skoruń

Fronesisowi
 

czym jest wieś? czym się różni?

Ale tak na serio, ontycznie/epistemicznie, u samego korzenia, szerzej niż stereotypy, głębiej niż socjoekonomia.

Nie wiem (jestem z miasta) – to najprostsza (i szczera) odpowiedź. Oczywiście, nieciekawa; nie wiesz, to pomyśl, przypomnij sobie dni (tygodnie), kiedy na tej (jakiejś) wsi byłeś, co widziałeś, co usłyszałeś, co czułeś. Co mówią inni. W kraju, w którym większość społeczeństwa jest z chłopstwa (choć woli aspirować do bycia‐z‐dworku), to są ważne pytania.

Nie wiesz – pytaj książek. Skoruń Macieja Płazy, świetny kawałek prozy, jest pozycją, która zawiera okruchy odpowiedzi, trzeba ją tylko przycisnąć. Autor to tłumacz wielu ksiażek, w tym beletrystyki, doktor nauk humanistycznych zainteresowany związkami literatury i filozofii, autor pracy O poznaniu w twórczości Stanisława Lema (trochę też świr, ale z tych sympatycznych) – wspominam o tym wszystkim, żeby was upewnić w (słusznym) podejrzeniu, że to, co Płaza robi w napisanym, robi w pełni świadomie, nawet jeśli narracja wygląda na naiwną (nie jest), a język – na niecodzienny (jest).
 

Skorun

Skoruń

nazywany bywa zbiorem (siedmiu) opowiadań, ja wolę myśleć o nim jako o powieści. Różnica nie tylko terminologiczna, bo pierwsze ujęcie rozdrabnia tę prozę na pojedyncze obrazki, złączone jednością miejsca i narratora, ot, namalowane gęstym językiem nieco nostalgiczne (rzecz dzieje się w latach osiemdziesiątych w podsandomierskiej wsi, nad Wisłą) pocztówki z przeszłości. Przeszłości wsi jako rodzaju habitatu, trudno bowiem zaprzeczyć, że transformuje się ona, choć nie jest do końca pewne, jak głęboko sięgają te widoczne gołym okiem zmiany. Również przeszłości jednostkowej; autor (ur. 1976) jako 11‐latek, a taki właśnie narrator rozpoczyna opowieść, mieszkał w sandomierskiem; było już po Czerwcu’76, trwał stan wojenny.

Potraktowany jako powieść Skoruń każe myśleć o konstrukcji (całości), o zamiarze (autora; przypominam: można go podejrzewać o wszystko, ale nie o naiwność literacką) i wreszcie – ryzykowny ruch, grożący popadnięciem w chciejstwo i nadinterpretacje – o temacie.

O czym to jest? Nie chce mi się streszczać, a co więcej uważam, że zbyt drobiazgowe streszczenie byłoby szkodnictwem; niech czytelnik sam dochodzi do niespodzianek, skoro jako niespodzianki właśnie zostały zaprojektowane przez autora. Można pogrzebać w sieci albo sięgnąć po zapowiedź wydawcy – niby wszystko się zgadza, zawiązki fabuł(y) pokazane.

Niemniej, mam po lekturze wrażenie, że mikro‐przygody młodego skorunia, dorastanie, ludzie, z którymi się styka, zastarzała waśń między ojcem a stryjem, kontrast między matką a ojcem, opowieści wyciągane podstępem i siłą, brzemię wojny, ukryta broń, powódź (a nawet dwie), echa polityki i milicja – że to wszystko są farby, a nie właściwy temat tego obrazu.

nad‐ i niedo‐

Utwierdza mnie w tym wrażeniu wrażenie inne, nieodparte. Że autor wyposażył (niektórych) swoich bohaterów w rodzaj nadświadomości, zwłaszcza narratora. Że niekiedy przemawia przez niego (nich) coś innego, szerszego, niejednostkowego. Może to właśnie „wieś” – jawny związek przyrody z opisującym ją (wyjaśnię) człowiekiem. W skoruniu (od małego) mieszkają miejscowe historie:

Pod koniec wojny zaczęli przychodzić partyzanci, a może bandyci, podobno trudno ich było odróżnić; zabierali jedzenie, kaszę, jaja, kury, mościli sobie spanie w stodołach lub na strychach, pili samogon, potem szli na jakieś akcje albo po prostu znikali z tym, co zabrali. Ponoć działo się też kiedyś, oj, działo, jak Niemcy ścigali partyzantów przez zamarzniętą Wisłę. Partyzanci przebiegli, a czarne motocykle i samochody zamiast za nimi popędziły na dno rzeki: niemieckie grzechy okazały się za ciężkie i lód wpuścił Niemców do wody, po zimowemu gościnnej. Ci, co nie zdążyli z tej gościnności skorzystać, rozstrzelali potem na placu dwie rodziny, które ukrywały leśnych na chwilę przed obławą. Samiśmy zresztą we wsi mieli dwóch takich niby‐partyzantów, jednym z nich był sołtysowy syn. „Niby”, bo póki trwała wojna, siedzieli po chałupach; rekwirować zaczęli dopiero po wojnie. A gdy z jamy nad rzeką wygrzebali się trzej Żydzi, co w Wierzbińcu uciekli z wywózki, czarni jak matka ziemia, to ci partyzanci poprowadzili ich z powrotem nad rzekę, niby że mają się wykąpać i wytłuc wszy, bo inaczej nikt ich nie wpuści do chałupy – i musieli naprawdę porządnie ich wykąpać, bo moja babka widziała potem, jak wracają przez wał już bez Żydów. Później wyjechali na ziemie zachodnie i zostali milicjantami. Taka to była wojna w naszej wsi.

Ale ta historia z gościnnym lodem potem wraca, jako wizja całkiem realna i ma całkiem realne a dramatyczne konsekwencje. Ożywa. Nie, żaden realizm magiczny. Po prostu w tym miejscu powieści splątanie przeszłego (wojny) z teraźniejszym osiąga punkt osobliwy, residuum: nic nie jest ostatecznie zamknięte. A dzieje się to w wątku – to nie jest przypadek – w którym skoruń i jego rodzice muszą się mierzyć z przybyciem, pobytem i odejściem Obcego, chłopaka z miasta, Huberta. (Tylko Żydzi przemykają przez strony książki zgodnie ze swoim statusem ontycznym – jako cień, jako tylko słowo.)

Takich momentów jest więcej, zwróćcie, proszę, na nie uwagę, czytając (choćby historia potajemnych odwiedzin u Siekierskiej, starej kobiety z demencją). I w takich momentach nie myślę, że to „przypadki młodego skorunia”, nie. Myślę, że to przypadki samej wsi. Co robi z Obcym. Jak reaguje na wroga i kim‐czym on właściwie jest? Czy to ważne, skad przychodzi i jak?

Trzeciego dnia chlupało już półtora metra od korony wału. Wtedyśmy właśnie dostali piach i zaczęli workować. Już nie było żartów. Wodę pod sam wał pewnie widziałeś, ale pod samą koronę chyba nie? Ciężko to opisać. Kto mieszka nad Wisłą, niby wie, czego się spodziewać, ale tego się jednak nie spodziewasz. Starsi mówią, że to jak wojna: nagle pojawia się wróg i co było, tego już nie ma, zostaje tylko on, rozwścieklony, ale jakby obojętny, bo wie, że i tak może wszystko. A co my, spod wału, mogliśmy myśleć? Myśmy już dobrze znali tego wroga, szarego skurwysyna, jeszcześmy nie zapomnieli, jak to jest, gdy stół wypływa ci przez okno, a ty i tak masz w dupie stół, tylko lecisz do chlewa, łapiesz świniaki za głowy i podtrzymujesz im ryje, a woda podchodzi im pod szyje i one już nie kwiczą, tylko oddychają, głęboko i głośno, jak ludzie, i z oczu zaczynają płynąć im łzy. Widziałeś kiedy płaczącego świniaka? Byś lepiej nie widział.

Co się zdarzy wsiowej „niedojdzie” (wycofanej i niemówiącej, ale ślicznej Madzi–Lipcówce). Co z nią robią chłopaki, wiedząc wcześniej (! – nadświadomość), że przegrają (moralnie, po ludzku, w sobie).

Są też personaże wyposażone w „niedoświadomość”, osoby‐zawęźlone korzenie, chodzące zagadki; ich motywy są nieznane, przeszłość niejasna: tak się skoruniowi jawi własny ojciec, często rozwścieklony, szurszący, poza słowem.

realizm i język

Ale nie zrozumcie mnie źle. Nie mam nic do zarzucenia psychologicznemu wyposażeniu postaci, są realistyczne, namalowane drobiazgową (choć śmiałą w skrótach), plastyczną kreską. Z trudem się powstrzymałem, aby przy Lipcówce znów nie dać cytatu. Nie, nie będę się ograniczał, bo przy okazji (jeszcze raz) pokaże się jakość języka Płazy:

Na imię miała Madzia, ale wszyscyśmy mówili na nią Lipcówka, może dlatego, żeśmy tak naprawdę nie widzieli w niej człowieka, tylko cudne, ale obce, siostrzane tylko z samym sobą zwierzę. Nigdy nie słyszałem jej głosu. Ona słyszała ponoć wszystko, ale mówiła tylko w domu, a i to niechętnie. Była ciutkę trącona, może i nie głupia, ale cofnięta w siebie, do środka. Nieraz obiło mi się o uszy, jak we wsi mówili, żeśmy tak samo trąceni oboje, takie sameśmy matołki ja i ona. Ale to nieprawda. Ja byłem matołkiem nieuczonym i głośnym, szybką ręką, pustą głową; śmierdziałem leniem, a z tego smrodu lągł mi się rój kulawych myśli. W milczeniu Lipcówki skrywał się krzyk kolorowej ryby wyrzuconej na brzeg. Było trochę tak, jakby ktoś znalazł ją nad rzeką, zabrał do wsi i wsadził do słoja z czystą, martwą wodą.

Postacie są realistyczne, a historie – prawdopodobne (lub zgoła archetypiczne). Ale tematem ksiażki jest coś więcej. I to ten naddatek wraz z naprawdę pierwszej klasy językiem powoduje, że Skoruń to rzecz wybitna.

Idźcie i czytajcie.

apendyks

A teraz wróćmy do postawionych na początku blogonoty pytań. Trochę rzeczy mi się – dzięki m.in. Płazie – poukładało (roboczo, zastrzegę). Więc się podzielę, na zasadzie luźnej hipotezy / domysłu / tematu do dyskusji.

Pierwsza rzecz taka, że na wsi widać (jeszcze? już?), że człowiek i jego materialne ślady to rodzaj opisu (przyrody, natury), człowiek i jego materialne konstrukcje zostawiają na przyrodzie taki śluzowaty ślad jak po ślimaku; ten opis dodaje przyrodzie celowość, której inaczej nie ma (chyba że na poziomie już ewolucji jako takiej). Drogi, mosty opisują trajektorie przemieszczeń materii, ścieżki – oddalone dobra, domy opisują, jak krzepnie energia, którędy przepływa woda i na czym zatrzymuje się wiatr, deszcz, śnieg.

Wiem, że to ryzykowny skrót myślowy, ale pomyślcie: miasto jest już (autoteliczną) maszyną, wieś – w tym swoim rozrzedzeniu – pokazuje związek między celem (ludzkim) a naturą.

Druga rzecz jest taka, że na wsi, milionkroć bardziej niż w mieście, człowiek (znajomy, sąsiad itd.) nie jest pojedynczą osobą, a całym kompleksem geograficzno‐historycznym. Człowiek jest drogą, którą się do niego idzie, krajobrazem, który go otacza; jest też historią swojej rodziny (domu, przedsięwzięć), jest osobą, ale i bardzo złożoną nazwą, której rozkodowanie wymaga małego podręcznika; ludzie na wsi mają takie podręczniki na każdego. Są (zapewne) pełne przekłamań i nieścisłości, nie są też (uchowaj) wspólne wszystkim. Ale są.

To do Obcego może być wspólny podręcznik: jego geografia jest niejasna, a historia nieznana; jest wyjątkiem z krajobrazu, krajopisania. Może to tu, wcześniej niż plemiennie, jest źródło ksenofobii?

I jeszcze trzecie, na deser. Nazwy miejsc i miejscowości (ale i ludzi: nazwiska). Wieś jest nazewniczo przedpiśmienna, nazwy powstają z lokalnej opowieści, a utrzymują się, gdy opowieść osiągnie status niepodważalny, niekwestionowany, gdy zniszczy opowieści konkurencyjne (por. rozdział PensylwaniaSkoruniu). Wisienka do deseru: jakże inaczej ciągle to jeszcze wygląda na tzw. ziemiach odzyskanych.

  1. nameste’s avatar

    Słowo o recepcji. Skoruń w recenzjach chodził szufladowo, spod etykietki „nowa literatura wiejska”, i grupowo; Dariusz Nowacki wygłosił parę banałów (ale pochwalnych), biorąc Skorunia razem z Podkrzywdziem Muszyńskiego, podobnie postąpił Krzysztof Cieślik w Rzepie (nie czytałem, bo za paywallem). Dwutygodnik przeprowadził dość ciekawą rozmowę (z Płazą i Muszyńskim łącznie).

    Skoruń trafił na krótką listę tegorocznej Nike i na takąż listę Nagrody Literackiej Gdynia (tam wraz z Podkrzywdziem).

  2. babilas’s avatar

    Jako człowiek nie‐miejski i nie‐wiejski (podmiejski, żyjący na pograniczu obydwu światów, ale do żadnego nie należący) kultywuje w sobie idylliczny obraz wsi z wierszy Tadeusza Nowaka. Wiem, że to równie nieprawdziwe, jak apokaliptyczny obraz miasta („Tu żadnej pory roku oprócz zimy nie ma...” – Jan Zych), ale przecież wiem, że nigdy nie będę się musiał z żadnym z tych stereotypów konfrontować.

  3. nameste’s avatar

    @ babilas:

    Poszedłem przypomnieć sobie Nowaka, znalazłem spory wybór wszystkiego, w tym bodaj kompletne wiersze, no i jeśli coś miałbym powiedzieć po tym ekspresowym repetytorium, to to, że wszystko, tylko nie „idylliczny obraz”. Ton: egzaltowany (najpierw egzaltacja super‐zetempowska, potem poszło mu w religię), rekwizyty: cepelia + jasełka (anioły, diabłowie, turonie w różnych przebraniach, Szela‐Chrystus); taki trochę Chagall na ponuro w rytm oberka podrasowanego na pieśń dziadowską (albo odwrotnie). No i wsi tam nie ma, są elementy wiejskiej obrzędowości (wraz z po chagallowsku użytymi obrazkami flory, fauny etc.) posplatane w śpiewki podszyte steatralizowanym dramatem wykorzenionego, któremu ciąży nabyty w tej zdradzie „frak frantowski”. Jak to się zestarzało!

  4. babilas’s avatar

    nameste: wolę to pamiętać po mojemu :) ale i Twoja recepcja miodna.

  5. fronesis’s avatar

    Dziękuję właśnie czytam. Obrazy wiejskiego dzieciństwa w jego frazie odnajduję.

  6. fronesis’s avatar

    Więcej napiszę jak wrócę ze wsi tu tylko odrobinę Internetu w telefonie mam.

  7. Kolo Bolo’s avatar

    Andrzej W. Nowak ciekawie nawiązuje do tego tekstu na ZamekCzyta.pl: http://www.zamekczyta.pl/maciej-plaza-skorun. Tam także interesujący wywiad z Maciejem Płazą: http://www.zamekczyta.pl/maciej-plaza-uwazam-ze-nie-jestesmy-wolni/

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *