Obecność młodego pana Wojciecha Engelkinga w blogonocie wojny surdutowe nie umknęła uwagi czytelników. Pewien DobryCzłowiek wiedząc, że nie zwracam się do wydawnictw o gratisy (kto by zresztą przysłał, tylu jest innych, pracowitych chętnych!), podrzucił mi (niepotrzebne skreślić), powieść, ws. której (jak pisałem w linkowanej blogonocie)
hałłakowano przez jakieś 2 tygodnie
a nawet dziś wstępuje na listy „dokonań roku 2014”. Podejrzewam, że ze względu na sam pomysł, medialnie nośny i dający się efektownie sprzedać w recenzjach („stracone pokolenie”, „śmieciowy rynek pracy”, „znikąd nadziei”, itp.).
Zaciągnąłem tym samym pewien dług wobec DobregoCzłowieka. Niniejszym go spłacam.
Otóż, proszę państwa, nie byłem w stanie tego czytać. No, nie dało się. Język, sposób opowiadania, duch (coś typu „ambitny licealista śmiało przystępuje do pisania”). Didaskalia do dialogów (przypomnę się przy okazji ze swoją blogonotą); te wszystkie „rzekł”, „syknęła”, „wymruczała nieśmiało”. Czy nawet „rzekł niedbale”! Wybaczcie, to jest kompletnie niejadalne.
PS Chyba ze względu na pewne podobieństwo tematyki recenzenci (w tym fachowi) wymienieją ten tytuł jednym tchem obok Jetlaga.
To jakieś nieporozumienie. Jetlag to literatura.
1 comment
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2014/12/niepotrzebne/trackback/