Najważniejszym powodem, dla którego kibicuję „Krytyce Politycznej”, stał się Dziennik Opinii: znajduję tu sporo rzeczy do poczytania, bez paywalla i reklam, między innymi recenzje książkowe, występujące tu w chyba największym natężeniu na kilobajt kwadratowy wśród niespecjalistycznych e‑mediów o szerokiej tematyce.
Kibic jak to kibic: cieszy się z sukcesów i intensywnie przeżywa porażki. Dwie największe porażki KP, odnotowane na tym blogu, to debilny pomysł oddania w całości mechanizmu komentarzy do tekstów „Dziennika Opinii” fejsbukowi oraz (mniejszego kalibru) promowanie przez KP tzw. postsekularyzmu.
Dziś, choć myślałem, że uda się tego uniknąć, dopisuję trzecią porażkę.
O Katarzynie Tubylewicz słyszałem uprzednio, że jest dobrą tłumaczką (m.in. Axelsson), że napisała ostatnio interesujacą ksiażkę (Rówieśniczki), rzucił mi się też w oczy jej udział w dyskusji o polskich pisarzach i pieniądzach (oraz innych okolicznościach), która rozpętała się po pamiętnym tekście Kai „6800” Malanowskiej [guglnijcie]. Właściwie same pozytywy, nieprawdaż. Minęło czasu mało‐wiele i KP zaprosiła ją do współpracy jako stałą felietonistkę. I się zaczęło.
Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się w skądinąd przyzwoitym tekście o Empiku, tej etycznej korporacji (niech zdechnie!). Pisała tu:
przyglądając się sytuacji literatury w Polsce, mam skrajne odczucia, powiem tak: owszem, prasa w temacie krytyki literackiej w zasadzie abdykowała, ale jest trochę idealistów, którzy próbują ratować sytuację. Niektórzy robią to świetnie. Zerknijcie na bloga Krytycznym okiem Jarosława Czechowicza i do jego książki Rok w rozmowie. Pisarze krytycznym okiem; zajrzyjcie na blog literacki Wyliczanka Marcina Wilka lub poczytajcie raporty z Festiwalu Conrada na blogu Recenzentki, a zrozumiecie, co mam na myśli.
Zrozumieliśmy i włos nam się zjeżył – od źle ulokowanego entuzjazmu. (Ten temat został nieco rozwinięty w sprawozdawczej blogonocie fachowcy vs amatorzy.) Ale OK, to jeszcze nic strasznego.
Przyszedł jednak krok drugi i na e‑łamach „Dziennika Opinii” pojawił się tasiemcowy wywiad przeprowadzony przez Tubylewicz z Czechowiczem właśnie. W treści komunaly, w komentarzach natomiast parę opinii zdecydowanych:
„Praktycznie połowę polskich książek zapominam po kilku miesiącach od lektury. Nawet kiedy piszę o nich pozytywnie i uważam, że są niezłe.” [cytat z wywiadu]
Może dlatego, że tłucze książkę za książką w niezdrowym tempie: trzy dni na lekturę, potem skrobiemy recenzję i ruszamy dalej z kieratem. Przy takim natężeniu trudno mówić o jakiejś głębszej refleksji, to musi wyjść powierzchownie, ale jeśli jest się polonistą, można kamuflować to znajomością literackich konwencji, żargonu krytyczno‐literackiego czy po prostu umiejętnością formułowania gładkich zdań.
Zaraz dopowiedziano:
I to widać w recenzjach, których czytanie jest równie ekscytującym doświadczeniem co jedzenie chrupek kukurydzianych.
Cytuję je dla pokazania, że nie jestem zupełnie odosobniony w osądach recenzenckiej grafomanii tego pana.
Na tym koniec? Nie. Bo oto KP sięga po tzw. recenzje z bloga Krytycznym okiem, aby promować wydawane przez siebie ksiażki.
Dziś link do recenzji drugiej części rozmowy‐rzeki z Marią Janion Prof. Misia.
To poczytajmy (obiecuję, ostatni raz):
Druga część wywiadu to znakomite świadectwo tego, że dwie intelektualistki wyruszyły już wcześniej w wartościową podróż poznawczą, a teraz skupiają się we wspomnieniach głównie na latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Powyższy fragment wytłuszczony w oryginale. Co tu się pisze? Że była cześć pierwsza („wyruszyły już wcześniej”) – wiemy o tym bez czytania – i że niniejsza część druga dotyczy głównie lat 70. Podstawiamy:
Druga część to znakomite świadectwo tego, że była część pierwsza i że część druga dotyczy lat 70.
Znakomite! Świadectwo! Litości!
Widzimy zatem świadomą swoich dokonań badaczkę w jej gotyckiej jaskini zarzuconej papierami, książkami i zapiskami, które wciąż mają swoje ważne miejsce. Widzimy też profesor Misię w kontekście towarzyskim, dostrzegamy w jej obecności ważność choćby Mirona Białoszewskiego.
(Również wytłuszczone.) „Zapiski wciąż mają swoje ważne miejsce”. Niesłychane: Janion powinna dawno je wyrzucić. A tu nie! Szok. „W obecności ważność”. Choćby Mirona B. Oto kontekst towarzyski.
Na tych motywach autobiograficznych w odniesieniu do kilku kluczowych pojęć powracających jak bumerang w tej publikacji Szczuka wydaje się opierać bezzasadnie w takim znaczeniu, że łamie barwne wspomnienia dociekliwymi powrotami do wyimków przeszłości, nad którymi Maria Janion być może nie chce dyskutować.
Zrozumienie powyższego zostawiam do samodzielnego rozwikłania (ale ostrzegam: kto zagląda w otchłań, temu otchłań też zajrzy!).
Dobra, wystarczy. Mnie od tego bełkotu boli mózg. I to ma zachęcać do lektury rozmowy Szczuki z Janion?!
Droga Krytyko. Trzeci poważny fail.
-
Bardzo się cieszę, że nie tylko ja nie mogę zrozumieć tego przedziwnego fenomenu.
Moja siostra pisze do mnie czasem: ej, nudzi mi się w pracy. Weź, poguglaj i zobacz czy ktoś się nabija z Czechowicza lub Darskiej. Wyślij jak coś znajdziesz.
I ja próbuję. Wrzucam różne frazy: Czechowicz głupi, Czechowicz nudny. I nic.
Wtedy zaczynamy się zawsze trochę bać, że to jednak my jesteśmy szalone, a nie cały świat.
Dzięki. Teraz wiem, że jest już nas troje.
-
A najgorsze jest to, ze slabsze umysly wymiekna przed tym belkotem i uznaja skromnie, ze skoro go nie rozumieja to dlatego, ze ich przerasta intelektualnie, a nie dlatego, ze jest to belkot w najczystszej, pierwotnej postaci, w ogole niezaklocony jakimkolwiek sensem. I tak wlasnie sie ta legenda nakreca, a cesarz caly czas golym tylkiem swieci.
-
Kinga, dobrze, że to napisałaś, bo ja właśnie tak pomyślałam, że głupia jestem i nic nie rozumiem. Na pocieszenie swoje ustaliłam, że ja jestem umysł ścisły, to mogę się nie znać.
-
jejku, od jakiegos czasu kojarze, kim jest Czechowicz, przez Ciebie zreszta, i za kazdym razem, kiedy ktos go chwali, robi mi sie troche slabo. przeciez to jest belkot zadowolonego z siebie licealisty, wiem, bo jeszcze pamietam, jak sama tak pisalam.
-
w liceum, paniom polonistkom, zeby plakaly. nikt potem nie widzial, bo i nie bylo powodow do dumy.
12 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2015/01/krytyka-a-belkot/trackback/