redaktor(k)om do sztambucha

Józef Hen Dziennika ciąg dalszy (WL 2014), notatki ze stycznia 2008:

Miesiąc minął na zmaganiach z przydzieloną mi przez wydawnictwo [WAB] Redaktorką. Protestowałem przeciwko temu, skoro już omówiliśmy przedtem sprawy z ukazaniem się Pingpongisty z p. Darkiem Sośnickim. Usłyszałem, że taka jest „procedura”. Spotkaliśmy się z p. Redaktorką i przypomniałem jej, co powiedział Montaigne o pewnych uwagach krytycznych: „Wolę błędy, które są moje, od poprawności, która jest cudza”. Specjalnie się tym nie przejęła. Potraktowała mnie gorzej niż debiutanta, bo jak ucznia gimnazjum, który nie wie, jak stawiać przecinki (ona wie, nie zna tylko szkicu Boya O święte prawo do przecinka), i nie wie, w którym miejscu wpisać w zdanie orzeczenie (ona wie).

Wpisała ołówkiem w książce, która liczy 170 stron, ok. 1400 ingerencji, od 6 do 10 na każdej stronie. Cztery dni spędziłem pracowicie na „wygumkowaniu” ich, żeby śladu nie zostało. Z maniakalnym uporem zmieniała mi myślniki (którymi ja chętnie operuję) na przecinki, czyli zmieniała stylistykę autora, ale w dwóch miejscach, gdzie ja posłużyłem się przecinkami, zmieniła je... na myślniki. Byle zmieniać.

Wciąż niszczy bezpośredniość, kolokwialność narracji. Nie daj Boże, jeśli się w zdaniu powtórzy jakieś słowo. Bohater, Mike, mówi: „Więc ta metryka, ta, którą pan miał w ręku, była fałszywa?”. Pani Redaktor skreśla oczywiście drugie „ta”, zostaje monotonne: „Więc ta metryka, którą miał pan w ręku…”. Ja piszę: „Poezja często ukrywa się w prozie, w prozie pańskiego życia”. Powtórzenie! – reaguje i skreśla drugie „w prozie”. [...]

Kiedy ja piszę „on był dużo lepszy”, pani redaktor zmienia to na „znacznie lepszy”, uciekając od języka powszedniego w język referatu. Ja piszę o chłopcu, że powie, ona zmienia to na oświadczy.

„Rzekł”, „odrzekł” – nigdy tak nie piszę. Tak samo jak „przeto”, „wszak”, „aczkolwiek”, w czym lubują się autorzy homilii publicystycznych.

Pani Aldona o mężu: „To chuchro rąbało lasy”. Redaktorka po „chuchro” wciska: „– rozczuliła się”. To jest komentarz! Rozczulić się ma czytelnik, narrator powinien być oszczędny.

Pani Redaktorka, kiedy zobaczyła, że 95 procent ingerencji wytarłem gumką, obrażona wycofała swoje nazwisko. „I słusznie – powiedziałem p. Sośnickiemu. – Nie wykluczam, że jest dobrze obeznana z prozą samego Tomasza Manna, ale na moją prozę jest głucha”.
[oryginalne podkreślenia autora (rozspacjowanie) zamienione na druk tłusty – n.]

Wydaje mi się, że w wielu redaktor(k)ach zamieszkał trwale dybuk tchórzliwego biurokraty, zawsze przedkładający ustalenia Słownika nad rację autora, jego prawo do odrębności językowej, do własnego stylu, czy nawet osobliwości składni/interpunkcji. „Słownik” – określam tak bieżącą normę poprawnościową, która zmienia się w tym czy innym szczególe co dwa‐trzy lata – coraz rzadziej dopuszcza wariantywność. Dlaczego? To proste: z wykonywania tej normy, z tej władzy, żyje armia ludzi, od głównych marabutów z Rady Języka Polskiego, przez znanych medialnie poradodawców, po szeregowych redaktorów/korektorów. Nieustanne zmiany sztywnej normy powodują, że znakomita większość wydrukowanych po polsku tekstów jest już błędna: będzie na czym zarobić przy ew. nowych wydaniach.

Czy p. Redaktorka z notki Hena, dybuk stachanowski, mrówczo pracowity psuj, miała szansę zapoznać się z listem Boya‐Żeleńskiego do „Wiadomości Literackich” (i środowiska pisarzy), zamieszczonym w numerze 29 (185) z 17 lipca 1927? Może był przedrukowany w Dziełach Zebranych, ale większość tej edycji ukazała się kilkadziesiąt lat temu. Jednak (informuję) można go przeczytać, nie podejmując trudów wyprawy do specjalistycznej biblioteki po któryś z zachowanych roczników pisma, trzeba tylko (mocno) poszukać.

Tekst się zestarzał, bo też i powstał w czasach, w których dopiero kładziono podwaliny pod Słownik jaki znamy; narzeka w nim Boy na przykład na samowolę zecerów:

Daje zatem [zecer] przecinek jak sam chce, posługując się mechanicznie (bo przecież, składając tekst, nie wchodzi w jego myśl i ducha) paru grubemi regułami; czyli, w praktyce, daje przecinek przed każdem „który”, „jak”, „że”, „co” itd. Równocześnie tępi z zasady przecinki przed „i”.

którą trudno było autorom poskromić ze względu na koszty składu (ołowianego).

Cóż ma robić autor? Nie chcąc wydawcy przysparzać kosztów, rezygnuje, albo zadowala się kompromisem.

Jednak przewodnia myśl Boya jest nadal aktualna: nad słownikowymi „mechanicznemi regułami” prymat brać powinna logika zdania i jego przejrzystość. Pisze Boy:

[...] różne sposoby przecinkowania, zmieniające odcień treści. I na to powinnoby się położyć nacisk w pedagogii: na logikę interpunkcji, na jej ducha, a nie na ciasne i wątpliwe regułki. Teoria interpunkcji rozumie to, ale praktyka jest okropna!

Henowi udało się umknąć (spod dybuczej kosy). Ale popatrzcie na fragment notki Hena z lutego:

„Jestem wstrząśnięta” — powiedziała p. Beata Stasińska, kiedy jej zreferowałem pewne „poprawki”, na które pozwoliła sobie p. Redaktorka. A potem: „Dobrze, że się pan nie poddał”. Widocznie zna autorów, którzy się poddają. Ale ten autor, który z nią teraz rozmawia, ma świadomość, po tylu latach pracy, dlaczego sformułował coś tak, a nie inaczej.

Przecież to właśnie Stasińska kierowała wówczas wydawnictwem WAB, i to ona odpowiada za ową Procedurę [taka jest „procedura” na początku dużego cytatu wyżej] i jej praktyczne funkcjonowanie („wstrząsające” #haha). I oczywiście musiała świetnie wiedzieć, że większość autorów jednak się poddaje.

Również dlatego – i to jest standardowa odpowiedź sług Słownika – że znakomita większość autorów składających teksty w wydawnictwach ma o języku polskim pojęcie takie sobie. Cóż jednak z tego, gdy językowy biurokrata nie umie (oraz nie chce) przeprowadzić granicy między ową większością a tymi, których – symbolicznie – prawo do przecinka powinno być nie tylko szanowane, ale i aktywnie wspierane! Żeby się nam język nie zuniformizował w płaską, nudną, biurokratyczną skorupę!

W każdym razie Hen, wydawszy w WAB ileś książek, w tym dwa opasłe tomy Dziennika, z kolejnym tomem udał się jednak do Wydawnictwa Literackiego.


NA PODOBNY TEMAT acz

  1. mw’s avatar

    Może nie ten poziom literatury, ale problem podobny: [link do obrazka].
    „Także wtedy kiedy znika.” Nie kupuję tej wolności.

  2. nameste’s avatar

    @ mw:

    Jak zawsze, zależy od przypadku/wykonania.

  3. AJ’s avatar

    W Kongresie futurologicznym Lema wydanym przez Agorę jest ponad 300 zmian w stosunku do wydań WL, w Powrocie do gwiazd — prawie 400, ale pamiętajmy, że to były książki po redakcji i kilku wydaniach. No, trzeba przyznać, że w kilku miejscach to były faktyczne poprawki.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *