wyznaję

W tej półzłośliwej recenzji właściwie wszystko się zgadza. Rzeczywiście, Jaume Cabré w swojej opasłej powieści Wyznaję jakby skorzystał ze wszystkich sformułowanych przez recenzującą Kingę Dunin wskazówek, składających się na receptę: „jak napisać wielką europejską powieść”, którą to receptę KD odtworzyła podczas szybkiej sekcji martwych już, bo przeczytanych, siedmiuset sześćdziesiąt ośmiu stron, wliczając wszystkie rudymentarne dodatki oprawcy. I – proszę bardzo – jest efekt, są nagrody, wskaźniki bestsellerności szybują, a pewien in spe czytelnik wyraził nawet nadzieję, że może to ten tytuł będzie upragnioną od lat książką uniwersalną, na którą czekał (zapewne unikając innych lektur, aby się nie rozpraszać) i której litery, słowa, zdania powiodą go dalej w życie, ku nieuchronnej okładce.

Pisze KD:

Wyznaję to książka trudna, ale zarazem łatwa. Oryginalna, ale jakby skądś dobrze znana. Zaskakująca, a jednak czytelnik dość szybko domyśla się, „kto zabił”. Z niecierpliwością czeka na rozwój wypadków, chociaż w gruncie rzeczy wie, co może się wydarzyć. Zbudowana [...]

I tak dalej; zachęcam do lektury pełnej listy wskazówek, bo dość dobrze oddają faktyczną anatomię (czy raczej: morfologię) powieści. Niezłej próby jest też ćwiczenie z mnożących się złośliwości, równoważonych – tak by bilans wyszedł na półzłośliwość – właściwie tylko jednym: uznaniem jakości rzemiosła Cabrego.

Pretensja KD do Cabrego nie polega na tym, że Wyznaję nie jest Czarodziejską górą (to jedyny wymieniony „tytuł odniesienia”, sevrski wzór nudziarstwa), ale też do końca nie wiemy na pewno, co jest sednem tej irytacji owocującej złośliwościami.

Że ludność rzuciła się do księgarni, a co masowe, to zawsze podejrzane; miałżeby być Cabre jakimś nowym Coelho? Że tak łatwo przyszło (zapewne: pozornie łatwo; miejsce na wyrazy uznania) rozebrać książkę na chwyty, myki i uniki, obnażając autorskie taktyki podboju czytelnika? Ale można podać podobną (byłaby, kto wie, nawet krótsza) receptę na arcydzielną mieszczańską klasykę, pokroju choćby Czarodziejskiej góry. Że powieść – bez zaskoczenia – kończy się konkluzją przeczuwaną jeśli nie od początku, to od 50 strony? (KD: „Ten kłopot z układaniem literackich puzzli sprawia jednak, że kiedy ostatni klocek trafi na swoje miejsce, nie chce nam się patrzeć już na obrazek, który w końcu okazuje się dość banalny.”)

Więc gdzie pies? Mnie się widzi, że tę niejasną pretensję do Cabrego można zamknąć w czterech słowach: to nie jest Saramago. Ale to tylko mglisty domysł, który w gruncie rzeczy dekonstruuje się w dość niekorzystny (dla Czarodziejskiej góry) sposób: narracja Cabrego jest narracją bolesną, narracja Saramago jest narracją o bólu (rzeczowników można dołożyć); różnica jest taka, że w pierwszym wypadku emocje budzi opis, dobrze (literacko) utkana materia pośrednicząca między czytelnikiem a światem‐jaki‐jest, w drugim – emocje budzi świat, który na oklep wskakuje na opis i zmusza go do najwyższego wysiłku.

Tak, Wyznaję jest powieścią mieszczańską, pisaną w bibliotece; jest przyzwoicie naoliwioną maszyną do wytwarzania emocji i – oby – refleksji, które niechby choć odrobinę wystawały poza złośliwy katalog KD. Czy tak jest?

* * *

Mam do Wyznaję trzy uwagi. Po pierwsze, gdyby ta książka napisana była po polsku, a nie po katalońsku, i nie zdobyłaby Nike (na tle, powiedzmy, średniej dotychczasowych laureatów), umarłbym ze śmiechu (choć i bez tego dziwnie mi wesoło, gdy pomyślę o tej najważniejszej polskiej nagrodzie literackiej). Co znaczy: czepiajmy się, ale zachowując proporcje – to nie jest tuzinkowa powieść.

Po drugie, niesie ona pewną ważną wizję Europy, a nawet: dwie. Jedną znamy: to Europa przednarodowa, jednoczona chrześcijaństwem. U Cabrego roi się od mnichów, zakonów, klasztorów; kariera kościelna przedstawiona jest jako źródło uniwersalizującego awansu, mechanizm jednoczenia rozrzuconych po kontynencie osad niczym specjalnym nie różniących się ludzi. Życie monastyczne pokazane jest w tej Europie jako narzędzie sublimacji ludzkiej Przewiny (zilustrowanej przez Cabrego na tysiąc różnych, a w końcu – tożsamych sposobów). Ta formuła się wyczerpała, bo jedna, jednocząca idea wyrodnieje, totalizuje się, nieuchronnie obrasta w zbrodnię i zagładę.

Inna, postnarodowa Europa, to Europa języków. Ta (nacjonaliści powiedzieliby: aha, separatystyczna, katalońska) wizja jest konsekwentnie budowana przez autora od najdrobniejszych szczegółów. Absolutnie nie jest przypadkiem, że Adrianowi ojciec wyznaczył konkretny cel: „kataloński, hiszpański, francuski, niemiecki, włoski, angielski, łacina, greka, aramejski i rosyjski. [...] Dziesięć języków, które powinien poznać”, nie przypadkiem Adrian wywiązuje się z tego zadania z nawiązką. Przesłanie Cabrego (skaczę już do sedna) brzmi: idźcie między innych, uczcie się ich mowy (i życia), mieszajcie się, szanując swoje języki (odrębności); odosobnienie i izolacja niczego nie zmienią, nie tędy droga do przeciwstawienia się złu, które najlepiej czuje się, nawołując do jedności.

A trzecia uwaga dotyczy właśnie uniformującego i zuniformizowanego zła. W tej kwestii teza Cabrego jest poza‐Adornowska (nawiązuję tu do tekstu KD) i brzmi: holocaust trwa od zawsze, jest jeden, choć ma wiele twarzy w różnych czasach. We fragmentach powieści, w których Cabre obrazuje tę wielopostaciową jedność, osiąga miejscami Saramagowską pasję:

Nie przyznał się, że starał się reaktywować szczytną siatkę szpiegowską, którą wielebny Benigni założył wiele lat temu, a później musiał rozwiązać z powodu krótkowzrocznej polityki władz watykańskich, które nie chciały przyjąć do wiadomości, że jedynym realnym niebezpieczeństwem jest komunizm, rozprzestrzeniający się teraz po całej Europie. Nie powiedział mu też, że następnego dnia będzie obchodził czterdziestą siódmą rocznicę wstąpienia do zakonu dominikańskiego ze świętym i mocnym postanowieniem służenia Kościołowi nawet z narażeniem życia, gdyby zaszła taka potrzeba. Tak, minęło już czterdzieści siedem lat od chwili, gdy poprosił o przyjęcie do zakonu w Liège. Feliks Morlin urodził się zimą 1320 roku w tym samym mieście Gironie, gdzie się wychował w atmosferze żarliwej pobożności w rodzinie, która zbierała się codziennie na modlitwę po zakończeniu pracy. Nikogo nie zaskoczyła decyzja młodzieńca, gdy wybrał niedawno powstały zakon dominikański. Studiował medycynę na Uniwersytecie w Wiedniu i jako dwudziestojednoletni chłopak wstąpił do Narodowosocjalistycznej Partii Austrii, przyjmując imię Alí Bahr. Był zdecydowany podjąć naukę, żeby zostać dobrym kadim lub mufim, wzorując się na mądrości, rozwadze i sprawiedliwości swoich mistrzów i niedługo potem wstąpił do SS z numerem 367744. Najpierw służył na polu bitwy w Buchenwaldzie pod rozkazami doktora Eisela, a 8 października 1941 został mianowany szefem służby medycznej na niebezpiecznym froncie bitewnym w Auschwitz‐Birkenau, gdzie pracował z poświęceniem dla dobra ludzkości. Niedoceniony, doktor Voigt musiał uciekać pod przybranymi nazwiskami, jako Zimmermann czy Falegnami, i gotów jest czekać, wraz z wybranymi, aż odzyskają Ziemię, która znów będzie płaska, kiedy szariat ogarnie cały świat i tylko wierni będą mieli prawo na niej mieszkać, w imię Miłosiernego. Wtedy granice świata będzie wyznaczać tajemnicza mgła, a my znów będziemy zarządzać tą tajemnicą, z wszelkimi jej konsekwencjami. Niech tak się stanie.

I jak to poniekąd aktualnie brzmi dzień po konklawe.

* * *

A poza tym: dlaczego miałbym nie cenić grubej, dobrze napisanej powieści? Cenię.

  1. nameste’s avatar

    Kontynuując tę jednostronną, korespondencyjną polemikę. Autorka recenzji – i jest to chyba wyjątkowy wyłom w jej zwyczajach – odezwała się w komentarzach pod swoim tekstem:

    Chyba nie udało mi się dość jasno tego wyrazić. Przeszkadza mi w tej powieści rodzaj szantażu. Czytelnik powinien uznać, że jest w niej Duch i Wzniosłość oraz filozoficzna głębia. Nie mam nic przeciwko duchowi i głębi, ale wolę sama je odnaleźć, bez autorskich sugestii. A tak, to już wolę Eco...

    Rozumiem ten odruch. Chcąc się powstrzymać od spoilerowania, skomentuję to tak tylko, że koniec powieści nie tylko ujawnia pośredniczącą nieprzezroczystość opisu (tej, por. blogonota, „narracji bolesnej”), ujawnia też jej (piętrową) daremność.

    Być może to nadmiar dobrej woli z mojej strony, ale sądzę, że Cabre półgębkiem przyznaje się do winy. „Tak”, mówi, „uruchomiłem całą tę maszynę, ale wiem, że w ostatecznym rozrachunku trzeba czegoś więcej”. Pozostając w skrótowej metaforyce z blogonoty: Cabre powiada – tak, nie jestem Saramago. Ale starałem się. (Reszta to marketing.)

  2. Gammon No.82’s avatar

    Jak ja jestem organicznie niezdolny analizować to co czytam na jakikolwiek sposób (w sensie analizy literackiej). Nie muszę dodawać, jak bardzo podziwiam umiejących.

  3. beatrix’s avatar

    Czytam. Zostało do końca może z dwieście stron. Czyli bliżej końca. Muszę (i chętnie na razie to uczynię) uwierzyć Ci na słowo, że nie jest to Saramago. Natomiast próbuje autor chyba nie tylko tego, ale wszystkiego innego. Wszystko mi się kojarzy i trudno nie zgodzić się z Kingą Dunin, że jest to powieść znajoma. Znaleźć można i „Cień wiatru”, i „Łaskawe” i wiele wiele innych. Ale tak jak nie jest to Saramago, tak i ta powieść jakoś nie wstrząsa. Nie wiem jeszcze dlaczego, ale chyba za dużo w niej oczywistości i nie ma nad czym się zastanowić. Wszystko jest jasne. Tzn. na tyle, na ile jasne być może. Czyli trochę banalnie.

    Jest taka książka, która w Polsce nie miała marketingu i nie dostała żadnej nagrody. Nazywa się „Nocny pociąg do Lisbony” i napisał ją Pascal Mercier, dzięki łaskawości wydawnictwa Noir sur Blanc można ją po polsku przeczytać, choć ja ją przeczytałam ze dwa lata przed polskim przekładem. Ale i tak dobrze.

    „Nocny pociąg” jest Książką Wielką. Można w „Wyznaję” dostrzec i próbę bycia Mercier. Ale Mercier niczego nie wyjaśnił (mi) pisząc o opętanym przypadkowo napotkaną historią szwajcarskim profesorze. Dodał pytań, z którymi nie sposób się rozstać. Nie mogę też nie wracać do tej książki raz na jakiś czas.

    „Wyznaję” zapomnę i mnogość wątków zleje się wkrótce w pamięci w, przyznaję (i oddaję z szacunkiem), przyjemne wrażenie z lektury sprawnie wykonanej literackiej pracy. Jakoś nie widzę jednak potrzeby stawiania znaku zapytania za twierdzeniem Adorno i jeszcze (ała) udzielaniem na nie odpowiedzi.

    Dzięki za trop. Jakoś nie nadążam za hitami. Ale i specjalnie nie biegam. Gdyby nie Twoja blogonota, bym nie dobiegła, a czemu nie?

  4. nameste’s avatar

    Merciera nie znam, ale skoro piszesz tak, jak piszesz, to spróbuję odszukać. A wracając do Cabrego. Saramago jest tu figurą metaforyczną, nie mam na myśli jakichś konkretnych cech pisarstwa Portugalczyka, a tym bardziej nie mówię, że Cabre jakieś cechy powieści Saramago usiłował zawrzeć w swojej (w każdym razie nie w jakiś szczególny sposób: jeśli tak, to pośród gromady wzorców typu Littell czy Zafón, albo typu Llosa‐Marguez, jak w wątkach silnych kobiet z rodziny, genetycznej czy nie).

    Chodziło mi o to, że bohaterem Saramago jest w istocie zbiorowość czy „uwikłana w historię i ekonomię kondycja ludzka”, a jednak do czytelnika dociera pełnia doznań – bólu, krzywdy, śmierci ludzkiej, gdy tymczasem konstrukcja Cabrego stoi na narracjach jednostkowych, które – choć literalnie dotyczą zdarzeń strasznych – to przecież pozostają przesłonięte rodzajem filmowej mgiełki; o, myślę czytając, ktoś coś dla nas nakręcił, to smutny film; rzadko się o tym zapomina podczas lektury. Bez narracji nie ma świata; istnienie świata u Saramago nie podlega wątpliwości.

    Niemniej, rzeczywiście „czemu nie”. Grube, dobrze napisane, miejscami ponadprzeciętnie dobrze.

  5. beatrix’s avatar

    pośród gromady wzorców typu Littell czy Zafón, albo typu Llosa‐Marguez

    Wiesz, wydaje mi się, że co trzeba oddać Cabremu to to, że on chyba wcale się nie wypiera, a wręcz podpowiada. Jest tam fragment, który mnie zawrócił i aż pokiwałam głową z niedowierzaniem; zdanie zaczyna się od – „wiele lat później stojąc przed plutonem egzekucyjnym...” :)

    Może i Cabre jest lepszym skrzypkiem niż pisarzem. Rzeczywiście i mnie jakoś nie obeszło za bardzo co się stanie z bohaterem.

    A Merciera odszukaj koniecznie:
    http://allegro.pl/listing.php/search?sg=0&string=pascal+mercier

    Swego czasu wykupiłam wszystkie egzemplarze w zaprzyjaźnionej księgarni i rozdawałam każdemu, komu chciałam dać coś dobrego :) Ale rozdałam już wszystkie i teraz mi zabrakło :)

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *