gonzocoelho: to masło samo smaruje

rama

Od lat trwa dyskusja wokół tzw. polskiej szkoły reportażu na temat: czy w „literaturze faktu” ważniejsze są fakty czy literatura, albo – na ile wolno konfabulować.

Ostatnią odsłonę podsumowuje Adam Leszczyński w długim i zawierającym zestaw ciekwych linków tekście Polska szkoła zmyślania (31 maja 2017).

Zaczyna od Szczygła:

Mariusz Szczygieł broni polskiej szkoły reportażu przed krytykami. Nie krytycy jednak są dla niej groźni, ale sami jej przedstawiciele. Szczygieł przemilcza dwa niedawne skandale, które pokazują, jak bardzo polskiemu reportażowi potrzebne są jasne reguły gry.

Nudni, smutni ludzie krytykują polską szkołę reportażu. Chcą, żeby reporter stał się sztywniakiem z kartką, na której ma spisane pytania. Żeby został protokolantem, którego nie da się czytać. Żeby polskiemu reportażowi odebrać jego literacki wdzięk i zamienić go w kolekcję spisanych magnetofonowych nagrań. Tymczasem reporter musi mieć swobodę.

Tyle – w pewnym skrócie – napisał Mariusz Szczygieł w „Dużym Formacie”, broniąc „polskiej szkoły reportażu” przed krytykami. [...]

[...] brak empatii wykazany przez Szczygła jest uderzający. Współczuje reporterom, których krytycy chcą zmusić do elementarnej wierności faktom. Nie współczuje bohaterom reportaży, którzy mogą zostać skrzywdzeni konfabulacjami.

Gottland

Jako czechofil i czecho‐zazdrośnik (wystarczy sam fakt, że Czesi uwalili konkordat, nawet nie zdążył podnieść głowy) bez bicia stwierdzam, że Gottland Szczygła bardzo mi się spodobał. A teraz boję się ponownie sięgnąć, bo co bym tam wyczytał dzisiejszym okiem?

Afera interwencyjna (termin „reportaż interwencyjny” jest tu stanowczo zbyt mało pojemny), którą rozkręcił Szczygieł w 2013 roku z walnym wsparciem „Wyborczej”, dotycząca nauczycielki z zatartym wyrokiem, zirytowała mnie w wymiarze dwóch blogonot (o panice moralnej i samym Szczygle na białym koniu). Bezpowrotnie straciłem do Szczygła i sentyment, i zaufanie.

Niemniej, teksty, do których odnosi się Leszczyński (i sam jego tekst), skłoniły mnie do zajrzenia w Szczygłowy Projekt: prawda (2016).

reporter

Po śmierci Hermanna Kanta (1926–2016) pojawiły się okolicznościowe notki. Na stronach Angelusa (nagrody literackiej) można przeczytać:

Kant był uważany za jednego z ważniejszych pisarzy NRD. Pomimo tego, że był blisko związany z reżimem komunistycznym, ceniono go także na Zachodzie. Jego powieść „Aula” z roku 1965, ze względu na swe walory językowe była nawet lekturą szkolną po obu stronach niemiecko‐niemieckiej granicy. Została przełożona na 15 języków.

Ten pisarz jest inteligentnym wrogiem naszego zachodniego świata. Może i nawet jest łajdakiem, ale pisze bardzo dobrze – powiedział po sukcesie zachodniego wydania „Auli” Marcel Reich‐Ranicki.

„Ze względu na swe walory językowe” – tę frazę (zapewne pochodzącą z newsa agencji DPA) tłumaczono różnie. Na przykład:

Ze względu na zastosowany żart językowy książka także w części Niemiec Zachodnich należała do kanonu lektur szkolnych.

albo:

Ze względu na stosowaną po mistrzowsku grę słów książka także w części Niemiec Zachodnich należała do kanonu lektur szkolnych.

(Oto jeszcze jeden powód, by cenić Angelusa.)

Czytałem Aulę sto lat temu, rzeczywiście, bardzo dobrze napisana i z ciekawym tematem (nie szło więc tylko o „walory językowe”). Zapamiętałem z niej kilka rzeczy, a wśród nich repremyndę, jakiej udzielił młodemu adeptowi dziennikarstwa stary wyjadacz. Zawierała nietypową etymologię słowa „reporter”.

Od łacińskiego reportare – „przynieść (z powrotem)”, reportera wysyła się, żeby coś z powrotem przyniósł. Coś konkretnego, nie swoje impresje, gonzo‐szmonzo, tylko coś. Jak to opakować – sprawa ważna. Ale bez cosia nie ma reportażu.

okruchy

Dwóch senatorów I kadencji z inicjałami A. Sz.

Senator Andrzej Szczypiorski, pisarz itd., znaleziono mu potem różne rzeczy. (Nikt jednak nie może zaprzeczyć, że głównie jego zasługą było wypromowanie w Niemczech twórczości Marii Nurowskiej, co samo w sobie jest. Nieprawdaż.)

Otóż pamiętam, jak na którymś z pierwszych posiedzeń Niepodległego (i to bez kontraktu!) Senatu, transmitowanym przez telewizję, senator Szczypiorski przez dwie minuty odstawiał scenę pt. Nie brak mi dobrej woli, nie brak.

Mówił: „Proszę państwa, ja zaraz spiszę swój wniosek, mam, proszę państwa, papier, tak, mam papier, ale nie mogę, proszę państwa, znaleźć długopisu, na pewno go, proszę państwa, wziąłem, ale jakoś nie mogę znaleźć, czy może ktoś z państwa...”. Oko promieniowało stężoną dobrą wolą, czoło przechodzące płynnie w łysinę pokrywał pot, ręka może dlatego nie mogła znaleźć długopisu, że szukała zarazem poszetki, aby ów pot itd., sapał, rozglądał się po sali, świecił.

Senator Andrzej Szczepkowski, aktor. Nie pamiętam okoliczności senackich. Ale to on ułożył na Jana Alfreda Szczepańskiego, podpisującecgo swoje teksty prasowe gmerkiem JASZCZ żartobliwe epitafium: „Tu leży Jaszcz. Przechodniu – naszcz!”. Jakże się przydało po latach!

Widzicie? Wysłaliście mnie (no, sam się) i przyniosłem z powrotem dwa okruchy. Tak to działa.

mistrzowie

Mistrzami Szczygła są (podobno) Bohumil Hrabal i Hanna Kral. Hrabal nie żyje, nie wiem, czy byłby zadowolony z takiej paranteli. Hanna Kral jest ze Szczygłem per „panie Mariuszu” i strofuje go za nierozważne nadmiary słów.

Hanna Kral ma nieprzeciętną zdolność fotograficzną (to metafora: jak dobrać właściwy filtr słów do „cosia”, jakiej przesłony użyć, jak długo [raczej: krótko] naświetlać), a jej geniusz polega na wybitnym montażu. Obecność autorki w jej tekstach właściwie tylko po tym poznajemy, ale zapewne bez pudła; to tym stoi jej marka.

osoba

Nie ma tekstów Szczygła bez osoby Szczygła. Wrażliwej, przejętej, rezonującej, uprawiającej dyskretny (no, nie tak bardzo dyskretny) autolans, oburzonej, zmuszanej przez rzeczywistość do akcji (och, nie chcę, ale muszę), autolansiarskiej, zadowolonej z siebie, autol— a, już było.

Gdy się straci do Szczygła szacunek łamany przez sympatię, z jego tekstów nie zostaje wiele. Liryczne gonzko (takie mniejsze, narcystyczne i autotematyczne gonzo). I coelhizm: rozumiem przez to redukcję tematu (osoby) do sentymentalnego aforyzmu.

prawda

O Projekcie: prawda, ksiażce przyjmowanej przez wdzięcznych czytelników z równie zadowoloną egzaltacją, jaką cieszy się prawdziwy mistrz (Coelho), celnie napisał Adrian Stachowski (maj 2016):

opis pogaduszki w pociągu nie staje się reportażem tylko dlatego, że rzecz przytrafiła się reporterowi

Owszem, zważa, żeby pana Mariusza zbytnio nie urazić, więc dodaje parę krzepiących ogólników. Ale generalnie pisze to, co i ja myślę o tej książce: że to humbug i zdzierstwo, bo połowę tekstu stanowi powieść Stanucha (1959), w której Szczygieł znalazł przepis na „projekt: prawda” (kto ciekaw szczegółow, niech zajrzy pod powyższy link) i do której dorobił parę autobiograficzno‐sentymentalnych ogonków uzasadniających ten „skok na kasę”. Potrójny. Najpierw codwutygodniowa wierszówka w „Dużym Formacie”. Potem książka. Wreszcie – wdzięczne i przynoszące chleb objazdy po Polsce.

autoryzacja

Przepraszam wywiadowcę, mimo upływu lat dość dobrze (jak się okazało) zapamiętałem treść rozmowy z Hugo‐Baderem (czerwiec 2014), tym znanym zmyślaczem (polska szkoła), ale samego nazwiska – nie. Został tam JHB solidnie przyciśnięty przez Adriana Stachowskiego, wił się i rzucał grubym słowem, ale – jak dla mnie – nie umiał się obronić. Wcale.

Pod tekstem rozmowy czytamy znamienne zdanie kursywą:

Wywiad nie był autoryzowany.

chleb i masło

Chlebek już się wyżej pojawił, w swoim, hm, podstawowym znaczeniu. Ale jest i drugie. Macie wolne 11 minut z hakiem? I wymaganą odporność?

Oto tutaj rozmowa ze Szczygłem (Radio Kraków, październik 2016), o Projekcie: prawda.

Słyszę rozentuzjazmowanego chłopaczka, zadowolonego z siebie że aż, który z upodobaniem coelhizuje własną literacką działalność. Tak, wiem: jestem uprzedzony.

Na puentę pan Mariusz zostawił nowosformułowane – dzięki kolejnemu rozmówcy – credo. Onże rozmówca opowiedział Szczygłowi swoją historię (jak to woził ojca na radioterapię, 8 godzin w jedną stronę, 10 minut naświetlania, 8 godzin z powrotem; nie byli z ojcem zbytnio zżyci, ale te 16 godzin razy N sprawiło, że zaczęli rozmawiać i się poznawać) i odpowiednią do niej „prawdę”. Szczygieł: rozmówca dał mi prezent ze swojego życia. Ale (relacjonuje pan Mariusz) on sam stwierdził, że dopiero Szczygieł „dodał poezję do tego” [tej historii].

Czytelnicy, creduje Szczygieł, dają mi chleb (swoich opowieści, prezentów z życia). Ale:

No tak, ale sam chleb to jest podstawa, a jednak ktoś musi go posmarować masłem. I w ten sposób doszedłem do nowej formuły tego, co ja robię: ktoś mi daje chleb [radośnie], ale ja robię z niego [tonem „a kuku!”] kanapkę!
[spisanie ze słuchu, wytłuszczenie moje – n.]

powód

Powód napisania tej blogonoty? Nie wiem, odruch estetyczno‐etyczny. Od Szczygła mnie mdli, a w dyskusji o „polskiej szkole zmyślania” jestem w całości po stronie jej krytyków.

gonzo

Na rodzime gonzo jako takie, bez dodatkowych uściśleń, też już reaguję z brzydem i dystansem. Wyśle się ich, ale wracają tylko z ustami pełnymi siebie, po którymś razie widzisz, że to żadne „coś”, to tylko rozdęta frazeologia i siurek. Ale to temat na inną blogonotę (pod tytułem A dlaczego kobiety nie idą w gonzo?).

  1. fronesis’s avatar

    Mógłbym przełożyć te obserwacje na gonzo humanistykę. Gdzie najważniejszy jest ego‐ja‐wohlizm autora. Rzadziej autorki. Teraz wymyśliłem sobie nową książkę i wymaga ona czytania starych pism z lat 50–70, wnioski? Cudowne poczucie ulgi, że mogę „przynosić z powrotem” i się schować w pracy.

  2. nameste’s avatar

    @ fronesis:

    A byś czasem wrzucił jakiś wycinek na fronetycznego, się nieco zakurzył.

  3. telemach’s avatar

    Podoba mi się „Polska Szkoła Zmyślania”. Jako termin. Daje się rozciągnąć na tzw. literaturę podróżniczą i to jak.
    Jakie wspaniałe są wydarzenia, kraje, obyczaje i przygody wymyślone przez Ossendowskiego. Jak pięknie zmyślał Arkady Fiedler dla młodzieży. Chociaż kudy mu do Ossendowskiego, który wszędzie był, wszystko widział i wszystko przeżył, nawet w miejscowościach był, których nigdy nie było i pewnie już nie będzie.

    Z drugiej strony: stosując tak surowe kryteria (jak w przypadku Szczygła) możesz łatwo wylać nie tylko dziecko z kąpielą ale w ogóle wszystko. Zauważasz to łatwo gdy przyłożysz je do Bruce Chatwina lub mojego ukochanego Billa Brysona.

  4. nameste’s avatar

    telemach :

    możesz łatwo wylać nie tylko dziecko z kąpielą ale w ogóle wszystko. Zauważasz to łatwo gdy przyłożysz je do Bruce Chatwina lub mojego ukochanego Billa Brysona.

    Żadnego (na szczęście) nie znam. A Szczygieł, cóż, może tak go podsumuję: on się słabo nadaje na obrońcę „szkoły zmyślania”, na obrońcę czegokolwiek.

  5. telemach’s avatar

    nameste :

    Żadnego (na szczęście) nie znam.

    Z Brysonem to jeszcze jestem w stanie uwierzyć. Ale że nie znasz Chatwina?
    You are kidding, right?

  6. nameste’s avatar

    telemach :

    You are kidding, right?

    Nope. (Hipsterska reakcja na hype.) Nawet Maraiego poczytałem dopiero niedawno.

  7. telemach’s avatar

    To zacznij od „Pieśni stworzenia”.
    Bo pod takim zabawnym tytułem ukazały się „The songlines”.
    Nie jesteśmy jednak jedynymi specami w naapuszaniu tytułów. Ja czytałem jako „Traumpfade”, co jeszcze słabiej oddaje inetncje autora ale za to marketingowo dobrze na niemieckim rynku zadziałał.

    A Chatwina powinieneś chyba (s)kojarzyć jeśli widziałeś Cobra Verde Wernera Herzoga bo była to filmowa adaptacja „Wicekróla Ouidah”

  8. nameste’s avatar

    @ telemach:

    Wpisuję na listę, dzięki.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *