wyższy stopień załgania

„Wyborcza” publikuje Konstytucję i urządza po całej Polsce (tzn. w kilku większych miastach) żałobne czytania – z czego warszawskie pod pretekstem drugiej rocznicy śmierci Tadeusza Mazowieckiego, a jednocześnie publikuje rozmowę Siedleckiej z Osiatyńskim, która zawiera opinie oscylujące między mętnością, kłamstwem i cynizmem.

[Siedlecka:] A jak się sprawdziła rezygnacja z zapisu o rozdziale między państwem a Kościołem na rzecz miękkich sformułowań o „współpracy”, „bezstronności” i „autonomii”?

W 1989 roku nie wygrał Wałęsa czy „Solidarność”, tylko Kościół, więc te koncesje na jego rzecz były dość naturalne. Tadeusz Mazowiecki pod koniec życia tego żałował, ale wtedy nie można było inaczej postąpić.

Koncesje na rzecz KK były dość naturalne. Sformułowanie co najmniej mętne, zwłaszcza obok tak zdecydowanej oceny historycznej: nie „Solidarność”, nie papież, nie Gorbaczow z pierestrojką (a może Reagan z programem ekonomicznego wyniszczenia bloku radzieckiego?) – tylko Kościół. Więc należał mu się łup.

Mazowiecki (przypominam o pretekście, por. poczatek blogonoty) pod koniec życia żałował, i słusznie żałował, ale Osiatyński wie lepiej od byłego premiera, jednego z głównych architektów ustroju RP po ’89, i stanowczo dekretuje: „nie można było inaczej”. Można było, aleście wtedy na wszelkie sposoby podsycali kult Dżejpitu, żeby mieć alibi na własne działania w ramach wyznawanej przez was „kołakowszczyzny” (zob.).

Osiatyński mówi dalej:

Jednak te przepisy są zrównoważone. Jest nakaz poszanowania autonomii oraz wzajemnej niezależności państwa i Kościołów oraz współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego. Jest obowiązek bezstronności władzy państwowej w sprawach sumienia i wyznania – choć jest ona naruszana, a Kościół usiłuje wpływać na przekonania władzy i politykę państwa.

Dla równowagi są też przepisy o wolności sumienia i wyznania: nikogo nie można przymuszać do wyznawania religii czy do praktyk religijnych. To też jest naruszane, choćby w szkołach, gdzie uroczystości mają charakter religijny, czy podczas świąt państwowych, których elementami są msze. Ale to, że przepisy są łamane, nie oznacza, że były błędne.

Co najmniej od 1993 roku w Polsce, przyznaje Osiatyński, Konstytucja jest łamana. Za zgodą kolejnych rządów, przy czynnym udziale władz ustawodawczych oraz Trybunału Konstytucyjnego. I co? Ano nic, wisinamto. Ale PO straciła władzę i teraz (dopiero) trzeba Konstytucji bronić, bo kolejny macher olewający ustawę zasadniczą nie działa już w białych rękawiczkach.

Inna sprawa, że myśmy zrobili wielki błąd. Nie w konstytucji, tylko w debacie publicznej na początku transformacji. Zresztą nie tylko my, to był trend światowy: rugowało się z debaty tematy religii, wspólnoty i narodu. Subtelni intelektualiści uważali wtedy, że te tematy grożą odrodzeniem się nacjonalizmu, ksenofobii.

„Się rugowało” – ale bezskutecznie. Przez Polskę „początku transformacji” przetoczyły się trzy wielkie fale sprzeciwu: wobec wprowadzenia religii do szkół (instrukcja szefa MEN Samsonowicza), wobec konkordatu (zacisze gabinetowe, szef MSZ Skubiszewski) i wobec restrykcyjnej ustawy „antyaborcyjnej” – w tej sprawie zebrano 1,7 mln podpisów pod wnioskiem o referendum (który ówczesny Sejm raczył po prostu wyrzucić do kosza) – panie Osiatyński, to nie byłoby możliwe, gdyby zbiórka odbywała się w milczeniu.

Nie ma co się zasłaniać „trendami światowymi” (wystarczy przecież przejrzeć rozwiązania prawne krajów europejskich ws. religii, szkolnej katechezy, aborcji – to Polska i wtedy, i nadal jest wbrew trendom), a już przywołanie „subtelnych intelektualistów” to, proszę wybaczyć, hucpa i bezczelność; co pan tu właściwie chce powiedzieć? Że retoryka „zoologiczny antykomunizm/antysemityzm, oszołomy, czarna sotnia”, goszcząca na co dzień na łamach np. „Wyborczej”, to było coś subtelnego?

I nieprawda, że:

Z debaty publicznej usunięto też kwestię religii.

Jak usunięto, skoro ją wprowadzono do szkół, i to instrukcją?

Ja mówię o debacie publicznej. Tak, politycznie dawano Kościołowi koncesje za zasługi w odzyskaniu niepodległości, ale uznawano, że w idealnym świecie nie będzie problemów wynikających z istnienia religii, narodów, wspólnoty. Zachłysnęliśmy się wtedy polityczno‐gospodarczym indywidualizmem i teraz płacimy za to wielką cenę, bo te wartości oddano prawicy. Więc gdy dzisiaj patrzę na konstytucyjne przepisy o Kościele i religii, to one mnie nie kłują. Choć wtedy je krytykowałem.

Zwróćcie uwagę na bezosobowe formy, jakich używa Osiatyński. „Się rugowało” (samo zapewne), „dawano”, „uznawano”, „oddano”. Dopiero przy „zachłysnęliśmy się” jest osobowe „my”, choć zapewne zakresowo różne od „my” w „teraz płacimy za to wielką cenę”.

Logika tego wywodu jest w ogóle mocno krzywa. Dawano KK koncesje, ale uznawano, że skutki będą pozytywne. Dlaczego? Bo „się zachłysnęliśmy” [indywidualistycznym neokatoliberalizmem bogorynkowym]. Wartości „wspólnotowe” (naród, religia) oddano prawicy. I oto pojawia się WIĘC, wynikanie. Z tego wszystkiego wynika, że choć wtedy Osiatyński krytykował konstytucyjne przepisy o kościele i religii, teraz go nie kłują. Czyli co, wtedy obawiał się, że koncesja idzie za daleko, ale potem nastąpiły 22 lata łamania Konstytucji, więc teraz uważa, że przepisy są OK.

Dla mnie to jest jakiś wyższy stopień załgania.

  1. telemach’s avatar

    Dla mnie to jest jakiś wyższy stopień załgania.

    Raczej próba racjonalizacji ówczesnych, jak się potem okazało szkodliwych i pełnych zgniłych kompromisów wyborów.

    Taki Heidegger np. też to przerabiał jeśli chodzi o lata trzydzieste i swoje tamczesne kompromisy i wynikające z nich potem decyzje. I tak samo zakręcał język aż do skutku. Na nic się nie zdało.

    Z drugiej strony, wiesz, ja u tego pokolenia po części (jak sądzę) rozumiem ówczesną potrzebę tego (obecnie jasno prezentującego się jako zgniły) kompromisu.

    Jeśli ktoś miał w 1990 roku 45 lat (a Osiatyński miał) i ukształtował go wstręt do posługującej się bezkompromisową retoryką dyktatury udającej lewicową – to łatwo się domyślić dlaczego dostrzegał wówczas w każdym rodzaju kompromisu wartość. I pozbył się instynktu samozachowawczego. No i ma teraz co ma.

    Warto też wspomnieć, że w głowach (nawet intelektualnej lewicy) był wówczas wyimaginowany dług do spłacenia po spędzeniu 9 lat w jedynej choć trochę wolnej przestrzeni, w której wówczas możliwa była jakakolwiek debata: w cieniu kruchty.

    Załgany? Zapewne tak się teraz jawi.
    Głupio wyszło. Szkoda.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *