Zgodnie z zapowiedzią z blogonoty harlekin w trzech krokach dziś wycieczka po najgorszych filmach (w wiekszości – romansidłach) z kręgu kultury niemieckojęzycznej. Omawiane będą raczej podgatunki, a nie konkretne filmy, w kolejności od potwornych, przez straszne, do po prostu niemieckich (trzeba jednak zaznaczyć, że dotychczasowe badania nie prowadzą do utożsamienia niemieckości z najgorszością w skali absolutnej; do ustaleń w skali absolutnej potrzebny byłby cały instytut badawczy, a kto go sfinansuje, hę?).
Zanim przejdziemy do konkretów, jeszcze krótka wzmianka teoretyczna. Otóż filmy te w większości podlegają schematyzmowi opisanemu w linkowanej notce jako harlekinizm. Jest wszakże i druga generalna prawidłowość: im film straszniejszy, tym większa szansa, że spotkamy w nim również jakiś zestaw chwytów (fabularnych) z bogatego repertuaru mydlano‐operowego, typu „czy świeżo zawarte małżeństwo dotyczy w istocie przyrodniej siostry i brata, och?!”. Opatrzmy je zbiorczym nagłowkiem „mroczne tajemnice rodzinne” i już prosto do rzeczy.
filmy matrymonialno‐turystyczne
Wasz korespondent nie szukał obejrzanych pozycji w IMDB; byłby to po prostu masochizm. Ale dwa potworne cykle znalazłem i dopiero wtedy przeraziłem się na serio.
Das Traumschiff (Statek marzeń) to seria, w której powstało w ciągu ponad 30 lat ponad 70 filmideł! Na statek wycieczkowy (ostatnio: MS Deutschland) okrętuje się kilka par, którym udziela ślubu pływający pastor, w malowniczym porcie schodzą na ląd, gdzie odpowiednia dawka harlekinizmu i mrocznych tajemnic rodzinnych. Konflikty te znajdują swoje rozwiązanie; w rejsie powrotnym dziadygowaty kapitan na pożegnalnej kolacji wygłasza parę banałów o miłości; film (co drugi) kończy się pochodem kuchcików w białych czapach, wnoszących bardzo podejrzanie wyglądające torty, z których sypią się iskry od wetkniętych w nie kiści sztucznych ogni (muzyka dęta). Dodatkową atrakcją są romansowe przygody pary (młodych) organizatorów wesel oraz poutykane w filmie długie sekwencje całkiem afabularnych ujęć, ukazujących główne atrakcje turystyczne danego miejsca.
Krótsza i młodsza jest ledwo ponaddziesięcioletnia seria ok. 25 filmów Das Traumhotel (Hotel marzeń). Tu jest mniej ślubów, za to więcej harlekina; kolejne filmy dzieją się w kolejnych hotelach (kapitał niemiecki!), rozlokowanych w rozmaitych egzotycznych zakątkach. Sekwencje cepeliadowo‐krajoznawcze są dłuższe niż w hotelu pływającym. Dodatkową atrakcją są machlojki średniowysokiego personelu zarządzającego (hotelem), personel ten zostaje zdemaskowany, a następnie dostaje drugą szansę: oto humanistyczne oblicze niemieckiego kapitału.
Pierwsza seria tych traum – nie znam niemieckiego, dopiero te filmy uświadamiły mi głęboki związek między rzeczownikami Traum i Trauma – zebrała w IMDB zbiorczą ocenę 3,5, druga – 3,8. Kto wie, jakie chały zyskują w IMDB ocenę w okolicach 4,5 do 5, ten zrozumie, jak denny jest poziom omawianych reklamówek.
Mój zysk poznawczy: dowiedziałem się, że rybacy w Birmie potrafią używać wiosła jedną nogą, bez użycia rąk. No i – jak potężny jest w Niemczech przemysł turystyczny i matrymonialny.
austriacka komedia cukiernicza
Młoda i pulchna cukierniczka, wychowana po zniknięciu rodziców przez (pełną przepisów) babcię (austriacka prowincja) udaje się podbój Wiednia. Cukierniczka ma talent, potrafi zrobić pyszne ciasto przy użyciu pralki i suszarki do włosów (z braku innych źródeł ciepła; nie, nie żartuję!). Ma też psa mopsa, który nie potrafi jedynie stepować. A więc jedzie do Wiednia, by wziąć udział w konkursie. Mnóstwo gagów, śmiesznych jak (filmowy) pogrzeb w Styrii. Cukierniczka zakochuje się w cukierniczym konkurencie, on zdobywa główną nagrodę (wyjazd na staż do superhotelu w, powiedzmy, Singapurze), ona – drugą nagrodę, pieniężną; wystarczy na rozkręcenie malutkiej wiedeńskiej cukierenki. A więc mimo rozstania jest przyszłość.
W odcinku drugim kawiarenka już funkcjonuje, tak świetnie (dzięki poświęceniu, serdeczności i eko‐ciastom bohaterki), że konkurencja z vis‐a‐vis musi się imać bardzo nieczystych chwytów. W tle romans z bogatym synkiem właścicielki owej konkurencji, dotąd związanym z zarządzającą owąż konkurencją złą laską. Krótko mówiąc, konflikt biznesowo‐klasowy (synek oczywiście woli wesołą pulchną od złej szczupłej). W akcie odwetu za rozmaite sabotaże, cukierniczka kradnie kupony promocyjne do świecącej pustkami konkurencji i wysyła tam hurtowo swoich menelsko‐hipsterskich klientów. No wiecie, wiedeńska cyganeria (grana chyba przez sprowadzonych z Berlina aktorów bezrobotnych od dziesięcioleci). Akurat są tam chińscy inwestorzy, najazd menelski ich zniechęca itd., itp.
Całość jest straszniejsza od przedwojennych polskich komedii w stylu makuszyńskim, zwłaszcza że uroczy mops występuje również w drugim filmie (gdzie nawet gada). Dodatkowa atrakcja: najbliższa przyjaciółka bohaterki i współprowadząca cukierenkę, Turczynka, dostaje się w tajemnicy przed tradycjonalną rodziną na weterynarię; cóż za ulga, gdy okazuje się, że rodzina wesprze.
Mówiąc trawestacją: wiecej sachera i mniej fritzla, a wszystko będzie cacy.
bawarska komedia położnicza
Nie miałem pojęcia, jak potężny jest filmowy przemysł Bawarii, to prawie europejski bolywood. Ma zróżnicowaną ofertę, obok bawarskiej komedii położniczej są w niej nawet filmy z podgatunku bawarska wiejska komedia postępowa (wrócimy do tego).
Ją, wielkomiejską położną, zdradza partner; rzuca go i wyjeżdża do kliniki położniczej w Bawarii. On, singiel pracoholik, rozładowywujący stres lataniem na paralotni, jest tam położnikiem‐ordynatorem. W serii prawie dziesięciu filmów dorabiają się: romansu, wspólnego zamieszkania, wyjazdu do Afryki (por. kategoria Niemcy w Afryce), małżeństwa, adoptowania uroczego murzynka‐sieroty z Namibii, setki rozmaitych przygód i tysiąca przyjętych na świat słodkich, nie tylko bawarskich noworodków.
W tle: promiskuitystyczna koleżanka położna, której niezliczone romanse są pomyślane jako przerywniki miedzy kolejnymi porodami, miejscowa werystyczna starsza, wystepująca od święta w bawarskim stroju ludowym, i jej chłop, zacny restaurator, który podaje swoim gościom golonki na co dzień odziany w krótkie skórzane spodnie na szelkach. Natężenie Grüß‐Gottów na sekundę kwadratową filmu – maksymalne.
Dodatkowy target: altmed. Nasza bohaterka jest gorącą zwolenniczką metod niekonwencjonalnych, od jogi dla ciężarnych, przez akupunkturę i aromaterapię, po homeopatię; wszystko w służbie prawidłowego przebiegu ciąży. Dzięki nim, wspólnie z ordynatorem czynią ze swej kliniki w górach najbardziej obleganą klinikę położniczą w Niemczech, oazę pn. Noworodek bez Komplikacji.
Jest to oczywiste dopełnienie podgatunków matrymonialnych. Gdyby nie zmieniająca chłopów koleżanka (wątek komediowy, wprowadzony dla uwypuklenia zalet moralnych bohaterki), mielibyśmy poziom full‐wyrzyg. (Innego zdania mogą być kobiety w ciąży i młode matki, zwlaszcza te, które znają polskie realia położnicze.)
ZAWARTOŚĆ CYKLU
wstęp
• harlekin w trzech krokach
odcinek 1
• filmy matrymonialno‐turystyczne
• austriacka komedia cukiernicza
• bawarska komedia położnicza
odcinek 2
• Niemcy w Afryce
• northern
• bawarski romans tradycjonalny
odcinek 3
• bawarska wiejska komedia postępowa
odcinek 4
• romanse z sąsiedztwa (Kornwalia, USA, Nowa Zelandia, Szwecja)
odcinek 5
• Niemcy za granicą (Irlandia, Polska)
• komedie berlińskie
-
Mniejsza o położnicze szczegóły, chciałam pochwalić oryginalnośc tematu. Wpis samoczytający :-)
-
Ahm. No mnie wybitnie drażni wrzucanie wszystkiego nie będącego certyfikowaną korpopastylką do kategorii altmed. Ziół też. Oczywiście sprawy nie poprawia sprzedaż preparatów homeopatycznych w zielarniach czy też aptekach.
A polskojęzyczne kobiety też wierzą w homeopatię, chyba bez pomocy filmów (choć nie śledzę polskiej kinematografii, szczególnie serialowej)...
6 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2016/01/najgorsze-filmy-swiata-cz1/trackback/