krótki przewodnik po sporcie

podstawy

Sport jest zwyrodnieniem powstałym u zbiegu czterech duchów: ludycznego ducha gry i zabawy, ducha rywalizacji, ducha hazardu i ducha wojny. Dwoma odwiecznymi czynnikami umasowienia tego zwyrodnienia są polityka i kasa. Igrzyska zamiast chleba oraz igrzyska jako dodatkowa motywacja w szkoleniu rekrutów – to polityka. Kasa jest pierwszą pochodną ducha hazardu i całką z monetyzacji igrzysk.

Gdy idzie o dorabiane ideologie, są dwie podstawowe: indywidualistyczna ideologia samodoskonalenia – to kłamstwo żerujące na duchu rywalizacji, oraz ideologia zastępczej (zamiast wojen) rywalizacji plemiennej – to kłamstwo uwzniaślające jatkę. Z pomniejszych, choć popularnych kłamstw godzi się przypomnieć podmianę (prawdziwej) tezy „ruch to zdrowie” na kontrafaktyczne hasło „sport to zdrowie”; każdy wie, że sport oznacza kontuzje, kalectwo, a nawet śmierć.

sporty wojenne

to te, które wyrastają bezpośrednio z ducha wojny. Dzielą się na unitarne, techniczne i rzeź.

Unitarne (określenie wywodzi się z podstawowego szkolenia rekruta) dotyczą wzmocnienia ciała wobec zadań ogólnowojskowych: biegi, chody (resp. marsze), pływanie, skoki, podnoszenie ciężkich rzeczy.

Techniczne używają przedmiotów: dysku, oszczepu, młota, kuli (choć tu akurat nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji bojowej, w której ta bliskozasięgowa technika miałaby znaczenie militarne – rozwalanie kulą drzwi?), łuku/strzały (wariant ubarowiony: tzw. darts), karabinu.

Rzeź to bezpośrednia konfrontacja dwóch osobników; są tu tzw. sporty (ha, ha) walki, czyli lanie się bez przyrządów (boks, zapasy, judo, karate, kungfu, mma itd., itp.), albo – mniej zabójcze, odwrotnie niż w wojennych pierwowzorach – lanie się z przyrządami (szermierka, kendo, sojutsu itd.).

Sporty unitarne mogą podlegać dowolnie daleko idącemu stechnicyzowaniu. A więc do biegów dodamy narciarstwo, wszelkiego rodzaju wyścigi na czymś (koniu, rowerze, samochodzie, samolocie, łodzi), do skoków tyczkę, narty, spadochron, konia+przeszkodę, trampolinę itd. Różnorodność dyscyplin ograniczana jest przez kwestie logistyczne; rozsądny militarnie jest biathlon (narciarz przemyka po śniegu ileś kilometrów, a potem strzela, celnie!), ale nie ma przeciwpancernych brygad rowerowych (pociski są zbyt ciężkie, by przewieźć więcej niż jeden‐dwa); z podobnych powodów nie ma wyścigów hulajnogowych (a szkoda, byłaby szansa na dyscyplinę wygladającą jeszcze bardziej idiotycznie niż chodziarze w akcji).

gry

Gry dzielą sią na: gry na czas, gry na ilość i gry na jakość. W grze na czas ustalony jest czas trwania meczu. W grze na ilość chodzi o zdobycie odpowiedniej liczby punktów; kto zrobi to pierwszy, wygrywa. W grze na jakość chodzi o osiągnięcie wygrywającej sytuacji.

Ortogonalnym do tego podziałem jest podział na gry konfrontacyjne i niekonfrontacyjne, w tych pierwszych gracze (zespoły) stykają się bezpośrednio, w tych drugich są odseparowani (np. są po przeciwległych stronach siatki).

na czas

Najgłupszym, powodującym przesunięcie sadomasochistyczne rodzajem gier są gry konfrontacyjne na czas. Na przykład piłka nożna. Nie jest łatwo strzelić gola, wobec czego mecz piłkarski jest zasadniczo pokazem niemożności. Trzeba być masochistą, żeby to oglądać. Z kolei frustracja nieuchronnie powstająca podczas oglądania tego (żenującego) widowiska musi się rozładowywać w wybuchach agresji; kibolstwo jest nieusuwalnym produktem ubocznym gier na czas.

Dodatkowym aspektem tych gier jest metafora życia. Najpierw starasz się osiągnąć cel (goal), ale za cholerę nie wychodzi (a czas się kurczy! trzy ćwierci do śmierci!). Potem jest tak: albo uda ci się strzelić i wtedy zaczynasz przeciągać grę, żeby utrzymać wynik, co powoduje, że nuda podnosi się do kwadratu, albo tobie strzelą i wtedy usiłujesz gorączkowo nadrobić stracony wcześniej (na przeciąganie) czas (na co doprawdy przykro patrzeć), a tu i tak końcowy gwizdek. To dlatego osobowości sado‐maso tak łatwo dają się wmanipulować w piłkę nożną: właśnie przez podatność miauczyńskich charakterów na oddziaływanie tej metafory.

Wymyślono kilka gier konfrontacyjnych na czas, w których łatwiej zdobywa się gole – np. piłka ręczna czy koszykówka. Ale działa tu odwrotna zależność koszt–znaczenie: im łatwiej zdobyć punkt, tym mniej się go ceni. I taka koszykówka okazuje się grą w „kto jest statystycznie lepszy”; nic dziwnego, że komentatorzy (i tzw. eksperci) od koszykówki mają non stop pełne gęby jakichś statystyk i wyliczeń. Nuda stężona. Piłka ręczna dzieli wady obu wymienionych wcześniej gier, nie dodając żadnych zalet.

na ilość

Przykładami gry niekonfrontacyjnej na ilość są siatkówka (i podobne, np. sepak takraw) i tenis (w różnych wersjach). Jeśli w grze na czas gracz musi się wspiąć na wyżyny umiejętności, żeby coś osiagnąć, w grze na ilość gracz nie powinien (tylko) popełniać błędów. To określa zasadniczy charakter tych dwóch rodzajów gier: gry na czas mają domyślny poziom zerowy (fajtłapstwo, totalna nieudolność), gry na ilość mają domyślny poziom mistrzowski (z którego spuszcza powietrze przeciwnik). Nie da się ukryć: gry na ilość są ciekawsze, choćby dlatego, że dają widzowi nieustającą okazję do złośliwej satysfakcji, co jest (cywilizacyjnie) znacznie wyżej od zbiorowego sado‐maso.

na jakość

Najfajniejsze są gry na jakość. To w nich w najczystszej formie zachowany jest ludyczny duch gry i zabawy. Najlepszym przykładem takich gier są rozmaite odmiany gry w kule (skórzane, jajowate, sferyczne, metalowe itd.) oraz ich nalodowa odmiana – curling. Przy okazji wspomnę, że jeśli gracz w curling popełni faul (np. zawadzi o wprowadzony już do gry kamień podczas tzw. szczotkowania), sam natychmiast się do tego przyznaje, a gdyby tego nie zrobił, będą na niego patrzeć krzywo wszyscy i zawsze. Porównajcie ten poziom fair play z komentatorem piłki nożnej, który (publicznie!) wyraża radość z faulu (heh, taktycznego), psując i tak balansujące na krawędzi psychopatii osobowości kibiców.

komentatorzy

Prawdziwą zakałą tzw. sportu są natomiast komentatorzy, ci funkcjonariusze (naganiacze) kasy. To oni sztucznie podgrzewają emocje, odgrywając wielkie przejęcie nic nie znaczącym faktem, że ktoś coś (ale nasz!), to oni podbijają nacjonalistycznego bębenka, to oni wreszcie nie potrafią zamilknąć choćby na chwilę, psując swoją egzaltowaną paplaniną nawet (zwłaszcza) te (rzadkie) momenty, gdy w tzw. sporcie pojawi się na moment quality (każdy rodzaj działalności ludzkiej da się uprawiać byle jak, albo dobrze, z quality).

Duch rywalizacji (nie da się go łatwo usunąć z zachowań ludzkich) w postaci czystej polega na postulacie „niech wygra lepszy”. Właściwym celem kibica (jeśli już ktoś oddał się wewnętrznie tej patologii) powinno zatem być „niechby to nasi byli lepsi”. Ale nie, głównym zajęciem komentatorów (tej zakały) jest degradowanie owego postulatu w „niechby to nasi wygrali”, nawet jeśli każdy widzi, jakie to niebotyczne patałachy.

olimpiady itp.

Również z tego powodu wszelkie „igrzyska narodowe”, jak choćby olimpiada, są i pozostaną wylęgarnią nacjonalizmu. Niech je szlag.

  1. andsol’s avatar

    A to, co ćwiczyliśmy w szkole (wdzięczna nazwa „dwa ognie”), czy w Twojej klasyfikacji by było grą rzeźną?

  2. nameste’s avatar

    @ andsol:

    To raczej niekonfrontacyjna (no, względnie) gra na jakość (wybicie przeciwnika do nogi), jeśli dobrze pamiętam zasady.

  3. Fa-Fik’s avatar

    Cenne omówienie, zabookmarkowałem i będę używał, ale… trochę wątpliwy jest IMO ten podział na sporty wojenne i gry. Weźmy curling – toż on jest znacznie bardziej jak dartsy niż jak siatkówka. Oba mają tarcze, w obu trzeba trafić w środek, w obu ważna jest drużyna pomagająca zawodnikowi wykonującemu rzut (czy szurając miotłami, czy wznosząc zachęcające okrzyki i przynosząc piwo, to już detale). Jedyne, co przeszkadza uznać curling wprost za sport techniczny, to brak techniki wojennej, której wyrafinowaną formą mógłby być, ale z pchnięciem kulą jest przecież podobnie.

    Also: gdzie tu trafia amerykański baseball? Formalnie gra na ilość, ale z wyglądu – bardziej jak te na jakość, do tego w niektórych fazach (rzut piłką w przeciwnika i wymachiwanie kijem) to po prostu sport techniczny, a bieg jak na unitarce.

  4. nameste’s avatar

    @ Fa‐Fik:

    Ogólna uwaga jest taka, że obok typów podstawowych istnieją także formy mieszane, hybrydowe; to względnie oczywiste.

    W sportach wojennych ciało (ew. w/na maszynie/zwierzu, z użyciem przedmiotu) walczy z ciałem, albo pośrednio, wtedy wynik konfrontacji podlega zewnętrznym miarom (odległość, czas, masa), albo bezpośrednio („rzeź”).

    Z kolei gry to rywalizacyjne zabawy z jakimś zestawem reguł, niekiedy dość skomplikowanym; cel gry odrywa się od ciała, choć wymaga od niego sprawności (i, w grach zespołowych, kooperacji).

    A curling, ta niekonfrontacyjna gra na jakość, polega na ustawianiu kombinacji kamieni; to takie minimalistyczne „go” (gra planszowa) z dodaną fizyką (ruchu kamieni po lodzie, mechaniką zderzeń itd.). Wygrywa ta drużyna, która skuteczniej „udusi” swoimi kamieniami punkt centralny (środek domu/house); jak widać, nie ma tu walki ciał.

    Baseball jest niekonfrontacyjną (chyba; przynajmniej co do zasad) grą na ilość; mimo pozorów absurdalnej bieganiny tam‐i‐sam‐z‐piłką‐kijem‐lub‐bez, jest po prostu zdynamizowanym krykietem, grą tak ewidentnie na ilość, że trudno pojąć, jak mogło dochodzić do „wojen krykietowych” (a dochodziło).

    Słowem, apeluję o przenikanie bystrym okiem ćmiących światło Pardwy pozorów; to obowiązek każdego rasowego teoretyka.

  5. beatrix’s avatar

    O matko i córko. Ten tekst jest wstrząsający. Ma rytm maszerującego legionu rzymskiego, który zmiata wszystko, co się rusza po drodze :)

    Bardzo lubię oglądać zawody w męskiej siatkówce halowej, można powiedzieć, że jestem kibolem ;) Zdarza mi się jeździć w celu krzyczenia na całe gardło „ostatni, ostatni, ostatni!!!” po Polsce i po Europie. Przysięgam Ci, że nie śpiewałam nigdy „Pooolska biaaało czeerwoni” ;) Ale już na przykład „Bartek, Bartek Kurek, Bartek” tak.

    Trochę mi ulżyło, kiedy przeczytałam jak łagodnie przejechałeś się po mojej ukochanej siatce, ale nadal jestem wstrząśnięta. Prawdopodobnie dlatego, że to jest zupełnie oczywiste.

    Ojej.

    p.s. najbardziej obrzydliwy w sporcie jest element patriotyczny. Rozumiem, że drużyny muszą się jakoś nazywać. Ale wiele razy przychodziło mi do głowy, że gdyby nazywały się biała, czerwona, żółta itd. i jeszcze, gdyby losowali kolory tuż przed zawodami, nie trzymając się uparcie jednego, byłoby mi lepiej.

  6. nameste’s avatar

    beatrix :

    Przysięgam Ci, że nie śpiewałam nigdy „Pooolska biaaało czeerwoni” ;)

    W ostatniej chwili uciekłaś spod topora. (Ale, skoro jeździsz krzyczeć, na pewno nieraz musiałaś być ogłuszana tym b.-cz.-rykiem. Jak Ty to znosisz.)

  7. babilas’s avatar

    Jajakobyły zawodnik brydża sportowego... Wiem, wiem.

  8. hellk’s avatar

    @beatrix

    W Rzymie i Konstantynopolu ekipy wyścigów rydwanów nazywały się bodaj właśnie od kolorów – i między kibolami bywało dużo (dużo dużo) ostrzej niż teraz.

  9. Jubal’s avatar

    @ hellk:
    Justynian kibicował niebieskim.

  10. borat’s avatar

    Imho rzut kulą zaczerpnął ideę z rzutu kamieniem, militarne zastosowanie: pojedynek Dawida z Goliatem.

  11. iingrid’s avatar

    Jazda figurowa po lodzie? Taniec towarzyski? Gimnastyka synchroniczna?

    Moje przeżycia stadionowe z Bilbao (jako kibicki): nieważny wynik, piękno gry i emocje też takie drugorzędne. Ważne jest spotkanie z towarzyszami z ławki, wypicie cienkiego piwa i zjedzenie bocadillo.

  12. kwik’s avatar

    Świetne (na granicy genialności), ale miejscami zupełnie kulą w płot. Futbol oczywiście bywa pokazem niemożności, ale i czasem piękny właśnie dlatego, że perwersyjnie nie wolno ręką (poza biegami mało jest sportów tak drastycznie marginalizujących naszą manualność, źródło wszelkich sukcesów). Przeceniasz utylitarność sportu lekceważąc filogenezę i ontogenezę. Rola rodziców (i innych autoryterów dopingujących) zupełnie Ci umknęła, a przecież to właśnie dzieci (dopóki nikt się nie wtrąca) w najczystszej formie realizują ducha gry i zabawy, zupełnie lekceważąc fetyszyzowaną przez Ciebie JAKOŚĆ.

  13. telemach’s avatar

    kwik :

    a przecież to właśnie dzieci (dopóki nikt się nie wtrąca) w najczystszej formie realizują ducha gry i zabawy

    Jak to ładnie opisał Wiliam Golding we „Władcy much”.

    Sądzę ponadto, że popełniasz błąd zarzucając temu uroczemu tekstowi braki i niekompletność. Tekst najoczywiściej nie został pomyślany jako „Zarys antropologii sportu” lecz uwypukla jedynie powszechnie niedostrzegalną (commonly blended out) stronę fenomenu. Podobnie Nameste zupełnie pomija uprzedmiotowienie i odpodmiotowienie uczestników, rytuałów i wyników które już dawno stały się produktami określonej gałęzi przemysłu.

  14. kwik’s avatar

    @ telemach – Golding niczego nie opisał, przecież to taka sama fikcja (tzn. lepsza literacko) jak „Dwa lata wakacji” Verne’a. W rzeczywistości każda taka robinsonada dzieci zapewne skończyłaby się szybkim wymarciem uczestników, choćby z powodu silnej biegunki (przyroda jest okrutna).

    Tekst byłby uroczy gdyby np. podkreślił seksualne aspekty sportu ładniej niż ujęła to Doda (patrz: Doda o piłkarzach). Szczytem perwersji jest wzmianka o sepak takraw z pominięciem siatkówki plażowej, można zacząć podejrzewać że Autor nie włączał telewizora od co najmniej dwudziestu lat. Oczywiście masz rację, trzeba chwalić za to co jest, a nie wytykać braki. Ale początek jest dużo mocniejszy niż koniec, pojechanie po komentatorach nie ma w sobie już niczego odkrywczego, przecież trudno znaleźć kogoś kto nie dostrzega jak bardzo są beznadziejni. Ale właśnie, to że ludzie oglądają mecze mimo nieznośnych komentatorów jest przecież dowodem na inherentną wartość widowiska.

  15. telemach’s avatar

    Golding, drogi Kwiku jak najbardziej sugestywnie opisał co się może stać, gdy dziatki powrócą do stanu naturalnej gry i zabawy. Ponieważ jeszcze się nie stało, to jest to jak najbardziej literacka fikcja.
    Nie widzę sprzeczności. Opisujesz rzeczywistość lub wiarygodną wizję – ale w obu przypadkach jest to opis. Chyba.

    BTW: przypomina mi się jak Lem opisał wyobrażalną przyszłość terroryzmu w „Kongresie futurologicznym”. Okazało się że wszystkiego możliwego w swoim opisie przyszłości jednak nie opisał. Co nie zmienia faktu że opis przyszłości może spokojnie być nazywany opisem. Nieprawdaż?

    Co do reszty to tekst Nameste niesamowicie mi się spodobał. Właśnie dzięki wybiórczości uzyskuje siłę rażenia. A wybiórczy taki mikro – esej może spokojnie być. Prawo gatunku, przecież to nie monografia.

  16. kwik’s avatar

    Goldingowa wizja jest zaiste sugestywna (ale czy przez to od razu wiarygodna?), ale właśnie wizja. Gdyby poprzestać na jednym słowie. Mniejsza z tym.

    No dobra, wycofuję się z krytykowania braków, masz rację, balon łatwiej przebić niż zgnieść. Skupię się więc na tym co jest. Zeszłego lata natknąłem się na transmisję meczu piłki nożnej kobiet. Nie był to byle jaki mecz, finał USA‐Japonia. Stałem wtedy na pozycji oglądanie meczów piłki nożnej to strata czasu, a kobiecych tym bardziej (brak jakości). Wciągnęło mnie natychmiast, mecz był po prostu ciekawy. Bo jeśli tylko zawodnikom chce się grać to mecz futbolowy nie może być nudny. Co do kibolstwa – to przede wszystkim efekt popularności, a nie nieuchronnej frustracji. Są sporty równie frustrujące, a jednak kibolów nie generują.

  17. andsol’s avatar

    No fajnie, cywilizacja bez religii to chyba dawne Chiny, ale bez zawodów „sportowych”? Chciałbym mieć tu jasność przed ujęciem w dłoń sztandaru i wymarszem na walkę o słuszną sprawę.

  18. RobertP’s avatar

    George Orwell:

    „Futbol nie ma nic wspólnego z fair play. To nienawiść‚ zazdrość‚ samochwalstwo‚ pogarda dla przepisów i sadystyczna przyjemność z bycia świadkiem przemocy. Inaczej mówiąc‚ to wojna minus wystrzały”.

  19. telemach’s avatar

    andsol :

    Chciałbym mieć tu jasność przed ujęciem w dłoń sztandaru i wymarszem na walkę o słuszną sprawę.

    Masz wrażenie, że jest społeczne oczekiwanie na to abyś podążył (w tej sprawie) ścieżką wydeptaną przez Savanarolę z kolegami?
    Zjawisko mylnie ze względów sentymentalnych nadal zwane sportem obejmuje dużo niegodziwych zachowań, odrażających rytuałów i przebrzydłych aspektów – ale jako że tradycyjnie osadzone przez większość badaczy ludzkiej agresji w roli „mniejszego zła” to na konsekwentne zwalczanie i wytępienie nie zasługuje.
    Szczególnie, gdy się pomyśli o tym co mogłoby wypełnić powstałą próżnię.

  20. nameste’s avatar

    Chwilę mnie nie było, wybaczcie.

    kwik :

    Szczytem perwersji jest wzmianka o sepak takraw z pominięciem siatkówki plażowej, można zacząć podejrzewać że Autor nie włączał telewizora od co najmniej dwudziestu lat.

    Noaleweź. Siatkówkę plażową niech oglądają plażowicze, to dyscyplina ociężała i grząska; owszem, siatkarki plażowe jeszcze się nie zbuntowały wzorem halowych koleżanek, które wymusiły odseksualizowanie (dolnej częsci) kostiumu, wobec czego plażowiczów rozumiemy. A sepak takraw to sport wymagający takiej gibkości, że aż prawie chiński cyrk; transmisje można okazjonalnie oglądać w Eurosporcie.

    telemach :

    Co do reszty to tekst Nameste niesamowicie mi się spodobał. Właśnie dzięki wybiórczości uzyskuje siłę rażenia. A wybiórczy taki mikro – esej może spokojnie być. Prawo gatunku, przecież to nie monografia.

    Gatunek: rant na ostro‐słodko. Dzięki za dobre słowo.

    kwik :

    Co do kibolstwa – to przede wszystkim efekt popularności, a nie nieuchronnej frustracji. Są sporty równie frustrujące, a jednak kibolów nie generują.

    A jakie?

    RobertP :

    George Orwell:

    „Futbol nie ma nic wspólnego z fair play.[...]”

    Z tym zdaniem trzeba się zgodzić.

  21. kwik’s avatar

    Miałem na myśli sporty w których zwycięzcy wyłaniani są na podstawie niejasnych decyzji sędziowskich. Albo potencjalni zwycięzcy wykluczani. Np. chodziarstwo. Na szczęście nikt nie kibicuje chodziarzom.

    Ale racja, futbolowi a tym bardziej jego kibicom chyba dobrze robi rozstrzyganie meczu w dogrywce i karnych. Remis po nudnej grze na remis jest niewątpliwie frustrujący. Ktoś to powinien zbadać.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *