„Szczelinami” zdemaskowane

W swoich [przedpremierowych] uwagach przedlekturowych o Szczelinami Wita Szostaka (które to uwagi Marcin Bełza w nader osobistym wyznaniu nazwał błędnie polekturowymi), dwukrotnie przywołuję hipotetyczną magistrantkę:

wędrówki (skądinąd dość zdumiewające) nazwisk postaci po tekstach (niczym u wczesnego Piotra Wojciechowskiego [zob.]) mogą przynieść sporo frajdy ewentualnej magistrantce

oraz:

A przy okazji: warto wprowadzić termin „autobibliograficzny” [*], na podobieństwo (lecz w przeciwstawieniu) „autobiograficzny”. Nie wchodząc w subtelności kwestii autorstwa (notabene, ustalenie pięter autorstwa w Poniewczasie może przyprawić o ból głowy ewentualną magistrantkę), zauważamy w Szczelinami właśnie odesłania autobibliograficzne.

Z niejaką satysfakcją [fantazja nigdy nie dogania rzeczywistości^] donoszę P.T. Czytelnikom, że magistrantka istnieje realnie, za swoją pracę magisterską Podmiotowość w wypowiedzi filozoficznej i literackiej na przykładzie twórczości Dobrosława Kota (Wita Szostaka) (UW 2020) dostała nagrodę specjalną w XXVI edycji Konkursu im. J. J. Lipskiego; pokłosiem tych badań były dwa teksty, jeden o „dwuręczności” Kota‐Szostaka („Ruch Literacki” 5(368)/2021), zawierający sporo inteligentnych uwag, zwł. tyczących konstrukcji i semantyki „podmiotu mówiącego”, drugi o Kocie i jego Tratwie Odysa („Twórczość” 1/2021), tekst bardziej laudacyjny.

Ilona Siwak jest też autorką dwóch tekstów w „Art‐papierze”, z listopada 2020 o Cudzych słowach Szostaka i świeżo opublikowanego Mężczyzna, który objaśnił mi światSzczelinami i recepcji tej książki.

Jedno jest pewne: Siwak solidnie przeczytała Szostaka (no i Kota) – art. w „Ruchu Literackim”, dostępny w sieci [zob.], jest też stosownie najeżony aparatem wedle polonistyczno/MISH‐owego sznytu. Jednak w tekście o Szczelinami bardziej czyta recenzentów (parska przy tym z irytacji), i to wykazując się (niezbyt profesjonalną) niestarannością w doborze źródeł (kto poważny bierze serio elukubracje Szota czy Czechowicza?).

Tezy Siwak w tym tekście są takie: Szczelinami nie jest powieścią, bo

nie ma [tam] linii fabularnej ani punktów węzłowych, jakichś zdarzeń. Jest jedynie nieustanne wytwarzanie mitu – podkręcane medialnie przez wydawcę – że to, co mamy przed oczami, to jest powieść.

...a domniemane (przez recenzentów) i sugerowane (przez autora) istnienie spójnej autorki zbiorków wierszy, składających się na tekst ksiażki, to interpretacyjne nadużycie.

Oba te zarzuty (indukowane reaktywnie przez postawy recenzentów i „recenzentów”) są nieco dęte. Nie po to Szostak od lat ćwiczy w różnych wariantach afabularność w swoich książkach, by brak explicite pokazanych „punktów węzłowych, jakichś zdarzeń” miał świadczyć o „niepowieściowości”; toż przecież właśnie rekonstrukcja implicite „podejrzanych o istnienie” punktów zwrotnych w bioliterackiej linii fikcyjnej autorki wierszy stanowi sens zabawy ze Szczelinami.

Co do „istnienia” autorki wierszy, pisałem:

Każdy z nich [tomików] jest wewnętrznie spójnym projektem, całość tworzy nad‐projekt, w którym m.in. skrywa się życiowa (i literacka) trajektoria autorki (fikcyjnej) tych wierszy.

Takie założenie – o quasi‐autorskiej spójności „nad‐projektu” – czyni (tak po prostu!) lekturę Szczelinami ciekawszą niż przy założeniu odwrotnym (że to różne „podmiotowo” głosy, których jedno‐tożsamość jest zaledwie suflowana przez autora). (Pamiętajmy: wątpliwości na korzyść!)

Sam nazwałem Szczelinami niby‐powieścią, Bełza poszedł krok dalej – u niego książka ta to niepowieść (na wzór i poszerzenie terminu niewiersz).

* * *

Jest wszakże w tekście Siwak pretensja skierowana wprost do autora Szczelinami, podniesiona już w tytule. O mansplaining.

Przywołuje Rebekę Solnit i pisze:

Jest też podmiot, który sygnuje tę książkę swoim nazwiskiem i który zdaje się zapominać o tym, że wypowiadając najbardziej intymne doświadczenia kobiety (jak choćby miesiączka, pierwszy seks, ciąża czy macierzyństwo) dokonuje symbolicznej przemocy na mnie i innych czytelniczkach [...]. Nie chodzi jednak o to, że mężczyzna opisał kobietę i jej świat. To już się Szostakowi udawało. Chodzi o to, że ta książka to kilkaset wierszy o śluzie, krwi i mleku, o podcinaniu żył i odsłanianiu piersi, książka próbująca pokazać naszą – kobiet – cielesność, nasz świat, w którym jest przemoc, trudne chwile, ale też pierwsze zakochanie i inne piękne doświadczenia. Tyle że opowiedziane to jest z perspektywy kogoś, kto – nawet jeśli będzie się bardzo starać – i tak wpisze się w rolę mężczyzny mówiącego nie o swoim wyobrażeniu kobiecości, tylko za nas.

Rzeczywiście, tego typu wątpliwość towarzyszy lekturze. Sam radziłem sobie z tym następująco. Po pierwsze, sprzeciwiając się (generalnie) esencjalności (w tym: ról genderowych). Po drugie, wskazując, że jawny „głos kobiecy” służy (i mamy tu do czynienia z pewną ewolucję) do wypowiadania sądów radykalniejszych niż wypada w akademicko-krakowsko-„tischnerowsko”-patriarchalnym światku; pisałem:

Może to symptom ewolucyjnego wyrastania Szostaka z dziedziczonego dziadocenu? Trochę żartuję.

...choć po przytoczeniu paru wierszy z książki dodałem:

(A więc może i nie żartowałem.)

Jednak clue refleksji nad owym ew. mansplainingiem jest tutaj:

Metoda w tym – powiedzmy wprost: „szostakocentryczna”, autor podstawia sam sobie pod oczy wyobrażone zwierciadła, żeby jakoś „(do)wiedzieć [się] po” [faktach/fikcjach], tego, co dotąd „nie”.

...karkołomna fraza na końcu cytatu odnosi się oczywiście do tytułu zbiorku z 2000: „Nie do powiedzenia”. Rozstrzygam wątpliwości na korzyść Szostaka: on głosem narratorki nie mówi „za was” [kobiety], on mówi dla siebie, ta literacka konstrukcja jest rodzajem self‐testu. Wypełniającego swoistą [poznawczo‐emocjonalną] lukę (notabene, sowita bibliografia do tak docenionej przez Siwak Tratwy Odysa zawiera odesłania do prac autorstwa ledwie dwóch kobiet, w tym jednej Arendt^; o czym to świadczy?).

* * *

A na zakończenie wspominek lekturowy. W Idzie skacząc po górach (1963) Jerzego Andrzejewskiego starczy narrator m.in. eksploruje intymne aspekty męskiej cielesności: a to przeraża go widziana w lustrze „wrzodzianka”, a to, strząsając (długo i nie dość skutecznie) siurka nad miską klozetową, parafrazuje słowa Molly (strumień z Ulissesa: ten arche‐przykład „kobiecości opowiedzianej przez mężczyznę”) o wszelkich wodach, co ostatecznie wpadają do oceanu. Czy gdyby to napisała Andrzejewska, to—


PRZYPISY
[*] W tekście z „Ruchu Literackiego” Siwak przywołuje zbliżoną kategorię Doroty Danuty Ulickiej „podmiotu autor‐biograficznego” [przepraszam za tę pomyłkę].

  1. nameste’s avatar

    Dziękuję za zwrócenie mi uwagi na popełnioną w pośpiechu pomyłke (zob. przypis). Konwencja tego bloga jest jednak taka, że aby opublikować tu komentarz, trzeba podać ksywę i email („Your email address will not be published. Required fields are marked *”), jawnie fikcyjne emaile dyskwalifikuje spamołap.

  2. nameste’s avatar

    Pod fejsbukową zajawą tej blogonoty pojawiła się autorka recenzji z Artpapieru z komentarzem. Ponieważ fejsbuk jest marność, przepisuję tę wypowiedź tutaj, wraz z moją odpowiedzią.

    Ilona Siwak

    Mój podstawowy zarzut do „Szczelinami” jest taki, że mamy do czynienia z liryką, a z nieznanych mi powodów w mediach opiniotwórczych przechwytuje się słownictwo Wita / Powergraphu i nazywa podmiot liryczny narratorem oraz zbiór poezji powieścią. Co więcej, nikt, poza Maciejem Libichem na łamach „Polityki”, nie ma z tym żadnego problemu. Z mojej perspektywy to podstawowy temat, z którym się należy zmierzyć przy pisaniu o „Szczelinami”, zwłaszcza że Wit stawia pytanie o powieść od dawna (był to nawet temat numeru jednego z miesięczników „Znak” lata temu). Recenzenci przechodzą nad tym, że to powieść, do porządku dziennego. W wyniku tego coś, co mogło być ciekawym pytaniem: „Czy poezja może być powieścią?” stało się gestem manipulacji na czytelnikach: „to jest powieść”. I ten gest władzy stosowany w narracji medialnej potęguje to, że w „Szczelinami” mężczyzna nazywa mi moje, a nie swoje doświadczenia – bez tego wmówienia „powieści” nie odczułabym tak mocno tamtego patriarchalnego gestu.

    nameste

    Jeśli „Szczelinami” jest liryką, to liryką wielopostaciową: jest naraz i cudzokonfesyjna, i autobibliograficzna (sam nigdzie nie nazywam „fikcyjnej autorki wierszy” – narratorką; narratorem jest bez wątpienia Szostak, teksto‐osoba o niejasnym statusie ontycznym), lecz zarazem także rozciągniętą na prawie ćwierćwiecze (z retrospekcjami sporo dłużej) „strzępowatą” opowieścią społeczno‐polityczno‐obyczajową, jej wymiar epicki nie budzi specjalnych wątpliwości, zwłaszcza że powołany jest świadomym autorskim gestem, nie zaś – jak w przypadku sekwencji tomików z wierszami „normalnego”, żywego poety – w ew. rekonstrukcji post factum. Nazwiązanie do nazwiska postaci z „Poniewczasie”, choć bez premedytacji (tak mi się napisało), jest do rzeczy. Tamten stały w formie, a zmienny w opowiadaczu quasi‐dziennik też można by nazwać „powieścią”, z analogicznych powodów (i, podobnie, można to podważać). Nie przejmowałem się podtytułem (czy też autorską atrybucją gatunkową), przecież wiemy, że żywiołem Szostaka jest wyginanie granic, a tu dodatkowo (tak podejrzewam) chciał się asekurować przed posądzeniem o (uzurpatorskie) wkroczenie na nie swoje poletko. Tym bardziej nie przejmowałem się recenzentami, a już na pewno „recenzentami” (nie mówiąc o marketingu). Natomiast w sprawie odbioru „patriarchalnego gestu” właściwie nie wypada mi się wypowiadać.

    Niemniej, jestem ciekaw, czy w Artpapierze pojawi się polemicznie Bełza.

    Ilona Siwak

    Właśnie ten wymiar epicki budzi podstawowe wątpliwości. Wszyscy, którzy próbują zobaczyć w „Szczelinami” biografię poetki, zrekonstruować jakąś osobistą historię, się na tym wykładają. Jedni mówią, że jest zwykłą kobietą, inni że nadzwyczajną; jedni, że to opowieść zabawna, inni że traumatyczna. Dość powiedzieć, że Wojtek Szot na łamach „Gazety Wyborczej” poleca „Szczelinami” jako lekturę tęczową i pisze o tej „narratorce”, że jest nieheteronormatywna, na co nie ma żadnych śladów tekstowych. Przecież to wszystko piszą i mówią osoby, które zawodowo zajmują się literaturą, a jednak w interpretacjach nie powstaje w miarę spójna rekonstrukcja tego, kim „ona” miałaby być i co przeżyła. Jeśli ta książka czymś jest, to nie powieścią, ale jakimś eksperymentem psychologicznym, przedziwnym testem Rorschacha, w którym każdy widzi co innego.

    A „Poniewczasie” było napisane prozą, więc myślę, że nie ma tu czego porównywać, bo w przeciwieństwie do „Szczelinami” bez wątpienia jest epiką.

    nameste

    cóż mogę powiedzieć; zajmując się (uparcie) głupcami, wychodzi się na głupca

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *