wiersz

You are currently browsing the archive for the wiersz category.

Piszący wiersze w pewnym wieku – a rozumiałbym to określenie tak, że są już pewni ciężaru lat i próbują przetworzyć go w [niechętnie przyjmowany] dar – ponadprzeciętnie często zajmują pozycje autotematyczne lub metatematyczne. Wyróżnionymi tematami stają się „pisanie wiersza” i „ja piszące”.

Kultura wyprodukowała paczkę poręcznych frazesów w tej sprawie. A więc „poeta poddaje refleksji uprawianą dziedzinę” i jej „narzędzia” czy nawet życiorysowo domykający się „całokształt”. Patrzy odwewnętrznie na język i odjęzykowo na własne „osadzenie w kwestiach świata”. Przywołuje swoich mistrzów, formułuje testamentowe zapisy dla potencjalnych uczniów. Przemawia przez niego „mądrość lat”, skumulowane „życiowe doświadczenie”. Upraszcza formy (ocierając się wręcz o aforystykę), dąży do syntez, jest ponad krytykę (a zwłaszcza krytyków). Pisanie staje się sprawą bezwzględnie osobistą. I tym podobne non‐omnisy.

Niepozorny z zewnątrz, ale gromadzący imponująco wiele wierszy tom Piotra Matywieckiego Skrytka (WL 2021) wydaje się być właściwą ilustracją powyższych spostrzeżeń. Biogram na skrzydełku okładki przypomina stanowczo, że autorowi zawdzięczamy „ożywienie liryki refleksyjno‐filozoficznej”.

wittgenstein

Wszystkie zastosowania słowa „wszystko”
we wszystkich zdaniach wszystkich języków.
To jest definicja słowa „wszystko”?
I to już wszystko?

Czterowersowy korpusik wiersza stoi cały na (z premedytacją: niedbale) ukrytym pomięszaniu: tematem jest pojęcie „wszystkiego”, ale udaje się, że idzie o słowo „wszystko”, leksykalny atom wyróżnionego języka (polskiego), a nie „wszystkich języków”. Ten rodzaj bałaganu był 100+ lat temu przedmiotem prac Russella & Whiteheada, Fregego, wielu innych; paradoks wykryty przez Cantora („nie istnieje zbiór wszystkich zbiorów”) liczy sobie 123 lata, antynomia Russella – dwa lata mniej.

Matywiecki pieczętuje wiersz nazwiskiem Wittgensteina (1889–1951), jakby odsyłając problematykę wstecz, do historii. Odnosimy jednak wrażenie, że pytanie w ostatnim wersie, ujawniające „metafizyczną tęsknotę” oponującą redukcjom (np. neopozytywistycznej), jest dla autora żywe i całkiem współczesne. Chociaż – naiwne.

Do rozważań ujętych w wierszu *** [„Próbuję wyobrazić...”] „podprowadzają” wiersze bezpośrednio w tomie poprzednie.

***

Próbuję wyobrazić sobie matematykę.
Liczba wyskakuje z wyobraźni.
Jest bezobrazowa.

Próbuję urzeczywistnić matematykę.
Liczba bez tego, co liczone,
wyskakuje z rzeczywistości.

Między wyobraźnią a rzeczywistością
matematyka – nicość, która je różni.

Nie mam daru tego „między”. Jestem poetą.
Wyobrażam sobie rzeczywistość.

Najpierw – wzruszenie ramionami. Nie ma „daru”? Raczej ma: luki w edukacji dość podstawowej, niechęć do przepracowania pojęciowego elementarza. „Jestem poetą” – specyficzny wykręt: znamy to w wersji poszerzonej: „my, humaniści, wzniośle odżegnujemy się od nauk ścisłych czy formalnych”, na domiar – and proud of it. [Niedawno krytyczka Sobolewska ujawniła, że po latach, w ramach edukacyjnej pomocy dziecku, opanowała wreszcie sztukę dzielenia na piśmie liczby przez inną („w słupku”); posypały się gratulacje.]

Ale to tylko (jednak znacząca) poza.

Przedługi fragment książki Matywieckiego Myśli do słów. Szkice o poezji (BL 2013) tę pozę objaśnia. Szczególną wagę przywiązuje się tam do „naiwności”, jako esencji „poetyckiego poznania”. Fragment, zatytułowany „O poezji”, jest rozległym retorycznym ℗opisem; pojęcia, wokół których krąży, są rozległe i mgliste; chociaż nie wątpię, że dla autora tworzą system znaczeń i że w nim formułuje rodzaj credo, mnie jednak niewiele przynoszą. Choćby dlatego, że nie podzielam (stanowiącego!) przekonania autora o fundamentalnym („pionowym”) rozziewie między tzw. rzeczywistością a tzw. wyobraźnią.

Jaki pożytek z tej wycieczki? Może tylko osobisty: „liryka refleksyjno‐filozoficzna” (w takim na przykład wykonaniu) okazuje się pop‐filozofią; zapewne ma walor edukacyjny, powiedzmy na zasadzie prowokowania sprzeciwu.

Wolę, gdy Matywiecki wchodzi w temat „krwisty” (cielesny, konkretny), jak np. w wierszu ballada (s. 52), rozpoczynającym się tak:

przejechały dwie policje przez zaułek
ach za późno trup wciągnięty już do bramy
a na niebie gnić zaczyna ten obłoczek
co się przyjrzał wylotowi jego rany

* * *

W charakterze antypodalnej odtrutki^ wiersz Anny Goławskiej:

ciągłość

miesiąc jest kot jest dwieście milionów lat
w ostrożności z jaką przystępuje
do beznogiego ciała sznurka
i kark mu łamie

I do widzenia się z państwem.

Czasami tak jest, „nastrój dnia”, wszystko, co przeczytasz, tylko powiększa rozdrażnienie. Nie widać tworzenia, widać produkcje albo preteksty (zaznaczyć obecność). Czy świat mógłby się obejść bez tych kawałków? Absssolutnie [syczeć]. Coś mi one robią? Nic.

„Wizje”, numer Bliskość 1/2022. Rozumiem, numer „prozowy”. Ja tylko wiersze (tylko polskich).

Krótkie przystanki:

Iwasiów nieporozumienie (emocjami autorów wybrukowano), Lebda przypomnienie o swoim istnieniu (bez wagi) [proza], Domarus z dziennika [proza], Muszyński z pamiętnika (piosenki), Jarosz w życie rodziny (proso wzruszeń), Waligórski żarty se, Czyżewski po lesie (dostojnie sadzić grzyby), Zadura poppolityka umyka, Trusewicz kultupolityka i znika, Grabiak odpisane.

Dłuższe przystanki:

Jabłońska tv‐paski na lud, Halber kalendarz ciała.

Skracam resztę wycieczki po numerze 19 „Kontentu” do paru spostrzeżeń.

Michał Koza recenzuje 1,1 Szymona Biry. Jest to poniekąd impresja, napisana jednak z klasą. Z konkretów – zalecenie ‘czytajcie Birę, dla niektórych obietnica możliwości przygód’. Zwraca uwagę co innego: rodzaj antyprojektyzmu.

wśród powodów omijania przez krytyków takich [Biry] i podobnych tekstów widziałbym raczej zastanawiające lekturowe dążenie, by koniecznym inkluzem (z demonologiczno‐ascetycznymi kontekstami tego słowa), wygadanym mieszkańcem wiersza był jasny komunikat. Do tego założenia dodajmy postulaty, by artystyczne (od)dział(yw)ania ujmować w uogólnione formuły projektów oraz traktować z rezerwą poetyki, w przypadku których nie da się tak łatwo tego zrobić

oraz:

Jednocześnie teksty z 1,1 nie wywołują we mnie poczucia, że muszę być lepszym interpretacyjnym szaradzistą, jeśli nie poskładam wierszowych elementów w jeden dyskurs, by wszystkimi rządził.

Oczywiście nie chodzi [domyślam się] o stanowisko spod kwantyfikatora wielkiego. Raczej o to, że wymóg czy wyższość ujmowania zbioru wierszy w organizujace procedury „projektu” nie są ani konieczne, ani oczywiste. Owszem, są krytycy, którzy zdają się tak sądzić (zwłaszcza gdy sami biorą udział w projektowaniu projektu czy to na etapie koncepcyjnym, czy redakcyjnym); z pewnością ułatwia to im (późniejszą? z góry zamierzoną?) pracę tematyzowania (o docenianiu nie wspominając).

A „jasny komunikat” lub „jeden dyskurs, by wszystkimi rządził” (dług sauroniczny^) – też lepiej nie brać punktowo (czy dosłownie) tych określeń. Mogą się realizować np. jako sekwencja efektownych fraz, typu:

[...] próba nomadycznego, koczowniczego i pirackiego złomiarstwa, somatycznego hakerstwa i dadaistycznych cyberfantazji

...i wszystko jasne^.

* * *

Agnieszka Waligóra recenzuje tom Ilony Witkowskiej Gdzie są moje dzieci.

Opiera się on [tekst wiersza] zresztą na jednym z najważniejszych dla całego tomu poetyckich chwytów: powtórzeniu. Nader często ogląda się tu bowiem świat poprzez spowolnione rearanżacje słów lub ich układów, testując różne optyki poprzez – jak w zacytowanym właśnie utworze – zmianę szyku, lub przeciwnie, poprzez smakowanie jednej frazy, która jednak z każdym kolejnym powtórzeniem brzmi inaczej.

Jakoś nie brzmi.

(Również w wierszu Joanny Wróbel z ‘onewierszstandów’.)

* * *

Na deser rutynowa [już] wymiana ciosów.

Jakub Skurtys recenzuje tom przyjmę, oddam, wymienię Wojciecha Kopcia.

[...] laudacja [Moniki Brągiel] jury konkursu Instytutu Literatury, w wyniku którego tom został wydany, nie mówi za wiele. To raczej zbiór krytycznych miazmatów, zanieczyszczających przestrzeń dyskursywną. Zrekapituluję: całość tomu jest przemyślana, konstrukcje językowe są płynne, podmiot się przeobraża i miesza sensy, opowiadając o ciele, czasie i rzeczach, czasem robiąc z tego karnawał. Uch... Trudno orzec, na jakiej podstawie Kopeć został wybrany i co w jego liryce rzeczywiście urzekło jurorów – w laudacji opisano po prostu sprawne odrobienie lekcji nowej poezji, i to z dość starego już podręcznika (takiego z okolic przełomu wieków).

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że we wstępie do antologii Pragnienie (zbierającej plon wspomnianego konkursu IL) jej redaktor (i członek żury), Rafał Gawin, zajmuje zdecydowane stanowisko antyprojektowe, zarzucając [kolektywnie preparowanym] projektom „laboratoryjność odsyłającą do jakiejś beta‐rzeczywistości wirtualnej”, a więc rugowanie pierwiastka życia/emocji, mimo „technicznej doskonałości” i „konceptualnego wycyzelowania”.

Jak pisze Tomasz Kozak [zob.], „walka trwa”.

Na marginesie lektury owego wstępu zauważę jeszcze, że opisana przez żurora praktyka oceny wierszy budzi strach i niedowierzanie (a nawet zazdrość). Co wystarczy przeczytać w konkursowym zestawie (i już wiedzieć)? Gawin powołuje się na Zdzisława Jaskułę:

Trzy pierwsze wersy pierwszego wiersza, trzy ostatnie ostatniego.

Karol Poręba, komentując zestaw trzech wierszy Jakuba Sajkowskiego, jest ostrożny, wylicza różne możliwości [interpretacyjne]:

sieć‐społeczeństwo, sieć‐rynek, sieć‐dyskurs, sieć‐maszyna... metafora eksploatowana przez Sajkowskiego jest pojemna

zasięg wzroku bezosobowego, niewidocznego, a może w ogóle w pewien sposób nieobecnego w wierszu podmiotu – niewidzialnej ręki rynku (?), kapitału (?), dyskursu (?)

...w ramach lektury „obiektywizującej” (czyli nie ujawniającej własnego stanowiska poznawczo‐emocjonalnego, if any), a jednak na końcu swego komentarza, ująwszy dotychczasową twórczość Sajkowskiego w klamrę „tematyki społeczno‐politycznej” i nalepiwszy na nią etykietę „wiersze zaangażowane”, stwierdza, że

nowe liryki poety nie są, jak można by w pierwszej chwili sądzić, wierszami zaangażowanymi. To utwory katastroficzne właśnie

...w liczbie mnogiej, zatem odnosząc się do całego zestawu, choć uzasadnienie opiera na pewnym odczytaniu jednego tylko wiersza, MLM [zob.].

* * *

W pierwszym wierszu zestawu Chodź, chłopczyku pojawia się tytułowa postać, w wierszu drugim przemianowana na „mały chłopiec”; oczywiście zastanawiamy się, czemu to nie jest „dziecko” albo „dziewczynka”: oba rzeczowniki pasują do „sytuacji edukacyjno‐socjalizującej” i nawet bardziej do domniemanego przez Porębę „kuszenia”.

Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że – skoro w wierszu trzecim pojawia się jawnie podmiot mówiący [domyślnie: głos autorskiego agenta, męski] – cały zestaw proponuje spójną perspektywę odwewnętrzną, w której młodość („niedojrzałość”) chłopca sygnalizuje jedynie [jeszcze] zewnętrzny wobec maszyny edukacyjno‐akulturującej punkt widzenia.

Można to wyjaśnienie wzbogacić. Konstrukcja „chodź, chłopczyku, poszukajmy (wzruszajmy, uczmy etc.)” oznacza rodzaj „rekrutacji” (jeśli chłopczyk, to do „patriarchatu”; byłoby to „kuszenie do udziału we władzy”). Ale można ten trop odwrócić: mnogi podmiot mówiący może być też „nowym kolektywem”, zdominowanym przez osoby kobiece i/lub niebinarne, którego dydaktyczny napęd skierowany jest właśnie na [cis]chłopców.

A może jedno i drugie, nie tyle naraz, co na przemian. „Święte, pajęcze rodziny” – typ pierwszy, „osoby pajęcze”, „czułość i czujność” – typ drugi.

* * *

Idąc dalej (i tym samym podejmując ryzyko, którego unika komentarzodawca): wiersz pierwszy dotyczy wewnętrznej dynamiki „maszyny dyskursywno‐dyscyplinującej”, i to niezależnie od jej treści czy zabarwienia (przepatrzmy repertuar użytych nitek‐przykładów).

Wiersz drugi oferowałby spojrzenie z zewnątrz. Gdy idzie o gęstość w „potencjalności znaczeń”, zrobiony jest świetnie.

Dzbaneczniki

Mały chłopiec patrzy na wielkie, żelazne ciała,
a wielkie, żelazne ciała stają się ulotne,
chce wiedzieć o nich wszystko, znać konsystencję, ciąg zadań,
numer boczny, kod kreskowy maszyn i ludzi.

Mały chłopiec patrzy, analizuje języki,
lecz tłumaczenie maszynowe
wypuszcza jedynie stukot,
pogłos znaczeń na uwięzi.

Mały chłopiec patrzy na duszne, trzęsące się puszki,
które wzmagają neurozy tego świata, trzymają
za gardło, i wypuszczają
na określonych stacjach, tylko na chwilę.

Mały chłopiec patrzy na pociągi
przyczajone na bocznicy
jak kwiaty dzbanecznika
na swoich łodygach.

Pociąg jako metafora wielkiej narracji, systemu ideologicznego, maszyny dyskursywno‐dyscyplinującej (wsiądziesz – uwiezie). Wydaje mi się, że nie ma co rozwijać uzasadnień; lektura wiersza z takim kluczem jest przejrzysta. Rozumiemy dobrze, czym sa „duszne, trzęsące się puszki, / które wzmagają neurozy”, celny opis religijnej konserwy. Itd. Ideologie (maszyny d‑d) odstawione na bocznicę, są „przyczajone”, mogą wrócić na tory.

Dzbanecznik: roślina mięsożerna, łapie i trawi owady, a także [nie należące do owadów] pająki. Takich roślin jest wiele, w tym tych, które z samej nazwy zostaną natychmiast rozpoznane przez czytelnika jako „owadożerne”. Ale w dzbaneczniku zawiera się też wyraz „dzban” (tylko dzban nie zna jego znaczenia); oto nadwyżka znaczeniowa.

* * *

Wiersz trzeci zatem (zatem: jeśli zgodzimy się na powyższe przypisania dot. dwóch pierwszych) pokazuje krach(y) maszyn d‑d.

Czy rzeczywiście jest katastroficzny?

[...]  Ale jak coś, to zapraszam do mnie.
Tratwa jest z trocin i trytytki, ale serce nie.

Numer 19 „Kontentu”, ponownie dużo do czytania. Oczywiście będzie się wracać, zawartość prowokuje do podjęcia tematów ogólniejszych (walki krytyków, cyrkularność obiegów autorsko‐recenzenckich, czyli dogęszczanie pola lit. przez wielość podejmowanych ról, recenzja jako [nudnawy] reportaż z zawartości tomu względnie „zestawu”, inne).

Ale pierwsza lektura numeru przynosi dwa mocne przystanki, dwa wiersze, każąc na nich właśnie się skupić przed dalszym zwiedzaniem.

Jakuba Pszoniaka wiersz, w którym język poddano mocnym naprężeniom: skróty, przestępstwa gramatyczne, zbliżenia i oddalenia; coś jak kondensat Bosego‐Einsteina. Wiersz się broni, zwycięsko.

wszystkie oczy to piorunian rtęci lub azydek ołowiu

jestem nieznany pracownik co trzyma ją przy sobie
urodziłam się dawno w przemysłowym lodzie
jestem z tych którym mówiono: Moskwa łamie w styku
a areszt za arkusz należy do klasyki

nie znam osobiście lecz znam dobry sposób
by nosić wyraz twarzy kształt i każde słowo
to nie tak do końca coś znów jest istotne
opowiem ci więc i ja swoją historię

gdzieś w dalekim przypadku wokół stepowy
niekończący się biały i wieje i wije
ścisły tryb izolacji zakazywał daty
zabroniono pozwalać i ciosy i ciosy

twoi mężowie są strzał dzieci w domach dziecka
ścisły tryb izolacji zakazywał dotyk
złoty pasek nawyk wertykalny werdykt
a krwotok w jamie brzusznej rekwizyt łagrowy

psycholog więzienny o tuzinie stażu
mówi: doświadczam miazmat i mieszanych uczuć
to historia o tym jak w swym interesie
konsekwencja tka organ oraz nowe słowa

a w Rosji wyraz organ jest poza wykresy
organ to mucha trzewia huta władza
urojenia i zima to artykuł prawa
prokurator po matce na imię miał Dwa Lata

sprawa była wieczorem dzisiaj ci powiedzą
jesteś tylko ujemny kawałek historii
jesteś tylko protokolant odnotował udar
bo partyjny beton to beton zbrojony

siły specjalne krąg oddanych wrogów

W komentarzu Jakub Sęczyk pisze:

Chodzi tutaj konkretnie o zakorzenione w tradycji romantycznej nie‐miejsce, biorące swój początek w licznie rozsianych w pamięci zbiorowej reprezentacji zsyłek na Sybir, a także w opisujących późniejszą emigrację Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego Adama Mickiewicza.

...mnie jednak przebłyskują z tekstu życiorysy Cwietajewej, Achmatowej (czy nawet Diagilewej), a centralnym pojęciem są „organy” [władzy] i (wybaczcie) „ciało bez organów”, a właściwie poza nimi (a jednak), owo zbiorowe ciało, do kórego odsyła tytuł (materiały silnie wybuchowe, zapalnik we wszystkich oczach). Odtrącam więc temat polski, niech wiersz uniwersalizuje się bez Mickiewicza.

Drugi wiersz, Jakuba Głuszaka, w swoim skondensowaniu jakby zaprzecza dotychczasowej dykcji autora.

***

Oto czas zmierzchu,
ale nie ma tu co lamp.
Nie ma tu co demaskować, wszystko
wszystko na widoku, zdarte:

inskrypcje w narzutowym granicie
zdrapane tak że same litery
lśnią jaskrawo w szarej gęstwie zeschłych choin.
Ze zwłok tylko zwapniałe płuca

z podłużnymi żłobieniami zadrapań.
Zabrać ze sobą skrobaczkę,
garnki, harfę, karabin, instrumentarium wkurwu.
Odgarnąć martwe chaberdzie.

Niepokoi mnie drugi wers, a także nadtytuł: „Wiersz z cyklu Lasy Polski”; fakt [literacki] całkowicie pominięty w komentarzu Wojciecha Kopcia, hipotezę interpretacyjną tam zawartą zatem odrzucam (lub: zawieszam, do czasu dalszych postępów śledztwa).

Nakładem poznańskiego WBPiCAK wyszedł w 2021 książkowy debiut Marty Stachniałek Polski wrap (BWP #225).

Droga do niego okazała się dość długa. Autorka została połowiona i w 2013 BL pokazało wiersz (wydrukowany w stosownej narybnej antologii) wraz z komentarzem autorki:

bazar Różyckiego

gdzieś w okolicach dworca wileńskiego widzę husarię piękną i lekką
jak zbliża się w moją stronę jest końcówka lata która trwa całe lato komary
też trwają całe to lato którego nie ma i nigdy nie było po drodze spotkałam
ludzi z iPhone’ami którzy stali się dla siebie krajobrazami
przez praskie ulice jedzie husaria piękna i lekka jak ostatnia nadzieja
jej prężne ciało jak jeden organizm nabiera blasku nabiera poklasku klakson
robię sobie z głowy bazar Różyckiego
kobiety ze straganów brzydkie i ciężkie
pomagają mi udźwignąć myśli jak skrzynie z warzywami
noszą je gdzieś przestawiają spluwają na chodnik przeklinają
a ja określam swoją lokalizację mówię swoim znajomym gdzie teraz jestem
znajomi odpowiadają że są zlokalizowani na realizację plantacji
polecam swoich znajomych swoim znajomym dodaję
kobiety ze straganów brzydkie i ciężkie do ulubionych
dodaję i rozwiązuję z nich całki jako sumy nieskończone
sumy wielu nieskończenie małych wartości
a w parku skaryszewskim dzieci puszczają kaczki

Szeroki potoczysty flow, nieprawdaż. „Husaria piękna i lekka jak ostatnia nadzieja” dziś, w 2022, jest jak wspomnienie pierwszego skwiru nazgula wobec banalnego wszędobylstwa orków. Co innego „kobiety brzydkie i ciężkie”, które – zob. niżej komentarz – mogłyby „być autorytetem”, zwłaszcza po scałkowaniu.

Cały ten folwark ma w sobie coś z fatalności ulicy Krokodyli, która przebiega przez ciebie raz na jakiś czas. Twoja sygnalizacja psuje się, powodując karambol. Myśli jak rozpędzone mustangi wgniatają się w siebie. Ciało tej dzielnicy jest sparaliżowane. Ciało tej dzielnicy to ciało pop‐kultury. W całym tym zhomogenizowanym krajobrazie kultury masowej, w całym tym disnejlandzie, szukasz karuzeli dla siebie. Karuzeli z Madonnami. Karuzeli, która ma w sobie coś z lekkości przewiewnej sukienki, a jednocześnie jest kawałem ciężkiego metalu. Uświadamiasz sobie, że kobieta z bazaru mogłaby być twoim autorytetem. Jej naturalizm cię onieśmiela. Chcesz być kobietą z bazaru. Chcesz mówić, gdzie poszłaś.

Mija lat pięć i Marta Stachniałek pojawia się w „Pracowni pierwszej książki 2018” (BL); pracuje tam nad projektem. Wewnętrzna szukarka na stronach BL już tego nie pokazuje (dość orwellowskie to ich www), ale jest [jeszcze] opublikowany wówczas „zestaw” reprezentujący ową warsztatową pracę. Kto chce, ta znajdzie.

Co tam można zauważyć? Swoistą niepewność stylistyczną, jakąś „dezintegrację”, która zapewne nie okazała się „pozytywna”, skoro pierwszą ksiażkę wydano gdzie indziej i dużo poźniej. Jest tam jednak jeden wiersz, który trzyma się w podobnym jak bazar flow...

dzielnica wielokrotnie złożona

rozrzucasz kończyny po całej dzielnicy, bo przeszkadzają ci w spaniu.
dziwią się sprzedawcy gazet i warzyw, jak można wyrzucać sprawne ręce. oni
sami zamiast rąk mają kopyta, więc tym bardziej rysuje się ich zdziwienie,
które przedstawiają pobliskie murale. cały ten folwark ma w sobie coś z
fatalności ulicy krokodyli, która przebiega przeze ciebie raz na jakiś
czas. twoja sygnalizacja psuje się, powodując karambol. myśli jak
rozpędzone mustangi wgniatają się w siebie. ciało dzielnicy jest
sparaliżowane. w całym tym krajobrazie stagnacji jedyną osobą, na którą
reagujesz, jest twoja dziewczyna. jesteś wtedy bałwochwalczynią u stóp
siedzącej kobiety. masz o niej zdanie wielokrotnie złożone, które trzymasz
głęboko w kieszeni spodni:

jesteś jak lody
o smaku ciasteczek z osiedla obok
nałóż się
połóż się
i daj się rozpuścić

...i nic dziwnego: materiałem wyjściowym do tego wiersza jest zasób obecny w cytowanym wyżej komentarzu do bazaru.

Podoba mi się nagła materialność „zdania wielokrotnie złożonego”. I moment residuowego przejścia („twoja dziewczyna”), które przekształca/wywraca „krajobraz stagnacji” w idolodę.

* * *

W Polskim wrapie odnajdziemy ciągłość z powyższymi wierszami, choć flow zrobił się przejrzystszy, a całość – jeśli można wnosić po początkowych dziewięciu wierszach tego tomu (które WBPiCAK pokazuje na swoim fejsie; b. godna zalecenia praktyka: (1) pokazywać, wydawcy! (2) w naturalnym porządku) – samo‐się‐stematyzowała, być może bez żadnego projektonadzoru fabryki.

Tu już podmiot mówiąca nie kryje się za bezrodzajowością drugiej osoby l.poj. (jak w dzielnicy). Choć nadal trzeba się kryć przed babcią Ireną:

wypieki

[...] ale co u was tata się pyta czy jesteście zdrowe czy wszystko w porządku może przyjedziecie do nas
w następnym tygodniu

[...]
a babci Irenie powiemy że będziesz z koleżanką

...babcia Irena jest ważną postacią (z której wszakże, mówi inna osoba, „trzeba się śmiać”). Podobnie jak niepostaciowi Wietnamczycy i kto wie kto/co jeszcze, bo przecież została cała reszta tomu. Do którego, mam przeczucie, warto zajrzeć.

« older entries · newer entries »