długa noc

You are currently browsing the archive for the długa noc category.

Lewicowy Wyborco!

Skoro jesteś lewicowy, głosuj na lewicę; jeśli nie Ty, to kto? Nie myśl o zmarnowaniu głosu, raczej o niemarnowaniu szansy. Twój jednostkowy głos ma znaczenie przyzerowe (tym mniej się bój tego „zmarnowania”, które sufluje Ci establishment), dawanie przykładu i zachęcanie innych lewicowych wyborców, by szli do urn – już przyzerowe nie jest.

Nie hamletyzuj, głosuj.

Aha, jeśli obudziłeś się parę dni temu i ciągle nie wiesz – ojej! – na kogo by tu, spytaj Lewicową Wyborczynię.

*

Lewicowej Wyborczyni ani muszę, ani powinienem czegokolowiek tłumaczyć; sama wie, kto za czym, a przeciw czemu.

*

Sam, tradycyjnie (jak od lat), zagłosuję na kobietę.


 
 
PS Osoby lewicowe, które nie odnajdują się w powyższym uproszczonym podziale, przepraszam. Pozwólcie, że potraktuję Was tak samo jak Lewicową Wyborczynię.

Wszyscy wiemy: Razem, Biedroń, Zieloni, SLD itd. – oddzielnie i w rozproszeniu nie mają wiele szans wobec ordynacyjnej ustawki PiS‑u: d’Hondt mnożony przez maciupcie terytorialnie okręgi = słonieosły, a, przepraszam, nie ten kraj, więc ziemniakifrytki na wieczność u władzy, brr.

Wobec czego zauważamy pierwsze ruchy zwiastujące możliwość przełomu w bulwie. Ugrupowanie pryncypialne zakłada świeże koszule i wyciąga dłoń z mankietem, ugrupowanie przyszłe uśmiecha się i pozuje, ugrupowania inne zajmują się (nie wiem czym). Wszyscy wiedzą, że – tu chóralno‐globalne wzdechy – nie będzie łatwo.

A może być. Oto przepis.

1.

Wyż.wym. i ew. inne podmioty polityczne przystępują do koalicji bez żadnych warunków wstępnych i żadnych zobowiązań, poza wymienionymi niżej.

2.

Żadnych targów o miejsca na listach wyborczych. Listę (wspólną) konstruuje się blokami, dla każdego podmiotu jeden blok. Kolejność bloków w danym okręgu wyznacza się przez losowanie.

3.

Podmioty zobowiązują się, że po ustaleniu powyższej kolejności będą rozpowszechniać wszelkimi sposobami listy z wyraźnie oznaczonymi blokami: kolorem, godłem, fotami liderów i/lub kotów itd. W szczególności jako ściągawkę – zapewne niezbędną – do samego aktu głosowania.

4.

Podmioty mogą i powinny zachęcać swój elektorat do głosowania wyłącznie na ich konkretny blok. Nie wyklucza się kampanii negatywnej, bądźmy realistami.

5.

Ponieważ nie było żadnych zobowiązań, po wyborach koalicjanci mają pełną swobodę własnych politycznych wyborów.

* * *

Proste, nieprawdaż?

Wielowieyska: proponuję przemilczeć

Proponuję, aby tragicznego i smutnego wydarzenia pod Pałacem Kultury i Nauki w ogóle nie rozpatrywać w kategoriach politycznych.

Propozycja została w zasadzie przyjęta. Wyłamała się redakcja OKO.press w serii artykułów. Inne sprawę przemilczają, albo oddają głos indywidualnym osobom, jakby na ich (prywatną) odpowiedzialność.

Hartman: „dziękuję pan samobójca”

Tak to streszczę (w stylistyce fejsbukowej).

Jeśli ten człowiek umrze, nasz niemrawa i nierówna walka z reżimem PiS będzie miała nowy symbol i nowego bohatera. Stanie się odtąd poważniejsza – bo w polityce powaga jest następstwem czyjejś śmierci. I za to – niezależnie od tego, czy samobójca przeżyje, czy nie – chciałbym mu już dziś z uszanowaniem podziękować. [„Polityka”]

dygresja: cynizm

Pokutuje takie przekonanie, że cynizm jest przejawem jeśli nie mądrości, to pewnej przenikliwości. Cynik bez złudzeń zagląda za podszewkę rzeczywistości, obnaża mechanizmy, przekłuwa balony hipokryzji i retorycznych uniesień. Mnie się jednak zdaje, że taki rodzaj cynizmu jest najzwyczajniej krótkowzroczny i głupi (o przyzwoitości nie wspominając). Jak to ujął kiedyś pewien pisarz: „cynizm, psi punkt widzenia” (mamy tu odwołanie do etymologii terminu). Nie wiem, czy „Polityka” odcina się od swojego felietonisty (w stylu „pisze, co chce, to autonomiczna rubryka”), z pewnością „Wyborcza” nie odcina się od Witolda Gadomskiego, którego rodzaj cynizmu („nie ma alternatywy” [TINA], „za każdy lunch ktoś musi zapłacić” [TANSTAAFL]) jest ideologiczną podszewką III RP. Obaj mają swój target, nie przebierają w środkach, być może nawet spokojnie patrzą w lustro.

Dehnel: kłamiecie

Napisał na fejsbuku:

My, aktyw dziennikarski, kategorycznie sprzeciwiamy się opisywaniu sprawy samobójstwa Ryszarda Siwca jako gestu politycznego. Nawołujemy naszych kolegów: nie nakręcajcie spirali nienawiści w społeczeństwie. Polska Rzeczpospolita Ludowa ma swoje przejściowe trudności, ale wykorzystywanie czyjegoś niezwiązanego z polityką osobistego dramatu do doraźnej walki z osiągnięciami Pierwszego Sekretarza KC PZPR, towarzysza Wiesława, i całej naszej Ludowej Ojczyzny jest wodą na młyn odwetowców oraz kijem pchanym w szprychy rozwoju naszego wspólnego dobra: miłujących pokój krajów demokracji socjalistycznej, które uporały się z czechosłowackimi wypaczeniami.

Tak to powinno iść, panowie dziennikarze reżimowej i niereżimowej prasy i telewizji?

[EDIT, bo wyraźnie trzeba wszystko tłumaczyć. Nie uważam, że IV RP=PRL. Mówię, że to BYŁ akt polityczny. Moim zdaniem przesadny (bo krytykę można nadal uprawiać w sposób swobodny, Siwiec czy Palach nie mieli takiego wyboru), ale każdy postępuje jak uważa za stosowne. Pisanie natomiast, że nie jest aktem politycznym polityczne samospalenie i pozostawienie ściśle politycznego listu – to zwyczajnie apelowanie o publiczne głoszenie nieprawdy.]

Powinno być: „panowie i panie” (reżimowej i niereżimowej etc.).

Pojawia się termin „przesadny”, synonim chętniej używanej „adekwatności”.

Bravo: powściągliwość i praca

W „Tygodniku Poszechnym”:

Z drugiej strony cisza jest zrozumiała i trudno, żeby było inaczej: szacunek do cudzej ofiary nakazuje powściągnąć komentowanie, co jest do danej sytuacji politycznej adekwatne, a co nie. Ludzka wrażliwość jest nienegocjowalna, jeśli ktoś ma problem, żeby zaakceptować kroki z niej wynikłe, to po prostu wypada mu siedzieć cicho, zamiast oceniać czyjąś poczytalność.

To o powściągliwości, zwracam uwagę na „adekwatne”.

A o pracy:

Trudno się nie zgodzić z każdym z 15 punktów wyłuszczonych w apelu, jaki pozostał na placu Defilad, gdy pogotowie zabierało ciężko poparzonego człowieka. Jest to właściwie klarownie i chłodno wyłożona lista najważniejszych nadużyć i wykroczeń władzy z punktu widzenia zasad liberalnej demokracji i państwa prawa. Czemu jednak postawa ich autora budzi w nas zakłopotanie, którego nie można łatwo zakwalifikować jako wygodną obłudę? Może dlatego, że w odróżnieniu od autorytarnych kontekstów, które od razu przychodzą na myśl, wraz z nazwiskami Palacha czy Siwca, dziś da się o tym wszystkim publicznie krzyczeć, roztrząsać, zapisywać ku pamięci, a czasem nawet przeciwdziałać i cofać. Gdyby spróbować spisać na osobnej kartce rzeczy, które obecna władza robi dla dobra wspólnego, umacniając raczej równość, a nie wolność (a jedno bez drugiego jest wydmuszką), to może tych punktów nie byłoby aż 15, ale kilka dałoby się sformułować jako niebłahą przeciwwagę.

Mam na myśli pracę nad zbilansowaniem (co władza robi dla dobra wspólnego); retorycznie wygnana „adekwatność” wraca postulatem poszerzenia pola refleksji „na całokształt”. Zauważam zręczność, z jaką Paweł Bravo nie wspomina o poziomie słupków poparcia dla PiS. Odwołuje się do rzeczywistości (choć, nie da się ukryć, słupki to też rodzaj rzeczywistości).

Po zawstydzonym, niezręcznym, milczeniu widać, że w swej masie nie uważamy, by Polska była więzieniem. I to nie tylko dlatego, że jego komendant przekupił nas rozkazem, żeby w miskach było pełno, a sienniki wymieniono na świeże. Poniżej poziomu spraw dotyczących rzeczypospolitej jako całości dzieje się dużo dobra, w skali lokalnej, samorządowej, obywatelskiej i sąsiedzkiej, zupełnie poza skalą wyznaczoną przez PiS i opozycję.

Dzieje się (jednak) także bardzo dużo zła. Prawda?

Danielewski: spektakl a rzeczywistość

Ten (uznawany za lewicującego) dziennikarz „Wyborczej” na fejsbuku napisał:

Najpierw pomyślałem – wariat. Histeryk. Ale później przeczytałem tekst mężczyzny, który podpalił się pod Pałacem Kultury i nie znalazłem w nim ani szaleństwa ani histerii. Ani grama puchu z Ojczyzny, ani ździebełka pierza z Narodu, ani śladu poszewki z Dziejowej Misji. Zamiast tego – chłód. Słowa na zimno wyliczające wszystkie ekscesy PiS: od Trybunału, przez sądy i Unię Europejską, aż do uchodźców. Bez tromtadracji, rzeczowo, z przyprawiającym czytelnika o deliryczne drgawki trzeźwym spojrzeniem, że gest samospalenia ani właściwie nic nie zmieni, ani prawdopodobnie niczemu za bardzo nie pomoże.

I ta niska temperatura wywodu mężczyzny spod Pałacu najbardziej mrozi w żyłach krew. O ileż łatwiej byłoby, gdyby w jego liście wielkie kwantyfikatory biły się o pierwszeństwo z hiperbolami. O ile przyjemniej wzruszyć by było ramionami i powiedzieć – ot, pomyleniec. Zrobić tego jednak nijak nie można, bo nie ma ku temu podstaw. Ale co w takim razie zrobić, jak zareagować – nie wiadomo.

Mamy kłopot. W polskim sporze politycznym jedna strona demonstruje tyleż ostentacyjną, co złudną wszechmoc, druga – pławi się w niskobudżetowej i podobnie fikcyjnej pornografii bezsilności. Dopóki ta sadomasochistyczna forma pozostaje domeną politycznych i medialnych elit, dopóty pozostaje pod kontrolą. Sublimuje ją struktura spektaklu i świadomość, że poza wydarzeniami rozgrywającymi się na scenie, są jeszcze kulisy, że gra – choćby pełna krwi, spermy, przemocy i łez – to tylko gra, a rzeczywistość to aż rzeczywistość. Ale kiedy poczucie narkotycznej wszechmocy jednych i katatonicznej bezsiły drugich ześlizguje się w dół drabiny społecznej, robi się naprawdę niebezpiecznie. Nagle krew i łzy przestają być rekwizytami, a zaczyna się prawdziwa jatka.

Nie ma nic groźniejszego dla demokracji, niż poczucie mas, że zadekretowane reguły gry politycznej przestały istnieć. Że linia w układzie współrzędnych władzy i poddanych jest prosta i dąży do nieskończoności. Że ci, co rządzą, rządzić będą zawsze, a ci, którzy są rządzeni, pozostaną nimi na wieki. To z takiej konstatacji bierze się zawsze brutalna przemoc silnych i terror słabych: gdy upowszechnia się przekonanie, że nie istnieją już systemowe reguły zmiany władzy, wtedy szuka się innych sposobów. A magicznym wihajstrem dostępnym dla każdego i zawsze jest przemoc.

Dlatego sądzę, że powinniśmy się natychmiast opanować. My, dziennikarze, politycy, intelektualiści, jeśli jeszcze jacyś gdzieś zostali. Powinniśmy dać sobie na wstrzymanie. Zanim ten młody faszysta, który słucha cię w telewizji, miły bęcwale z TVP, uwierzy, że już można bezkarnie bić. Zanim ten wrażliwy inteligent, który czyta moje teksty, dojdzie do wniosku, że pozostał już tylko ostateczny gest. Bo Polska wciąż jest krajem, w którym władzę raz dwa można zdmuchnąć za pomocą wyborczej kartki. Jeśli sprawimy, że ludzie przestaną w to wierzyć, to my pewnie przeżyjemy, oni – niekoniecznie.

Ale zaraz też opublikowano mu to na łamach „GW” (sądząc po tym, co wystaje zza paywalla – dosłownie).

Prawdę mówiąc, to ten głos sprawił, że od paru dni noszę się z tą blogonotą jak z uwierającym cierniem (postanowiłem wszakże, że należy się szerszy kontekst i raczej wielogłos).

Streszczam. Są dwie strony, oddają się one spektaklowi (którego Danielewski jest aktywnym uczestnikiem); spektaklowi „złudnej wszechmocy” (to PiS) i „pornografii bezsilności” (to zapewne opozycja, KOD, Obywatele RP itp.). Teatr sado‐maso: póki tylko my („polityczne i medialne elity”) się w to bawimy, póty w porządku. Ale niedajboże, żeby od tego miało się pogorszyć „samopoczucie mas”. Bo zaczną zabijać (siebie i innych).

„Powinniśmy dać sobie na wstrzymanie”, my, elity, bo robimy teatr, a tam gdzieś, za oknem, poza siecią czyha „rzeczywistość”, która jest „aż” rzeczywistością. To samo krócej napisała Wielowieyska.

Dawno nie widziałem tak spektakularnego aktu abdykacji. Mediów. Ojej, rzeczywistość nas przyłapała, a my tu – teatrzyk.

(I to w złym stylu; jak to jest napisane? Retoryczne wzmożenie, „deliryczne drgawki”, „prawdziwa jatka”, „miły bęcwale z TVP” [miły?] itd.)

dygresja: rzeczywistość

Rzeczywistość jest taka, że wszystkie decyzje władzy, jej gmeranie przy prawie i obyczaju politycznym (właściwie już zdestruowanym bez reszty), mają realne konsekwencje. To nie jest tylko spektakl (polityczno‐medialny). Również w „Wyborczej” znajdujemy informacje „z rzeczywistości”, przykładowo Trzy samobójstwa i pięć śmiertelnych zawałów – to pierwsze efekty przyjętej przez PiS ustawy obcinającej emerytury i renty funkcjonariuszom, którzy choć jeden dzień przepracowali w organach bezpieczeństwa PRL.

I dlatego jeden jedyny komunikat

Razem: wyważmy

Wydarzyła się ogromna tragedia. Dziś po południu pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie 60‐letni mężczyzna dokonał samopodpalenia. Zostawił list, z którego wynika, że na ten tragiczny krok zdecydował się w geście protestu przeciwko działaniom polskich władz.

Politycznie motywowana próba samobójcza to coś, z czym trudno się mierzyć i co ciężko komentować, niezależnie od tego, czy podziela się krytyczną ocenę rządów, czy nie. Ten dramatyczny gest pokazuje desperację, poczucie bezsilności i brak nadziei na zmianę. Nikt nigdy nie powinien czuć potrzeby, żeby po takie środki sięgać.

Przekazujemy wyrazy wsparcia i współczucia bliskim. Mamy nadzieję, że lekarzom uda się uratować osobę, która zdecydowała się na tak dramatyczny krok. Jednocześnie zwracamy się z prośbą o wyważone komentarze do polityków i polityczek, a także do mediów. Pamiętajmy, że naszą rolą i zadaniem jest zapobieganie takim tragediom.

...a właściwie okolicznościowy ogólnik, nie budzi aż takich wątpliwości, jakie mógłby. Czemu? Bo Razem w swoich pozostałych działaniach i komunikatach wychodzi właśnie od rzeczywistości (znajdźcie, sprawdźcie) i pokazuje – nie na użytek spektaklu, w którym zresztą udziału jej [partii] się odmawia – konsekwencje działań i zaniechań władzy, nie tylko zresztą PiS‐owskiej.

dygresja: wyparcie

Tuż po wyborach 2015, po reinstalacji PiS‑u, pisałem: „myślicie, że na to‐a‐na‐to się nie odważą? oczywiście, że się odważą”. Miałem, niestety, rację, choć to nic odkrywczego. Dlatego do stwierdzenia Danielewskiego:

Bo Polska wciąż jest krajem, w którym władzę raz dwa można zdmuchnąć za pomocą wyborczej kartki.

...podchodzę z rezerwą. Historia wiele razy dowodziła, że podobne nadzieje mogą pozostać wishful thinking. Z drugiej strony, moja ówczesna reakcja („przygotujcie się na długą noc, gromadźcie zapasy książek, filmów itd.”) jest deklaracją zmęczenia. Ono nie przeszło, (rzeczywiste) słupki poparcia nie dają się łatwo zignorować.

Sprawdzona taktyka wszystkich stopniowo instalowanych autorytaryzmów, taktyka „salami” (odcinamy po kawałku, kawałeczku, ani się spostrzegą, że zabrakło już kiełbasy do krojenia), pracuje na wyparciu. Co mnie bezpośrednio nie dotyczy – można wyprzeć ze świadomości, z pola przesłanek codziennych wyborów.

Dla mnie sens aktu samospalenia Piotra S. jest właśnie taki: przeszkadza w wypieraniu. Przeszkadza mnie prywatnie; jeśli jeszcze komuś —


[fot. Marcin Onufryjuk / Greenpeace]

Dwa tygodnie po zalegalizowaniu rządu Szydło pisałem:

jeżeli sądzisz o czymś, że nie, na to się już nie odważą, to wiedz, że to myślenie czysto życzeniowe: oczywiście, że się odważą

No i odważają się po dziś, bo „co mi pan zrobi”.

Stworzyłem wtedy osobną kategorię blogonot długa noc i usilnie starałem się (nie do końca wyszło), aby pozostawała słabo obnocona. Bo, po pierwsze, takie tracenie energii na pracę paszczą jest nierozsądne, po drugie, są setki lepszych piór, no i, po trzecie, koliduje to ze sformułowanym wówczas moim programem przetrwania:

zapasy książek, filmów i muzyki, przestrojenie priorytetów na sprawy najistotniejsze – dla tych, których nie stać na bycie wyjechanym

mordas

Jakoś trzeba wytrzymać, nieprawdaż. Ale w pejzażu rozlicznych zniszczeń, które z zewnątrz wyglądają na „co by tu jeszcze spieprzyć”, jedna osoba (i działania przez nią firmowane) wzbudza narastający dziki wkurw. Mordas Szyszko, ze szczególnym uwzględnieniem przerobienia puszcz z Białowieską na czele – na plantacje drewna. Nie będę tego tłumaczyć w detalach, to po prostu jeszcze gorzej niż przerobienie Tadż Mahal na odkrywkową kopalnię płyt marmurowych etc.

Niemniej, staram się co sił powstrzymywac te emocje. To niełatwe, jednak korzystne poznawczo. Szyszko jest przecież tylko jednym z wielu funkcjonariuszy nawet nie tyle samego Mordoru (chodzi mi o ten oryginalny, tolkienowski), ile ekipy Smoczego Języka kolonizującej Shire (tłum. Maria Skibniewska). I to doskonale wymiennym funkcjonariuszem, choć, trzeba przyznać, emblematycznym.

Nie ma co ziać szczególną nienawiścią do tego akurat mordasa. Robi to, co jest w ogólnym planie całej tej

ekipy mordasów

Na czym polega ten plan? Myślę, że na stworzeniu alternatywnej (wobec istniejącej) klasy średniej, bardziej „ludowej”, opartej na sojuszu regionalnej administracji z miejscowym proboszczem i lokalnym przesiebiorcą, niech to będzie dla przykładu właściciel tartaku. Zapłacą swoją cenę, ale muszą coś z tego mieć, np. burmistrz z księdzem i miejscową elitą udadzą się na polowanie, potem na mszę, a potem znów do codziennej orki władztwa: Sarmacja dla wszystkich lojalnych. (Tu też powód, dla którego to właśnie wspomniany mordas jest postacią emblematyczną.)

Na szczeblu wyższym – sojusz „państwa monopartii” (por. J.J. Lipski o ONR „Falanga”, to jest dokładnie ten wzorzec) z kościołem i wielkim biznesem.

Dlatego apeluję: nienawidząc, pamiętajcie o właściwym adresie.

PS Chodziły w mediach słuchy, że o drewno rabunkowo pobierane z najcenniejszych zasobów ekosfery kłóci się Szyszko z Morawieckim: jeden chce nim palić w elektrowniach (!), drugi wolałby przerabiać na meble.

SCURVY

Oto „Dziarscy Chłopcy” — oto Józek Tempe, syn obecnego tu Sajetana. Teraz nastąpi tak zwana „skrócona scenka reprezentacyjna” — my nie mamy czasu na długie procesy, że tak powiem, naturalne. Brać ich wszystkich, co do jednego! Tu jest gniazdo najohydniejszej, przeciwelitycznej rewolucji świata, chcącej sparaliżować wszelkie poczynania od góry — tu rodzi się ona z pomocą perwersji nienasyconej samicy, renegatki jej własnej klasy, a ostatecznym celem jej — babomatriarchat ku pohańbieniu męskiej, jędrnej siły — społeczeństwo jest kobietą — musi mieć samca, który je gwałci — otchłanne myśli — nieprawda?

[Witkacy, Szewcy, akt I]

*

Do Szewców (jakże dziś aktualnych) zapuściłem się, szukając nie zużytego do cna bluzgu, który by lekko oddał wrażenia polekturowe, po lekturze rozmowy z Andrzejem Lederem. Który – w warstwie, nazwijmy, diagnostycznej – mówi rozmaite interesujące, choć nieodkrywcze, rzeczy, natomiast w planie profetyczno‐postulatywnym powiada tak:

Myślę, że mit Solidarności mógłby być ogniskiem kolejnego przetasowania czy zmiany układu sił na scenie politycznej. I wokół tego mitu mógłby rzeczywiście wyrosnąć ten nowy suweren, który by narzucił pewnego rodzaju pokój aktualnym graczom, czy też przekroczyłby tę walkę, która jest toczona. W tym sensie mogę się zgodzić. Ale to na pewno nie będzie wyglądało tak, że PiS się pogodzi z Platformą czy aktualną opozycją. Jedyna możliwość to przekroczenie tej aktualnie toczonej walki, przekroczenie konfliktu, i wyłonienie nowego podmiotu politycznego.

[...]

Tak czy inaczej, zbudowanie takiej alternatywy, łączącej wrażliwość demokratyczną z równościową, musi potrwać. Partie liberalne muszą dostrzec, że bez sojuszu ze środowiskami pracowniczymi nie wygrają wyborów. Środowiska pracownicze, prekariat, muszą się politycznie zorganizować poza Solidarnością, która bezkrytycznie współpracuje z PiS‐em. Muszą dojść do tego, że bez sojuszu z co mądrzejszymi przedstawicielami partii liberalnych nic nie zrobią, co jest dla nich trudne do przełknięcia. Musi praktycznie, w sensie konkretnych rozmów i umów, dojść do takiego sojuszu.

I to jest (na moje) poziom całkowitego wądrołajskiego skierdaszenia.

Nie bardzo mam czas, aby takie podsumowanie szerzej uzasadnić. Żółta lampka alarmowa przy „micie Solidarności”, co – on jeden – ma się okazać zbawczy. Jak wygląda w praktyce sięganie po ów mit, pałubę jednolitofrontowości (ale z zastrzeżeniami, jak i w pierwowzorze), pokazuje nam KOD, chociaż w wersji mocno karykaturalnej.

Czerwona lampka alarmowa oślepia przy zdaniu „środowiska pracownicze [...] bez sojuszu z co mądrzejszymi przedstawicielami partii liberalnych nic nie zrobią”.

Czysty Witkacy. „Co mądrzejsi”.

A konstruktywny morał brzmiałby tak: czytajcie Szewców, nie dość że aktualne, to jeszcze do rozpuku śmieszne (choć straszne, gdy dziś się czyta).


PRZYPISY

Link do Szewców prowadzi do pełnego tekstu sztuki.

W ramach #czarnyprotest + #strajkkobiet = #czarnyponiedziałek przyzwoita, katolicka i mieszczańska „Gazeta Wyborcza” przyłącza się do protestów głosem swojej etatowej katoliczki, hagiografki bp Życińskiego, Aleksandry Klich. Pisze ona (w imieniu dziewczyn Wyborczej, linii Gazety i – podobno – suwerena):

Proszę posłuchać, co suweren ma do powiedzenia: nie jesteśmy zwolennikami aborcji; dla większości kobiet to dramatyczna decyzja. Jesteśmy natomiast przeciwko okrutnej ustawie. Nie liczymy, że sparaliżujemy kraj, liczymy raczej na opamiętanie rządzących i solidarność mężczyzn, którzy są z nami.

Żyjemy w państwie świeckim, nie wyznaniowym. A w takim państwie prawem podstawowym jest wolność wyboru. Katoliczka – ja nią jestem – rozumie, czym jest Ewangelia i nie potrzebuje restrykcyjnego kodeksu karnego, by przestrzegać praw swojej wiary. Bóg nam zaufał, dając wolną wolę i sumienie. Władzy nic do naszych sumień.

Nie potrzebujemy misjonarzy, wystarczą nam dobrzy lekarze – jak głosiło jedno z haseł sobotniej manifestacji. I profesjonalna pomoc państwa, jeśli urodzimy chore dziecko.

„Czarny poniedziałek” to także protest przeciw językowi nienawiści. „Zło podnosi głowę” – wołają fanatycy, mobilizując podobnie myślących do udziału w tzw. białych marszach. Bezczelność, która przebija z tego apokaliptycznego epitetu, to nic nowego w debacie publicznej, którą od lat podsycają PiS i twardogłowi w polskim Kościele.

Nie przypadkiem (choć nieelegancko) przywołałem bp Życińskiego. Bo z powyższego tekstu przebija polityczna wola podtrzymywania iluzji kościoła łagiewnickiego, który – mimo starań „Tygodnika Powszechnego” – jest trupem, a w najlepszym razie zombie. Oraz polityczny gest obwiniania za nienawiść i „piekło kobiet” PiS‑u:

PiS zawłaszczył już spółki skarbu państwa, szkoły, uczelnie, muzea, telewizję; przyszedł czas na naszą prywatność, rodziny, ciała i sumienia. Wraz z fundamentalistami z innych partii ochoczo skierował do prac w komisji sejmowej projekt łamiący kompromis aborcyjny z 1993 r.

Ale to Schetyna w ramach reanimacji PO (również już zombie?) wołał wczoraj (cytuję za „Wyborczą”):

Nikt by nie pomyślał rok temu, że będziemy mówić o niezależności konstytucji. Kompromis antyaborcyjny jest dla nas prawną świętością. Zapiszemy go w konstytucji – mówił. – Nie pozwolimy odebrać Polakom wolności.

„Kompromis aborcyjny” wzywany jako wartość godna (najwyższej) ochrony, kompromis (pardon my French) „bata z dupą”. Wiedza, co on faktycznie oznacza, jest w 2016 roku coraz powszechniejsza; to pod władzą tego „kompromisu” – firmowanego podobno nie przez fanatyków – zgwałcona 12‐latka zmuszana jest do porodu itd., itp.

Mamy jakoby „państwo świeckie, nie wyznaniowe” – ale to nie PiS wprowadzał religię do szkół (i wszelkiego urzędu, trzeba dodać), nie PiS kuchennymi drzwiami wcisnął Polsce konkordat i nie z PiS‑u wywodził się Zoll, który – kauzyperda z miedzianym czołem – uwalił nowelizację ustawy antyaborcyjnej z 1996 roku.

Jak dla mnie powyżej cytowane credo w imieniu suwerena to jeszcze wyższy stopień załgania.

* * *

Ale może wymaga tego rozwaga polityczna. Chodzi o mobilizację jak najszerszej bazy anty‐PiS‐owskiego protestu, zatem również katolickiej wyborczyni (do której – z ufnym bogiem w zanadrzu – przemawia Klich). Trochę mnie jednak brzydzi dalsze rozwijanie tego tematu, więc pojadę narracją Pedra Camacha [skryby z Ciotki Julii i skryby Vargasa Llosy], autora operomydlanych słuchowisk radiowych, w których zawsze swoistym ceterum censeo powracała nienawiść do Argentyńczyków.

A więc: który deal wybierze znienawidzo umiłowany Argen episkopat? Czy fanatyczną wersję lobbystów ordojurkowych? Czy raczej wpisanie do konstytucji obecnego „kompromisu”? Zgadujcie.

* * *

A z całkiem przeciwległych (by tak rzec) pozycji, inny przykład politycznej rozwagi. Partia Razem (której gratuluję rozległości odzewu na #czarnyprotest) w swoim kluczowym memo‐obrazku wzywała:

Po prawej stronie znajduje się zdjęcie transparentu z napisem „Prawo do życia prawem kobiet”. Po lewej stronie nagłówek: „Razem przeciw fanatykom!”, a poniżej tekst o następującej treści: „#CzarnyProtest trwa! W najbliższą sobotę o 13.00 pod Sejmem zaprotestujemy wspólnie z Ratujmy Kobiety i Inicjatywą Polską przeciw okrutnemu projektowi Ordo Iuris.

Jest tu taki podprogowy przekaz: „przeciw fanatykom” nie musi oznaczać „przeciw zwolennikom kompromisu”, prawda? Projekt ordojurków jest okrutny; czy to znaczy, że obecny „kompromis” okrutny nie jest?

Gdyby ktoś pogrążył się w podobnych wątpliwościach, Razem odeśle do swojej Karty Praw Reprodukcyjnych#google‐it; wyniknie z niej co trzeba (choć też, poniekąd, rozważnie zapisane). Ale nie jest politycznie rozważne pchanie się na transparenty z jej treściami. Może i słusznie – zastanawiam się, choć przecież alternatywna wersja pozostanie już tylko w sferze gdybań.

* * *

Za tło niniejszej noty niech posłuży obrazek pobrany stąd:

okopress-sondaz

Ale czy coś z tego wynika? Nie znajdzie się żaden Zoll‐bis, który (oczywiście) sięgnie po precedens ustanowiony przez Zolla‐prim?

Chyba że jakoś przeleje się czara wściekłości i goryczy, czego wam i sobie życzę – szczególnie dzisiaj.

« older entries · newer entries »