Chciałem powiedzieć, że dyskusje trwające ostatnio na sąsiadujących z moim blogach (ale i na społecznościówkach) popadają w rytualny chaos, jednak najprawdopodobniej nie zostałbym właściwie zrozumiany. Więc najpierw trochę wstępu [*].
trochę wstępu
Kluczowa, jak widać, jest kategoria „przekładalności perspektyw”, oznaczająca domniemanie, że ludzka wiedza praktyczna, wynikająca z socjalizacji jednostki i jej doświadczeń życiowych, warunkująca sposób widzenia świata, relacji międzyludzkich i społecznych, zasadniczo jest (lub może być) dzielona między jednostkami. Że, na przykład, ktoś, kto trawi życie na wskaźnikach makroekonomicznych i szuflowaniu środków między jedną przegródką budżetu państwa a drugą, jest w stanie pojąć związek tych ruchów z taką a nie inną sytuacją życiową innego kogoś, z rzadka posługującego się terminem budżet, a i to tylko wobec ponurej sytuacji comiesięcznego drastycznego niedoboru.
Orientacja A umożliwia kompromis, porozumienie; prowadzi do (realnego lub pozornego) zażegnania konfliktu. Orientacja B prowadzi do ujawnienia rozmiarów konfliktu (oto jeszcze inny przykład nieprzekładalności perspektyw: „niech jedzą ciastka”), może prowadzić do przełomu, ale też i do klinczu.
Cztery są (potęgi dwójki nastrajają ufnie, w sprawie kompletności) podstawowe mechanizmy dyskursu publicznego:
- porozumienie – to produktywna ścieżka orientacji A; strony zawierają jakiś rodzaj ugody roboczej, co umożliwi im podjęcie praktycznych działań, oznaczonych tu jako projekt;
- ceremonia – odnosi się do sytuacji, w której z dyskursu wykluczane są głosy ujawniające czy podkreślające różnice stanowisk, dzięki takiej kontroli dyskurs ogranicza się do ceremonialnego performowania ładu i zgody; klasycznym przykładem mogą być cenzurowane media państw totalitarnych czy totalizujących, ale i w demokracjach ceremonialne fasady skrywają (próbują skrywać) głębokie konflikty;
- dramat społeczny – to w dyskursie spektakl w czterech aktach: wyartykułowanie konfliktu, jego eskalacja, opanowywanie (twórcze opracowanie napięć; propozycje rozwiązania, inicjatywy) i zakończenie, które może polegać albo na jakimś rodzaju porozumienia roboczego, albo też na stabilizacji poprzedniego stanu rzeczy, na innym – jednak – poziomie społecznej samowiedzy; spójrzcie na przykład na dramat społeczny pt. „równouprawnienie a kobiety w polityce”, kwoty jako porozumienie robocze, nie przesuwające bardzo granic status quo ante, ale wyraźnie przesuwające granice świadomości społecznej – czy realna, czy świadomościowa, zachodzi jakaś przemiana;
- rytualny chaos – to dyskurs poniekąd zdegenerowany, w którym ostentacyjnie łamie się i lekceważy orientację na przekładalność perspektyw, w rezultacie niechęci do kompromisu dyskurs rozpada się na rytualnie skonwencjonalizowane monologi, zostaje praktycznie zablokowany, i zamiast możliwości produktywnego przepracowania konfliktu mamy stan chaosu komunikacyjnego przy pozorach stabilności sytuacji (tak w Polsce wygląda św. konflikt PO – PiS, tak wygląda dyskurs aborcyjny); przedłużający się stan rytualnego chaosu, gdy nie jest niwelowany innymi mechanizmami, prowadzi do anomii, która owocuje frustracją, wkurwieniem, emigracją i innymi ponurymi zjawiskami, z samobójstwami włącznie.
Duży napis „inscenizacje / komentarze” przypomina o materii dyskursu publicznego, o tym, że żyjemy w społeczeństwie spektaklu. Płynie stąd praktyczny wniosek taki, żeby nie zajmować się jednocześnie funkcjonalną rolą / skutkami wypowiedzi w dyskursie oraz intencjami jego aktorów. (Intencje w ogóle należą do porządku narracji sentymentalnej.)
trochę zakończenia
Chciałem właściwie powiedzieć tylko jedno zdanie, ale że już je powiedziałem na samym początku blogonoty, to zmierzam do zakończenia.
Główną siłą w Polsce, która notorycznie olewa zasadę przekładalności perspektyw, jest katolicyzm (zinstytucjonalizowany i upolityczniony). Świeżą ilustrację znajdziemy w notce Telemacha o dwójjęzyku wokołoaborcyjnym, w której analizuje się podstawowy element dyskursu publicznego: język. Jednak stałych czytelników niniejszego bloga nie trzeba przekonywać: dostawy przykładów trwają 24/7/365.
Ale ostatnio zajmował nas inny temat: „terrorysta Andrzej Ż.”. Bez żadnego wprowadzenia (szczegóły znajdziecie w zalinkowanych niżej notkach) wskoczmy w środek rzeczy.
Oto premier odwiedza w szpitalu odratowanego przed całkowitym samospaleniem Ż., a nawet składa jakąś obietnicę „ponownego zbadania spraw(y)”. Mniejsza o detale. Dlaczego Tusk to robi? Żeby w gorącym przedwyborczym okresie ujawnić się jako Harun ar Raszid („tak, krążę między wami i obserwuję wasze sprawy; dziś zdejmuję kaptur, ujrzyjcie moją empatię”; por. 1001 nocy).
W GW Sroczyński reaguje notką, w której przedstawia Andrzeja Ż. jako terrorystę, zagrażającego „umowie społecznej”.
W rzeczywistości GW (nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni) tym głosem Sroczyńskiego broni pewnej fasady: państwo prawa, procedury odwoławcze itd.; zasadniczo jest OK. Rozpoznajemy taki głos w dyskursie jako ceremonialny, zwłaszcza że dziennikarz przesadza w perswazyjnej retoryce (przemoc symboliczna), sugerując po pierwsze, że idea państwa prawa jest również w każdym swoim (często ponurym) praktycznym aspekcie popierana przez ogół obywateli, że to zatem „umowa społeczna”, i że, po drugie, Ż. jest winien aktu „terroryzmu” (obnażającego, przecież widzimy, pozorność tego równania).
Ową „umowę społeczną” zaatakował od strony (powiedzmy) teoretycznej Czescjacek, w piekielnie ironicznej i świetnej notce o podpalaniu demokracji, a znowuż Eli Wurman – od strony (powiedzmy) empatycznej, wskazując na pozorność fasady państwa prawa, w równie świetnej notce o opóźnionym zapłonie. Przemoc (symboliczna) dziennikarza GW została odparta.
W dwu innych notach zajęto się samym medium (które jest przekazem, wiadomo, nespa), czyli GW. Notka Fronesisa jest jakby rozwiniętą ilustracją do narzędzi opisu, które przytoczyłem wyżej, z naciskiem na powody, dla których GW tak skwapliwie staje po stronie ceremonii.
Natomiast debiutancka notka Sergia najciekawsza jest we fragmencie roztrząsającym, czemu dziennikarzom (nie tylko zresztą Wyborczej, to już mój dopisek) bardziej opłaca się (re)produkcja rytualnego chaosu. Rzeczywiście, bezczelność pracowników mediów (jak bardzo to powszechne?) bywa już dziś tak wielka, że nawet nie udają jakiegokolwiek przejęcia, hm, etosem profesji; twierdzą w żywe oczy, że skoro się (ich smutna działalność) opłaca, to nie tylko są bez żadnej winy, ale wręcz godni podziwu.
[*] aparat pojęciowy i diagram za: M. Czyżewski, S. Kowalski, A. Piotrowski, Rytualny chaos. Studium dyskursu publicznego; google it
-
Państwo prawa jest fasadą. Dlatego należy je zastąpić Absolutem, w którym zmusimy wszystkich do wolności. Zwłaszcza dziennikarzy, którzy są zniewoleni przez pogoń za wypłatą z agory. 100% racji, panie redaktorze.
-
tak myślałem, że wykluczysz mnie z dyskursu. twoje prawo
-
Bardzo ciekawe analiza +diagram, które przemyślę, kiedy tylko przestanie mnie boleć głowa (nie związane z tematem).
-
Wykluczyć intencji całkiem się nie da, chcesz mieć projekt wybierasz współpracę i porozumienie, chcesz rozpierduchy – wręcz przeciwnie. Np. pozornie żywiołowe dyskusje na blogach popadają w rytualny chaos, bo taki jest od początku cel wytrawnych dyskutantów. I nie ma dramatu, chyba że zabłąka się jakaś niewinna owieczka z innej bajki.
Diagram dość ładny, okiełznać wszystko dychotomicznie to duże osiągnięcie. Ale mnie bardzo zgrzyta cenzura wynikająca z nakierowania się na przekładalność perspektyw. Od razu u góry dałbym trzecią drogę, wymuszona kooperacja, pozorne porozumienie i w rezultacie ceremonie i kontrola. Rzecz jasna możliwe i kuszące tylko przy dużej asymetrii sił.
-
nameste :
... mnie tam za jaje, czy rozpierducha powstaje w wyniku świadomie realizowanego planu wytrawnych (heh) dyskutantów, czy z kompulsji łamanej przez wąskość percepcji. Efekt jest podobny: dyskurs leży i kwiczy
A mnie nie jest wszystko jedno, nawet jeśli efekt będzie ten sam. Od tego zależy przecież mój odczyt sytuacji i ewentualnie sposób reakcji. A skąd wiem? Tak jak w przykładzie z wypowiedzią o aborcji – muszę znać człowieka żeby wiedzieć co robi, odróżniać czy właśnie kooperuje pod naciskiem czy tak sam z siebie. No więc czasem da się, ludzie rzadko zmieniają się z dnia na dzień, rzadko zmieniają tylko jeden pogląd w oderwaniu od reszty. Natomiast w przypadku nieznanego autora krótkiej wypowiedzi bez kontekstu oczywiście nic się nie da zrobić.
-
No to: aha. W takim razie to ja do wykresu. Bo w jakiś sposób nie wyczerpuje on (chociaż może sobie nie rości prawa do) realnie istniejących sytuacji. Zakładasz (skoryguj, jeśli zrozumiałem opacznie), że rytualny chaos nieuchronnie prowadzi do anomii. Zgoda. Ale czy jest to zawsze ten sam rodzaj anomii? Wątpliwości zaczynają się już przy próbie interpretacji rytualnego chaosu, który może być albo niezamierzonym wynikiem, albo zainscenizowanym „stanem chcianym”. Inscenizacja rytualnego chaosu nie wydaje się być (wychodzi mi, chociaż trudno mi teraz o twarde dane) wcale taka rzadka. W związku z tym należałoby zapewne rozróżnić anomię chcianą od niechcianej. Chcianej, rozumianej jako demonstracja stanu rzeczy. Demonstracja taka (zbędna z punktu widzenia przekonanych) wydaje się czasem nieodzowna, bo wyjście z aksjomatycznej niepewności nie jest możliwe bez dokonania remanentu zamętu i pokazania wymiaru smuty niezorientowanym, którzy się do takiego stanu przyzwyczaili. To ich inercja jest gwarantem trwania systemu.
Zróżnicowałbym ten rytualny chaos. Nawet kosztem tego, że symetria ucierpi.
-
astragalizo :
znowu sie poplaczesz.
Popłaczesz, czy poplączesz? (ach te ogonki)
-
nameste :
Rozsądne wydaje się założenie, że pod powierzchnią dyskursu publicznego wre jakaś rzeczywistość społeczna (rytualnie dodam: czym by nie była), która dzieje się w jakiejś tangled heterarchy konfliktu interesów, wartości, potrzeb, możliwości, wpływów, sojuszy i ich zerwań, itd., rzeczywistość, która z reguły nie jest adekwatnie zwerbalizowana w dyskursie, o której nazwanie, ujawnianie (lub projektowanie) – czy zaciemnianie – idzie gra.
To jest sedno moich wątpliwości co do Twojego wykresu. Z jednej strony – sugestywne, wygodnie dychotomiczne zestawienie. Z drugiej – świadomość, że nawet te największe, najwyrazistsze problemy obrastają dodatkowymi konfliktami/interesami: klauzula sumienia (wspomniana w komentarzach u Telemacha) będąca czasem faktycznie manifestacją przekonań, ale zapewne częściej hipokryzji a najczęściej własnego interesu (w moim gabinecie zapewniam wszelkie usługi i zabiegi, tu w państwowym szpitalu sumienie mnie gniecie). Stąd anomia może być świadomie zamuloną wodą, w której pływają syte szczupaki (czy to aborcja, czy OFE, KRUS, dopłaty unijne, prywatyzacja czy zwrot znacjonalizowanych majątków).
Wszystko dzieje się naraz – publiczny dyskurs jest spektaklem, ale oczywiście zmienia również przekonania (często aż do punktu działania wbrew własnemu interesowi) zarówno widzów, jak i aktorów. I jak się tu wyznać.
-
Przepraszam, zniknęło mnie z internetu na skutek awarii wsiowej infrastruktury (co skłania mnie do refleksji, że postulat wpisania prawa dostępu do internetsów do konstytucji jest ładny, ale mnie zadowoliłoby działanie tego za co płacę; niech nawet to będzie niekonstytucyjne, ale niech będzie).
Odpowiedziałeś i rozproszyłeś ewentualne wątpliwości, więc nie będę dalej mędlił. Przypomnę tylko, że Durkheim pośród wynikających z anomii zachowań dewiacyjnych, obok wszystkich nieładnych wymienionych przez Ciebie, zasugerował również innowację. Wydaje się ona potrzebować uprzedniej anomii jako dna od którego można się odbić. Tak że może nie wszystko musi być takie smutne, jak się z pozoru wydaje?
Napiszesz może, co (oprócz wymienionych pretekstów) Cię ruszyło, żeby zacząć sytuację udiagramiać? Pytam, bo wynik jest zdumiewający – konfrontacja z wizualizacją graficzną pozwala uzmysłowić sobie kilka rzeczy, które przedtem – choć jako refleksje też były – tonęły w zupie słownej.
-
telemach :
łapię się na przyjemności płynącej z dotykania książek
Doznania haptyczne. Witaj w klubie.
Gdy czytałem dawniej o projektowaniu samochodów pod kątem przyjemności dla ucha dźwięków, które eksploatacyjnie wydają (zamykanie drzwi, okien, otwieranie szyberdachu), wydawało mi się to perwersją dostępną jedynie bawarskim emerytom (a i to tylko tym najbardziej zblazowanym). Dziś, gdy jeżdżę samochodem zbudowanym według tychże pryncypiów wiem już sam, że sześć cylindrów umiejętnie zestopniowane mruczy jak młody niedźwiadek w gawrze i nic innego tej samej przyjemności nie daje.
-
telemach :
łapię się na przyjemności płynącej z dotykania książek
Dotykanie nowych książek lub ładnych, luksusowo wydanych książek, lub starych, lecz zadbanych książek – o tak! Ale mokre, zatęchłe, zagrzybione, na najgorszym peerelowskim papierze – dziękuję, jednak nie.
-
babilas:
skoro już spamujemy (Nameste, wybacz, ale czasem tak się jakoś robi) to zauważyłeś może, że wyguglane nie ma (subiektywne, jak najbardziej) takiej trwałości (w sensie zapisu pamięciowego) jak przeczytane z papieru? Nie bardzo potrafię to sobie wytłumaczyć, podejrzewam jednak, że łatwość dostępu i efemeryczność mają kilka efektów ubocznych, z których nie zdajemy sobie jeszcze do końca sprawy.
I to nie tylko dlatego, że „google makes us stupid” lub: http://www.livescience.com/15044-internet-google-influence-learning-memory.htmlNiewykluczone, że trwałość i jakość zapisu jest pochodną wysiłku włożonego w zdobycie informacji. Zła wiadomość dla wszystkich zadowolonych z siebie geeków chwalących internetsy za „co za łatwość dostępu do informacji, oh, oh, oh”.
-
sheik.yerbouti :
Dotykanie nowych książek lub ładnych, luksusowo wydanych książek, lub starych, lecz zadbanych książek — o tak! Ale mokre, zatęchłe, zagrzybione, na najgorszym peerelowskim papierze — dziękuję, jednak nie.
To Ci się zmieni, wierz mi. Ja straciłem z oczu wytwory peerelowskie w 1980 roku i wylądowałem w świecie haptycznego glansu – jak sądziłem na trwałe. Ostatnio jednak potrafię się rozczulić nad rozsypującym się stareńkim badziewiem. Odkrywam uroki. Ale pod jednym względem przyznam: powinno się trzymać z dala od wilgoci.
-
telemach :
wyguglane nie ma (...) takiej trwałości (w sensie zapisu pamięciowego) jak przeczytane z papieru
Bardzo trafna obserwacja – ale nie znam mechanizmu zjawiska. Choć może i dawniej też bardziej skupiali się nad zapamiętaniem, w której jaskini mieszka ten starzec, który odpowiada bez pudła na pytania „diadia, kak żyt’?” niż nad tymi radami, których aktualnie udzielał.
-
@nameste
twierdzą w żywe oczy, że skoro się (ich smutna działalność) opłaca, to nie tylko są bez żadnej winy, ale wręcz godni podziwu
Zaraz zaraz, chyba odwrotnie: oficjalna linia „Faktu” jest z tego co się orientuję taka, że ich działalność jest dobra, potrzebna i chwalebna? Tak więc stwierdzenie o gazecie.pl, że no dobra, jest chujowa, ale tego potrzeba, żeby zyskać kliknięcia, to jednak znak, że etos trochę uwiera, nie?
-
babilas :
[telemach:] wyguglane nie ma (...) takiej trwałości (w sensie zapisu pamięciowego) jak przeczytane z papieru
Bardzo trafna obserwacja — ale nie znam mechanizmu zjawiska.
Mam tak samo, ale w moim przypadku mechanizm (przynajmniej ten bezpośredni) jest prosty: z papieru czytam uważniej. Nawet jak mi się wydaje, że czytam uważnie z monitora, to jednak jakiś jestem zawsze rozproszony. I nie chodzi o te różne notyfikatory porozstawiane po kątach ekranu, czy inne świadome wielowątkowanie, ale o jakieś dziwne nieświadome uwarunkowanie: czytamy z ekranu, to mózg na 75%. Nauczyło mnie to drukować wszystkie artykuły, które chcę uczciwie przeczytać.
-
vHF :
Mam tak samo, ale w moim przypadku mechanizm (przynajmniej ten bezpośredni) jest prosty: z papieru czytam uważniej. Nawet jak mi się wydaje, że czytam uważnie z monitora, to jednak jakiś jestem zawsze rozproszony. I nie chodzi o te różne notyfikatory porozstawiane po kątach ekranu, czy inne świadome wielowątkowanie, ale o jakieś dziwne nieświadome uwarunkowanie: czytamy z ekranu, to mózg na 75%. Nauczyło mnie to drukować wszystkie artykuły, które chcę uczciwie przeczytać.
Zanim ostatecznie zaśmiecimy Nameste (świetną przecież ) notkę wątkiem ubocznym: może jednak odłożymy temat do przedyskutowania przy innej okazji? Jest chyba ważny i (jednocześnie) niełatwy.
@nameste: pojawiło się u Ciebie, masz ochotę się zająć? W sensie wstępniaka?
-
a propos Twojej naprawdę ciekawej blogonoty i analizy w wykonaniu Fronesisa (faktycznie interesująca) dorzucam swoje kamyczki, które wrzuciłam już tutaj, wiec tylko – proszę wybaczyć lenistwo – wklejam link wiodący do komentarza
-
i jeszcze jedno, na marginesie – kocham moją pracę za to, że w ramach związanych z nią obowiązków muszę często i skutecznie dotykać książek :)
-
vHF :
Mam tak samo, ale w moim przypadku mechanizm (przynajmniej ten bezpośredni) jest prosty: z papieru czytam uważniej. Nawet jak mi się wydaje, że czytam uważnie z monitora, to jednak jakiś jestem zawsze rozproszony. I nie chodzi o te różne notyfikatory porozstawiane po kątach ekranu, czy inne świadome wielowątkowanie, ale o jakieś dziwne nieświadome uwarunkowanie: czytamy z ekranu, to mózg na 75%. Nauczyło mnie to drukować wszystkie artykuły, które chcę uczciwie przeczytać.
A próbowałeś czytać np. z kindla albo innego czytnika e‑inkowego?
-
Ausir :
A próbowałeś czytać np. z kindla albo innego czytnika e‑inkowego?
(jeśli nameste pozwoli) Czytam książki z kindla i nie zauważam rozproszenia. Ale artykuły w pdfie niestety na kindlu czyta mi się niewygodnie (za mały).
36 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2011/10/rytualny-chaos/trackback/