Do zwiedzenia: „Książki. Magazyn do czytania”, kwartalnik, numer 1, marzec 2013, 10 złotych na papierze, 7 złotych – wydanie elektroniczne. Wydawca: Agora.
objętość
Jest przyzwoita. 76 stron, z tego: ciut ponad 12 stron reklam (w przeliczeniu na pełne strony, w tym ciut ponad 1/3 to autoreklama, czyli reklama ePublio, pism i innych biznesów Agory), 1 strona – okładka, 2 – spis treści, wstępniak, stopka. Zostaje ok. 60 stron na teksty i obrazki, z czego 11 to otwarcia tekstów (czyli duże tytuły, ilustracja, leady). Pozostałych 50 stron mieści ponad 380 tysięcy znaków (maczkiem!), czyli prawie 10 arkuszy wydawniczych; to średniej wielkości książka.
Niby tanio. Gdyby było co czytać.
zawartość
Poniższy przegląd jest, oczywiście, subiektywny (a podane objętości tekstów w znakach – przybliżone i zaokrąglone).
- Małgorzata I. Niemczyńska prezentuje aż 5 (co za obfitość!) Plotek z wyższej półki, w stylu „portaloza z tematem okołoksiążkowym”; zmarnowana cała strona;
- eseik (17000 znaków) Zadie Smith, przedruk z „The New York Rewiev of Books” (2013), świeże; do przeczytania;
- felieton Mariusza Szczygła, jak lubię tego autora, tak niczym tu mnie nie zaciekawił; wierszówkowe wyrobnictwo;
- tekst Mariusza Zawadzkiego o Obamie, pod pretekstem książki Zbigniewa Brzezińskiego, ale w rzeczywistości kompilacja okołopolitycznych tekstów z prasy amerykańskiej (czemu drukowane tutaj?);
- 4 bite kolumny Roberta Sankowskiego o przemianach wizerunku Davida Bowie; dużo obrazków, mało tekstu, nic mnie to nie obchodzi;
- Juliusz Kurkiewicz z minirecenzją (3700 znaków) książki Jeffreya Eugenidesa Intryga małżeńska, zaraz potem gigantyczny (w porównaniu; ponad 18000 znaków) wywiad z Eugenidesem, wg recepty „zadajemy ćwokowate pytania, aby autor mógł zabłysnąć”; jakoż i na tym tle błyszczy; Kurkiewicz do przeczytania, ale żeby czytać rozmowę tych rozmiarów, wolałbym mieć lepsze przekonanie, że Eugenides to pisarz wybitny;
- Janusz Rudnicki o rodzinie Kruppów na kanwie dwóch książek (uczciwe 17000 znaków; Rudnickiego mogę czytać zawsze, również tym razem nie rozczarowuje);
- 6 historyjek (skompilowanych przez Marcina Sendeckiego) o niesnaskach między pisarzami; literaturka wagonowa, inaczej: michałki à la „Przekrój”, minuta życia – nie wiem, czy z zyskiem;
- 4 ilustrowane strony o Buncie na Bountym, potomkach buntowników, ich wyspie i innych ciekawostkach; w tle książka Macieja Wasielewskiego („Czarne”) i tekścik specjalisty „Wyborczej” od michałków historycznych, Włodzimierza Kalickiego; ponieważ nic mnie to nie obchodzi, mijam, pobieżnie omiatając wzrokiem;
- solidny (21500 znaków) fragment powieści nowej Jerzego Pilcha Wiele demonów, chyba kiepskiej, nie chce mi się kończyć czytania;
- mniej solidny (16000 znaków) fragment nowej powieści Eustachego Rylskiego Obok Julii, do tego może wrócę;
- michałki Miłady Jędrysik o historii postrzegania czytających kobiet, na kanwie dwóch książek, mijam;
- ewergrinowa rozmowa z ewergrinową Hanną Krall (rozmawia Dorota Wodecka), jest pewna szansa, że wrócę do tego tekstu, ale raczej niewielka;
- michałki Wacława Radziwinowicza o poczuciu humoru Rosjan, literaturka wagonowa;
- Milena Rachid Chehab o historii stosunku do seksu, na kanwie, 2 strony niekonieczne, ot, michałki ogólnokulturowe;
- Joanna Bator referuje książkę o pewnej ofierze pewnego seksualnego serial‐killera z Tokio; nie mam nic do niej, niech sobie zarobi;
- Piotr Cieśliński, michałki paranaukowe o nieuchronności katastrof, literatura wagonowa popularno‐naukowa;
- gwóźdź numeru: największy (23000 znaków) tekst Grzegorza Wysockiego o Szymonie Hołowni, jego książkach i o tym, aby się nie nabierać na pozory miłego faceta, bo to ponury i zajadły fundamentalista jest; ponieważ to nic nowego, oglądam pobieżnie, zastanawiając się nad „Wyborczym” poczuciem misji, od czego nie jest mi do śmiechu;
- nareszcie jakieś recenzje – Juliusz Kurkiewicz krótko (łącznie 13000 znaków) omawia 5 „książek kwartału”, ale że krótko, to nie ma specjalnych szans na głębsze podejście, a szkoda;
- omówienia 50 [w rzeczywistości: 48] książek wydanych za granicą w różnych obszarach językowych; to są krótkie informacyjne notki (łącznie: 45000 znaków, a więc poniżej 1000 na sztukę), z jednej strony – najpoważniejszy blok informacyjny w piśmie, z drugiej – dla kogo to poza hobbystami? chyba, najprędzej, dla wydawców;
- miszmasz dla dzieci – wierszyk Jarosława Mikołajewskiego i fragment książeczki Magdaleny Tulli (pewne zaskoczenie, nieprawdaż!) oraz – odkurzona, jak się okazuje – minikolumienka wyzwań literackich (konkursy) Probierczyka, którą kiedyś można było czytać (i startować do konkursów) co tydzień, w zwykłej, weekendowej „Wyborczej”;
- i wreszcie, na sam koniec, michałek z ambicjami, czyli kwestionariusz a‑la‐proustowski z Ryszardem Krynickim; mijam nie czytając, ale za to z szacunkiem.
podsumujmy
Przeczytałem wszystkie recenzje, w oszałamiającej liczbie sześciu sztuk (których autorem jest tylko jeden człowiek, Juliusz Kurkiewicz), tekst Rudnickiego, Zadie Smith, może wrócę do Rylskiego i rozmowy z Krall, nie odmawiam wartości notkom o 48 książkach zagranicznych, mogłem się upewnić, że nie warto tracić czasu na nowego Pilcha, gdy wyjdzie. Czyli (buchalterząc ostatecznie) na prawie 10 arkuszy wydawniczych miałem do przeczytania z pewną satysfakcją niecałe półtora, a kolejne 2 z ułamkiem to teksty o pewnej wartości (dla mnie) poznawczej i te, do których może wrócę. 60% zawartości to michałki, żurnalizm, zapchajdziury, czyli dokładnie to, czego można się było spodziewać po [dzisiejszej] Agorze.
Jaka odległość dzieli „Książki. Magazyn do czytania” od niegdysiejszych pism czy dodatkow do pism o tematyce książkowej (takich jak „Ex Libris”, „Nowy Nurt” czy nawet dodatki książkowe „Wyborczej” z lat 90‐tych)? Lata świetlne. A odległość do „NYRB”? Megaparseki.
Kiedy więc czytam na e‑łamach „Wyborczej” utyskiwania na nędzę stanu czytelnictwa w dzisiejszej Polsce, to nie tylko chichram się nad osobą autora utyskiwań, ale i myślę o tym, jak do tego stanu nędzy przyczyniła się Agora i inne instytucje dzisiejszej [pieniądzem] oświeconej Polski.
Jeszcze kilka przypisów.
marność epuba
Po raz pierwszy w bieżącym ósmym numerze pojawiła się w e‑dystrybucji forma pdfa (obok dotychczasowego epuba [względnie mobi]). Czyli forma dająca pojęcie o papierowej wersji „Magazynu”. Wiem, oczywiście, że epuba nie wymyślono do prezentacji pism (czy książek o ciut bardziej skomplikowanej niż stricte liniowa strukturze), że epub dobrze znosi teksty do słuchania oczami, ale niewiele ponadto. Co prawda, zgrzebność formy epubowej to niekoniecznie tylko niedostatki formatu; ubóstwo ilustracyjne, słabe zróżnicowanie elementów tekstu, typograficzna przaśność to również skutki wykonania, niedostatecznej dbałości.
Dopiero mając w łapce i pdfa, i epuba, widzimy, jak wiele informacji z tego epubowego medium znika (za to można czytać w lesie i w wannie, wiem, wiem). Zniknięcia niektórych informacji jednak niczym nie da się usprawiedliwić.
W pdfie (zakładam, że i na papierze) widzimy informację podaną zaraz za tytułem działu „50 książek, które czyta świat”:
Przygotowali: Anna Arno (USA, Wlk. Brytania), Mikołaj Gliński (Niemcy), Miłada Jędrysik (Włochy), Tomasz Pindel (Hiszpania, Ameryka Łacińska), Agnieszka Sowińska (Rosja), Anna Wasilewska (Francja)
Znane skądinąd osoby; dlaczego czytelników epuba tak skrupulatnie pozbawiono możliwości zapoznania się z autorstwem tego, autocytat, najpoważniejszego informacyjnie bloku w piśmie? Nie wiem; może to przeoczenie (ale i tak paskudne).
Jednak i pdf nie jest wolny od wad.
marność pdfa
Nie wierzyłem własnym oczom. Lewe (parzyste) strony mają wymiary 235,4 mm x 305,2 mm, a prawe (nieparzyste) strony 236,2 x 305,6 mm. Obrazek poniżej ilustruje tę niekonsekwencję i jej (wizualne, podkreślone cienką czerwoną linią) skutki (żeby powiększyć – dwukrotnie – obrazki, kliknijcie prawym klawiszem myszy na obrazek i wybierzcie „Open Image” lub odpowiednik w polskim czy innojęzycznym menu).
A w tekście nadtytułu nie dało rady podzielić wyrazów między sąsiadujące kolumny raczej „przynaj / mniej” czy „dali / byśmy”? To też za trudne?
Korekta tym gorzej działa, im większą czcionką złożony tekst (por. pod czerwoną szczałką)?
I wreszcie ciekawostka, dotycząca wzmiankowanego już utyskiwacza, rozmówcy Eugenidesa.
Popatrzcie na lead. Nie mamy żadnych wątpliwości, że te słowa...
Jeffrey Eugenides:
studiowałem w czasach, gdy dekonstrukcję traktowano jak odpowiednik porsche – wabik na seksowne zbłąkane dusze
wypowiada J.E., amerykański pisarz greckiego pochodzenia.
Ale spójrzcie w lewy górny róg. Jest tam parafraza tego tekstu, a sądząc z wytłuszczenia i układu całości, jest to część pytania zadanego Eugenidesowi przez wywiadującego go redaktora.
No i teraz zagadka. Czyje de facto były to słowa i w jakimże to celu „Magazyn” stawia czytelnika przed tak poważnym wyzwaniem intelektualnym, dotyczącym wolności parafrazowania, praw autorskich, przypisywania‐sobie itp.
morał
Jest taki obieg, w którym (obiegowo) krąży porzekadło, że za jakość (prasy i e‑prasy) trzeba płacić, bo jakość kosztuje. Ja sądzę inaczej. Że jakość nie jest prostą funkcją monetyzowalności, że raczej jest odwrotnie (to monetyzowalność zależy od jakości). Sądzę, że Agora – z powodów komercyjnych – tak obniżyła po całości poziom, że ile by się nie płaciło za content, będzie on podobnie szmaciasty jak ten darmowy, czyli będzie, nie oszukujmy się, boleśniejszy (skoro wydało się kasę, a tu...).
Chcecie jakości i interesuje was literatura, wydawane książki itd.? Nie traćcie pieniędzy na „Książki. Magazyn do czytania”; to per saldo produkt bylejaki.
Idźcie raczej czytać (publicznie dostępne) Dwutygodnik.com, Artpapier.com, „Dziennik Opinii” Krytyki Politycznej (tam są, nie uwierzycie, również recenzje książek, towar śladowo obecny w „Magazynie”), blogi.
-
Ty utyskujesz na „Magazyn do czytania” za brak recenzji, a ja się zastanawiam kto i gdzie uczy w Polsce pisać recenzje? Wystarczy wziąć do ręki humanistyczne czasopismo naukowe lub para‐naukowe, czy tam pop‐naukowe i przejrzeć recenzje. Zwykle streszczenia, a jak się komuś intelektualnie czknie to wytknie, że autor czegoś tam nie powiedział, albo powiedział *źle*. Laurki dla kolegów, kopniaki dla nie‐kolegów albo popisywanie się erudycją na temat prac autorów, których się nigdy nie pozna w realu i których prac często się nie rozumie, bo nie zna się intelektualnego i badawczego kontekstów, w których powstały.
Ostatnio recenzowałam tekst do takiego pop‐naukowego czasopisma, z niezłą reputacją. Tekst o queer, poziom meta (i to szeroka meta), kompilacja z artykułów z internetowych wydań śmieciowych czasopism anglojęzycznych podlana Judith Butler et consortes z trzeciej ręki. I nie to jest najgorsze, bo to akurat jest powszechne. Najgorsze jest to, że napisała to osoba, która zawodowo uczy dziennikarstwa przyszłych dziennikarzy... Tekst nie poszedł do druku, dlatego o tym piszę.
Tak, zarabiają, dorabiają, a spragniona intelektualnie „wieś wszystko kupi”, zwłaszcza jak się sprzedaje „nazwiska”, o przepraszam: „marki”. Mnie w Twoim poście zasmuca nie tyle aspekt ekologiczny, bo w tej „produkcji kulturalnej” jest możliwy pozytywny recykling. Smuci mnie brak zawodowego wstydu. -
Myślę, że literatura wagonowa (jakiś zgrabny skrót by się przydał) ma parę kategorii, na przykład takiej od szwajcarskiego niemego i nietrzęsącego pociągu – i nie trzęsącego, bo stojącego w polu Intercity. Ta druga posiada pozorną głębię i haczyki historiozoficzne pomagające zrozumieć czemu się stoi w polu.
Co do ilości znaków, gdy osiągam wydajność rzędu spalanego węgla (kilkanaście procent), uważam, że nie zmarnowałem czasu ni pieniędzy.
-
Czyli mniej więcej tak jak się mogliśmy spodziewać (i pewnie spodziewaliśmy). Mnie rozśmieszyło najbardziej, że w magazynie do czytania czytelnik dostaje zdjęcie Hołowni na całą stronę.
A nawet ten esej z NYRB przecież jeden z najlżejszych jakie tam normalnie chodzą. Listek figowy dla michałków. Przetłumaczone przyzwoicie chociaż?
-
Przeczytałam niegdyś pierwszy numer tego magazynu, więcej mnie nie ciągnęło. Mnie też najpoważniejszy wydał się dział z książkami zagranicznymi, chociaż dziewczyny z Archipelagu potrafią to zrobić bardziej profesjonalnie.
Co do Zadie Smith, to mogli dać chociaż jakieś short story. Nawet w otoczeniu michałków i towarzystwie Pilcha. -
nameste :
To akurat zdjęcie (zrobione przez utalentowanego pana Jana Zamoyskiego) nie jest złe
Nie chodzi mi że złe, ale że jest i to takie ogromne. Magazyn jest podobno do czytania.
Esej Smith jest również tutaj. Tak jak pisałem, jest lekki i przyjemny; szkopuł w tym że w NYRB robi za moment oddechu, a w MdC za bodaj najambitniejszy tekst. Stąd te namestowe megaparseki.
-
„Książki. Magazyn do czytania” kupiłam dwa razy – pierwszy numer, z ciekawości, i szósty bodajże, kiedy potrzebowałam lektury do pociągu. Pierwszy był nudny i próbując być na czasie dorzucał kamyczek do dyskusji, które przetoczyły się i zgasły mniej więcej kwartał wcześniej, recenzji jak na lekarstwo, jakiś letniawy artykuł o serialu, parę tekstów szkolnych streszczających tezy z paru książek, chaotyczny Rudnicki krytykujący lektury szkolne, sympatyczna Zadie Smith w wywiadzie. Najciekawsza była w sumie ta lista literatury na świecie, jak się ktoś na co dzień nie interesuje, bo jak się trochę interesuje to ma reakcję „well, duh” bo tydzień – miesiąc – dwa miesiące temu czytał wypasione recenzje, a tu dostaje sześć zdań na krzyż. Numer szósty nie wykazał względem pierwszego żadnej poprawy, redakcja wymyśliła sobie format i ewidentnie uznała, że jest idealny (nie jest, nie jest nawet dobry).
-
A mnie najbardziej podobał się Szczygła felieton, najdowcipniejszy w całych Książkach. Dystans do siebie, autoironia i fanstatyczne zakończenie na temat co zostaje po pisarzu. Zadie Smith słaba, ale dzieki temu wiemy, co drukuje New Yorker.
-
@nameste
dziękuję, pewnie gdzieś tam przeczytam tę Zadie. Chodziło mi raczej o to, że mało jest mainstreamowych miejsc, gdzie można przeczytać opowiadania. A ZS napisała ich trochę, są nieznane w Polsce. Jako że jest to poczytna w naszym kraju pisarka (przetłumaczono wszystko poza ostatnią powieścią, która wyszła w zeszłym roku), może warto pokazać jej inną twórczość. Niech będzie, że obok tego tekstu, który został opublikowany.
No ale redakcja musiałaby choćby realizować własne pomysły, a nie te wynikające z badań marketingowych, gdzie pewnie im wyliczono: Zadie dla ambitnych (ale nie odstraszajmy mniej ambitnych, dajmy lekki tekst), Pilch dla tradycjonalistów, Szczygieł dla wszystkich, Hołownia dla wielbicieli mainstreamowych sporów, no i michałki dla okraszenia.
-
„Czytelnicy do piór”, czyli Probierczyk bywali jednak chyba nie w weekendowej GW, tylko w Magazynie (później Duży Format), jak jeszcze wychodził w piątki? Tak mi się wydaje z pamięci i o tym chyba też świadczy papier z moich wycinków z rubryczki. :)
Co do „Książek”, to czytam je tylko w tramwajach, więc doszłam ledwie do połowy, ale za to czytam od deski do deski, bo lubię. Poza Rudnickim, którego nie znoszę jak zarazy i pomijam. Może i w związku z tym mam niemal dokładnie na odwrót jeśli chodzi o podobanie się tekstów. Ale z tezą ogólną (jeśli ją dobrze wyczytałam) się zgadzam: mało o książkach w tych „Książkach”, za to dużo o nie wiadomo czym. Ale to nadal przyzwoita lektura tramwajowa.
-
Proponuję wprowadzić rozróżnienie:
Lektura wagonowa [lekwag] – człowiek czyta jak panisko, rozparty w fotelu drugiej klasy, bo ma dużo czasu, gdy pociąg stoi w polu.
Lektura tramwajowa [lektra] – czyta człowiek w ścisku, po kawałku, w linijki wchodzi mu na przykład Tomasz Knapik, ale tramwaj gładziutko sunie po szynach, niskopodłogowy.
Lektura autobusowa [lekaut] – czyta człowiek w ścisku, po kawałku, w dodatku niedokładnie, bo trzęsie na wertepach. -
@ nameste:
Jeśli czytanie w pociągowym, to szacuneczek
-
Ale trochę się czego spodziewałeś po wysokonakładowym (hih) magazynie popliterackim? Bo ja trochę stoję tam, gdzie Fabulitas, czyli miałem w ręku pierwszy numer, przeleżał bodaj z pół roku w łazience, nie doczekał się towarzystwa, bo niczym nie zachęcił by mu sprosić kolegów. Takie mam przekonanie, że to pismo tak bardzo nie jest skierowane pod nas, że nawet nie warto wytykać. To ma przeczytać pani Kasia, pan Marek, babcia Ziuta, którzy książkę jakąś od czasu do czasu chętnie, ale nie wiedzą jaką by tu. I wtedy przydają się właśnie takie magazyn, gdzie masz w krótkiej strawnej pigule podane, że o tym i o tym. Nie spodziewałeś się przecież nie wiem, żywszej formy LnŚa?
-
Mam podobnie, tylko że mnie Rudnicki znudził. Może dlatego, że sam, i to już drugi raz, pisze, że znudziło go czytanie recenzowanych lektur. A to zawsze mnie odstręcza.
Z całego kwartalnika tylko ten końcowy dodatek, co czytają na świecie, jest interesujący, ale to pewnie da się załatwić jakimś RSSem do streszczenia rynku nowości na świecie.
Kupiłem sobie natomiast Chimerę i o wiele lepsza, choć bez szaleństw. Jest Etgar Keret (fajny koncept, ale słabo zakończony), jest Rudnicki (opowiadanie całkiem choć też nie rzuca na kolana), są lubiane przez mnie Swietłana Aleksiejewa i Małgorzata Rejmer (ta druga rozkręca się dopiero przy puencie). Na minus nudziarstwa Dehnela.
W każdym razie jak mam już wydać 10 zeta, to wybiorę Chimerę niż dodatek do reklam, adresowany do tych wszystkich, co to kupują Bartoszewskich w Empiku.
-
O, Wiedemann też? Bardzo lubię. Mnie też Bryndal lekko zdziwił, ale w sumie, ja i tak sobie pogrzebałem w Chimerze i wybrałem to, co lubię i tych, którzy wiem, że dają gwarancję pewnego poziomu, lolając trochę z Dehnela.
Tematem przewodnim są horrory, więc jest Orbitowski (nie przepadam), ktoś tam jeszcze, a że generalnie mnie horrory nudzą, toteż całe te rozważania ominąłem szerokim łukiem poza jakimiś idiotycznymi „michałkami” o kultowych scenach horroru (Lśnienie i inne banały). Recenzje trochę dłuższe niż Kurkiewicza, komiks nieśmieszny, słowem trochę taki dawny, „przedkurkiewiczowski” Przekrój, tyle że jak jest garstka fajnych autorów z opowiadaniami, to się można skusić.
No i mam wrażenie, że szybko odeszli od formatu Cielecka/Wojewódzki do, ja wiem, Rudnicki/Wolny‐Hamkało. Może chociaż trochę grosza wpadnie ludziom żyjącym z pisania.
25 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2013/03/nedza-pieniadza/trackback/