długa noc

You are currently browsing the archive for the długa noc category.

Przechodzimy ostatnio przyspieszony trening w przesuwaniu granic zdziwienia.

Szok & niedowierzanie – oto dominujący ton reakcji publicznych i prywatnych. Ja tam myślę, że to energia tracona i że można nawet sformułować (trochę na wzór prawa Murphy’ego) prawo kaduka (a raczej KaDuKa – od Kaczyński / Duda / Kuchciński) mówiące tyle:

  • jeżeli sądzisz o czymś, że nie, na to się już nie odważą, to wiedz, że to myślenie czysto życzeniowe: oczywiście, że się odważą

...bo jedyne (może), co jest w stanie ich powstrzymać przed dalszym działaniem „na rympał”, to masowe demonstracje uliczne, na co się wszakże nie zanosi. Przez „masowe” rozumiem masowe, a nie jego symboliczne substytuty.

Z drugiej jednak strony, zdziwienie jest pierwszym z symptomów nie obumierania krytycznej postawy etyczno‐estetycznej, która przeciwdziała osuwaniu się w apatię i/lub cynizm, jest zatem potrzebne. Pozostaje tylko kwestia właściwego adresowania zdziwień.

Mnie ostatnio zdziwiło parę rzeczy. Fala „memów” najczerstwiejszych z czerstwych, opartych na skojarzeniu Kwaśniewski+picie, która przetoczyła się przez internet. Pokopulowało was? Głupawka wskutek szoku (& niedowierzania)? Ogarnijcie się.

Z rzeczy poważniejszych, rozmowa Sierakowskiego z Wielowieyską. Teksty Wielowieyskiej w „Wyborczej” od lat wyznaczają pewien standard, nazwijmy go jasno: głupoty. Może też i późna pora (noc po rozprawie TK 3 grudnia) dołożyła się do tego, że można poćwiczyć zdziwienie.

[Wielowieyska:] Marcelina Zawisza z Partii Razem mówi, że państwo ich zdradziło, bo skazało na umowy śmieciowe. Potem jednak zaznaczyła, że ona chce bronić konstytucji, ale i tej części poświęconej prawom obywatelskim, i tej poświęconej prawom socjalnym.

Ja to stanowisko rozumiem, bo Razem słusznie zależy na jak najsilniejszym zaakcentowaniu kwestii socjalnych, obecnych także w konstytucji. Dziesięć lat temu też byłem w ostrym sporze z tobą, z „Gazetą Wyborczą”, o to samo, tylko że realia były inne, bo tamten PiS był dużo słabszy, opozycja silniejsza, a IV RP miała Mellera, Mertę, Sikorskiego i znacznie bardziej umiarkowanych polityków w rządzie. Wasza totalna krytyka PiS automatycznie wybielała Platformę Obywatelską, która zresztą była wtedy znacznie bardziej konserwatywna i neoliberalna. Nie chciałem wciągać Krytyki w popieranie jednej prawicy przeciw drugiej.

Był w ostrym sporze, ale przydeptał gardło krytyce, żeby nie popierać jednej prawicy (PiS) przeciwko drugiej (PO). Ale... dziś już nie jest? Bo:

Ale dzisiejszy PiS jest dużo gorszy. Po co Kaczyński wziął takich polityków jak Macierewicz? Po to, żeby mieć takich, co nie zawahają się wykonać każdego rozkazu, łącznie z wyprowadzeniem wojska na ulicę, jeśli prezes uzna to za stosowne. Nocna zmiana goni nocną zmianę, wszystko odbywa się przy zakazie dyskusji, a prezydent łamie konstytucję siedem razy w tygodniu.

...i to hm, dziś wybiela Platformę? Czegoś tu nie rozumiem; „niech wróci prawo do dyskusji, abyśmy mogli (nadal) dyskutować”?

Wielowieyska pyta z właściwą sobie (por. wyżej) zgrozą:

O ile Zandberg czy Zawisza to dostrzegają [np. pozytywną rolę skądinąd służalczego wobec kleru TK w przywracaniu rangi kwestii socjalnych], o tyle chyba jednak reszta działaczy tej partii nie bardzo: Justyna Samolińska napisała: „Z przesadą, histerią i fanfaronadą atakuje nas dotychczasowy mainstream, stając w imieniu demokracji, państwa prawa, konstytucji. Powstał odwołujący się wprost do tradycji KOR‐owskiej Komitet Obrony Demokracji, którego twórcy, po pierwsze, zapomnieli chyba, że w Radomiu ktoś naprawdę dostał pałą. Z antypisowskich okrzyków można też zrozumieć, że przez ostatnie 25 lat mieliśmy w Polsce jakieś państwo prawa”.

A po wyjaśnieniu Sierakowskiego, że

Ale to chyba nie jest stanowisko Partii Razem, która zdecydowała się jednak demonstrować pod Sejmem w obronie Trybunału. Wydaje mi się, że Razem próbuje nagłośnić jak najbardziej kwestie socjalne, żeby wprowadzić równowagę między dbaniem o jedno i drugie. Alarmujmy, że państwo prawa i demokracja są zagrożone nie tylko wtedy, gdy podważana jest rola TK, ale też wtedy, gdy nie jest realizowana ochrona pracy, również zapisana w konstytucji.

...sięga po najgrubszą rurę:

W niektórych środowiskach lewicowych jest taki gen marksizmu, gen rewolucyjny, to je zbliża do PiS, bo dla nich demokracja liberalna nie jest wartością. Niech nasze postulaty wejdą w życie, nawet jeśli trzeba będzie łamać standardy demokracji.

Co tu się znowu i uparcie przemilcza, to prawdziwą przyczynę wygranej PiS‑u, o której wprost mówiła Samolińska: Polska ostatnich 25 lat nie była państwem prawa (dla wszystkich). Wymiar sprawiedliwości miał i ma (i mieć będzie, bez złudzeń) w dupie klasę ludową. Drogie i rekordowo przewlekłe postępowania sądowe. Policja brutalna poza komisariatami i generująca rocznie kilkanaście przypadków (o których wiemy) samopobicia się zatrzymanych; chroniona przez cały system. Generująca gigantyczne nadużycia ustawa reprywatyzacyjna, bezkarni czyściciele kamienic. Eksmisje „w blasku prawa”, pacyfikowanie skłotów. Symbolem tego wszystkiego jest Jolanta Brzeska, zamordowana i spalona; śledztwo umorzone – najjaskrawszy przykład niedasia służb. Ta lista mogłaby być długa na metr.

O tym wszystkim pisała także i Krytyka Polityczna, Sierakowski o tym wie. I choć kończy tę rozmowę słusznie, to jednak w pamięci zostaje jeden z pierwszych akapitów:

Jeśli dziś Razem nie stanie jednoznacznie – wierzę, że stanie – po stronie obrony demokracji, to ludzie, którzy głosowali na tę partię, odpłyną do Nowoczesnej Ryszarda Petru. Bo niekoniecznie to lewicowy program Razem przyniósł im głosy wyborców, ale nowość, autentyczność i niechęć do klasy politycznej. Nie zdziwiłbym się, gdyby dla wyborców Razem Nowoczesna – okazała się formacją drugiego wyboru. Czy lewica może się biernie przyglądać temu, jak Petru buduje dziś przeciwstawny biegun dla PiS? O tę rolę, przy słabości innych partii, przynajmniej częściowo, może się ubiegać też Razem.

To moje przedostatnie zdziwienie: demokracja jak dotąd nie jest zagrożona. Wyborcy wybrali demokratycznie i mają, czego chcieli: PiS u władzy. Zagrożone są instytucje państwa prawa. Na przykład rozdział władz. Ale to nic nowego, to może być nowe jedynie dla dotychczasowego establishmentu. Konstytucja daje władzę episkopatowi i banksterom?

Oczywiście, jeśli metody „na rympał” się utrzymają (a utrzymają się, por. prawo KaDuKa), to i demokracja sensu stricto będzie (bardziej niż dotąd) zagrożona.

* * *

Ostatnie pytanie lekko off topic. Kto wymyślił i wprowadził do użycia ten idiotyczny zwyczaj akronimowania przedstawicieli władz? Typu PAD [= prezydęt Andrzej Duda] czy PBS [= premier Beata Szydło]? I czemu w użytku nie jest PJK?

„Wyborcza” publikuje Konstytucję i urządza po całej Polsce (tzn. w kilku większych miastach) żałobne czytania – z czego warszawskie pod pretekstem drugiej rocznicy śmierci Tadeusza Mazowieckiego, a jednocześnie publikuje rozmowę Siedleckiej z Osiatyńskim, która zawiera opinie oscylujące między mętnością, kłamstwem i cynizmem.

[Siedlecka:] A jak się sprawdziła rezygnacja z zapisu o rozdziale między państwem a Kościołem na rzecz miękkich sformułowań o „współpracy”, „bezstronności” i „autonomii”?

W 1989 roku nie wygrał Wałęsa czy „Solidarność”, tylko Kościół, więc te koncesje na jego rzecz były dość naturalne. Tadeusz Mazowiecki pod koniec życia tego żałował, ale wtedy nie można było inaczej postąpić.

Koncesje na rzecz KK były dość naturalne. Sformułowanie co najmniej mętne, zwłaszcza obok tak zdecydowanej oceny historycznej: nie „Solidarność”, nie papież, nie Gorbaczow z pierestrojką (a może Reagan z programem ekonomicznego wyniszczenia bloku radzieckiego?) – tylko Kościół. Więc należał mu się łup.

Mazowiecki (przypominam o pretekście, por. poczatek blogonoty) pod koniec życia żałował, i słusznie żałował, ale Osiatyński wie lepiej od byłego premiera, jednego z głównych architektów ustroju RP po ’89, i stanowczo dekretuje: „nie można było inaczej”. Można było, aleście wtedy na wszelkie sposoby podsycali kult Dżejpitu, żeby mieć alibi na własne działania w ramach wyznawanej przez was „kołakowszczyzny” (zob.).

Osiatyński mówi dalej:

Jednak te przepisy są zrównoważone. Jest nakaz poszanowania autonomii oraz wzajemnej niezależności państwa i Kościołów oraz współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego. Jest obowiązek bezstronności władzy państwowej w sprawach sumienia i wyznania – choć jest ona naruszana, a Kościół usiłuje wpływać na przekonania władzy i politykę państwa.

Dla równowagi są też przepisy o wolności sumienia i wyznania: nikogo nie można przymuszać do wyznawania religii czy do praktyk religijnych. To też jest naruszane, choćby w szkołach, gdzie uroczystości mają charakter religijny, czy podczas świąt państwowych, których elementami są msze. Ale to, że przepisy są łamane, nie oznacza, że były błędne.

Co najmniej od 1993 roku w Polsce, przyznaje Osiatyński, Konstytucja jest łamana. Za zgodą kolejnych rządów, przy czynnym udziale władz ustawodawczych oraz Trybunału Konstytucyjnego. I co? Ano nic, wisinamto. Ale PO straciła władzę i teraz (dopiero) trzeba Konstytucji bronić, bo kolejny macher olewający ustawę zasadniczą nie działa już w białych rękawiczkach.

Inna sprawa, że myśmy zrobili wielki błąd. Nie w konstytucji, tylko w debacie publicznej na początku transformacji. Zresztą nie tylko my, to był trend światowy: rugowało się z debaty tematy religii, wspólnoty i narodu. Subtelni intelektualiści uważali wtedy, że te tematy grożą odrodzeniem się nacjonalizmu, ksenofobii.

„Się rugowało” – ale bezskutecznie. Przez Polskę „początku transformacji” przetoczyły się trzy wielkie fale sprzeciwu: wobec wprowadzenia religii do szkół (instrukcja szefa MEN Samsonowicza), wobec konkordatu (zacisze gabinetowe, szef MSZ Skubiszewski) i wobec restrykcyjnej ustawy „antyaborcyjnej” – w tej sprawie zebrano 1,7 mln podpisów pod wnioskiem o referendum (który ówczesny Sejm raczył po prostu wyrzucić do kosza) – panie Osiatyński, to nie byłoby możliwe, gdyby zbiórka odbywała się w milczeniu.

Nie ma co się zasłaniać „trendami światowymi” (wystarczy przecież przejrzeć rozwiązania prawne krajów europejskich ws. religii, szkolnej katechezy, aborcji – to Polska i wtedy, i nadal jest wbrew trendom), a już przywołanie „subtelnych intelektualistów” to, proszę wybaczyć, hucpa i bezczelność; co pan tu właściwie chce powiedzieć? Że retoryka „zoologiczny antykomunizm/antysemityzm, oszołomy, czarna sotnia”, goszcząca na co dzień na łamach np. „Wyborczej”, to było coś subtelnego?

I nieprawda, że:

Z debaty publicznej usunięto też kwestię religii.

Jak usunięto, skoro ją wprowadzono do szkół, i to instrukcją?

Ja mówię o debacie publicznej. Tak, politycznie dawano Kościołowi koncesje za zasługi w odzyskaniu niepodległości, ale uznawano, że w idealnym świecie nie będzie problemów wynikających z istnienia religii, narodów, wspólnoty. Zachłysnęliśmy się wtedy polityczno‐gospodarczym indywidualizmem i teraz płacimy za to wielką cenę, bo te wartości oddano prawicy. Więc gdy dzisiaj patrzę na konstytucyjne przepisy o Kościele i religii, to one mnie nie kłują. Choć wtedy je krytykowałem.

Zwróćcie uwagę na bezosobowe formy, jakich używa Osiatyński. „Się rugowało” (samo zapewne), „dawano”, „uznawano”, „oddano”. Dopiero przy „zachłysnęliśmy się” jest osobowe „my”, choć zapewne zakresowo różne od „my” w „teraz płacimy za to wielką cenę”.

Logika tego wywodu jest w ogóle mocno krzywa. Dawano KK koncesje, ale uznawano, że skutki będą pozytywne. Dlaczego? Bo „się zachłysnęliśmy” [indywidualistycznym neokatoliberalizmem bogorynkowym]. Wartości „wspólnotowe” (naród, religia) oddano prawicy. I oto pojawia się WIĘC, wynikanie. Z tego wszystkiego wynika, że choć wtedy Osiatyński krytykował konstytucyjne przepisy o kościele i religii, teraz go nie kłują. Czyli co, wtedy obawiał się, że koncesja idzie za daleko, ale potem nastąpiły 22 lata łamania Konstytucji, więc teraz uważa, że przepisy są OK.

Dla mnie to jest jakiś wyższy stopień załgania.

Lata temu przestałem oglądać telewizyjne programy „informacyjne” czy „publicystyczne”, bo stały się modelowym wręcz wcieleniem rytualnego chaosu – zwłaszcza tzw. dyskusje, których zwyczaje przeszły również na wywiady „jeden na jeden”. W dyskusjach wielu osób – chaos przekrzykujacych się wzajemnie monologów. W wywiadach typu „pytający kontra odpytywany” – poetyka starannie zaplanowanej „spowiedzi” (a przyznaj się! a skruchę okaż!), również z przekrzykiwaniem, przerywaniem itd. Jeśli dobrze pamiętam, ostatnio ogladałem takie telewizje jakieś 4 lata temu.

Ta maniera agresywnego odpytywania i robienia na wizji draki zamiast publicystyki, wówczas domena TVN i mediów PiSowskich (w skrócie mówiąc), dziś jest, niestety, standardem ogólnym. Wśród wielu przyczyn (obszernie przez lata dyskutowanych) na pierwsze miejsce wysunąłbym brak pozytywnego wzorca, z nieśmiertelnym przykładem BBC (nie wiem, na ile to jeszcze przykład aktualny).

Z przykrością zatem poświęciłem kwadrans, żeby obejrzeć Glińskiego odpytywanego przez Lewicką ws. jego (bez dwóch zdań nagannej i głupiej) próby „ręcznego sterowania” repertuarem Teatru Polskiego we Wrocławiu.

glinski

Agresywny styl odpytującej Lewickiej budził, to prawda, lekką cholerę; lekką, bo to jednak de facto standard i nic się na to nie poradzi bez zdecydowanych kroków, które, co więcej, musiałyby zająć długi okres, by odniosły skutek. Nie da się z dnia na dzień odwrócić trendu.

Z drugiej strony – dżuma. Paternalizm. Obrażony (i podszyty patriarchalną wyższością, męską i profesorską) ton faceta, któremu nikt nie ośmieli się przerwać, a już zwłaszcza jakaś redaktoreczka z manipulanckiej telewizji. Nawet jeśli myli program publicystyczny typu „rozmowa” z wygłaszaniem oświadczenia na konferencji prasowej wobec kornie i karnie słuchającego plebsu dziennikarskiego. Nawet jeśli gada w kompletnym oderwaniu od zadanego pytania. Nawet jeśli tokuje jak jakieś nadęte frazesami ptaszydło.

Czy Lewicka (wbrew standardowi de facto) mogła przeprowadzić tę rozmowę inteligentniej? Teoretycznie tak. Musiałaby dać się wygadać profesorskiemu i ministerialnemu głuszcowi, powtórzyć swoje pytanie, spuentować próbę ponowienia odpowiedzi nie na temat. Wbijać szpile w rodzaju: „a zatem pan profesor nie może podać prawnej, podkreślam, prawnej podstawy swojego pisma do urzędu marszałkowskiego”. I tak dalej.

Jednak trzy drobiażdżki stanęłyby na przeszkodzie. Po pierwsze, nie widzę najmniejszych szans, aby wyrobiła się z takim planem w 15 minut. Po drugie, musiałaby nagiąć swoją naturę (tzn. ten rodzaj treningu powszechnie dziś po mediach promowany). Po trzecie, co jest właściwie konsekwencją „po pierwsze”, telewidzowie zasnęliby przed ekranami.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Glińska dżuma jest znacznie gorsza od Lewickiej cholery. Gliński jest funkcjonariuszem państwa, odpowiada przed (mam nadzieję) historią, w planie ogólnym [plan eschatologiczny daruję sobie], a na razie, w planie szczegółowym, odpowiada przed opinią publiczną. I ma psi obowiązek nie stroszyć się na pana i władcę, tylko odpowiadać na pytania.

Żądanie, by to robił z sensem... cóż, z góry wiadomo, że nie można mieć wszystkiego.

PS Pytanie, czy w ogóle w Polsce istnieje jeszcze coś takiego jak opinia publiczna, owszem, jest zasadne. Ale wymagałoby odrębnej dyskusji.


A N E K S
(DOPISANY DZIEŃ PÓŹNIEJ)

niespodziewane wzruszenia

Dostarcza ich „Wyborcza”, publikując kuriozalną poniekąd notkę Agnieszki Kublik Analiza: „Lewicka nie była zbyt konfrontacyjna, prof. Gliński był niezdyscyplinowany”. Czytamy:

Agencja Media Tenor przeanalizowała najgłośniejszy wywiad ostatnich dni: rozmowę Karoliny Lewickiej z prof. Piotrem Glińskim, wicepremierem i ministrem kultury w rządzie PiS. 77 proc. wypowiedzi polityka ocenili jako „niezdyscyplinowane”.

Media Tenor to europejska firma, która analizuje przekazy medialne, działa m.in. w Polsce, Czechach, Niemczech, USA, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Rosji. Analiza nie powstała na żadne zamówienie, firma uznała, że z własnej ciekawości sprawdzi, jak było. Bo ten program wywołał niemałe zamieszanie polityczno‐medialne.

Sprawdziwszy zaś, Media Tenor usłużnie przykicało do Kublik, oferując jej (no, Agorze) wyniki na wyłączność i gratis. Trzeba dodawać, że notka Kublik jest jedynym śladem w internecie po tej wzruszającej akcji poznawczo‐charytatywnej?

[DODANE: Nie jest jedynym, zob. komentarze; jest ślad na fejsbuku, którego nie wyłapuje gugiel, obydwa #niech‐zdechną]

Ale skoro tak się napracowali, nagrodźmy ich przytoczeniem liczb:

Autorzy analizy uznali, że prof. Gliński był „niezmiernie wysoko niezdyscyplinowany” – 77 proc. jego wypowiedzi ocenili jako niezdyscyplinowane (49 z 64 wypowiedzi gościa).

Natomiast poziom konfrontacji Lewickiej „nie był zbyt wysoki” – 27 proc. jej wypowiedzi oceniono jako konfrontacyjne. Autorzy piszą, że dziennikarka „panowała nad emocjami”, choć w 58 przypadkach weszła politykowi w słowo, żeby „naprowadzić w konstruktywnym kierunku jego autoprezentację w formie monologu”.

Dudzie, pacynkom
 

Nie zależy nam [...] na tworach o długim oddechu, na istotach na daleką metę. Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery — bez dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmujemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. 

To jest [...] nasza miłość do materii jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej jedynej, mistycznej konsystencji. [...] kochamy jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastą niezgrabność. Lubimy pod każdym gestem, pod każdym ruchem widzieć jej ociężały wysiłek, jej bezwład, jej słodką niedźwiedziowatość.

[Bruno Schulz, Traktat o manekinach]

a z drugiej strony

W wybitym na wszelkie czołówki interwencyjnym wywiadzie z Zollem:

Dzisiaj została zniszczona skuteczna ochrona praw człowieka i obywatela przed władzą publiczną. Czyli przed władzą ustawodawczą i przed władzą wykonawczą. Trybunał Konstytucyjny był tym zabezpieczeniem praw człowieka. Uchylał ustawy, które naruszały nasze prawa i nasze wolności. Można było skarżyć decyzje w skardze konstytucyjnej, jeżeli były oparte na niekonstytucyjnym prawie.

Jestem tym bardzo poruszony i zgnębiony. Skończyło się dwudziestopięciolecie Polski demokratycznej. Powinno się dzisiaj uświadomić Polakom, w pierwszej kolejności obywatelom popierającym PiS, że ich wolności i prawa zostały oddane w ręce pana Kaczyńskiego, którego nikt nie kontroluje i który przed nikim nie odpowiada. Za chwilę będziemy żyli w systemie totalitarnym. Władza wykonawcza jest w rękach jednej partii, władza ustawodawcza jest w rękach jednej partii. Obie te władze polują na władzę sądowniczą. I jeszcze ta jedna partia ma specsłużby i chce całkowicie przejąć media publiczne. Nie będzie żadnej kontroli.

– biada, załamuje ręce, rwie włosy, jest zgnębiony, starannie przemilcza własną rolę w daniu wzoru wszystkim kolejnym składom Trybunału Konstytucyjnego jak być pałubą episkopatu, budzi niechęć, budzi jeszcze większą niechęć, budzi wręcz obrzydzenie ex‐prezes TK [*].


PRZYPISY
[*] llosizm

Jest kilka blogonot, których się nie wstydzę. Jedną z nich jest nota sprzed równo 6 lat opracowywanie przeszłości. Stoi tam:

[...] sformułowało mi się jeszcze i takie uogólnienie. Że realne społeczeństwa nie obywają się bez mitosfery (a właściwie: wielu nakładających się i krzyżujących mitosfer). Że realne społeczeństwa uprawiają rozmaite i ulokowane na wielu poziomach rytuały, których zadaniem jest podtrzymywanie więzi społecznej. I które są „proceduralnym” ujęciem zbiorowej świadomości (i nieświadomości! obszarów wyparcia!). Każda „pedagogika społeczna” (od edukacji po manipulacje polityczne) odwołuje się do psychodramy (rozumianej jako narzędzie sterowanej empatii), bo to przez nią może sięgnąć do warstw realnie motywujących ludzi: do warstw mitosfery. Z dominującymi mitami „dostatku”, „szczęścia” itp. włącznie.

[...] Na szczęście powyższe kategorie nie są wystarczającym strychulcem. Bo działa siła rozdrabniająca mitosferę, wprowadzająca różnorodność tam, gdzie zinstytucjonalizowane „mitocentra” (np. religie) dążą do jednorodności. Mianowicie kultura, w tym szerokim znaczeniu, jak również i w wąskim: historii i przekazu rodzinnego, doświadczeń grupowych i indywidualnych.

Ale to opis deczko jednostronny. Bo obok „pedagogiki społecznej” jest też społeczne ogłupianie, którego psychodramy to narzędzia sterowanej agresji. Mitocentra przemieszczają pola działań (bo, to jasne, traktują je instrumentalnie) tam, gdzie psychodramy okażą się skuteczniejsze. Gdzie dominującym mitem jest „bezpieczeństwo” i „sprawiedliwośc” (co przeważnie daje się czytać jako „ksenofobia” i „odwet”). I oto zamiast żydowskiego wroga powołuje się złowieszczy homoseksualny dżęder niszczący rodzinę i wiarę, gdy zaś okoliczności podsuną lepszą okazję, pojawia się brudny islamista, który zgwałci nasze kobiety, zarazi zarazą i podłoży bombę.

Nie chcę jednak powtarzać oczywistości. Zamiast tego zróbmy wycieczkę po mitosferze szczepionej przez przekaz rodzinny i doświadczenie indywidualne. Na ciekawym (moim zdaniem) przykładzie.

Wśród kandydatur do przyszłego rządu jedna nie budzi emocji. Nie znam nikogo wiarygodnego, kto miałby jakieś zasadnicze zarzuty do pracy pani

Anny Streżyńskiej

Jeśli ktoś nie wie, kim ona jest, polecam krótką biografię uzupełnioną przez ostatnie głosy w prasie (guglnijcie sobie); najbardziej jest znana z pracy w UOKiK i UKE.

Anna-Strezynska

Samą siebie określa jako prawicową konserwatystkę, w zgodzie z credo Radziwiłła (pokolenie, proszpaństwa, 15):

Konserwatysta jest wrogiem radykalizmu, zarówno prawicowego jak i lewicowego… jest patriotą, a nie jest nacjonalistą… jest zwolennikiem autorytetu i poszanowania władzy, ale jest wrogiem despotyzmu… ceni wolność, ale nienawidzi anarchii… pragnie postępu, nie znosi eksperymentowania… jest religijny, ale unika fanatyzmu… jest przywiązany do pokoju, ale nie jest pacyfistą… rozumie doniosłość zagadnień gospodarczych, ale nie wpada w materializm,… nie wierzy by istniała jedna recepta na wszystko… nie myśli kategoriami klasowymi, dzielnicowymi, partyjnymi, ale rozumie, że jego los związany jest najściślej z losami całości. Stąd szczególnie wrażliwy jest na kwestie obrony państwa i polityki zagranicznej.

Z innym Radziwiłłem, Maciejem, jest we władzach fundacji Ośrodek Analiz Strategicznych, a z jego bratem, Konstantym (obaj oczywiście, proszpaństwa, pokolenie 17), będzie zapewne w nowym rządzie.

Gdy zaczęła pracę zawodową na poważnych stanowiskach, opiekę nad dwiema nastoletnimi córkami przejął maż (jak to się mówi, „został w domu”), dziś radny w gminie Brwinów. Streżyńska ubolewa, że miała mało czasu dla Julii i Emilii, ale interesowała się życiem szkoły społecznej, do której chodziły, podobało jej się poważne ujęcie „wszystkich stanów szkolnych” (tj. uczniów, nauczycieli, rodziców) i szkolne prawo stanowione [brzmi jak Bednarska, nieprawdaż]. Córki wyszły na ludzi, starsza studiuje bodaj w Londynie. Samą Streżyńską zaś, demona pracy, musiano upominać, aby nie przychodziła do roboty w bojówkach, bo to nie licowało z powagą piastowanego stanowiska.

Nie ulega dla mnie kwestii, a przeryłem się przez całe połacie internetu ze szczególnym uwzględnieniem fejsbuka, że gdy idzie o hm, poglądy praktyczne, jest Streżyńska absolutnie pośrodku

cywilizacyjnego mejnstrimu

Stosunek do nauki i technologii jest szeroko udokumentowany; można tylko powiedzieć: więcej takich urzędników państwowych!

A poza tym: nastawia nalewki z czarnej porzeczki. Ogląda pełnię księżyca przez 10x lornetkę. Ma sad i quasi‐ul zrobiony z łodyg trzciny. Biegnie do księgarni po najnowszą ksiażkę popularyzatora nauki, Tomasza Rożka. Popiera transplantologię. Przejmuje się chorymi na raka, śledzi doniesienia o nowych terapiach. Jest przeciwna jakiejkolwiek dyskryminacji (w tym: ze względu na orientację seksualną), przejęło ją samobójstwo Dominika. Cieszy ją (chyba) duński zakaz uboju rytualnego, „nie je kur, bo je lubi”. Jest przeciwko budowie delfinarium. Czytuje „Wyborczą”, cytuje nawet „Krytykę Polityczną” (rozmowa z autorem ponurej książki historycznej Żołnierze; też polecam). Interesują ją poglądy Bodnara i Łętowskiej.

Wścieka się na służbę zdrowia (kolejki w przychodniach, kolejki w szpitalach; tamże poziom obsługi „klienta”). Wścieka się na spóźniające się pociągi, niedziałające systemy rezerwacji biletów, taksówkarzy w Poznaniu, którym chyba coś systemowo dolega. Lubi, gdy miasto Gdańsk „bardzo skrupulatnie dokumentuje i udostępnia swoje wydatki” (wzór, wg niej, dla całej administracji, przede wszystkim centralnej); nie lubi, że Gdynia i Sopot – już nie.

I tak dalej, i tak dalej; kto chce więcej, niech sam zanurkuje w sieć.

Wreszcie dowód ostateczny^:

30.10.2015 Po prostu uwielbiam kawałki Łukasza Najdera [i cytuje ten kawałek, jak żona wraca z Biedronki z trzema książkami i mówi: „Stałam się tobą. Przerażające.”]

Jej przygody w „czystej” polityce są dość pokrętne. Znajdziemy ją obok Wiplera, znajdziemy niedaleko Gowina; z tym ostatnim nadal zdarza się jej toczyć „poważną rozmowy o naturze dobra i zła” [oraz, protestując przeciwko niechętnemu komentarzowi, ale chyba z prawej: „sama dobieram sobie rozmówców”]. Nosi ją; z boku wygląda to trochę tak, jakby, biedna, „nie miała na kogo głosować” (więc spróbuje sama – coś, gdzieś). (My, z lewej, wiemy coś o tym, por. geneza partii Razem.)

Ale tak naprawdę woli działania praktyczne; myślę, że już ostrzy zęby na ministerstwo cyfryzacji; będziemy się przyglądać.

I to jest jedna strona Anny Streżyńskiej. Ale jest i druga, Streżyńska jako

rzeczniczka wyklętych

jako „córka mitosfery”. Parę cytatów (z fejsbuka):

12.10.2014 Powinnam ruszyć śladami pradziadka. Wiem tylko że jego grób jest gdzieś koło Nowosybirska, zabrali go sowieci w ostatnich miesiącach wojny ze Lwowa. Jednak za mało mam danych, moze tamtejsze archiwa.

31.08.2014 Dziadkowie mojego męża mieli 2 corki i 2 synów, panienki były nastoletnie podczas II wojny. Dziadek Michał zbudował pod domem betonowy schron, w którym miał żywność a przede wszystkim schronienie dla dziewcząt przed Rosjanami, którzy co jakis czas razem z frontem przechodzili przez Lwów. Z żywności miał mąkę, kaszę i co jakis czas odnawiał zapasy pieczywa. Chyba też jakieś puszki. Wodę. Bywały takie okresy ze nie tylko ich rodzina ale okoliczni sąsiedzi i biedni Żydzi z miasta żywili sie tymi zapasami. Dziadek Michał nikomu nie odmawiał, ale do wojny szykował się wiele lat przed wojną, gdyż na I wojnie stracił obie nogi i wiedział, co to znaczy wojna, i że się w nią do konca nie wierzy.

8.08.2015 Piękny symbol Lwowa, miasta urodzenia mojego Taty. I mojego męża. My ze Lwowa trzymamy się razem.

19.07.2015 Spotkałam się z dawno nie widzianą rodziną męża, spędziliśmy fantastyczny sobotni wieczór w klimatach lwowskich.

31.10.2015 Myślimy o tych, którzy odeszli, a których chcielibyśmy spytać jak dawniej: „co byś mi doradził?” [w komentarzu:] Ja również Tatę miałam na myśli. Już 4 lata. [od śmierci ojca]

„My ze Lwowa”, pisze urodzona w 1967 roku w PRL‑u. Bez tej, jak to ująłem na początku blogonoty, „historii i przekazu rodzinnego” nie byłoby łatwo zrozumieć, czemu wpisy na fejsie z porządku „cywilizacyjny mejnstrim” są regularnie przeplatane historycznymi (i nostalgicznymi).

Przypomina Piłsudskiego (pomniki, rocznice itd.), „cud nad Wislą”, „niezłomnych” obrońców Lwowa, powstanie warszawskie. Odnotowuje skrzętnie rocznice śmierci Popiełuszki, ale i sierpniowe rocznice „Solidarności” przypomina cytatem z Popiełuszki. Wkleja tubki z piosenek Kaczmarskiego / Gintrowskiego / Łapińskiego. Ale też tubkę z „Pannami wyklętymi” (sami sobie znajdźcie).

I angażuje się w przywracanie pamięci „żołnierzy wyklętych”, a szczególnie chętnie – kobiet. Bez dwóch zdań, imponują jej kobiety silne, „piękne i zadziorne postacie”.

17.09.2015 [przypomina rocznicę wierszem Herberta]

19.09.2015 Podobno 27.09.2015 o godzinie 10 na Pl. Pilsudskiego rozpoczną się uroczystości pogrzebowe 37 z 40 ekshumowanych i zidentyfikowanych Żołnierzy Wyklętych. Następnie będą kontynuowane o 12 na Łączce.

Najdziwniejsza jest cisza wokół tej uroczystości. Zarówno w prasie, jak w mediach elektronicznych. Dwa wydarzenia na fb. Informacja na stronie PAD o tym, że uroczystość odbędzie się mimo jego nieobecności. Ale żadnej oficjalnej zapowiedzi.

27.09.2015 [zatem sama publikuje własne zdjęcia z pogrzebu Żołnierzy Niezłomnych]

19.09.2015 Pierwszy dzień kursu strzelania – Glock 9 mm parabellum. Satysfakcja z poprawy umiejętności w miarę upływu czasu. Mała korekta na wzrok i kąt patrzenia i poza dwoma strzałami wszystko w sylwetkę a ostatnie jeden w drugi. Bo chciałabym w razie czego nie uciekać tylko bronić.

Zgłosiła się też (mailowo) do swojej regionalnej Obrony Cywilnej; chce się przyłączyć, nie po raz pierwszy zresztą, już raz próbowała, by dać przykład swoim pracownikom w którymś z Urzędów. Obiecała opublikować mail z odpowiedzią; na razie nie widzę.

Taka myśl nie wymaga komentarza:

1.09.2015 Gdy pomyślę, co myśleli ludzie w pierwszy dzień wojny, patrząc na swoje dzieci...

Ale wkleja też link do ponurego portaliku kresy.pl, na którym poniższy komentarz naprawdę nie należy do rzadkości:

kresy-pl

Kiedy dzisiaj czytam, w dzień

11 listopada

o łysych pałkarzach pod sztandarami ze swastyką czy innym krzyżem aryjskim, wznoszących okrzyki „Polska wolna od islamu”, „Precz z Unią Europejską”, „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”, o całej tej psychodramie, która na naszych oczach przestaje być teatrem, staje się rzeczywistością społeczną, to zastanawiam się, czy rzeczywiście takiej prawicy, jak Anna Streżyńska, jest z tym po drodze.

Mitosfera żniwo zbiera.

george-grosz-1

george-grosz-2

george-grosz-3

George Grosz (1893–1959)

newer entries »