pikczareska

W niedawno wydanej powieści graficznej Spotkanie po latach [WL 2023] Maciej Sieńczyk pozostaje sobą: wydrwijcą, który z kamienną twarzą nieustannie robi czytelnika w konia. Ideologiczne uwikłania jego niecnych praktyk analizowałem w blogonocie dlaczego Sieńczyk jest potworem (2016), tam też odsyłam po szczegóły.

Tym razem tłem narracyj Sieńczyka jest motłoch (pojęcie ostatnio socjohistorycznie restaurowane): koczujący poza strukturą klasową [najwygodniej będzie tu spłaszczyć to pojęcie do struktury własności i powinności] zbiór „odrzutków”, niegdyś – wyzute z ziemi chłopstwo, biedota, zdegradowani klerycy, prostytutki, radykałowie i heretycy, buntownicy, włóczędzy, „natarczywe wieśniaczki” [za Michałem Pospiszylem], u Sieńczyka uwspółcześnione po części [przeważnie poprzez wrzucenie w kontekst (post)PRL-owski], a po części „ponadczasowe” [choćby ojciec Kądlarz]; postacie, które kryją się w nieokreślonej (pół‐podmiejskiej?) przestrzeni, przemierzanej przez narratora, jego koleżankę (znajomą), jej męża i dwójkę dzieci, i wyłaniają z każdym kolejnym etapem owej podróży, aby opowiedzieć pokrótce swoją, przeważnie dziwaczną, historię.

(Fizycznie bohaterowie ruszają w wędrówkę dopiero gdzieś w 1/3 Spotkania, ale i wcześniej zwiedzają galerię postaci dzięki kaskadowej sekwencji opowieści.)

Mieszkańcy tej „ziemi niczyjej” utkwili w rzeczywistości pikarejskiej,

w „świecie, który nie ma do zaoferowania nic poza ślepym trafem” i który cechuje „rozczłonkowanie i przypadkowość”. [...] chaotyczny charakter rozmaitych środowisk, w których zanurzeni są bohaterowie, a wraz z nimi wszystkie istoty ludzkie niezależnie od czasu i miejsca, w ktorych rozgrywa się ich życie na ziemskim padole. Zgodnie z tą koncepcją ludzie są przede wszystkim igraszką okoliczności, czy to pomyślnych, czy też przykrych. [...] w wyniku każdej sytuacji, a zwłaszcza sytuacji niepomyślnej, z której postać usiłuje się wydostać, następuje kolejna, tak samo jednostkowa (a często także równie przykra) sytuacja. Bieg życia można zatem przyrównać do serii rzutów kostką, które nie podlegają żadnej ogólnej zasadzie przyczynowości, tylko kaprysowi lub przypadkowi [...].

– tak charakteryzuje świat powieści łotrzykowskiej Luc Boltanski [Śledztwa i spiski, s. 25]. I podsumowuje:

Powieść łotrzykowska nie tylko odrzuca obraz uporządkowanej rzeczywistości, lecz także neguje możliwość odwoływania się do jakiejkolwiek ukrytej zasady porządku – do opatrzności boskiej, determinizmu historycznego lub obiektywnych praw rządzących społeczeństwem – pozwalających nadać sens zdarzeniom, których żadna jednostka ani nie chciała, ani nie planowała. [tamże]

* * *

Pikareski udanie parodiował w celu dydaktycznym Voltaire (z Kandydem na czele), do Spotkań jednak najbardziej pasuje odwrócony schemat Prostaczka. Przypomnę: we francuski prowincjonalny światek miejscowych notabli zostaje wrzucony Huron, Indianin (z importu via Anglia: dość skomplikowana historia, z wieloma ciągami dalszymi), który swoją postawą i bezkompromisowo prostolinijnymi wypowiedziami burzy schematy stereotypów (w tym: imperialnych), w których uwięziona jest mentalnie współczesna Voltaire’owi socjeta. Na przykład:

     – [...] Abakaba. Ścigała jednego dnia zające w okolicy, blisko pięćdziesiąt mil od naszego domostwa; pewien źle wychowany Algonkin, mieszkający o sto mil dalej, zabrał jej zająca; dowiedziałem się o tym, pobiegłem, powaliłem Algonkina ciosem maczugi i przywiodłem go, ze spętanymi rękami i nogami, do stóp mej ukochanej. Krewni Abakaby chcieli go zjeść, ale ja nigdy nie smakowałem w takich biesiadach; wróciłem mu wolność, czym pozyskałem sobie jego przyjaźń. Abakaba była tak wzruszona moim postępkiem, iż przełożyła mnie nad wszystkich zalotników. Kochałaby mnie jeszcze, gdyby nie to, że zjadł ją niedźwiedź. Skarałem niedźwiedzia; długo nosiłem jego skórę, ale to mnie nie pocieszyło.
     Słysząc to, panna de Saint‐Yves uczuła tajemną przyjemność, iż Prostaczek miał tylko jedną kochankę i że Abakaby nie ma już na świecie, ale nie zdawała sobie sprawy z przyczyn swego zadowolenia. Cały stół patrzył na Prostaczka; chwalono go wielce, iż nie pozwolił towarzyszom zjeść Algonkina.
     Okrutny delegat, który nie mógł powściągnąć swego szału pytań, zagadnął wreszcie Hurona o to, jaką religię wyznaje: anglikańską, gallikańską czy hugonocką.
     – Moją – odparł – tak jak wy swoją.
     – Och! och! – wykrzyknęła dobra Kerkabońcia. – Ci niegodziwi Anglicy nie pomyśleli nawet o tym, aby go ochrzcić!
     – Bożeż ty mój! – mówiła panna de Saint‐Yves. – Jak to być może, aby Huroni nie byli katolikami? Czy wielebni ojcowie jezuici nie nawrócili ich wszystkich?
     Prostaczek upewnił, iż w jego ojczyźnie nie nawraca się nikogo, że nigdy prawdziwy Huron nie zmienił przekonań i że nawet nie ma w ich języku wyrazu, który by oznaczał „niestałość”. Te ostatnie słowa nadzwyczaj spodobały się pannie de Saint‐Yves.
     – Ochrzcimy go! Ochrzcimy go! – mówiła Kerkabońcia do przeora. – Tobie, bracie, przypadnie ten zaszczyt; ja chcę koniecznie być chrzestną matką, ksiądz de Saint‐Yves będzie go trzymał do chrztu: wspaniała ceremonia! W całej Dolnej Bretanii będą mówić o tym; cóż to za honor dla nas.
     Cała kompania zawtórowała gospodyni; biesiadnicy krzyczeli:
     – Ochrzcimy go!
     Prostaczek odparł, iż w Anglii pozwala się ludziom żyć wedle ich ochoty; oświadczył, iż propozycja nie przypada mu zgoła do smaku i że prawo Huronów warte jest co najmniej tyleż, co prawo dolnobretońskie. Wreszcie dodał, iż odjeżdża nazajutrz. [stąd]

W Spotkaniu po latach jest odwrotnie: to mejnstrim (w osobach narratora wraz z kompanią) opuszcza swoje bezpieczne leże i eksploruje „ostępy motłochu”, pełne najrozmaitszych (i dziwacznych, z punktu widzenia mejnstrimu) prostaczków. Tyle tylko że żadna panna de Kerkabon czy de Saint‐Yves nie wykrzykuje w zadziwieniu: „Bożeż ty mój! Jak to być może, aby...?” itp. Wędrowcy spokojnie przyjmują na klatę każdą napotkaną dziwność, jakby zdawali sobie sprawę [za autorem], że sami ze swoją mejnstrimową pozycją są w istocie dziwni. Podobnie po jakimś czasie zaczyna reagować czytelnik, który ma jednak dodatkowy wybór: czy śmiać się w kułak, czy rechotać rozgłośnie.

* * *

Słowo o formie. Zapomniawszy o poprzednich powieściach graficznych Sieńczyka, można się zastanawiać, czemu nie poprzestaje na samym tekście (a ma i takie pozycje w bibliografii). Pomijając narzucający się domysł (autor po prostu lubi rysować), domniemuję, że chodzi o poświadczenie autentyzmu. Dziwaczne okoliczności, postaci i zdarzenia, gdy podparte rysunkiem w zasadzie realistycznym, nabierają dodatkowej mocy perswazyjnej (w myśl internetowego wezwania „pics or it didn’t happen”). Z tej interpretacji także tytuł niniejszej blogonoty.

Mogę śmiało polecić spędzeniu paru godzin w towarzystwie Spotkania po latach. Być może wywrze ono na czytelniczce podobne wrażenie katharsis, jakie na XVIII‐wiecznych Francuzach mógł (w pojedynczych przypadkach) wywierać Prostaczek (choć dziełko Voltaire’a ledwie dwuwarstwowe, gdy Sieńczyka... policzcie sami).

Dla zaostrzenia apetytu dodam, że przez powieść przewijają się dwa wątki, nazwijmy: stałe. Pierwszy to „tajemnica zagadkowych spojrzeń znajomej narratora” [nie rozwikłana], drugi – „tajemnica zagadkowego mężczyzny z wózkiem dziecięcym” [rozwikłana].

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *