opracowywanie przeszłości

W dyskusji sprzed paru dni, w nieodpowiedzianym‐na komentarzu szekina pisała:

Wertując internet w poszukiwaniu śladów książek opisujących mechanizmy pamiętania o wojnie i kształtujące formy opowiadania o niej trafiłam na kilka niemieckich i angielskich pozycji odnoszących się do tego, w jaki sposób na poziomie grupowym rozgrywa się niedokończona żałoba związana z wojną i jak obecne procesy odzwierciedlają zablokowane opracowywanie przeszłości. I zatkało mnie. Pomyślałam: „Ludzie o tym piszą w innych krajach!!!” Jasne, że nie będąc historykiem mogę nie znać rozmaitych opracowań, ale jednak pozostaje mi wrażenie, że w Polsce więcej jest ustalania wersji historycznej prawidłowej w danym czasie i panuje jakieś zerwanie ciągłości, czy odbywające się z łatwością przełączanie się, któremu niestety nie towarzyszy refleksja: „Co to o nas mówi?”, czy proste: „Dlaczego?”
[podkr. moje – n.]

Komentarz pozostał nieodpowiedziany‐na, bo (przynajmniej gdy idzie o mnie) nie mam indywidualnie otwartej procedury „opracowywania przeszłości”, tzn. tej w jakimś sensie zbiorowej, co dla mnie oznacza natychmiast – społecznej i kulturowej. Przykład bloga szekiny (na który wielokrotnie zaglądałem, ale wycofywałem się w milczeniu) pokazuje, że otwieranie kosztuje. Trzeba mieć taki hamulec bezpieczeństwa jak w windach, by nie zjechać w czeluść, chyba że ktoś „opracowuje przeszłość” wyłącznie na poziomie intelektualnym.

Nie bardzo wierzę, aby było to możliwe (w sensie: autentycznie), bo jakoś by to prowadziło do nieempatycznych wersji narracji o przeszłości i o wykorzystywaniu przeszłości – współczesnym. Co z kolei mija się z istotnym sensem terminu opracowywać – polegającym na uładzaniu, wewnętrznym godzeniu tego, co było, z tym, co jest. A że „to, co było” pełne jest śmierciutraty, zadanie opracowywania nie ma trybu dokonanego. Krótko mówiąc, „opracowywanie przeszłości” nie jest tożsame z „historią”; opracowywanie przeszłości dotyczy rozległego „dziś”.

Ta moja nieotwarta procedura nie jest jednak szczelnie zamknięta, całkiem niepodjęta. Jak wielu tak i mnie włącza się selektywnie i – przede wszystkim – reaktywnie. Reaktywnie na jakąś koślawość czy fałsz naszego wspólnego „dziś”.

odpowiedzialność zbiorowa

Tak było z np. Janem Tomaszem Grossem. Prowadziłem internetową dyskusję o opozycji „wina zbiorowa” vs. „współczesna narracja o historii”. Oczywiście, pojawiła się kategoria „odpowiedzialności zbiorowej”. Byłem zdania, że „winy zbiorowej” nie ma (co oznacza: nie poczuwam się do innych win poza własnymi). Ale odpowiedzialność istnieje: i zbiorowa, i indywidualna (jako cegiełka zbiorowej) za to, co dziś dzieje się w narracji dotyczącej przeszłości (co oznacza: czuję się [współ]odpowiedzialny za kształt współczesnego uprawiania narracji historycznych i wokołohistorycznych). Oczywiście, im „bliżej mnie”, tym bardziej. Więcej mnie np. obchodzi polska debata o Holocauście niż kanadyjska o native americans, zwłaszcza że na tę drugą nie mam żadnego wpływu. Co nie znaczy, oczywiście, że inne niż polskie sprawy mnie nie interesują. Inaczej jednak przedstawia się rozkład odpowiedzialności.

psychodrama

W tejże dyskusji z kwietnia 2008 sformułowało mi się jeszcze i takie uogólnienie. Że realne społeczeństwa nie obywają się bez mitosfery (a właściwie: wielu nakładających się i krzyżujących mitosfer). Że realne społeczeństwa uprawiają rozmaite i ulokowane na wielu poziomach rytuały, których zadaniem jest podtrzymywaniem więzi społecznej. I które są „proceduralnym” ujęciem zbiorowej świadomości (i nieświadomości! obszarów wyparcia!). Każda „pedagogika społeczna” (od edukacji po manipulacje polityczne) odwołuje się do psychodramy (rozumianej jako narzędzie sterowanej empatii), bo to przez nią może sięgnąć do warstw realnie motywujących ludzi: do warstw mitosfery. Z dominującymi mitami „dostatku”, „szczęścia” itp. włącznie.

kultura szersza i węższa

Całkiem to mądre, nespa ;). Na szczęście powyższe kategorie nie są wystarczającym strychulcem. Bo działa siła rozdrabniająca mitosferę, wprowadzająca różnorodność tam, gdzie zinstytucjonalizowane „mitocentra” (np. religie) dążą do jednorodności. Mianowicie kultura, w tym szerokim znaczeniu, jak również i w wąskim: historii i przekazu rodzinnego, doświadczeń grupowych i indywidualnych.

Ale to nie koniec charakterystyki pola, na którym odbywa się „opracowywanie przeszłości”. Bo jest jeszcze

trauma

czyli jednostkowe doświadczenie utraty. I nie musi być to żal po utracie czegoś, co się indywidualnie miało (typu: „ech, młodość minęła” itd.). Może to być – i bywa! – trauma dotycząca bezpowrotnie utraconej możliwości, nie poddająca się żadnej racjonalizacji.

To właśnie typ doświadczenia wewnętrznego, który towarzyszy mi, gdy myślę o możliwych postaciach Polski, w której sztetl miałby szansę na jakiś rodzaj ewolucji. Albo gdy czytam Dworzec Gdański Daski. Albo gdy sięgnę wstecz jeszcze bardziej i wyobrażam sobie historię alternatywną, w której kontrreformacja nie odniosła tak spektakularnego zwycięstwa.

Że jednak moja winda ma nieznanej mi wytrzymałości hamulce bezpieczeństwa, kończę na tym, życząc przy okazji miłych 11‐go i 13‐go (piątek) listopada.

  1. telemach’s avatar

    dziwne. to co (z)identyfikowałeś jako traumę – ja pojmowałem jako źródło (bezsilnej?) wściekłości. Gniewu zmieszanego z żalem – ale gniew przeważa. Nie jest to może szczególnie konstruktywne, permanentna niezgoda nie może być, ale z drugiej strony czasem napędza. I nakazuje obracać pamięć w celu niezbędnych korekt kolektywnych złudzeń. Bo mitosfera nie jest fenomenem natury, ona jest (jak sądzę) wypadkową subwersji cwaniaczków, zgody na dominację myślenia życzeniowego w samopostrzeganiu i jakże powszechnego zaniechania. Trzeba obracać.

    Trudny temat poruszyłeś. Dla mnie ważny.

  2. nameste’s avatar

    telemach:

    dziwne

    Moja czterostopniowa panoramka zjawiska skonstruowana jest na zasadzie zoom‐in, coraz bliżej osoby i jej osobistych emocji. Terminu trauma użyłem z wahaniem. Bo jest mocny.

    Owszem, „trauma opracowywania przeszłości” ma komponenty nostalgiczne, fantazmatyczne, te pozostające na poziomie „gry wyobraźni”. Ale się do nich nie redukuje. W moim doświadczeniu, którego przykłady podałem, jest też nieusuwalny element bezpośredniego osobistego i emocjonalnego zaangażowania. No i myślę, że wobec nieodwołalnej straty nie ma innej postawy niż permanentna niezgoda; tak, to jątrzy, jest jątrzeniem.

    Stąd, po namyśle, zdecydowałem się na słowo „trauma”. Zawierające również te silne emocje, jakie wymieniasz (wściekłość, gniew, bezsilność, żal).

    Co do uwagi o mitosferze, myślę, że jest obojętne, czy to fenomen naturalny (nie), czy kulturowy (tak), czy wreszcie mieszany (także: bo wydaje się, że mechanizm jest uniwersalny i konieczny, choć obiekty przygodne). Mnie na plan pierwszy wysuwa się psychodrama, bo w tych kategoriach klarowniej wyrażają się role, odgrywane przez subwersywnych cwaniaczków (ale przecież nie tylko przez nich) – np. reżyserskie. Znaczy, psychodramy odgrywane (uruchamiane, podsycane) nad mitosferą mają swoich aktorów; nie są bezludne.

    PS A temat poruszyła szekina.

  3. szekina’s avatar

    Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Poszukiwanie osobistego odniesienia do historii zaczęło się dla nagle rok temu i wciąż trwa, z rozmaitym nasileniem, otwierając przestrzeń w którym myślenie łączy się z emocjami i zamykając ją. Pewnie dlatego ten blog nadal istnieje, dając na to zewnętrzną przestrzeń, choć niejednokrotnie zastawnawiałam się, czy mam na nim coś jeszcze do napisania (co pewnie jest jakąś żelazną kurtyną działającą i w moim umyśle). Ważne dla mnie jest to co napisałeś o milczących odwiedzinach, pewnie często zapominam o tym, że łączenie emocji z pisaniem o historii najpewniej może wywołać milczenie i czasem zastanawiam się po co to właściwie robię, w przestrzeni w której było tak niewiele oddzewu (dziękuję tu Tobie, Telemachu za odwiedziny). I tak, myślę, że mam taki hamulec w zjeżdżaniu w takie czeluście, jak to nazwałeś, nie myślałam o tym w ten sposób, ale rzeczywiście, mogę wchodzić w te tereny i wychodzić z nich, choć to kosztuje, ale jednocześnie coś przynosi. Jak w baśniach – coś się zostawia, coś się ze sobą zabiera.

    Wydaje mi się, że częścią niedomkniętej żałoby (choć wolę tu angielskie „inability to mourn”) jest poczucie, że jest nie do ogranięcia, i pewnie w wypadku traumy kulturowej tak jest, choć jednak pozostają fragmenty, które można ogarnąć, lub być może ważna jest sama świadomość, że jest się w takiej właśnie sytuacji. Świadomość taka nie jest możliwa, gdy dominuje jedna wersja historyczna, lub jedna wymienna na inne. Pamiętam, że dużym odkryciem była dla mnie interpretacja Przemysława Czaplińskiego dotycząca zamieszania wokół Jana Grossa, gdzie pisał, że rozumie to co się podziało, jako rozproszenie dyskusji. Nie patrzyłam na to w ten sposób, raczej wstydziłam się (jako, że wstyd jest jedną z reakcji ściśle z polską tożsamością związanych) rozmaitych rzeczy, które się działy. A tu ktoś pisze, że bardzo dobrze, dyskusja uległa rozproszeniu, konflikt i brak spójnej wersji, utrata porozumienia jest lepsza od porozumienia osiągniętego.

    Taką potrzebę jednolitej narracji i przymus powtarzania psychodramatycznych scen rozumiem po swojemu jako polską trudnośc w zmierzeniu się ze sprzecznymi emocjami i informacjami o sobie samych, wypływającą z kruchej tożsamości, być może historycznie rozkruszonej czy osłabionej. Stąd pewnie, jak piszesz tak silna potrzeba mitosfery, u nas zestawu sztywnych i względnie stałych mitów, które jednak przez swoją sztywność nie pozwalają na wniesienie do kulturowej zbiorowej świadomości tego z w warstwie nieświadomej – chociażby właśnie odpowiedzi na traumę kulturową. Podobnie w warstwie indywidualnej – w końcu prawie każdego z nas w ten czy inny sposób przez własne doświadczenia czy nasze rodziny dotknęła wojna i to co przyszło później.

    Ogromnym odkryciem jeżeli chodzi o ten temat była dla mnie książka Petera Homansa „Symbolic loss: the ambiguity of mourning and memory at century’s end” (fragmenty dostępne na Google Books), we wprowadzeniu do której analizuje rozmaite społeczne reakcje na niedokończoną żałobę – niektóre dobrze mi znane z polskiej polityki. I pomyślałam sobie – „No a jeżeli tak właśnie jest? Jeżeli różne rzeczy, które obserwuję z poczuciem, że zupełnie ich nie rozumiem mają między innymi takie wytłumaczenie?”

    Rozpisałam się :) temat ważny dla mnie też.

  4. telemach’s avatar

    Szekino:

    Jeśli wolisz po angielsku to poszukaj:

    „Inability to Mourn: Principles of Collective Behavior: Principles of Collective Behaviour”

    Około roku 1967 Alexander i Margarette Mitscherlich wywołali tą książką 20‐letnią dyskusję. Swoje studia przeprowadzili na ciele zachodnioniemieckiego społeczeństwa (epoka późnego Adenauera) spychającego skutecznie do podświadomości trupa w szafie do coraz głębszych pokładów podćwiadomości. I skutkom tego (kolektywnego) procesu dla zdrowia psychicznego jednostki.

    Mitscherlichowie zrobili to jako pierwsi i po niemiecku (tytuł oryginalny: „Die Unfähigkeit zu trauern. Grundlagen kollektiven Verhaltens”.

    To bardzo istotna pozycja. A parallele z tym co u nas są istotnie zaskakujące.

  5. szekina’s avatar

    Telemachu,
    Tak wiem, bardzo chciałam ją przeczytać parę miesięcy temu, szukałam interentowej wersji w google i w bibliotece, do której jestem zapisana, ale niestety nie ma, znalazłam tylko odwołania, więc na razie wrzuciłam sobie w listę książek do zamówienia i tak czeka. Dobrze, że mi przypomniałeś, może szybciej kupię.

  6. andsol’s avatar

    @szekina: natura użytej technologii wymusza czasami milczenie. Nie tak często ma się gotową (czyli: zwerbalizowaną) refleksję na gigantyczne tematy, a uwagi niedopracowane byłyby paplaniem, w tym kontekście niewybaczalnym. Przypuszczalnie jestem jeszcze jednym z wielu, którzy do Ciebie witają i z ciężkim westchnieniem odchodzą bez słowa. Aha, to jeden z nielicznych blogów ujawniających podkład „psychologia i pobliskie”, który pokazuje po co rzecz istnieje i że jest potrzebna.

    @nameste: wśród Twoich ważnych słów są empatia oraz utrata. Przy podobnych rozmowach zawsze odnoszę wrażenie, że w cieniu stoi inne, trudne, być może beznadziejnie skomplikowane: sprawiedliwość. Z przyzwyczajeń wnoszonych przez naukę ciągi „przyczyna – skutek” chcemy powiązać ze słowami „sens, zrozumienie”... Chyba nie tyle dla oswojenia zjawisk co dla obrony całego kompleksu pojęć (uczciwość, dobro, i takie tam inne, z filozofii i z codzienności), który globalnie wali się gdy brak tego zrozumienia. Sprawiedliwość by była taką łyżką przenoszącą substancje z jednej szali na drugą. Jeśli jej nie ma, można na nią czekać. Ale jeśli zaczynam wątpić w samo jej istnienie... Może to dlatego te mściwe religijne rojenia, bo skoro jest pamięć, a nie ma tu sprawiedliwości, to niech nadnaturalne zjawiska ją przyniosą.

    Nie wierzę w nią, bo ludzkość jej nigdy nie wymyśliła. Nikt nie powiedział jak oddać życie ofierze. Mówi się tylko jak je odebrać winnemu. Sprawiedliwość zniszczeń.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *