnej transgresji, która zawsze była fundamentem wierszy poetki. Ale nie udaje nam się, ba, nawet już się nam za bardzo nie chce. Trafiamy okiem na płoty i siatki osiedlowych ogrodzeń, i to one okazują się tytułowym rastrem. Poza nimi próbuje operować słońce jako mała „żółta plamka”, słońce poddane figurze litoty, zdrobniałe i niegroźne, sprowadzone w tym wersie do poziomu dziecięcej wyobraźni rysunkowej i zarazem sygnujące kryzys tej wyobraźni. Owszem, żółta plamka z kreskówek, z obrazów Lichtensteina, z amerykańskich komiksów i animacji, przesuwa się poza siatkę, ale co z tego wynika dla patrzącego? Czy wraz z tym ruchem on sam doznaje jakiegokolwiek przesunięcia? A motywy egipskie to jeszcze Ra, bóg Słońca, czy już tylko podręczny zestaw z IKEI do ozdobienia ścian łazienki?

W wierszu o patrzeniu pominąć trop „plamki żółtej”, najbardziej czułego, odpowiedzialnego za rozpoznawanie barw, suborganu oka? Hm. „Wyskakuje z ram”, przestaje działać jak dotąd, jakby przesunęła się na miejsce plamki ślepej; może dlatego scena jest „na biało”, monochrom. „Motywy egipskie”: postać zwrócona do obserwatora torsem, ale głowa zawsze z profilu, odwrócona; scena ze stylizowanego komiksu w kadrach pn. „mijam sąsiadów”. Milczenie, nie ma dymków w tym komiksie, „bez dialożków”, wolność od tkanki więzi interpersonalnych, ale bez przyjemności.

« older entries · newer entries »