Search Results

Your search for Aleksandra Klich returned the following results.

Poprzednia nota składa się właściwie wyłącznie z cytatów.

Powstały stąd niejakie wątpliwości co do przesłania (noty) – spotkałem się z opinią, że nie powinno się mieć biskupowi za złe swobodnej wymiany proboszczów, a najwyraźniej mam, więc CO MI CHODZI. Może też dlatego mało kto komentował; inna możliwość jest taka, że blogo‐cytato‐nota jest – w swym wydźwięku – oczywista, więc nie ma po co. Osoby, które tak sądzą, mogą przerwać lekturę w tym miejscu.

Padło jednak explicite wezwanie, abym podał wprost swoją egzegezę tej cytatologii. Proszę bardzo. (Uwaga: będę się odwoływać do ponumerowanych kawałków gzegzowanego tekstu tak: [1], może warto sobie otworzyć tamtą notkę w sąsiednim oknie/tabie.)

O co chodzi?

O kilka kwestii naraz. Po pierwsze, o hagiografię tworzoną „na gorąco” przez „Gazetę Wyborczą” (no, przecież nie tylko). O jej uroczy styl, nietwórczo wykorzystujący memotekę hagiografii papieskiej (wariant JP2) i (pomniejszej) tischnerowskiej.

Po drugie, o absurdalne rezultaty ideolo‐wojen, tu widoczne jak na dłoni na przykładzie podgryzającej notatki z „Rzepy” [8].

Po trzecie, o to, że wszystko to razem jest – gdy się już odda należną śmierci bojaźń i odp. drżenie – bardzo zabawne. Tyle osób tak pracowicie produkuje te memo‐wzmacniacze i memo‐anihilatory, tyle energii poniekąd roztrwonionej.

Ale też, po czwarte, to wcale nie jest zabawne. Dziś dotarło do mnie, że uroczystości pogrzebowe i zbliżone, dotyczące zmarłego arcybiskupa, potrwają łącznie ponad tydzień, z udziałem głowy państwa, z nieustającymi trąbkami w mediach itp. Byłażby to postać rzeczywiście aż takiego formatu czy też mamy jakąś niesłychaną dewaluację żałobizmu, tej od 10 miesięcy dominującej formy uprawiania polityki?

Po ostatnie, metakwestia: czyli postulat interpretowania tego słownego siana, jakie nakładają nam, bydlątkom, szafarze wszelacy. Interpretowania, nawet gdy suka D. ma nudności choćby dlatego, że – ojej – jakie to wszystko mało mięsiste.

Niezbędne wyjaśnienie

Jest takie, że mam Kościół katolicki w Polsce za instytucję stricte polityczną. Na hierarchów KK patrzę przede wszystkim jako na polityków, na drugim planie są funkcje ideologiczne i administracyjne, które spełniają. Wypowiedzi publiczne (i zachowania) tych panów to – z tego punktu widzenia – deklaracje polityczne, komunikaty‐w‐imieniu‐sprawowanej‐władzy oraz czysty tzw. PR. Cała reszta jest mniej istotna (albo: dla hobbystów).

Hagiografia

Pytanie zasadnicze (dla osób zasadniczych) brzmi: czy zmarły brał czynny udział w tworzeniu własnej hagiografii (za życia w wersji złagodzonej: swojego wyidealizowanego wizerunku). Tak. Cytaty pomieszczone w [2–7] pochodzą ze służbowych rozmów z panią Aleksandrą Klich:

Oto okruchy Jego wspomnień wynotowane na gorąco z rozmów nagranych jesienią 2009 i wiosną 2010.

No i teraz mamy już pełne prawo dostrzec celnym palcem różne zabawne i (jakby trochę) gorszące momenty.

Na przykład w [2] jest skromnym krajowcem, stroniącym od zgiełku wielkiego świata i tłoku na lotniskach. W [3] – Mediolan, [4] – Jerozolima, [5] – no, nic pewnego, może panie pastorki przyleciały z Delegacją Pań Pastorek do Polski. O wizytach w Rzymie nie ma potrzeby wspominać: to oczywiste.

Ale to w zasadzie drobiażdżek.

Znacznie ciekawsze jest to, jak wielki kawał tej hagiografii (ludzko‐rozumiejący i współczujący wymiar Osoby Biskupiej) zbudowany został na relacjach z kobietami. To one entuzjastycznie (i z zastrzeżeniem wyłączności!!!) usługują hierarsze, podając smakołyki [1]. To one przezwyciężają lęk przed fundamentalistycznym giaurem (muzułmanki) i śmiało podchodzą posolidaryzować się [3]. To one milkną (no, muszą: tym razem feministki), bo zostają niesiłowo, celnym racjonalnym argumentem przekonane [4].

To nad nimi – gdy się im niebacznie zamarzy kapłańska funkcja kobiet [5] i gdy cierpią pod butem patriarchatu – użali się biskup i podzieli z nimi cierpienie, nie poczuwając się zapewne (w tem całem babińcu) do bycia częścią patriarchatu w jego najgorszej możliwej hierarchiczno‐religijnej postaci. Ach, no przecież: także pani Klich dodaje własne świadectwo:

Zawsze równie uroczy, uśmiechnięty, a jednocześnie tak inteligentny i błyskotliwy. Erudyta. Mędrzec. Zwykły człowiek.

Właśnie to rozumienie (z podwariantem historycznym [6]), wyciągnięte przeze mnie na pierwszy plan, doznaje poniekąd hm, biurokratycznej porażki w historyjce z [8]. Ale i udokumentowana tutaj skwapliwość w sięganiu po dyskurs (dość bezczelnej) władzy stoi w niejakiej sprzeczności z takimi hagiograficznymi legendami (może dlatego, ze Żakowski nie jest kobietą).

Moja teza (a właściwie teza suki Dekonstrukcji) jest taka, że to czysty imydż. Nie wierzę w „rozumienie” wyłącznie deklarowane, ani tym bardziej w lukier tych obrazków. Pytanie brzmi: po co miałbym (ja czy inny memo‐biorca) wierzyć? Ano po to, zapewne, by nabrać sympatii do instytucji, która wydała tak promieniujących [uwodzicielskim „ojcostwem” wobec kobiet] przedstawicieli.

Odnotowujemy solidny kawał (zbiorowego) wysiłku i idziemy dalej, na chwilę tylko zatrzymując się przy retorycznym samowyłączeniu się z my‐wspólnoty [6], którą „łączy jedynie wyścig szczurów”. Ładnie to współbrzmi z wyznaniem [7].

To znaczy, dalej pójdziemy w następnej notce (bo czas).


Albo nie, dopiszę pod spodem.

Konflikt etnometodologiczny

Nie mam pojęcia, czemu (w historii z [8]) ks. Żyszkiewicz został odwołany na rzecz zrzuconego z metropolii ks. Podstawki, w trybie tajno‐nagłym. A nawet – mało mnie to obchodzi. Co jest ciekawe, to ukryty patronat „Rzepowego” opisu.

W zasadzie „Rzepa”, tuba środowisk konserwatywnych, tru‐chrześcijańskich, powinna po rękach całować metropolitę. No bo popatrzcie: mając w Lublinie zarządcę macierzyństwa („dyrektor Domu Samotnej Matki, przewodniczący Funduszu Obrony Życia archidiecezji lubelskiej”), porucznika od mediów („wicedyrektor archidiecezjalnego Radia eR”) i komandosa‐kamikadze od nacisków psychololo („próbował – nieskutecznie – namówić 14‐latkę z Lublina, by nie usuwała ciąży”), czyli wszechstronnego funkcjonariusza z doświadczeniem, pozbywa się go, zsyłając do zabitej beczkami dziury, która (domniemujemy) jest medialnie niekorzystna dla KK. Media przecież nie obwiniały za włos jeżące fakty nadmiar społecznej edukacji seksualnej, wysoki poziom respektowania praw reprodukcyjnych w Polsce, instytucje pomocy socjalnej czy inne działania, które by uchroniły przed mordowaniem noworodków oraz przed gwałtami i przemocą po rodzinach. Raczej podnoszono niedostatki w wyż.wym. kwestiach (niedostatki z cywilizacjośmierciowego punktu widzenia).

Zatem nowy, wyrazisty proboszcz z przełożeniem medialnym jest akurat bardzo dobrą figurą do odpierania ataków, inspirowanych z Brukseli.

A jednak. „Rzepa” zdaje się brać stronę parafian, żądających pozostawienia starego proboszcza, który rozumiejąco podchodził do powszechnego grzechu tradycjonalnego naszego. WTF? Czy nie rozumie ta gazeta, że posunięcie metropolity (nadal nie wiem, jakie były jego realne motywy) jest ze wszech miar politycznie korzystne?

Odpowiedzi są dwie. Pierwsza, trywialna, dotyczy nieusuwalnej w katokonserwatyzmie hipokryzji. Tej takiej „chtonicznej”. Z tego żyje kościół, że barankowie grzeszą i chodzą po rozgrzeszenie, które dostają, póki fasada święta blaskiem cnoty świeci.

Tu jednak zauważmy, że i metropolita (bardzo mocno eksponujący swoje rozumiejące przymioty, nie tylko stał obok hipokryzji. Tam gdzie chodzi o realną politykę, gesty „rozumienia” idą się... całować w pierścień.

Druga odpowiedź mówi to samo, tylko inaczej.

„Rzepa” (i szerzej: katolicka prawica) nie znosi środowisk „Wyborczej” (i szerzej) za opisaną w etnometodologii (Schütz) pozycję „światłego obywatela”, jaką nieodmiennie te (oświecone) środowiska zajmują. Żywiołem prawicy w Polsce jest figura antypodalna: „rzecznika narodu”, niechby ten naród był sobie „lawą plugawą”, to przecież nasz‐ci on, ajuści. Polakom potrzebna jest „republika proboszczów” raczej (nawet z nadproboszczem Rydzykiem), niż jakieś nieszczere („kto ich tam wie”) miazmaty, co gorsza pouczające wszystkich z góry & pysznie.

Niezależnie od tego, każdy kapłan pełen jest deklaracji o „rozumieniu”. Historia z [8] zestawiona z okruchami [1–7] pokazuje jak nic to zgoła nie znaczy.

I na tym

urwę gzegzezę, bo bodaj (tak mówią niektórzy) wyważam otwarte drzwi.

Oto dzień trzeci naszego Przyjrzenia Się bolesnego. Otośmy zwiedzili słowa w ich retorycznym nadużyciu (i powiedzieliśmy Meh), otośmy zobaczyli dialog Władzy z mejnstrimowym dyskursem (i powiedzieliśmy Ho, ho).

Dziś natomiast zwiedzimy zetknięcie wartości z rzeczywistością (i co powiemy? powiemy okrągłe wielkie O, po czym – tak sądzę – pogrążymy się w milczeniu).

1

Agorowa autorka, Aleksandra Klich, wspomina ostatnią, maratońską rozmowę z biskupem.

Robiliśmy przerwy tylko na obiad, kolację. Siostra Scholastyka – przemiła, drobna starsza pani – dreptała wokół stołu, donosząc kolejne smakołyki, a na każdą moją uwagę: „Może siostrze pomóc”, reagowała fuknięciem: – Kto to widział!

2

Z notatek:

Odpoczywam najlepiej na Sandomierszczyźnie zaszyty w leśnej głuszy, u sióstr zakonnych. Spaceruję, słucham muzyki, czytam. Nie lubię egzotycznych podróży. Zawsze się dziwię, że ludziom chce się jeździć daleko i męczyć w tłoku na lotniskach w samolotach.

3

Przedwczoraj po wykładzie dla dziennikarzy w Mediolanie podeszła do mnie muzułmanka: „Bałam się, że będzie ksiądz straszył islamem. A tymczasem ksiądz mówił o zagrożeniach, które są wspólne dla całej Europy – i chrześcijan, i nas – muzułmanów. Solidaryzuję się z księdzem”.

4

Na międzynarodowym spotkaniu w Jerozolimie rzuciłem kiedyś propozycję, byśmy w przygotowywanej deklaracji wyłożyli obronę uniwersalnych wartości. Na co jedna z Amerykanek zaoponowała: „Proszę wybaczyć, ale ja nie wierzę w żadne uniwersalne wartości”. Odpowiedziałem, że to nie jest kwestia wiary, ale racjonalnej argumentacji. To ona poprosiła, żebym podał przykład jakiejś uniwersalnej zasady. Ja na to: „Natura kobieca nie jest gorsza od męskiej”.

Ona była feministką. Zamilkła.

5

Rozmawiałem kiedyś z trzema świeżo wyświęconymi paniami pastor z Anglii. Gdy zaufały mi, uznając najwyraźniej, że nie mam zamiaru ich nawracać, zwierzyły się ze swoich cierpień. Marzyły, żeby zostać kapłanami. Sądziły, że gdy otrzymają święcenia, to zmienią świat. Tymczasem weszły w środowisko zdominowane przez mężczyzn, którzy traktowali je protekcjonalnie, paternalistycznie. Teraz bardzo cierpią, noszą w sobie bunt i sprzeciw. Rozumiem ich cierpienie.

6

W latach 80. Polacy byli wspólnotą. Razem szukaliśmy wartości, które stanowiłyby o sensie życia. Wiele razy się zdarzało, że nawet ludzie w mundurach – milicja, esbecy – robili gesty świadczące o tym, że nie zgadzają się z władzą, której służą. Pamiętam, jak człowiek, który na granicy robił mi rewizję osobistą, rumienił się i przepraszał, bo przecież też jest katolikiem, ale to jego praca, ma na utrzymaniu rodzinę. Rozumiałem go, czułem z nim solidarność.

Dziś zwycięża indywidualizm ambicji, łączy nas tylko wyścig szczurów.

7

Naprawdę najlepiej czułem się podczas naukowych dyskusji, wygłaszając referaty, uczestnicząc w sesjach naukowych. To był mój żywioł.

Ale na pytanie, czy przyjmujesz nominację biskupią, nie odpowiada się „nie”.

8

Rok 2009. Oto trzej mężowie duchowni. Mając na uwadze temat przewodni dzisiejszego Przyjrzenia Się, zobaczmy ich w działaniu. Pierwszy:

Ks. Podstawka do niedawna był dyrektorem Domu Samotnej Matki w Lublinie, przewodniczącym Funduszu Obrony Życia archidiecezji lubelskiej i wicedyrektorem archidiecezjalnego Radia eR. To ten sam duchowny, który rok temu próbował – nieskutecznie – namówić 14‐latkę z Lublina, by nie usuwała ciąży. W efekcie stał się obiektem ataku środowisk feministycznych, które przedstawiały go jako fanatyka. Kilka tygodni temu w wywiadzie dla portalu Fronda. pl mówił, że po śmierci dziecka Agaty długo nie mógł się pozbierać, ale bardzo mu pomógł abp Życiński, który udzielił mu wtedy pełnego poparcia.

Drugi istnieje tylko jako cień.

– A nasza wieś taka jakaś nieszczęśliwa – mówi jedna z parafianek. O Czerniejowie zrobiło się głośno, gdy sześć lat temu znaleziono tam pięcioro martwych noworodków w beczkach. W lipcu ich matka została skazana na 25 lat więzienia, a ojciec na 12. Kilka lat temu jedna z parafianek podrzuciła do zakrystii inne martwe dziecko. Sądowy proces w tej sprawie ujawnił skrywane w okolicy tajemnice: gwałty i znęcanie się mężczyzn nad kobietami.

– Nikt nie jest idealny. Rozumiał to ksiądz Marek [Żyszkiewicz], który nikogo nie osądzał i traktował nas równo – mówi Zbysław Kieliszek.

Co się dzieje? Metropolita zastępuje pierwszym drugiego. Parafianie się buntują.

Od kilku dni parafianie protestują przeciw decyzji abp. Życińskiego. Jeszcze we wtorek liczyli, że z pomocą Boga uda się skruszyć serce arcybiskupa. [...]

Przypuszczają, że w nocy z wtorku na środę ks. Żyszkiewicz dostał telefon z nakazem opuszczenia parafii w trybie natychmiastowym. Zniknął.

Oto mąż trzeci:

Protest przed kościołem ma trwać, dopóki nie wróci ks. Marek. Na to się nie zanosi. – Absolutnie nie do wyobrażenia jest kościół, w którym każda zmiana proboszcza wymagałaby referendum. Nigdzie na kuli ziemskiej nie prowadzi się tego typu eksperymentów, więc w Czerniejowie ich również nie możemy zrobić – oświadczył w sobotniej audycji „Pasterski kwadrans” w Radiu eR abp Życiński.

9

O.

No bo co tu jeszcze powiedzieć. Rozumiejący pasterze.


Cytaty w 1–7 pochodzą z „Wyborczej”, a w 8 – z „Rzepy”. Podkreślenia moje.


EDIT

PS Żeby bardziej ujawnić aktorów tej notki, zmieniłem w powyższych linkach „stąd” / „stamtąd” na tytuły gazet.


EDIT
Zobacz też egzegezę powyższej cytatologii.

rezydentura

Dominika Wielowieyska:

Strajk głodowy jako forma protestu powinien być zarezerwowany dla obrony wartości fundamentalnych, a nie własnych pensji. „Znaj proporcją, mocium panie”. Młodzi lekarze tego nie rozumieją.

Gdy idzie o proporcje, odsyłam do tekstu Dla tej sprawy wszyscy powinniśmy głodować; po perswazyjnym wstępie następują twarde dane i proporcje w 14 punktach, wyczerpująco opisujące zagadnienie.

mocium

Nie sądzę, aby przez (idiotyczne) przywołanie Fredry chciała Wielowieyska (świadomie czy pod‐) zasygnalizować swą wyższość wynikajacą z podobno (Minakowski) arystokratycznego pochodzenia. Dlatego proszę Osoby mocno wkurzone (także: notorycznym dobijaniem się Wielowieyskiej do pocztu ustanowionego przez Erazma z Rotterdamu lub [na Polskę] przez Aleksandra Bocheńskiego), aby nie wymyślały pani Dominice od „hrabianek”. Bo to jednak jakoś legitymizuje te arysto‐relikty, nawet jeśli tylko w trybie obelgi.

A poza tym jest przecież Wielowieyska szczerą demokratką, ma to po ojcu, Andrzeju; jeśli o kimś można by powiedzieć, że jest (był) dorodnie rozwiniętym na demokratycznej glebie kwiatem polskiej inteligencji katolickiej (z dobrego domu), to o nim. I myślę, że to właśnie tej tradycji strażniczką czuje się Dominika, i to dla tej emblematycznej właściwości jest od 26 lat rezydentką „Wyborczej”, choć ostatnio nieco zdegradowaną, skoro wozi jako szoferka rozmaitych pajaców [nie oglądam: może nie tylko]. Ale może to znak czasu, i to, co ja mam za degradację, jest w istocie jakimś awansem.

linia Gazety

Są też Osoby, które irytują się na „Wyborczą”: czemu, pytają, ta zacna gazeta robi to, co robi, czemu publikuje to, co publikuje, i to jeszcze w takim trybie. Ujał to zwięźle pan Ignacy Dudkiewicz:

Ale pytanie brzmi: jaki sens ma puszczanie durnego tekstu, po którym, by zachować przyzwoitość, trzeba opublikować trzy polemiki i jedną, bardzo wybiórczą, samokrytykę?

„Przyzwoitość” – już tłumaczę – to pojęcie klasowe. „Wyborcza” to centrowa, mieszczańska i katolicka gazeta, której targetem jest dziś (po ponad ćwierćwieczu istnienia) establishment. Ten „liberalny”, mówiąc metaforycznie: KOD‐owski. (Gdy idzie o lekarzy na przykład – targetem „GW” są medycy z prywatną praktyką, psorowie i ordynatorzy, ludzie, najkrócej – już ustawieni.)

Dlatego głównym trzonem poglądów prezentowanych w „GW” jest ta mętna mieszanka katoneoliberalna, adresowana do establishmentu, dokładnie to, o czym zeznał w pamiętnym tekście Marcin Król („Byliśmy głupi”), a co trwa w najlepsze, bo i klasowe umiejscowienie jest przecież jakie było, a nawet bardziej, wraz z wzrostem dochodów Zarządu.

Ale – dla zwiększenia zainteresowania i podgrzewania atmosfery – stosuje się dwa dodatkowe zabiegi.

odróżnianie się (czyli pluralizm)

„Wyborcza” żyje jeszcze z odcinania kuponów od opozycjo‐demokratycznej‐przeszłości. To mocno za mało na tożsamość, zwłaszcza przy dzisiejszej dewaluacji styropianu. A więc trzeba się odróżniać. Drukować Giertycha, odsłuchiwać [w taksówce Wielowieyskiej] Terlikowskiego, i tak dalej, i kto tam jeszcze wpadnie: patrzcie, nie jesteśmy nimi, i żeby to zademonstrować, trochę ich drukujemy. Przy okazji bonus: ooo, jaki pluralizm.

flirt z aspirującymi (czyli dojrzałość)

Niektórzy żywią nadzieję, że pojawiające się na łamach „GW” (czy odp. portali) teksty autorów o, powiedzmy, bardziej na lewo zwróconej wrażliwości, świadczą o jakimś zwrocie w „linii Gazety”. I płaczą, gdy okazuje się, kolejny raz, że owszem, niby takie teksty też są, ale na „jedynce” odwieczna Wielowieyska (i powrót do „przyzwoitosci” o wcale nie uniwersalnym znaczeniu).

Ale to tylko takie wewnętrzne tło (polemiczne), na którym tym wyraźniej ma zakwitnąć prymat właściwych, dojrzałych, poświadczonych rodowodem (i styropianem) poglądów. Owi aspirujący są zwykle obsługiwani/adresowani przez dziennikarzy znacznie młodszych (coś w stylu „kto za młodu jest socjalistą...”, temu jeszcze można wybaczyć, ale interesy są gdzie indziej). Choćby ostatnia produkcja z cyklu „potrzebujemy alibi”, czyli Magazyn ’89.

To dlatego Sroczyński musiał odejść (zresztą, krzywda mu się nie stała). Już nie ten wiek (ile lat można „młodo wyglądać”?), już zaczynał tym naprawdę młodym mentorzyć, już chciał wyrażać bardziej własne zdanie. A zatem – rezydentura, nadal tak, ale na bardziej peryferyjnej placówce.

* * *

Porzućcie więc nadzieję. Tym bardziej że na centralne, zarządcze stanowisko jakiś czas temu awansowano panią Aleksandrę Klich, eksponentkę politycznej rozwagi w wydaniu „Wyborczej”, idealnie pasującą do tego mieszczańskiego, katoneoliberalnego dziennika establishmentu.

W ramach #czarnyprotest + #strajkkobiet = #czarnyponiedziałek przyzwoita, katolicka i mieszczańska „Gazeta Wyborcza” przyłącza się do protestów głosem swojej etatowej katoliczki, hagiografki bp Życińskiego, Aleksandry Klich. Pisze ona (w imieniu dziewczyn Wyborczej, linii Gazety i – podobno – suwerena):

Proszę posłuchać, co suweren ma do powiedzenia: nie jesteśmy zwolennikami aborcji; dla większości kobiet to dramatyczna decyzja. Jesteśmy natomiast przeciwko okrutnej ustawie. Nie liczymy, że sparaliżujemy kraj, liczymy raczej na opamiętanie rządzących i solidarność mężczyzn, którzy są z nami.

Żyjemy w państwie świeckim, nie wyznaniowym. A w takim państwie prawem podstawowym jest wolność wyboru. Katoliczka – ja nią jestem – rozumie, czym jest Ewangelia i nie potrzebuje restrykcyjnego kodeksu karnego, by przestrzegać praw swojej wiary. Bóg nam zaufał, dając wolną wolę i sumienie. Władzy nic do naszych sumień.

Nie potrzebujemy misjonarzy, wystarczą nam dobrzy lekarze – jak głosiło jedno z haseł sobotniej manifestacji. I profesjonalna pomoc państwa, jeśli urodzimy chore dziecko.

„Czarny poniedziałek” to także protest przeciw językowi nienawiści. „Zło podnosi głowę” – wołają fanatycy, mobilizując podobnie myślących do udziału w tzw. białych marszach. Bezczelność, która przebija z tego apokaliptycznego epitetu, to nic nowego w debacie publicznej, którą od lat podsycają PiS i twardogłowi w polskim Kościele.

Nie przypadkiem (choć nieelegancko) przywołałem bp Życińskiego. Bo z powyższego tekstu przebija polityczna wola podtrzymywania iluzji kościoła łagiewnickiego, który – mimo starań „Tygodnika Powszechnego” – jest trupem, a w najlepszym razie zombie. Oraz polityczny gest obwiniania za nienawiść i „piekło kobiet” PiS‑u:

PiS zawłaszczył już spółki skarbu państwa, szkoły, uczelnie, muzea, telewizję; przyszedł czas na naszą prywatność, rodziny, ciała i sumienia. Wraz z fundamentalistami z innych partii ochoczo skierował do prac w komisji sejmowej projekt łamiący kompromis aborcyjny z 1993 r.

Ale to Schetyna w ramach reanimacji PO (również już zombie?) wołał wczoraj (cytuję za „Wyborczą”):

Nikt by nie pomyślał rok temu, że będziemy mówić o niezależności konstytucji. Kompromis antyaborcyjny jest dla nas prawną świętością. Zapiszemy go w konstytucji – mówił. – Nie pozwolimy odebrać Polakom wolności.

„Kompromis aborcyjny” wzywany jako wartość godna (najwyższej) ochrony, kompromis (pardon my French) „bata z dupą”. Wiedza, co on faktycznie oznacza, jest w 2016 roku coraz powszechniejsza; to pod władzą tego „kompromisu” – firmowanego podobno nie przez fanatyków – zgwałcona 12‐latka zmuszana jest do porodu itd., itp.

Mamy jakoby „państwo świeckie, nie wyznaniowe” – ale to nie PiS wprowadzał religię do szkół (i wszelkiego urzędu, trzeba dodać), nie PiS kuchennymi drzwiami wcisnął Polsce konkordat i nie z PiS‑u wywodził się Zoll, który – kauzyperda z miedzianym czołem – uwalił nowelizację ustawy antyaborcyjnej z 1996 roku.

Jak dla mnie powyżej cytowane credo w imieniu suwerena to jeszcze wyższy stopień załgania.

* * *

Ale może wymaga tego rozwaga polityczna. Chodzi o mobilizację jak najszerszej bazy anty‐PiS‐owskiego protestu, zatem również katolickiej wyborczyni (do której – z ufnym bogiem w zanadrzu – przemawia Klich). Trochę mnie jednak brzydzi dalsze rozwijanie tego tematu, więc pojadę narracją Pedra Camacha [skryby z Ciotki Julii i skryby Vargasa Llosy], autora operomydlanych słuchowisk radiowych, w których zawsze swoistym ceterum censeo powracała nienawiść do Argentyńczyków.

A więc: który deal wybierze znienawidzo umiłowany Argen episkopat? Czy fanatyczną wersję lobbystów ordojurkowych? Czy raczej wpisanie do konstytucji obecnego „kompromisu”? Zgadujcie.

* * *

A z całkiem przeciwległych (by tak rzec) pozycji, inny przykład politycznej rozwagi. Partia Razem (której gratuluję rozległości odzewu na #czarnyprotest) w swoim kluczowym memo‐obrazku wzywała:

Po prawej stronie znajduje się zdjęcie transparentu z napisem „Prawo do życia prawem kobiet”. Po lewej stronie nagłówek: „Razem przeciw fanatykom!”, a poniżej tekst o następującej treści: „#CzarnyProtest trwa! W najbliższą sobotę o 13.00 pod Sejmem zaprotestujemy wspólnie z Ratujmy Kobiety i Inicjatywą Polską przeciw okrutnemu projektowi Ordo Iuris.

Jest tu taki podprogowy przekaz: „przeciw fanatykom” nie musi oznaczać „przeciw zwolennikom kompromisu”, prawda? Projekt ordojurków jest okrutny; czy to znaczy, że obecny „kompromis” okrutny nie jest?

Gdyby ktoś pogrążył się w podobnych wątpliwościach, Razem odeśle do swojej Karty Praw Reprodukcyjnych#google‐it; wyniknie z niej co trzeba (choć też, poniekąd, rozważnie zapisane). Ale nie jest politycznie rozważne pchanie się na transparenty z jej treściami. Może i słusznie – zastanawiam się, choć przecież alternatywna wersja pozostanie już tylko w sferze gdybań.

* * *

Za tło niniejszej noty niech posłuży obrazek pobrany stąd:

okopress-sondaz

Ale czy coś z tego wynika? Nie znajdzie się żaden Zoll‐bis, który (oczywiście) sięgnie po precedens ustanowiony przez Zolla‐prim?

Chyba że jakoś przeleje się czara wściekłości i goryczy, czego wam i sobie życzę – szczególnie dzisiaj.