pięć diabłów

Film Léi Mysius Les cinq diables [Pięć diabłów; 2022] obejrzałem szczęśliwym przypadkiem: natknąłem się otóż na polecajkę w społmediumie [dzięki, R.L.!]; świetnie pamiętam Avę (2017) tejże reżyserki, więc natychmiast wiedziałem, że i ten film bardzo chcę zobaczyć.

Już w Avie Mysius chodziła poboczami, na obrzeżu „domyślnej” antropologii naszej, hm, cywilizacji środka, w tamtym filmie istotną rolę odegrał także zmysł (tracony wzrok). W Les cinq diables furtką do antropologii odmiennej (jeszcze bardziej „nieeuropejskiej”) jest węch – o czym można poczytać w streszczenio‐wprowadzeniach do filmu, więc, umówmy się, to nie spoiler. Ale o samej fabule tego obrazu nie powiem słowa, uważam, że film trzeba koniecznie i najlepiej wprost, z marszu, bez rozczytywania się w recenzjach (o ile były: nie szukałem).

Konstrukcję filmu można opisać jako podwójnie roz‐ i zapętlającą się spiralę, jest podana bezbłędnie, najwyższej próby robota reżyserska (no i montaż!). Od początku zanurzamy się atmosferze [niejasnego, do czasu, do końca] napięcia, jest obecna w obrazach tła, twarzach i gestach osób, paru dosłownie, które tu wystepują. Niewiele się w tym filmie mówi, niby też niewiele się dzieje, ale każda scena, trwająca dokładnie tyle, ile powinna, prowadzi widza do przodu, choć właściwie nie tyle do przodu, ile „w głąb” [tak, ja też nie rozumiem, czemu „w głąb”, rozłącznie, ale „wszerz”] albo „odśrodkowo” (wspomniane spirale).

Bardzo dobre aktorstwo Adèle Exarchopoulos (której kariera nabrała rozpędu po głośnym Życiu Adeli). Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że Noée Abita, która jako młodziutka aktorka zagrała (jeszcze młodszą, wcześnie nastoletnią) tytułową Avę, tu również pokazuje się na parę sekund jako kelnerka na wrotkach czy rolkach (pyta, odbierając zamówienie: „jeszcze raz to samo?”) – Mysius, jak sądzę, b. świadomie (nie zaś nostalgicznie czy jakoś) wpuszcza do swojego filmu „duchy”, których rola i znaczenie mocno jednak odbiegają od [europejskiego] stereotypu: są symbolami magii/archetypu, i działają w czasie cyklicznym, zapętlonym.

Piszę tę krótką, zachęcającą blogonoć, słuchając bezpretensjonalnych ballad Danit [Treubig] z płyty Aliento, kawałek z tej płyty, Cuatro vientos, towarzyszy ostatniej scenie Pięciu diabłów, scenie, która kreuje całkiem nieoczekiwaną „drugą pętlę” w konstruowanej spiralo‐pętli całości; można sobie kpić z „operowego” charakteru obecności muzyki w filmie, ale tutaj przesunięcie nastroju pięknie domyka piękny film.

Les cinq diables, podobnie jak Ava, zebrał ileś nominacji i nagród z kręgu wszakże głównie frankofońskiego; tak się jakoś składa, że większość filmów, które trafiają tu do rubryki „filmy z wczoraj”, niewiele ma wspólnego z kinematografiami angloatlantyckimi (a jeśli już, to z mocno krytycznym komentarzem). Ubocza, pobocza, najciekawsze obszary.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *