latakia

Wiersz Szymona Słomczyńskiego (z tomu Latakia, Biuro Literackie 2016).

Ostatki

bez karnauby,
bez popiołu,
bez postpostu,
prowadzić na smyczy
sześcionoga wielkości człowieka.

Z bloku dziewczyna o zszarganym imieniu
wyszła z takim na spacer.

To nie spacer-spacer,
tylko spacer-wojna.

Nie tłamsić w sobie
niczego z kobiety,
tylko podpierać, póki nie proszą,
tylko nakarmić, kiedy nie żywią,
tylko odeprzeć, kiedy nie bronią.

Ze smyczy dalekowzroczny sześcionóg
niechętnie puszcza dziewczynę na tańce.

To nie tańce-szyfry,
tylko tańce-szarże.

Jakiś czas temu porzuciłem regularną lekturę Artpapieru (dwutygodnik), ponieważ rzetelnie nudziły mnie teksty tam zamieszczane (a jeśli nie nudziły, to – jeszcze gorzej – wkurzały).

Czasem jednak zajrzę i jakiś tekst mnie zatrzyma. Tym razem zatrzymało mnie opisanie Latakii dokonane przez Sonię Nowacką; to jej debiut na tych łamach.

Byłby to tekst zaledwie polemiczny (wobec akapitowej wzmianki Jakuba Skurtysa z Artpapieru sprzed pół roku, ale i innych recenzjodawców), gdyby nie jego rozmiar. Autorka zaczyna irytacją, potem mocno wgryza się w tomik Słomczyńskiego; kończy uogólnionym klapsem:

Wracając już na koniec do kwestii odbioru: „Latakia” to kolejna książka Szymona Słomczyńskiego, która spotkała się z bardzo powierzchowną recepcją. Zmienił się sposób komunikacji autora, nie zmienił się jednak sposób czytania jego tekstów. [...] Tymczasem Słomczyński ma dużo do powiedzenia – szeroko i wielopłaszczyznowo nakreśla wewnętrzne konflikty współczesnego świata, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że dotychczas występująca krytyka nie miała zbyt wielkiej ochoty na drobiazgowe czytanie.

Nie wiadomo jednak komu należałoby uczynić zarzut – Słomczyńskiemu, dlatego że jego teksty są aż tak nieprzejrzyste, czy zastałej i zbyt powierzchownej krytyce? Uproszczenia są pomocne, choć niesprawiedliwie oddalają komentarz od pierwotnego tekstu. Krytyka, starając się dotychczas usłyszeć, jak mówi autor, nie do końca skupiała się na tym, co mówi. Wydawać by się mogło, że największy problem z „Latakią” nie do końca tkwi w niej – a poza nią.

Mocny to klaps, soczysty, podoba mi się (mnie też męczy pustosłowie omówień, choćby takich, jak ten przykład attyckiej gadaniny).

* * *

Mniejsza o klapsy, najważniejsze jest wgryzanie się, dokumentowane szczegółem. Nowacka brzmi niekiedy trochę kanciasto, ale poguglałem za tą studentką (Wrocław), laureatką paru konkursów, osobą wielu zainteresowań, która nie boi się Krynickiego; zapamiętam nazwisko.

Wróćmy jednak do tekstu – wiersza Ostatki i recenzji. Pisze Sonia N.:

Michał Pranke, wspominając o tajemniczej figurze „sześcionoga wielkości człowieka”, pisał o perspektywie karalucha, którą – za Kafką – miałby wykorzystać Słomczyński. [...]

Jednym z kluczy interpretacyjnych, które nasuwają się przy podobnym opisie, może być dyskusja, jaka rozpętała się po prezentacji naukowców z North Carolina State University, którzy zademonstrowali projekt sterowania ciałem żywego organizmu przy pomocy smartfona. Sam eksperyment polegał na podłączeniu karalucha do specjalnie opracowanej elektrody i odbiornika, umożliwiających zdalne sterowanie jego ruchami. W teorii miał być to mechanizm przydatny w działaniach militarnych, służący do wślizgiwania się w tereny trudno dostępne i niebezpieczne.

I to jeszcze nie jest koniec karaluszego wątku, są tam dalej zarysowane paralele (z sytuacją papug kakapo) oraz wnioski. Bardzo ciekawe, nieprawdaż?

* * *

Zostawiam was ze wskazanymi lekturami, a sam pójdę zbadać własną, dość banalną (niestety) hipotezę, że wychodzący z bloku na spacer‐wojnę sześcionóg wielkości człowieka to może dziewczyna (o zszarganym imieniu) z rodzicami.

PS Aha, oczywiście musiałem sprawdzić, co to takiego ta karnauba, skąd ludzie biorą takie słowa?


ZOB. TEŻ interpretacja w komentarzu

  1. andsol’s avatar

    Jak to skąd? Z Brazylii! Taka rozczochrana palma.

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:

    A ma jakieś zastosowania religijne?

  3. andsol’s avatar

    Nigdy nie słyszałem o tym, ale – just in case – zajrzałem do Wikipedii i jest w niej parę niespodzianek:

    ...znana jako „drzewo życia”, bowiem ma dla ludzi nieskończenie wiele pożytków. Na przykład, korzenie są używane w medycynie dla działania diuretycznego i przy chorobach wenerycznych; owoce są bogatym pożywieniem w paszy dla zwierząt; kłoda jest drewnem dobrej jakości przy budowie; jej słoma jest używana w wyrobach rzemieślniczych, do nawożenia gruntu i otrzymywania smaru używanego w wielu produktach, takich jak lekarstwa, części elektroniczne, wyroby żywnościowe, pasty do podłóg i w wykładzinach.

    Ta oda do karnauby nie kończy się tu, ale może na dziś wystarczy tego.

  4. nameste’s avatar

    @ andsol:

    Dzięki. Polskojęzyczny internet odróżnia karnaubę (wosk z palmy) od kopernicji (samej palmy, najpolskiej, bo nazwanej po astronomie).

    Zwiedziłem też (sieć) hurtownie artykułów liturgicznych (rrrany, drogo tam, np. „Walizka (Mały Ksiądz) – zestaw turystyczny” 1380 złotych, tańsze wersje, haha, „chwilowo niedostępne”), próbując ustalić, czy aby ten wosk nie jest jakimś zamiennikiem dla oryginalnych izraelskich olejków do namaszczeń (dwa zapachy, 30 złotych za 7,5 ml), ale nic nie znalazłem.

    Trzeba zatem pozostać przy aluzyjnej interpretacji „tropów religijnych”.

    Ostatki / bez karnauby, / bez popiołu, / bez postpostu

    W porządku bożocielnym:

    • ostatki karnawału / niedziela palmowa / środa popielcowa / karnawał (postpost)

    W porządku kobiecocielnym (dot. ciała kobiety):

    To, że rodzice zakazują dorastającym dziewczynom różnych takich, a potem, cóż, muszą przestać, to jedna instancja nadzoru. Kiedy już można, wpada się w inną instancję, w której systemową osią jest wygląd, jak się podobać, jak wypełnić wymogi patriarchalnego spojrzenia; kobieta towar.

    Paralelnie biegnąca (porządkiem bożocielnym) religijna instancja nadzoru dziala i przed („zezwoleniem na tańce”), i po („dalekowzrocznie”).

    Z tej perspektywy przeczytać ustęp „Nie tłamsić w sobie / niczego z kobiety”. Brzmi biblijnie (aka styl mętno‐podniosły), a znaczy – gorzko.

    Szkoda tego karalucha, ale i bez niego „normalność” okazuje się „codzienną dystopią”.

  5. aka’s avatar

    Karnauba została pewnie zapożyczona z terminologii fajczarskiej, często eksploatowanej w tej książce (sama latakia jako nazwa gatunku tytoniu, o czym do znużenia wspominają recenzenci, punktowe prowadzenie żaru w jednym z tytułów itp.). Nie jest to chyba przesadnie specjalistyczna część tej terminologii, jeśli na „carnauba pipe” (bez cudzysłowu) gogle reagują ćwiercią miliona wyników.

    Skoro fajczarze używają powszechnie wosku karnauba do polerowania swoich cacek, „bez karnauby” mogłoby oznaczać chyba „niewypolerowane” czy coś w tym rodzaju? To by jakoś mogło się zbiegać z, niekoniecznie czczą, interpretacją Zająca z podlinkowanego tekstu w Kontakcie.

    W Kontencie (sic! – http://kontent.net.pl/view‑1/) jest z kolei rozmowa ze Słomczyńskim; tam wspomina o zdjęciu, o którym myślał, pisząc ten kawałek. Albo to niezwykły zbieg okoliczności, albo widziałam to samo (autorstwa Laury Makabresku, pozuje Lea Pradziński): https://1.bp.blogspot.com/-zl3wh8G9cxE/Vw_bdXtBeNI/AAAAAAAAHy0/8SloYKmNXjIktwM5_ihxUze9Hlu_cxn2gCLcB/s1600/11.jpg

    Poza tym: czy „karnauby” nie brzmi dziwnie podobnie do „kar na łby” i czy za nieprzypadkowością tego współbrzmienia nie przemawiałby kontekst popielcowy?

  6. nameste’s avatar

    aka :

    rozmowa ze Słomczyńskim; tam wspomina o zdjęciu, o którym myślał, pisząc ten kawałek

    Tak, mówi tam (pisze):

    Mogę oczywiście, na potrzeby naszej rozmowy, skonstruować przypis mówiący o tym, że Ostatki były pisane z myślą o zdjęciu, na którym znajoma prowadzi na smyczy ogromnego sześcionoga. Owad jest nieruchomą instalacją, z drutu i kamienia przypuszczalnie, ale w kadrze wyglądają tak, jakby szli razem na spacer; tyle, że skoro o tej okoliczności w wierszu nie ma mowy, to najwidoczniej oznacza, że chciałbym, żeby był rozumiany bez tego kontekstu.

    Gdyby dodał, że pisząc myślał też o nieujawnionym dotąd mikrohappeningu, polegającym na polerowaniu swojej fai zgniecioną reprodukcją Magritte’a maczaną w karnaubie, bylibyśmy zmuszeni zamknąć wiersz? I w jakim stopniu? Toż owad Makabresku jest mrówkoidalny, ani Kafkowski, ani karaluszy; okazuje się, że mocne zakotwiczenie na rekwizycie pozatekstowym w zasadzie samo siebie unieważnia.

    Słomczyński w tej (obronnej) rozmowie przyznaje, że jego modus pisania to kondensowanie, overload polisemicznych tropów, ale pierwszy by umarł ze śmiechu (chyba że jest z gruntu poważny) na sugestię istnienia kompletnego rozwiązania jego wierszy‐jako‐rebusów.

    Rebusy są fajne (choć zbyt często autoteliczne), a wspólna zabawa nad łamigłówkami tekstowymi byłaby ulubioną rozrywką, gdyby nie dojmujący brak chętnych (niniejszym zatem dziękuję, że wpadłaś z komentarzem). Ale – zacytuję tu komentarz pod fejsową zajawką tej tu blogonoty – w żadnej z tych figur krew nie zdąży ruszyć, bo już goni ją następna, równie papierowa, równie cerebralna. Przetłumaczę to na własny użytek: im więcej fajki w tomiku Latakia, tym mniej interesujący.

    Ciekawsze od samego tomu okazują się jego omówienia (niektóre; ok, może i tekst Zająca nie jest aż tak retorycznie pusty, jak brzmi).

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *