najtrudniejsza rzecz na świecie

Mój angielski nie jest mocny, odpadam od co ambitniejszej prozy, o poezji nawet nie wspomnę. Dlatego polegam (lub nie, po sparzeniu się) na tłumaczeniach. Są one jak kredyt – chwilówka? – brane z zamkniętymi oczami. Czasem ratują, czasem puszczają cię (czytelniku) z torbami. Niemniej, to fascynujaca sprawa: przekłady. Nie powinienem drążyć (próg kompetencji trzeszczy, przekraczany tak bardzo, że każdy ubezpieczyciel od razu moje maile do spamu). Ale ciągnie mnie, więc gdy widzę taki obrazek:

[przeł. Krzysztof Cieślik; dopowiada: „Jenny Xie po raz trzeci. Redagował nieoceniony Tomasz Gałązka”]

...to pilnie czytam, Tekst ma rodzaj szalonego uroku, obrazy nanizują się na... no właśnie: na nić rosnącego nierozumienia! Każdy z kadrów niby czytelny, ale po całości – zagadka. (Ciągnie mnie do zagadek.)

Czepiam się jednego wersu, który mocno mi nie brzmi:

Żona wie, by się spieszyć, gdy zmywa

Ta konstrukcja „wiedzieć, by” jest dzika & dziwaczna. Specjalnie? Czy koncesja na rzecz rytmu? „Żona wie, że ma się spieszyć, gdy zmywa” (poprawnie & normalnie) dokłada jedną sylabę i aliterację [żona / że ma], może uznano to za nazbyt już (z jakiegoś powodu) niepożądane.

Czekam parę tygodni, czytam kontrolnie jeszcze raz, ale nadal. Nadal nic nie rozumiem i nadal dziwacznie. A więc pora ruszyć d. i znaleźć oryginał. Oto on:

Metamorphosis

Nowhere in those kerosene years
could she find a soft-headed match.

The wife crosses over an ocean, red-faced and cheerless.
Trades the flat pad of a stethoscope for a dining hall spatula.

Life is two choices, she thinks:
you hatch a life, or you pass through one.

Photographs of a child swaddled in layers arrive by post.
Money doesn’t, to her embarrassment.

Over time, she grows out her hair. Then she sprouts nerves.
The wife was no fool, but neither did she wander.

She lives inside a season of thrift, which stretches on.
Her sorrow has thickness and a certain sheen.

The wife knows to hurry when she washes.
When she cooks, she licks spoons slowly.

Every night, she made a dish with ground pork.
Paired with a dish that was fibrous.

Ryję po słownikach, próbując obmapować zwroty, których polskie wersje zaskakują. Czy soft‐headed match / zapałka do pary, żeby zaiskrzyło właściwie adresuje pojawiający się obraz dwóch zapałek, pasujących do siebie? Z tego iskry nie będzie, każdy wie, że do iskry potrzebna tzw. draska. Jadalniana łopatka – co to może być? Może raczej „stołówkowa”, miejsce, w którym wydają posiłki, nakładając je łopatkami. Czy to ważne, to „wydawanie”? W samej jadalni brak tego elementu. I dlaczego flat pad of a stetoscope przeszło w płaską szpatułkę, czy to taki przyrząd do przytrzymywania języka, gdy lekarz zagląda do gardła? Albo do pobierania wymazu? Badanie lekarskie versus wydawanie posiłków, czy ten trop, nieistniejący w przekładzie, jest ważny?

Hatch a life / obmyślać życie – jakoś mam wrażenie, że hatch zostało użyte ze względu na przeciążenie [overloading] znaczeniami, po polsku jest czytelne (lokalnie) przeciwstawienie (obmyślać / przechodzić), ale w kontekście całości – znowu nie rozumiem.

Child swaddled in layers / opatulone dziecko, kto i dlaczego je opatula, i czemu te zdjęcia przychodzą pocztą? Osoba, o kórej wiersz, jest „żoną”, przeprawiła się przez ocean, a dziecko (opatulane) zostało, dlatego pocztą? Nie rozumiem. I czemu to do niej miałyby przychodzić pieniądze, skoro dziecko tam?

Gdzieś za to zginęło w przekładzie lekkie, ledwie zarysowane przeciwstawienie, wmycone przez słowko certain: Her sorrow has thickness and a certain sheen, może to wbrew (mocnym?) regułom, ale wolałbym Jej smutek jest zawiesisty, ale ma swój połysk.

Najstraszniejszą otchłań interpretacyjną otwiera wers The wife was no fool, but neither did she wander. W mojej (o czym niżej) interpretacji jego znaczenie to z grubsza „wiedziała, na co się pisze, ale [niemniej] poszła na to [świadomie]”. Polska wersja, z tym „nadretorycznym” błąkaniem, zostawia mnie głęboko w lesie.

* * *

No właśnie, czy można przełożyć wiersz bez jakiejś roboczej hipotezy interpretacyjnej, niechby była dowolnie rozmyta/pogięta/niejasna? Właściwie nie wiem (no bo skąd), czy para tłumacz/redaktor komunikowała się na gruncie jakiejś jawnej hipotezy roboczej. (Nie wiem, czy nie popełniam grubego nietaktu, zastanawiając się [głośno] nad tym.) Jest wszakże tak, że nie potrafię jej – z samego przekładu wydedukować, wyobrazić.

Druga rzecz – a wiem, co mówię, bo nie jeden raz sam wpadałem (raźnie! ochoczo!) w tę pułapkę – to niebezpieczeństwo nadinterpretacji. Dopisania własnej historyjki do tekstu, który ma ową historyjkę w sobie tylko jako mglistą możliwość, pośród kilkanustu innych, konkurencyjnych. Zresztą, sa tacy, co mówią, że wierszowi nie trzeba żadnej historyjki, by działał (i z wiekiem coraz bardziej to stanowisko robi się dla mnie akceptowalne, a nawet atrakcyjne; zob. poprzednią blogonotę o otchłani).

* * *

Moja historyjka do tego wiersza jest prosta: in vitro. W telegraficznym skrócie mętny krupnik uzasadnień. Jest żona i... tyle. Nie znalazła w czasach nafty [= technologicznie zamierzchłych] miękkogłowej zapałki (penisy proszone są o nieobrażanie się: jeszcze wasz czas nie wybił). Ocean do przebrnięcia: ta decyzja. Tłumaczy się flat pad of a stetoscope, z naciskiem na [jeszcze] płaski przedmiot uciążliwych badań lekarskich. Jest jednak stołówka: kto głodna, tej wydadzą. Do przeciwstawienia you hatch a life, or you pass through one wymyśliłem sobie (co mnie kosztuje, to tylko zabawa, proszpaństwa):

albo wyknujesz życie, albo cię ominie

...w nadziei, że pospieszny czytelnik przeczyta „wyknuje” z zamierzonym błędem „wykluje”.

Dziecko wówczas nie jest „opatulone”, jest „spowite” (w różne tam błony i inne fizjologie), zdjęcia przychodzą pocztą [rozważyć hipotezę, że podmiot wiersza jest „żoną i żoną”, dwiema osobami, ta druga szczególnie w przedostatnim dystychu]; procedura jest droga, stąd „pora oszczędzania”. Nerwy są oczywiste. Smutek (sorrow to też jeden z tych overloaded rzeczowników) ma (jednak) pewien połysk, blask.

Zwieńczenie wiersza, obraz stopniowo narastających tkanek. Metamorfoza.

* * *

A jaki mam problem? Ano taki, że albo moja (nad)interpretacja jest kulą w płot, albo przekład nie wykorzystał możliwości. Sytuacja (komunikacyjnie) no win – no win.

  1. Artur Nowrot’s avatar

    Zdarzało mi się tłumaczyć wiersze z hipotezą, zdarzało mi się bez (bo wiersz mnie pokonał) – z informacji zwrotnych, jakie otrzymałem, nie wynikało, żeby jedne odstawały poziomem od drugich, więc chyba wypracowanie hipotezy nie jest konieczne. Choć posiadanie hipotezy zdecydowanie lepiej robi na spokój ducha tłumacza podczas tłumaczenia.

    Moja historyjka do wiersza we wpisie to e‐/imigracja. Zostawienie dziecka i zawodu lekarki na rzecz łopatki, którą w stołówce matka nakłada posiłki w nowym miejscu. Zdjęcia dziecka przychodzą (do niej), pieniądze (od niej, ku zawstydzeniu, bo przecież miała zarabiać) nie – stąd przedłużająca się epoka zaciskania pasa. Są w wierszu fragmenty, których nie udało mi się do końca dopasować do historyjki, ale zasadniczo tak mi się to składa. W niekoniecznie oczywiście jedyną słuszną wersję.

  2. nameste’s avatar

    @ Artur Nowrot:

    To dobrze, że jest wielohistoryjkowość. Idealnie by było, gdyby przestrzeń wielohistoryjkowości [= skojarzeń i tropów] nad przekładem była podobnie rozległa, jak ta nad oryginałem. A kłopot (mówię: kłopot, ale to właśnie jest najtrudniejsze na świecie) polega na tym, by swoją własną roboczą hipotezę schować jako nienarzucającą się możliwość wśród innych, mówiąc prostacko – aby nie była nachalna. Mocny obraz stoi na tajemnicy, odstępie między nazywanym a „nazywającym”.

  3. tjt’s avatar

    (a mówiłem C., powtarzałem, nalegałem: nie „redagował,” bo nie jestem redaktorem) ...no ale jesteśmy, gdzie jesteśmy, co napisane piórem, etc. Więc mnie również ten wiersz (jak i inne wiersze Xie) widzi się jako obrazek imigrancki, taki mam wobec niego headcanon, chwilowo niewzruszony. Co do zapałek, tu widziałem w oryginale grę słów, nawiązującą do normalnego w Chinach aranżowania małżeństw (że niby podmiotowi marzył się nie‐uparty mąż), swatania nie udało się jednak zgrabnie powiązać z zapałkami, zawiodłem. Itd.

  4. nameste’s avatar

    @ tjt:

    Tak, historyjki potrafią namącić. Nadal nie rozumiem roli dziecka (w obrazku migranckim), ale – dzięki Waszym komentarzom – nauczę się z tym żyć. (Wieczorami powtarzał szeptem własną historyjkę, niwelując zwątpienie środkami nasennymi.)

  5. jesień fetyszysty’s avatar

    Też bym się skłaniała ku obrazkowi migranckiemu. Niepokoją mnie jednak te odrastające włosy. (I czy nerwów ona nie powinna zapuszczać, zamiast żeby jej puszczały?) To jest bardzo mocny obraz, mnie się od razu kojarzy z rekonwalescencją, tylko jak to wtedy wpasować w resztę?

  6. nameste’s avatar

    @ jesień fetyszysty:

    No właśnie.

  7. AM’s avatar

    Również widzę tutaj obraz imigrancki (bez patrzenia na nazwisko autorki). Pierwsze 2 wersy interpretowałabym na 2 (albo i 3) sposoby: albo jako metafora, że w świecie pozornego bogactwa nie umiemy z niego nic wykrzesać albo bardziej dosłownie, że w czasach, gdy używano jeszcze lamp naftowych nie miała nawet prostych zapałek (taka bieda) albo że w tym bogactwie była taka biedna. Natychmiast przypomnialy mi sie historie imigrantow np z Korei opowiadajacycho tym jak pisanie olowkiem w zeszycie darło cały papier, a sam ołówek jak spadł, miał całkowicie roztrzaskany grafit w środku.

    Ale w ogóle nie uważam, żeby trzeba było interpretować cokolwiek w tym wersie, by go przetłumaczyć i pozostawić ocenę czytelnikowi. A słowo kerozyna jest piękne. Można tłumaczyć niemalże dosłownie w stylu „Przez te wszystkie kerozynowe lata, nie potrafiła znaleźć miękkiej zapałki”. Nie jestem tłumaczką, to taki przykład. Ale niech interpretacja zajmie sie czytelnik.

    Także stetoskop zostawiłabym nienaruszony. Wymianę stetoskopu na chochlę widzę jako porównanie starego życia z nowym – kim była i kim jest. Polak by napisał: Zamienił dyplom na zmywak. Tez samo trade wskazuje na interes: wyjazd za ocean kosztował i ludzie nieraz zadłużali się, by móc wyemigrować. Ale tu też nie trzeba wielkiej interpretacji, by przetłumaczyć. Niech przehandluje po prostu ten stetoskop.

    Też imigranci nie zawsze mogą wysyłać pieniądze za granice i wracają z gotówką, którą upychają w różne części ciała, a złapani mogą szybko wylądować w obozie pracy (z tym też mi sie skojarzyly odrastajace (czy tez rosnace) wlosy). Ale to moja nawet nie interpretacja, ile skojarzenia jakie budzi wiersz i cos podobnego trzeba wywolac po polsku. Tlumaczyc mozna dokladnie, z tym ze jednak nie podoba mi się czasownik ‘przychodzić’ – chociaz bliski arrive, to jakby za bardzo sugeruje, że to do niej, a nie w drugą stronę. Moze lepiej jakby szły? Nie wiem. Tez nie jest powiedziane oczywiscie, ze ich nie wysyla – moze nie dochodza chociaz je śle?

    W ogóle mam wrażenie, że to wiersz pisany z myślą o dawnych czasach, sięgając wspomnieniami wstecz, ale mimo wszystko ma on bardzo uniwersalny charakter – takie historie dalej maja miejsce i wygladaja podobnie, wiec gdzies ten uniwersalny charakter trzeba zachowac (a lata przy nafcie to tylko 1 z wielu interpretacji i jawnie wskazuje na minione czasy).

    Wydaje mi się, że im więcej rozumie sie z tekstu, tym mniej ma się ochotę w nim grzebać.

  8. nameste’s avatar

    AM :

    Wydaje mi się, że im więcej rozumie sie z tekstu, tym mniej ma się ochotę w nim grzebać.

    No ale tu właśnie jest pies pochowany. „Rozumie się” nie oznacza wiele więcej niż „przyjmuje się za właściwą/adekwatną pewną interpretację” tekstu. Po podstawieniu zostajemy z „im bardziej jednoznacznie interpretuje się tekst, tym mniej ma się ochote w nim grzebać”. Abstrahując od tego, na czym polegać miałoby „grzebanie”, zostajemy zatem z truizmem typu „im bardziej się doszło, tym mniej chce się chodzić”. (Ale dokąd się doszło?)

    To postulat, którego bardzo bym nie polecał tłumaczom poezji, uzasadnienie takiego stanowiska jest (mam nadzieję) zarysowane w blogonocie. Zwłaszcza że stoi w pewnej sprzeczności z jawnie i parokrotnie powtórzonym zaleceniem „interpretację pozostawmy czytelnikowi”, co znaczy: ma on mieć wybór.

    Popatrzmy na przykładzie „kerozyny”. Po polsku to (piękne? naprawdę? – czemu?) słowo jest już mocno wymarłe, np. nie odnotowuje go SJP (PWN); używa się powszechnie terminu „nafta”.

    Czytamy (hasło kerosene w en wikipedii):

    Kerosene, also known as paraffin, lamp oil, and coal oil (an obsolete term), is a combustible hydrocarbon liquid which is derived from petroleum. It is widely used as a fuel in industry as well as households. [...] The term kerosene is common in much of Argentina, Australia, Canada, India, New Zealand, and the United States, while the term paraffin (or a closely related variant) is used in Chile, eastern Africa, South Africa, and in the United Kingdom, and (a variant of) the term petroleum in Croatian, Czech, Danish, Dutch, Estonian, Finnish, German, Hungarian, Latvian, Serbian, Slovak and Slovenian. In some of these languages the term kerosine refers instead to jet fuel. The term lamp oil, or the equivalent in the local languages, is common in the majority of Asia. [...]

    Kerosene is widely used to power jet engines of aircraft (jet fuel) and some rocket engines and is also commonly used as a cooking and lighting fuel and for fire toys such as poi. In parts of Asia, kerosene is sometimes used as fuel for small outboard motors or even motorcycles.

    Po polsku (dopowiadam) „kerozyna” pojawia się współcześnie przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, jako (kalka?) oznaczenie „paliwa lotniczego”.

    I teraz: czy możemy nie patrzeć na nazwisko autorki? Jak rozumieć „those kerosene times”? Czy chodzi o lampę naftową (przeszłość, ubóstwo, czas/miejsce pre‐industrialne), o „cooking fuel” lub „fuel for even motorcycles” [„w niektórych częściach Azji”] (zatem czas/miejsce ubogiej industrializacji, masy ludzkie pichcące na bieda palnikach i pomykające na motorowerach zasilanych naftą) czy wreszcie o kontekst – nie wiem – bazy lotniczej, lotniska, podróży samolotem? Ale (wikipedia podpowiada) pierwsze „rozumienie” (tj. interpretacja) wykluczałby zwyczaj językowy, podzielany przez sporą część Azji i USA [„Jenny Xie was born in Hefei, China, and raised in New Jersey”]: powiedziano by „lamp oil”. Ostatni wariant jest tak naciąganą interpretacją, że (jak sądzę) wyklucza odpowiedzialne użycie słowa „rozumienie”. Lądujemy w środkowym.

    Za każdym razem podstawa gry słów/skojarzeń (nafta – palna – zapałki) jest ta sama.

    Tłumacz pisze: „lata przy nafcie”, co jest bezpieczne (ze względu na zachowanie powyższej triady skojarzeniowej), ale, hm, jakiegoś szczególnego rozumienia nie wspiera. Co by to (zresztą) miało znaczyć, gdyby miało znaczyć (bezkontekstowo)?

    * * *

    A że o każdym wersie tego utworu (i większości innych) można by posnuć podobne śledztwo‐rozważania, to swoista apodyktyczność Twoich zaleceń budzi jakiś wewnętrzny sprzeciw.

  9. AM’s avatar

    @ nameste:
    No właśnie dla mnie „rozumienie” tekstu znaczy coś przeciwnego: zauważenie złożoności tekstu i możliwych wielu, różnych interpretacji. I co za tym idzie – nieprzechylanie się w żadną ze stron. Może złego słowa użyłam, ale lepszego nie znajduję.

    Moim zdaniem „lata przy nafcie” jawnie wspierają interpretację ku biedzie. Nie rozumiem dlaczego interpretacja „nie umiała wykrzesać niczego z życia” miałaby być gorsza. Bo to nie są „naftowe lata” tylko „PRZY nafcie” co jednoznacznie wskazuje pozycję kobiety. I możemy interpretować po pochodzeniu autorki, ale potraktowane tak dosłownie tłumaczenie zabija uniwersalność tej strofy. I chociaż sama przychylam się do interpretacji bieda, to chyba ostatnie o co można mnie oskarżyć to apodyktyczność przy tych wersach.

    I naprawdę ktoś uznałby lata przy kerozynie jako przy paliwie lotniczym? Jaki związek miałoby to z zapałkami?

  10. nameste’s avatar

    AM :

    I naprawdę ktoś uznałby lata przy kerozynie jako przy paliwie lotniczym? Jaki związek miałoby to z zapałkami?

    Ale same zapałki są tylko „denotyzacją konotacji”! Powiedzmy, że zwrócimy szczegolną uwagę na te aspekty wiersza, w których opisuje się swego rodzaju degradację pozycji „żony”. Już nie lekarka, a nakładająca jedzenie w (więziennej, obozowej) stołówce. Włosy, które muszą dopiero odrosnąć. Itd.; sama zwróciłaś na to uwagę. Rodzina tylko korespondencyjnie. Forsa nie dochodzi. Ale można dopisać historię powiększającego się wkorzeniania („Then she sprouts nerves”), urządzania życia w tym (nowym i strasznym) otoczeniu. Musi się zwijać przy zmywaniu, ale czasem stoi i przy kotle, oblizuje ukradkiem łyżkę. Mielonka i coś jeszcze – tajny przywilej wieczoru, mało ktora więźniarka ma aż tak dobrze. I co? Czy nie jest to historia kobiety, której nie udało się namówić męża do próby porwania samolotu i ucieczki (bo ten jej match był zbyt hard‐headed; zapałki – sio!)? Wpadła i siedzi; opisuje rodzaj metamorfozy, jaki stąd wynika.

    Żeby to miało jakikolwiek sens, potrzebna byłaby – poza motywem [„złe życie”] i narzędziem [„samolot”] – także sposobność. Na przykład: była lekarką w bazie lotniczej (w medycznej obsłudze lotniska). Tyle że metawiedza (metazałożenie) dot. autorki wiersza jakby wyklucza podobny poziom hm, naciągania. Pisać wiersz, który da się zinterpretować/przeczytać/jakoś‐zrozumieć dopiero po przyjęciu iluś karkołomnych założeń i po zignorowaniu innych tropów (powiedzmy: językowych; nie tak łatwo jednak usunąć zapałki, żeby się przestały o siebie upominać). No nie. To już moja dywersja (whistoryjkowanie w wiersz in vitro) ma więcej sensu, bo wiemy (metawiedza), że tropy muszą być tu zatarte.

    Tak czy inaczej, przyjemnie i ciekawie się rozmawia.

  11. AM’s avatar

    @ nameste:
    Przecież nawiązuję do tego, że w moim odczuciu kerozyna‐zapałki wywołują te same konotacje co nafta‐zapałki. Jeśli ktoś uważa inaczej, to też zrozumiem, ale (nad)interpretować kerozynę‐samolot‐ucieczka‐mąż można równie łatwo co nafta‐samolot‐ucieczka. Jeśli ktoś naprawdę chce rzucić tak karkołomną interpretację, to nawet słowo ‘woda’ mu wystarczy. Ale nawet jeśli czytelnik chce – dajmy mu do tego prawo! To tłumacz ma nie stawać po żadnej ze stron.

    A poza tym interpretacja jako więźniarki też mi się podoba (poza samolotem), czemu nie. Nawet samo odrastanie włosów jako więzienna symbolika to ciekawy pomysł (nawet gdybyśmy założyli inną historię czy to emigracyjną czy nawet aborcyjną). Tak samo jak kiełkowanie nerwów (zaczyna coś czuć). Wyrwała się (albo i nie) z obozu bardziej lub mniej dosłownie.

    W ogóle w wierszu jest kilka momentów, gdzie wchodzi czas przeszły i też warto zwrócić na to uwagę.

    „Over time she grows out her hair. Then she sprouts nerves” – to przecież może być o dziecku, nie o Żonie. Szczególnie w kontekście 2 linijki – że żona wiedziała na co się pisze (i czas przeszły). To kolejna możliwość, której nie można zabijać „puszczaniem nerwów”.

    Jak dla mnie więzienie dosłownie lub metaforyczne, dziecko któremu rosną włosy – wszystkie 3 interpretacje mają rację bytu i skoro z oryginału można to wywnioskować, to z polskiego tłumaczenia również. Dlatego pisałam, że tłumacz ma nie „grzebać” – niech nie próbuje myśleć za nas i po prostu wiernie odda tekst.

  12. nameste’s avatar

    AM :

    skoro z oryginału można to wywnioskować, to z polskiego tłumaczenia również. Dlatego pisałam, że tłumacz ma nie “grzebać” – niech nie próbuje myśleć za nas i po prostu wiernie odda tekst

    To chyba kończy rozmowę. Bo (1) nie ma wynikania (że coś można wyinterpretować z oryginału, nie oznacza automatycznie możlłiwości wyinterpretowania z tłumaczenia), również dlatego, że (2) „oddać wiernie” nic nie znaczy, wyrażenie mające sens wyłącznie pozornie. No i (3) tłumacz „grzebać” musi (odgrzebywać i zagrzebywać z powrotem), taka praca, IMO.

  13. Artur Nowrot’s avatar

    „To tłumacz ma nie stawać po żadnej ze stron”.

    Co swoją drogą (jeśli w ogóle możliwe) nie zawsze jest łatwe – trudność wynika z samej natury różnych języków. Wiersze opierają się czasem na wieloznacznościach czy związkach międzywyrazowych, które nie istnieją w języku docelowym, których nie da się (łatwo) odwzorować. Zdarza się, że tłumacz wpadnie na kreatywne rozwiązanie, zdarza się też tak, że nie wpadnie lub takiego rozwiązania nie ma.

    Skłaniam się ku przekonaniu, że tłumaczenie jest jednak zawsze jakimś odczytaniem. Jeśli dobrze pójdzie, może to być odczytanie płodne, generujące nowe odczytania, może nawet inne niż oryginał. Ale jednak w stosunku do oryginału jest jakoś ograniczone. Co uzasadnia tłumaczenie tych samych wierszy na nowo przez innych tłumaczy.

  14. czescjacek’s avatar

    Nie czytaj przekładów poezji, nie warto

  15. nameste’s avatar

    @ czescjacek:

    ...i kto to mówi.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *