W potocznej świadomości osiągnięcia firmy translatorskiej (a właściwie: spolszczającej) „Barańczak” przesłaniają twórczość własną niedawno zmarłego poety. Również tu, na tym blogu, znaleźć można, głównie w komentarzach, dziesiątki zgryźliwych linijek dotyczących głównie niskiej ceny, jaką miała dla tłumacza wierność wobec oryginału; takie osądy były wszakże raczej odosobnione. Ale jest i jeden zacytowany w oddzielnej blogonocie (ziarnko grobu) wiersz z mikrokomentarzem pełnym bezzastrzeżeniowego uznania.
Kiedy umarł, pojawiły się teksty okolicznościowo‐wspomnieniowe, w których proporcje odwróciły się. Owszem, kwitowano jednym czy dwoma komunałami („genialne przekłady”, „wielkie życiowe zadanie” itp.) zatrudnienia Barańczaka w spolszczaniu, ale pisano przede wszystkim o biografii, rozpiętej wyrazistym łukiem na dwóch filarach, postawie opozycyjnej i chorobie, oraz o własnych wierszach poety, w słusznej skądinąd trosce, by znalazł Barańczak miejsce nie tylko jako przypis (choć rozbudowany) do literatur obcych, ale i należną pozycję w historii literatury polskiej.
Odrębnie zostały omówione oceany [Sosnowski], kontekst szeroki (i wąski, niniejszoblogowy), teraz pora na wycieczkę po rafach.
* * *
We wspomnieniu Trudno mi pisać o Staszku. Chłonąłem jego teksty i radowałem się z każdego spotkania, choć widywałem go nieczęsto [tytuł jest cytatem z tekstu] Adam Michnik lepi kolejny pomnik kiczu.
Poczynając od zdrobnienia. Vaszek (o Havlu), ks. Wojtek (o Lemańskim), Józek (o Kuśmierku), dziesiątki takich przykładów. Ludzie ważni to kumple Michnika i odwrotnie. Kiedy o nich pisze, a chce, jak zwykle, pisać o sobie, majstruje furtkę pn. „zażyłość” i voilà, już wolno pojawić się, na pierwszym planie, Adaśkowi.
Ale to nie są kumpelskie zwierzenia, o nie. Oni tam, na Olimpie, są oczywiście „na ty”, niemniej przeto to Olimp. Jakoż i teksty wspomnieniowe Michnika są wręcz unurzane we wzniosłym frazesie.
On się z nielicznych spotkań ze Staszkiem Barańczakiem nie cieszył, on się radował.
Pisze:
Tak pojmował poeta swój spór z życiem.
Po wielu latach podjął spór ze śmiercią.
I dalej:
„Przeciwnika tym nie pokonamy, ale rzucimy mu przynajmniej kłodę pod nogi: Nicość jest żywo zainteresowana krzewieniem poczucia bezsensu [...]” [cytat z S.B.]
Aż do końca Staszek rzucał nicości kłodę pod nogi.
Powiecie: tu tylko cytuje. Nie tylko. We fragmencie z Barańczaka frazy, figury retoryczne znają swoje miejsce, nie są niepełnosprawne. U Michnika nieomylnie kiczowieją: oto Nicość ma nogi. (A rzucał – nie rzucił – jedną kłodę, zapewne ciagle tę samą; nawet w takim detalu objawia się geniusz kiczu.) Chciał dobrze (?), wyszło jak zawsze.
Zabrakło już bodaj tylko frazy:
wadził się z Bogiem
Ale może Wspominany – tym razem – nie dał żadnego pretekstu, by dodać do kolekcji frazesów jeszcze i tę perłę.
Czemu to wyciągam, czemu po raz kolejny utrwalam przykład owej nieodmiennej Michnikowej amikoszonerii unurzanej we wzniosłym, dętym frazesie? Bo nieodmiennie mnie to brzydzi.
* * *
Druga rafa tylko boli i dziwi. W tekście Kieszonkowy model przewrotności. O poezji Barańczaka Jarosław Mikołajewski, uznany i nagradzany poeta i tłumacz średnio‐starszego pokolenia (1960), pisze o Barańczaku powodowany raczej autentycznym żalem (tak to odbieram) niż potrzebą doważnienia własnej osoby.
Znamienne są różnice w opisie ostatniego kontaktu ze zmarłym. Michnik po mistrzowsku omija niewygodne pytania...
Ostatni raz odwiedziłem go w kwietniu tego roku w domu. Był już bardzo ciężko chory, tylko dobroci Ani Barańczakowej zawdzięczam, że mogłem go zobaczyć. To było nasze pożegnalne spotkanie.
...na które odpowiedź chyba brzmi: tak, wdarł się i wymusił; A.B. nie zdołała go powstrzymać.
Mikołajewski nie jest „Jarkiem”; ze zrozumieniem i nie bezrefleksyjnie przyjmuje Jarosław M. pożegnanie Barańczaka:
[odnosiłem te słowa] i do osobistej dzielności, z którą zetknąłem się przejmująco. Ponad dziesięć lat temu zakończył naszą krótkotrwałą korespondencję mailem, w którym uprzedził, że już pisać do mnie raczej nie będzie, bo choroba pozwala mu na niespełna dwie godziny pracy dziennie i ten czas musi poświęcić na dokończenie literackich planów. Była w tych słowach świadomość choroby, rozumienie jej reguł, ale też sprzeciw wobec ograniczeń, jakie przed nim stawiała. Rozpoznał ją, określił granice wąziutkiej szczeliny, którą pozostawiała mu na pisanie, i rozsadzał od środka.
Różnica klasy. Ale tuż po po powyżej cytowanym akapicie Mikołajewski pisze zdanie:
Wierząc relacjom przyjaciół, którzy go odwiedzali, robił więcej, niż mógł.
...które miało znaczyć „Jeśli wierzyć relacjom przyjaciół, którzy go odwiedzali, robił [itd.]”. Doprawdy, trudno mi pojąć, jak człowiek wytrawnego pióra może popełnić błąd, który nie dziwi tylko u agramatycznego debila, nowego bohatera naszych czasów.
Chyba że to robota redakcji/korekty „GW”; właściwie nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby tak było. Jest ta gazeta, od naczelnego poczynając, dobitną ilustracją prawa Greshama.
-
Czemu to wyciągam, czemu po raz kolejny utrwalam przykład owej nieodmiennej Michnikowej amikoszonerii unurzanej we wzniosłym, dętym frazesie? Bo nieodmiennie mnie to brzydzi.
A zatem dlaczego brzydzi (aż tak intensywnie)?
Więc to (chyba) nie tłumaczy się jednak samo. Rozumiem, że dwie idiosynkrazje się okazjonalnie nałożyły, ale dalej nie pojmuję dlaczego wybrałeś sobie do brzydzenia wynurzenia starego schorowanego człowieka będącego od lat poza istotnym obiegiem na temat kolegi poputczika z dawno minionej epoki, któremu się zmarło. Co może być dla tego pierwszego bolesne, bo w końcu smutno jest gdy się wokół człowieka przestrzeń ostatecznie wyludnia. Nie chcę usprawiedliwiać bo maniera Michnika faktycznie jak zwykle taka że do dentysty, ale zauważ: on inaczej nie umie, nigdy nie umiał. Więc żegna tego zmarłego przyjaciela jak umie, czyli nieumiejętnie, może literacko nieznośnie i estetycznie kiepsko, ale ludzko zrozumiale. Można (sądzę) chyba machnąć ręką, są inne rzeczy bardziej obrzydliwe.Sądzę też, że za wysoko ustawiasz poprzeczkę, przez którą nakazujesz mu skakać. Jesteś pewien, że nie ma (u Ciebie) głębszych powodów tej traumy? Inaczej sobie tej jednowektorowej intensywności uczuć nie potrafię wytłumaczyć.
-
„Wierząc relacjom przyjaciół, którzy go odwiedzali, robił więcej, niż mógł.”
Zapiszę sobie w kajeciku, bo „wierząc” jeszcze nie miałem.
A co byś powiedział na: „Sądząc z relacji przyjaciół, którzy go odwiedzali, robił więcej, niż mógł.”?
-
@nameste:
myślę, że różni nas perspektywa. Mnie michnikizm uwiera mniej, ale niewykluczone, że mogę pozwolić sobie na luksus dystansu bo jestem dalej. Z czego wynika najprawdopodobniej inna perspektywa. Kabotynizm tej dziwnej hybrydy katolicyzmu i neokoństwa jawi mi się w spektrum tego co boli jako mniejszy kamyk w bucie niż szereg innych, według mnie dominujących i o wiele bardziej przygnębiających zjawisk. Język faktycznie obrzydliwy i zalatujący fałszem, zapewne też zakłamujący rzeczywistość tak jak my ją pojmujemy. Ale takie jest to uznające się za liberalne mainstreamowe centrum nie tylko u nas – takie jest ono wszędzie. Oglądające się na przeszłe zasługi, wierzące w dawno wybrzmiałe hasła, realizujące przetkane frazesami nibyprogramy stwarzane przez obrotnych, za przyzwoleniem obojętnych dla własnej klienteli i przy okazji dla wielkiej rzeszy niezainteresowanych. Kruchy beton. Ale powszechny.
Do czego zmierzam? Do pytania, czy naprawdę konieczne jest inwestowanie energii w polemikę z czymś co ma (wbrew pozorom) wszystkie znamiona minionego? Ci ludzie umierają. Jeden za drugim odchodzą w starcze stetryczenie, niechciany ale nieunikniony komizm. Nie porzucą już ani swego dorobku, ani języka, ani sposobu myślenia. Ale najwidoczniej dla mnie to czas marginalny i pozaprzeszły, a dla Ciebie teraźniejszy i uwierający. Może gdybym był bliżej też by mnie dusiło.
-
OT: nie spodziewałem się zupełnie, że w tym samym numerze Wyborczej spotkam Cześćjacka.
-
Hej, co konkretnie jest smutne?
-
nameste :
Strukturalnie ten sam pies. Jedyna różnica jest taka, że „sądząc z relacji” jest mocno zleksykalizowane (gugiel: 56 tysięcy wystąpień) – w odróżnieniu od „wierząc relacjom/relacji” (gugiel: 223 wystąpienia łącznie) – i dlatego daje się oderwać od podmiotu #językoznawca‐needed.
Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, ale byłem (jestem) chory i nie chciałem tu zostawić jakichś majaczeń.
Leksykalizacja sądząc z relacji nie miałaby sensu, bo takich konstrukcji, jak zauważa językoznawca Bańko, jest nieskończenie wiele. Jeśli zaś chodzi o czasowniki, które mogą w nich wystąpić, językoznawca Henryk Wróbel pisze tak:Aby przy tak skondensowanej treści w stosunkowo prostej formie zachować przejrzystą wartość komunikatywną, rozważane tu konstrukcje imiesłowowe muszą się cechować pewnym stopniem skonwencjonalizowania. I rzeczywiście tak jest: ilość czasowników, będących ośrodkami tych konstrukcji jest niewielka. Szczególnie uprzywilejowane są dwa: brać || wziąć […] oraz mówić (nie mówić).
Składnia imiesłowów czynnych we współczesnej polszczyźnie, Katowice 1975Wyczerpującej listy czasowników, niestety, nie podaje, ani też żadnego przepisu na ograniczenie ich zakresu (poza tym, co wynika z samego opisu tej konstrukcji). Może więc trzeba się kierować tą przejrzystą wartością komunikatywną? Sam zebrałem takich czasowników ok. 60 i przyznam, że mnie to wierząc trochę zaskoczyło, może to taki przypadek graniczny? W każdym razie moim zdaniem do agramatycznego debila to jeszcze kawałek.
15 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2015/01/nogi-nicosci-wierzac/trackback/