najgorsze filmy świata (5)

Niemcy za granicą

W odróżnieniu od filmów sąsiedzkich (w których tylko mówi się po niemiecku), tu występują prawdziwi Niemcy i Niemki, przeżywający zagraniczne przygody. Schemat jest taki, że bohaterowie przyjeżdżają do obcego kraju „na chwilę”, w konkretnej sprawie, ale miłość i... zostają.

Najpopularniejszym kierunkiem takich wypraw okazuje się Irlandia, filmy irlandzkie to także jedyne, w których jawnie występuje magia. Na przykład prowadząca (bez przekonania) księgarenkę mieszkanka Hamburga (a może to był Frankfurt?) nadziewa się na tajemniczą ksiażkę, której okładka ciągle się zmienia. Wiedziona nieodpartym impulsem jedzie do Irlandii (śladami autora ksiażki), gdzie spotyka zbuntowanego dziedzica imperium sedesowego (!), któremu (bezskutecznie) pomaga odzyskać ukochaną. Ale sama się w nim zakochuje, rzuca swojego dotychczasowego, nudnego Niemca, a na końcu przekonuje się, że okładka ksiażki pokazuje ją samą na randce (na pewnym romantycznym mostku w pewnym romantycznym parku). Księgarenkę przekazuje współpracownicy, a sama zostaje w Irlandii z przyszłym mężem, który tymczasem pogodził się z ojcem i perspektywą prowadzenia sedesowej firmy.

W innej historii dziewczyna przyjeżdża z matką na wycieczkę śladami wspomnień (matki) do irlandzkiego nadmorskiego miasteczka. Matka wyznaje (z oporami), że ją adoptowali (wraz ze zmarłym już mężem), ale zanim powie coś więcej, umiera. Bohaterka rusza ze śledztwem, prowadzona magicznymi kwiatami, ukazującymi jej owocne kierunki poszukiwań. Wynajmuje wskazanego przez kwietny trop prywatnego detektywa, w którym oczywiście się zakocha (oczywiście z wzajemnością), i po długich a krętych poszukiwaniach odnajduje biologiczną matkę w klasztorze i ojca, podstarzałego muzyka, który przed laty zrobił dziecko córce miejscowych notabli. Niemowlaka po kryjomu oddano do adopcji, a córkę – do klasztoru. Bohaterka odnajduje w sobie irrrrlandzką krew i zaawansowane umiejętności śpiewacze (folk); do Niemiec nie wróci.

Już nie magicznie – ceniony berliński lekarz kardiolog z szansą na ordynaturę, pracoholik z trzema córkami, wyjeżdża na lato do irlandzkich teściów (parę lat po śmierci żony – rak / wypadek / whatever). Na miejscu odnajduje spokój, nową miłość i nową pracę: jakoś zostaje wmanewrowany w zastępstwo jako wiejski lekarz rodzinny. Zastępstwo okazuje się trwałe (dzielny niemiecki lekarz ocala życie kolejnym miejscowym rybakom); córki, poza najstarszą, która wróci do Berlina na studia, kwitną u dziadków; miłość mimo perturbacji okaże się tą właściwą. I kolejni obywatele Irlandii gotowi.

Zastanawiam się oczywiście, czy te historie nie są ukrytą sugestią proemigracyjną, ale nie mogę dojść motywu; trzeba by zbadać finansowanie tych produkcji.

*

O motywy łatwiej w jedynym filmie dziejącym się w Polsce. Oto gospodarstwo na Mazurach, prowadzone przez Marka, jego starszą siostrę (dwóch synów, mąż zapewne umarł) i ich matkę. Siostra zwykła była jeździć za chlebem do Niemiec jako opiekunka starych / chorych / samotnych; za którymś razem przywozi na Mazury starca‐pacjenta, któremu tyle opowiadała o rodzinnych krajobrazach, że aż zapragnął je zobaczyć (nie wspomina się, zapewne przez delikatność, że mógł je znać z młodości). Podejmowany serdecznie jak członek rodziny, pacjent wyjeżdżając zostawia w darze 40000 euro, ale że honorni Polacy nie wezmą ot tak takiej kasy, Marek traktuje ją jak inwestycję w rozwój gospodarstwa, jako zabezpieczenie wskazując działkę nad jeziorem.

Wszystko to działo się przed właściwą akcją filmu. Wtem! odnajduje się córka starego Niemca (który już zdążył umrzeć), Sabina. Ma zespół Aspergera, wyrzucono ją z (kolejnej) pracy, bo jest trudna w kontaktach interpersonalnych, i oto przyjeżdża upomnieć się o spadek, bo znalazła w papierach po ojcu kwity na te 40 tys. euro. Sabina jest hiperrealistycznym wcieleniem niemieckości: żadnych emocji (wiadomo, asperger), do absurdu posunięty ordnung, zmysł matematyczny (była księgową) itd. Marek natomiast to bałaganiarz, idealista; chce z gospodarstwa uczynić eko‐agro‐turystykę z wydzieloną hodowlą bawołów wodnych (!), z których mleka mają być dodatkowo super eko sery. Przeinwestowuje, nic dziwnego zatem, że o zwrocie pieniędzy Sabinie nie ma mowy, a nic jej po samym akcie własności działki; chce wracać do domu, jako bezrobotnej pieniądze bardzo są jej potrzebne.

Sabina z właściwą aspergerom bezpośredniością sugeruje, ze kasę siostra Marka dostała za seks, oburzony brat wyrzuca ją z domu. Piękna scena, Marek: „Nikt nie bedżie obrażacz mojej rodżiny! Raus!” (bo trzeba wam wiedzieć, że w tym filmie Polacy, choć mówią oczywiście po niemiecku, raz na jakiś czas wtrącają polskie zdania, z przedziwnym zresztą akcentem). Nieszczęsna Sabina po 5 minutach znajduje nieopodal barakowóz typu Drzymała, nawet przyzwoicie urządzony (twórcy filmu najwyraźniej traktują za oczywistą obecność takich wozów w mazurskich lasach).

Koniec też oczywisty. Młodzi (no, względnie młodzi, tak przed czterdziestką) zakochują się w sobie, Sabina przekonuje się, że osoba z aspergerem jest jednak zdolna do uczuć. Przygotowuje błyskotliwy biznesplan dla turystyczno‐bawolego agro‐gospodarstwa i, oczywiście, zostanie. Miłość łączy niemiecki hiper‐ordnung z polskim idealizmem i bałaganiarstwem. (Po drodze mijamy najpoważniejszą – nie licząc drobnego harlekinizmu typu „straszna przeszkoda”, ex‐dziewczyny Marka – przeszkodę w postaci polskiego pijaństwa; do sceny hucznych imienin wuja, patriarchy rodu, zaangażowano nawet polskich aktorów; ku podwójnemu zdumieniu Sabiny, jako Niemki i aspergerki, wóda lała się tam litrami. Jednak Marek, wstydzący się za rodaków, w porę uprowadza z imprezy mocno już ubzdryngoloną Sabinę, o mało co nie dochodzi do seksu w drzymalskim azylu, ale Sabina zasypia. Tak rodzi się eko‐miłość polsko‐niemiecka.)

komedie berlińskie

Zwiedzanie romansideł z kręgu kultury niemieckojęzycznej kończymy na komediach berlińskich. To niejednorodny gatunkowo zbiór, połączony właściwie tylko jednym wyróżnikiem: kadrem z charakterystyczną wieżą telewizyjną. Niektóre z tych filmów zżynają z wzorców amerykanskich (ale, trzeba powiedzieć, dość twórczo), inne nawiązują np. do tradycji „wendersowej”. Mamy tu niemieckie przeróbki francuskiej farsy (te akurat dość żałosne), ale i nawet prawie‐sympatyczne – mimo do bólu schematycznej fabuły – filmy prawie‐muzyczne (w jednym z nich gra, tańczy i śpiewa międzynarodowa kapela 17 Hippies). Dużo tytułów, duża różnorodność.

Krótko mówiąc, komedie berlińskie przekraczają ramy romansidła, a przynajmniej próbują. Wytrwały oglądacz znajdzie w nich także pole do obserwacji socjologicznych, ilustrację obyczajowości i jej zmian, itd. Choć nadal są to (filmowe) bajki, przedostają sie do nich ziarna prawdy, dla mnie znacznie bardziej interesujące od defaultowych na polskim rynku produkcji amerykańskich.

* * *

To była niespodziewanie długa wycieczka. Dla tych, co dotrwali, będzie (za jakiś czas) deser: naprawdę fajny niemiecki serial! Stay tuned.


ZAWARTOŚĆ CYKLU

wstęp
• harlekin w trzech krokach
odcinek 1
• filmy matrymonialno‐turystyczne
• austriacka komedia cukiernicza
• bawarska komedia położnicza
odcinek 2
• Niemcy w Afryce
northern
• bawarski romans tradycjonalny
odcinek 3
• bawarska wiejska komedia postępowa
odcinek 4
• romanse z sąsiedztwa (Kornwalia, USA, Nowa Zelandia, Szwecja)
odcinek 5
• Niemcy za granicą (Irlandia, Polska)
• komedie berlińskie

  1. rozie’s avatar

    Dotrwali, dotrwali, nawet z zainteresowaniem czytając. :-) Z nowszych produkcji niemieckich mignął mi schemat „tajemnica, badacz religii, morderstwo badacza, córka rozwikłuje tajemnicę (templariusze itp.)”. Nie dam głowy, czy seriale, czy po prostu pełnometrażówki.

    Jedno co jest w tym lepsze od produkcji polskich, to aktorstwo/scenografia. Kiedyś mignął mi jakiś polski serial z policją. Dobrych parę minut zastanawiałem się, czy to aby nie program 997 albo coś w ten deseń i nie rekonstrukcja zdarzeń. Niestety nie, zwykły serial to był...

  2. telemach’s avatar

    Otwierasz przede mną światy, których istnienia nie podejrzewałem.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *