papier‐mâché

Biadałem półtora roku temu nad nędzą Agorowego magazynu „Książki. Magazyn do czytania”, blogonotę kończyło wskazanie alternatywnych treści odnoszących się do książek w ogóle, a wydawanych w Polsce w szczególności:

Nie traćcie pieniędzy na „Książki. Magazyn do czytania”; to per saldo produkt bylejaki.

Idźcie raczej czytać (publicznie dostępne) Dwutygodnik.com, Artpapier.com, „Dziennik Opinii” Krytyki Politycznej (tam są, nie uwierzycie, również recenzje książek, towar śladowo obecny w „Magazynie”), blogi.

Co się zmieniło od tego czasu? No, cóż. Jeden z cenionych przeze mnie blogów, obfitujący niegdyś w interesujące recenzje, zapadł na ciężką anemię, proporcjonalną do rosnącej obecności jego autora w prasie mejnstrimowej (oraz popularności na fejsbuku, którego został nawet oligarchą). Parę innych blogów (mój wliczając) nieco zamarło. Trzyma się dobrze, a nawet lepiej, Dwutygodnik.com, w „Dzienniku Opinii” recenzji książkowych jest nawet wiecej niż było.

Za to w interesującym kiedyś Artpapierze.com coraz częściej napotykam teksty – trudno użyć innego słowa – kuriozalne. Z sieciowego „papieru na temat sztuk” (tak rozumiałem tytuł pisma) przekształcił się w papier‐mâché, pulpę tekstów, owszem, solidnych, długich, ale zbyt często źle napisanych, urągających logice, nie wnoszących niczego ciekawego albo nawet wprowadzających czytelnika w błąd itp. – słowem: szkodliwych.

Co postaram się pokazać na przykładzie hm‐recenzji Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk, pióra pewnej pani adiunkt (!) na , publikującej podobno również w cenionych tytułach prasy kulturalnej, typu „FA‐art”, „Nowe Książki” czy „Twórczość”.

W akapicie pierwszym powiada, że powieść Tokarczuk [dalej: OT] wzbudzała ciekawość i wysoko ustawiała czytelnicze oczekiwania. Wyliczywszy cechy, dzięki którym proza ta prezentuje się imponująco – a to: dziewięćset stron objętości, barokowy [długi] tytuł oraz troska o edytorskie dopracowanie [proza czy książka‐przedmiot?!], znienacka uderza w czytelnika stwierdzeniem:

Ale tak zwani „pożeracze fabuł” mogą poczuć się zawiedzeni.

Uczono nas, że albo cudzysłow, albo „tak zwani”. Ale to drobiazg. Ważniejsze jest pytanie, skąd pomysł, że targetem OT są (lub byli kiedykolwiek) „pożeracze fabuł”?! Idźmy jednak dalej, zdanie po zdaniu.

Przede wszystkim dlatego, że nie jest to książka „lekka i przyjemna”, choć – co ważne – nie stawia barier lekturowych. Na dobrą sprawę niewiele pod względem fabularnym w „Księgach Jakubowych” się dzieje.

Mamy tu chyba niejawną definicję „pożeraczy fabuł”; to ci, co oczekują książek „lekkich i przyjemnych”, w których dodatkowo sporo się dzieje pod względem fabularnym. O czym mówi recenzentka? Że oczekiwano po OT fabuły à la Dan Brown czy Dumas (ojciec)? Kto miał takie oczekiwania? Może ona sama? No ale to by ja kompletnie dyskwalifikowało jako osobę predestynowaną do pisania o prozie Tokarczuk.

Po drugie – kłamie. „Pod względem fabularnym” w Księgach Jakubowych dzieją się dziesiątki rozmaitych historii dotyczących dziesiątek osób jakoś tam powiązanych z postacią Jakuba Franka; z jego poplątaną i nad wyraz ciekawą historią – na czele. Ale nie, nie jest to powieść z gatunku „płaszcza i szpady”. Któraś z poprzednich książek OT była? Wygląda na to, że recenzentka może tak uważać.

Tym razem wszakże autorce „Domu dziennego, domu nocnego” nie tyle chodziło o skrojenie wciągającej opowieści, ile o ukłon w stronę historii.

Doprawdy? To nie jest alternatywa wykluczająca (albo–albo). Każdy prozaik ma ambicję stworzenia wciągającej opowieści. Stwierdzenie, że książka historyczna [=opowiadająca o zdarzeniach/postaciach przeszłych, nie będących wyłącznie wytworem fikcji] dotyczy historii, to tautologia. „Ukłon”? Sama recenzentka wymieniła sześć lat pracy, dziewięćset stron – to ma być ukłon? To gigantyczna świadoma robota, a nie żaden „ukłon”!

Mimo iż pojawiają się znane z jej wcześniejszych próz motywy (czasu, księgi, podróżowania), to Tokarczuk uwagę koncentruje przede wszystkim na Rzeczypospolitej Obojga Narodów i na zapomnianym już dziś ruchu religijno‐społeczno‐politycznym frankistów.

„Mimo iż” to przeciwstawienie. To co najmniej zaskakujące (wynika ze słów recenzentki), że OT czyniąc z dziejów Franka i frankistów temat główny swojej prozy, jednocześnie ośmiela się w powieści dotyczącej zakrętów religii i herezji, której jednym z bohaterów jest też poczciwy „encyklopedysta” Chmielowski, użyć motywu księgi, że w historii obejmującej co najmniej kilkadziesiąt lat pojawia się czas, a w akcji rozgrywającej się od Smyrny przez Podole, Warszawę, Częstochowę, Brno, Wiedeń po Offenbach ma miejsce podróżowanie.

W konsekwencji akcja „Ksiąg Jakubowych” toczy się przede wszystkim na Podolu w drugiej połowie XVIII wieku, zaś jej głównym bohaterem jest Jakub Frank – charyzmatyczny, pełen ambiwalencji człowiek, który chciał być uznawany za Mesjasza.

W konsekwencji czego? Aha, Tokarczuk chciała „ukłonić się historii”, więc wsadziwszy do książki „czas, księgi i podróżowanie”, zaczęła się jednak rozglądać za okresem historycznym. Padło na XVIII wiek. Ale gdzie? Hm, może Podole? Tylko jeszcze bohatera brakuje. Szuka, szuka... jest! Frank! Pasuje do XVIII wieku, chyba ma jakieś związki z Podolem, ujdzie! Można się ukłonić.

Chętni mogą dalej iść zdanie po zdaniu tego bełkotliwego tekstu, w którym na każde kilka słów przypada jeden debilizm, dwa błędy logiczne i parę kilo nieporadności (pod każdym względem).

Autorka jest adiunktem na . A jej tekst publikuje Artpapier‐mâché.

Państwu już podziękujmy.

  1. beatrix’s avatar

    Wstrząsające. Adiunkt najwyraźniej spodziewała się, że bohaterem książki o Jakubie Franku będzie ktoś inny. Może to jest felieton satyryczny, tylko jakoś zakonspirowany?

    Książkę posiadłam. Ale jeszcze jej nie czytam, bo nie chciałabym po małym kawałku (myślę, że szkoda by było), a inaczej teraz nie mogłabym. Za to krótkie i dobre bardzo chętnie bym czytała. Więc mam prośbę: pisz.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *