niepotrzebne

Obecność młodego pana Wojciecha Engelkinga w blogonocie wojny surdutowe nie umknęła uwagi czytelników. Pewien DobryCzłowiek wiedząc, że nie zwracam się do wydawnictw o gratisy (kto by zresztą przysłał, tylu jest innych, pracowitych chętnych!), podrzucił mi (niepotrzebne skreślić), powieść, ws. której (jak pisałem w linkowanej blogonocie)

hałłakowano przez jakieś 2 tygodnie

a nawet dziś wstępuje na listy „dokonań roku 2014”. Podejrzewam, że ze względu na sam pomysł, medialnie nośny i dający się efektownie sprzedać w recenzjach („stracone pokolenie”, „śmieciowy rynek pracy”, „znikąd nadziei”, itp.).

Zaciągnąłem tym samym pewien dług wobec DobregoCzłowieka. Niniejszym go spłacam.

Otóż, proszę państwa, nie byłem w stanie tego czytać. No, nie dało się. Język, sposób opowiadania, duch (coś typu „ambitny licealista śmiało przystępuje do pisania”). Didaskalia do dialogów (przypomnę się przy okazji ze swoją blogonotą); te wszystkie „rzekł”, „syknęła”, „wymruczała nieśmiało”. Czy nawet „rzekł niedbale”! Wybaczcie, to jest kompletnie niejadalne.

PS Chyba ze względu na pewne podobieństwo tematyki recenzenci (w tym fachowi) wymienieją ten tytuł jednym tchem obok Jetlaga.

To jakieś nieporozumienie. Jetlag to literatura.

  1. nameste’s avatar

    W „Wakacie” powieścią Engelkinga zajął się Paweł Kaczmarski, specjalista od recenzji przedługich i gryzących. Nie zostawia na (niepotrzebne skreślić) suchej nitki, a zarzuty – jest ich niemało – solidnie dokumentuje.

    Zacytuję przygarść:

    [powieść] składa się w zasadzie wyłącznie z ostentacyjnych i „prowokujących” tez, zmanierowanych obrazków i nieporadnych zabaw słownych

    Powstaje wrażenie, że pracując nad swoją debiutancką książką autor chciał wykorzystać absolutnie wszystkie zgromadzone notatki i obserwacje, wcisnąć do niej każde zapamiętane skojarzenie, każdą zasłyszaną frazę, każdą znaną mu markę swetrów.

    w dążeniu do „słuszności” i „wyrazistości” Engelking wpadł w najzwyklejszy bełkot

    autor krytykuje też lewicę – ale tylko tę „nieszczerą”, fałszywą, korzystając ze znanych wszystkim oskarżeń o kanapowość, przeteoretyzowanie, oderwanie od rzeczywistości „zwykłych ludzi” etc. Sugestia jest wyraźna: to autor jest lewicą „prawdziwą”, lewicą bez przywar lewicy, to on rozumie, co ze współczesnym światem jest nie w porządku (jak można się domyślić – nic nie jest w porządku). A że sam, jak wynika z jego działalności felietonistyczno‐publicystycznej, jada w Charlotte, współpracuje z „Krytyką Polityczną” i jeździ po Warszawie taksówkami (te trzy rzeczy są przez niego złośliwie komentowane w powieści)? No, toż to oczywiste – i on nie jest wolny od przywar charakterystycznych dla krytykowanej przez siebie hipsterskiej lewicy i polskiej klasy średniej, ale podchodzi do siebie z odpowiednią ironią. Chodzi przecież o to, by pozostać radykałem – współczesnym nihilistą – ale zajmując pozycje kpiarskie i zdystansowane: dogryźć i przeciwnikom, i kolegom, i sobie samemu; i klasie średniej, i biedocie, i „jednemu procentowi”; i wsi, i miastu; i prawicy, i lewicy; i akademikom, i mediom; i jeszcze raz sobie samemu. Ironii jest więc u Engelkinga bardzo dużo; pytanie brzmi, jak łatwo się domyśli: czy jest ona komukolwiek potrzebna?

    czytelnika zaczyna nieuchronnie niepokoić klucz, którym (być może nieświadomie) kieruje się pisarz, wybierając obiekty swoich żartów. Spotykamy więc księdza Lymańskiego – karykaturę przedstawicieli „Kościoła otwartego”, który okazuje się cynicznym ateistą zabiegającym o medialną obecność; nie znajdziemy jednak w książce żartów z Episkopatu, z księży „prawicowców”, z Kościoła jako takiego. Pojawiają się żarty z aktywistów i intelektualistów związanych z „Krytyką Polityczną”, ale Engelking nie pisze nic o „hipster prawicy”. Nie znajdziemy wreszcie w książce dowcipów na temat Marszu Niepodległości i dzielnych polskich narodowców, ale znajdziemy żarty z tych, którzy „ulicznych patriotów” się boją. Etc., etc. Problem nie w tym, że Engelking stoi po „niewłaściwej stronie barykady”, a w tym, że jego tanie dowcipy uderzają często w tych, w których łatwo uderzyć, unikając konfrontacji z tymi, którzy w Polsce znajdują się w pozycji siły. Problem w tym, że w powieści o wielkich społeczno‐kulturowych ambicjach autor pozwala sobie na polityczny konformizm, udając radykalnego krytyka współczesnego świata.

    język używany przez Engelkinga jest niewiarygodnie wręcz sztuczny; jakby na żadnym etapie pisania powieści autor nie usłyszał – od znajomych, od redaktora książki – „słuchaj, ale tak się naprawdę nie mówi”

    Cóż, recenzent potwierdza z naddatkiem wszystkie moje intuicje; denna powieść, nieciekawa postać autora.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *