Marcin Jagodziński w rozmowie z Jasiem Kapelą powiada:
„W moim idealnym świecie” Facebook działałby inaczej, byłby inaczej kontrolowany, być może rozproszony. Ale być może Facebook jest najlepszą możliwą – w realnym kapitalizmie na obecnej fazie rozwoju – realizacją idei globalnej sieci społecznej. I naprawdę, nie przeczę, że dla wielu osób może być całkiem miłym miejscem. Tak jak miłym miejscem są np. centra handlowe. Sam tam chodzę. Ale nie chciałbym, żeby cały świat stał się jednym wielkim centrum handlowym.
Co jest o tyle mylące, że do centrów handlowych przychodzą klienci, a do Facebooka przychodzą „towary”:
Użytkownicy Facebooka nie są jego klientami, ale raczej towarem: klientami są reklamodawcy, którym użytkownicy (dostęp do nich) jest sprzedawany. Cały biznes Facebooka polega na sprzedawaniu prywatności, stąd te jego ciągłe problemy z prywatnością i stąd mrzonką jest, że kiedyś z tego zrezygnuje.
Według innej metafory te „towary” są zarazem „mięsem pracowniczym”, odwalającym 24/7 szychtę kilkania.
Te i podobne konstatacje nie są zbyt przyjemne, bo stoją za nimi obrazy odpodmiotowienia (przy pozorach dość odmiennnych), czają się figury nadzoru i wykluczenia. Może dlatego tak wielu ludzi reaguje poirytowanym wzruszeniem ramion: „no nie, kolejna głupia dyskusja o fejsie, weźcie pogadajcie o czymś ciekawym”. Wyparcie.
W rozmowie z Jagodzińskim pada więcej (dość przykrych) stwierdzeń, warto zajrzeć, jeśli kogoś interesuje. Zagadnieniem centralnym jest, czy i jakim regulacjom prawnym powinna (może) podlegać władza Facebooka, bo że taką sprawuje Jagodziński nie ma wątpliwości. Władza regulowania publikowanych treści, władza wykluczania – najpierw w całkowitej zgodzie z dobrowolnie podpisywanym regulaminem („kto podaje nieprawdziwe dane osobowe” itd.), a potem „po widzimisiu” („it is private business, dude”).
No i władza dzielenia. Mam w sieci kulturalnych znajomych: gdy podają linki do fejsbuka, a ja marudzę, że (jako relikt) nie mam dostępu, bywa że przeproszą, wspominając przy tym półżartem o e‑wykluczeniu. Ciekawe, kiedy takie marudzenie spotka się już tylko z irytacją.
-
Co jest o tyle mylące, że do centrów handlowych przychodzą klienci, a do Facebooka przychodzą „towary”
Wydaje mi się, że w metaforze „centrum handlowego” (którą Jagodziński powtarza za Gibsonem) nie jesteśmy klientami, tylko „mallrats” („szczurami supermarketu”), dzieciakami, które spędzają tam czas lampiąc się w witryny, bo nie mają dokąd pójść.
-
Ale czy włączając dowolny kanał TV nie staję się – choć może mniej skonkretyzowanym – towarem stacji, która go nadaje, szczególnie prywatnej?
-
Jest jeszcze jeden istotny cytat:
Nagle zacząłem dowiadywać się o osobach, które jakoś tam lubiłem (skoro dodałem do znajomych), rzeczy, których wiedzieć nie chciałem. Dowiadywałem się o ich dziwnych (z mojego punktu widzenia) poglądach politycznych, dziwnych wyborach muzycznych i gustach literackich etc. Potem trudno było mi ich nadal lubić. Serio. Dowiedziałem się czegoś i już nie mogę przestać tego wiedzieć.
So true. Sam osobiście odfriendowałem (drugorzędnego) znajomego po tym, jak natknąłem się na jego like’a dla JKM. Pewnie gdybym zaczął kopać głębiej, wyszłoby więcej takich nieapetyczności. Właściwie nie chcemy tyle wiedzieć o naszych znajomych, o pasożytach w ich umysłach.
-
nameste :
Pytanie (z gatunku niedelikatnych & osobistych): a po co wewogle było friendować, skoro drugorzędny
Pytanie dobre – otóż sam się zaproponował. A ja przyjąłem, for the sake of ol’ times.
-
nameste :
To właśnie na tym (tej psychologii) opiera swoją perswazyjność fb,
Ale też jest to przeniesienie znanej ze szkoły/studiów sytuacji, kiedy to na imprezę zaprasza się lubianych oraz tych mniej‐lubianych‐ale‐nie‐zapraszając‐ich‐zepsuję‐atmosferę znajomych. Zawsze jest jakiś ranking, na kimś nam już zależy mało ale jeszcze się (jakoś) do niego przyznamy. Owszem, pod tym względem FB jest przezroczysty, bo na nim – jak w życiu.
-
Ale czy włączając dowolny kanał TV nie staję się — choć może mniej skonkretyzowanym — towarem stacji, która go nadaje, szczególnie prywatnej?
Owszem, też, ale im nie dajemy swojego kontentu. Choć trochę: http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104665,8753492,CC__Money_for_nothing.html ostatni akapit.
-
mrw :
Owszem, też, ale im nie dajemy swojego kontentu
Dlatego napisałem: mniej skonkretyzowanym. Niemniej, udostępniasz swoje dane dostawcy programów, np. takiej Cyfrze+; dodatkowo wybierasz swój pakiet, choć póki co słabo zindywidualizowany, więc raczej niewiele o tobie mówi.
Natomiast przykładowo dzieci, które oglądają na MiniMini reklamy, są towarem dla określonej grupy reklamodawców. -
sheik.yerbouti :
Jest jeszcze jeden istotny cytat:
Ten sam mi wpadł w oko. Choć sprawa trochę oczywista i wszyscy się z tym zetknęliśmy, to jest to większy problem. Zarazem blessem jak i cursem fb jest stały kontakt z friendami. Codziennie bombardowani kontentem dostarczanym przez nich, zawsze w końcu komuś coś się wymsknie. To jak wspólny wyjazd do jakiegoś wypizdowia. Na FB co prawda nie każdy codziennie cośtam wypisuje, tyle że kontakt przez fb trwa nieskończoność.
No i dodatkowo to się wiąże z poruszanym już w ttdknie problemie wyczulenia ttdknu na Sprawy w porównaniu do zwykłych ludzi, którzy (ponoć) mają wyjebane na polityki‐światopoglądy. I że dla nas lajk dla JKM znaczy milion, a dla zwykłych ludzi to przezroczyste (poza tym o gustach się nie dyskutuje a prawda lerzy). -
fan‐terlika :
Zarazem blessem jak i cursem fb jest stały kontakt z friendami. Codziennie bombardowani kontentem dostarczanym przez nich, zawsze w końcu komuś coś się wymsknie.
Takjest. Dlatego pozostaje cedzić swój kontent wąską strużką, ze świadomością, że zawsze ktoś będzie niekontent. To szczególny przypadek #piekłotoinni
problem wyczulenia ttdknu na Sprawy
Bo TTDKN to przecież kółko samokształceniowe o szlachetnych intencjach, taka nowoczesna jaszczuromasoneria. Więcej światła!
-
sheik.yerbouti :
Sam osobiście odfriendowałem (drugorzędnego) znajomego po tym, jak natknąłem się na jego like’a dla JKM
Czy nie jest zatem dobrodziejstwem możliwość takiej weryfikacji?
-
nameste :
A co odpowiadałoby Ci bardziej?
A choćby i o lulzowej reakcji mediów na wizytę Miedwiediewa.
Natomiast jeśli mamy zostać przy fb, to chyba zamiast opisem (który się pięknie powiela na okolicznych blogach), warto by było zająć się pytaniem, dlaczego fb jest/wydaje się konieczny i czy możliwe są alternatywy (takie bardziej konkretne niż – „facebook rozproszony! łiii!”).
-
Ach, pardon, ta ulica miała być metaforycznie. Chodziło mi o ludzi, spoza mojego kręgu rodziny i przyjaciół, których spotykam w różnych, ehm, kontekstach społecznych. Niewykluczający real.
[Natomiast faktycznie o każdym społeczeństwie (czy może lepiej użyć tutaj: o każdej społeczności) możemy w takich naszych dyskusjach mówić tylko przy użyciu pewnych uogólnień.]
A jak niby społeczność wirtualna została odmieniona facebookiem? Nie pamiętam, czy była o tym mowa. Jak się zmienił taki miś, który czyta w sieci gazetę, rozmawia z kolegami przez Skype i może czasem wpada na facebooka? Bo „towarowość” ludzi nie jest ekskluzywna dla dziecka Zuckerberga.
(a flejm – rety, gasić! gasić!)
-
nameste :
O dziennikarzach zaś (zwłaszcza „naszych”) mam zdanie jak najgorsze,
Przecież dziennikarze są jak reklama (tym bardziej, że ich rola polega na wypełnianiu przestrzeni pomiędzy): kogo nie wpieniają?
A co odpowiadałoby Ci bardziej?
Michalski Cezary notkę o Michniku napisał, a waść... o fejsie?
-
nameste :
Miałem na myśli jakieś takie dziennikarstwo, a nie (aż) tak ogólnie.
Ale wpienistośc reklamy masz na myśli tak ogólnie, chociaż przecież na przykład w reklamie piwa żubr ten żuczek pchający przed sobą wielką kupę gnoju jest tak piękną metaforą alienacji pracy w kapitalizmie, że zawsze mam ochotę na piwo jak to widzę. Pojedyncze polskie reklamy są fajne, ale jako całość – wkurzają. I to się moim zdaniem wiąże, bo:
1. Reklamy są kijowe, bo niewielką część społeczeństwa stać nawet na parówki w Lidlu...
2. ...ergo: nie ma się co starać, bo i tak te parówki w Lidlu sprzeda dowolny banał typu „uśmiechnięta staruszka otoczona szczęśliwymi wnusiami”...
3. ...ergo: nie ma się co starać o kontent między reklamami, bo skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać.
4. I stąd Twoje dubeltowe medialne wpienienie: reklamami i kontentem między reklamami. W bogatszym kapitalizmie tymczasem jak masz reklamy, powiedzmy, Jaguara X‑Type to i przestrzeń między nimi wypełniasz Benem Goldacre albo nawet Barbarą Ehrenreich.
nameste :
Also: „waść”? Otchłań, otchłań.
Była to zbyt mętna próba nawiązania do starego polskiego filmu „Ja gorę”. Sorki.
-
nameste :
Ja to widze bardzo z zewnątrz, więc cóż mogę. Ale np. postępy e‑wykluczenia [por. końcówka blogonoty] wskazywałyby na nieznaną wcześniej uniformizację; o tym była także nie do końca poważna blogonota o nentry code, która do dziś plasuje się w top4 najżywiej klikanych blogonot bloga tego.
@nentry code Tak, tak, pamiętam. Byłam, przeczytałam, skomentowałam.
Natomiast takie samo e‑wykluczenie miało miejsce z myspacem, gronem, przez krótki czas naszą klasą i w obrębie innych mniejszych społeczności. W tym aspekcie fb różni się głównie skalą. Z drugiej strony w obrębie użytkowników sieci w ogóle, fb jest raczej włączający niż wyłączający, bo takiego bloga nie każdy będzie miał, a fb ogarnie średnio sprytny szympans i jeśli Ty fb nie masz, to z wyboru, a nie braku możliwości.
-
O, magiczne słowo o wykluczeniu. U kwika też o wykluczonych. Więc przypominam sobie Eugeniusza Szwarca, że kot nie lubi jak mu przed nosem zamykają drzwi, bo na pewno chcą zeżreć jego mysz – i proszę mi otworzyć, I wanna be in that number. Tylko chwileczkę, what number? Czterysta milionów? To proszę zostawić ten klucz w spokoju, czterysta milionów szczęśliwych ludzi to dużo więcej niż moja mizantropia zniesie.
-
andsol :
Tylko chwileczkę, what number? Czterysta milionów? To proszę zostawić ten klucz w spokoju, czterysta milionów szczęśliwych ludzi to dużo więcej niż moja mizantropia zniesie.
OTOH są też ludzie nieużywający komórki (masa wad przecież, a już zwłaszcza gdy ktoś się boi inwigilacji).
Piątek śniący o tym, jak Michnik chce go kupić oraz rozważania o tym, kto kogo bardziej nie lubi – fascynujące. -
nameste :
Pojedynek na megalomanię z Michnikiem – nieocenione.
A Piątkowi się wdaje, że jest Dawidem czy całym narodem Izraela?
Serwisy, hm, społecznościowe wprowadziły zasadę grodzenia: tzw. content dostępny w pełni tylko dla członków. Póki dotyczy to małych, izolowanych wysepek na morzu publicznej, otwartej (w powyższym sensie) przestrzeni całego internetu, póty trudno mówić o wykluczeniu: komunikacja społeczna (sieciowa) odbywa się zasadniczo poza ogrodzonymi klubami.
Patrz: pierwsze lepsze zamknięte forum. Jaka jest ta komunikacja sieciowa poza ogrodzonymi klubami? Komentarze na onecie?
Różnica między przeciętnym forum/stroną a fb jest taka, że w tym pierwszym przypadku społeczność tworzy się spontanicznie (również ze względu na to, że przez skalę przedsięwzięcia uczestnicy mają na nie większy wpływ) (chociaż też jest jakaś moderacja etc.), a na fb jest zorganizowana całkowicie odgórnie.
Evil corpo is evil, to już ustaliliśmy – tak wygląda opis. Ale co w związku z tym?
gadają między sobą po fejsbucku (czyli np. za pomocą linków do wnętrza tej ogrodzonej przestrzeni)
To akurat bucerka, choć może nieintencjonalna.
-
nameste :
No to widocznie mam pecha, bo co kto w okolicy poda linka, to każe mi się on najpierw zarejestrować.
Ojtam, raz sprzedasz duszę a potem się szybko przyzwyczaisz i nawet nie zauważysz różnicy.
-
nameste :
No to widocznie mam pecha, bo co kto w okolicy poda linka, to każe mi się on najpierw zarejestrować.
Bo to jest bucerka transparentna dla buca. Ludzie zarejestrowani na fb są na nim zarejestrowani cały czas, więc nawet nie wiedzą tego, że ich internet wygląda trochę inaczej. Podają linka w dobrej wierze nie wiedząc, że dla ludzi nie mających fb jest nieczytelny.
-
wo :
Fakt, nieświadoma buceria to trochę jak schizofrenia bezobjawowa. Nie wiem jak to nazwać, bo mimo wszystko wzorcem uprzejmości takie zachowanie nie jest.
Znowuż: patrz pierwsze lepsze zamknięte forum. Ludzie mieli czasu a czasu nauczyć się, że nie podajemy linków do treści nie dostępnej dla wszystkich. Więc jak dla mnie jednak buceria, bo iluzoryczna powszechność fb to żadna okoliczność łagodząca.
-
wo :
Nie wiem jak to nazwać, bo mimo wszystko wzorcem uprzejmości takie zachowanie nie jest.
Och, w internecie człowiek człowiekowi bucem by default. Tylko czasem jakaś miła niespodzianka.
-
sheik.yerbouti :
Właściwie nie chcemy tyle wiedzieć o naszych znajomych, o pasożytach w ich umysłach.
Czy tu nie zderzamy się właśnie ze szklaną ścianą języka angielskiego? Owszem, nie chcemy tyle wiedzieć o znajomych i właśnie dlatego mamy w języku słowo przyjaciel. Niby w angielskim też mamy „colleague” i „coworker”, na „znajomych z pracy”, ale akcenty rozłożone są inaczej.
Natomiast jeśli chodzi o przyjaciół, to raczej nie ma takich rzeczy, których o nich nie wiem, a oni chcieliby o tym mówić publicznie w internecie.
-
@: Znowu o Facebooku
Czy tego też nie wyjaśnia nieśmiertelny cytat ze mnie? (Dlaczego ja dziś zadaję tyle pytań?) Facebook jest przezroczysty i przez to nieciekawy. Komentarze o Facebooku to jak gadanie o powietrzu. Można raz, dwa, że błękitne gdy oglądane w dużej ilości (DYSWIDT?) ale przecież ciekawsze jest to co przez to powietrze widać. Tymczasem nadchodziła burza...
-
Mruwnica :
Natomiast jeśli chodzi o przyjaciół, to raczej nie ma takich rzeczy, których o nich nie wiem, a oni chcieliby o tym mówić publicznie w internecie.
Jednakowoż tu chodzi także o komunikaty mimowolne, niezaplanowane, kiedy orientujesz się, że jednak czegoś nie wiedziałeś.
Oczywiście Ty mówisz o BFFach raczej niż o zwykłych friendsach (sorry za brutalne haratanie mowy ojczystej). FB idzie z ‘przyjaciółmi’ za daleko – ale właśnie wyobraziłem sobie tam słówko ‘unacquaintance’ i to by było chyba za wiele dla publisi.
-
nameste :
wart ponadprzeciętnie wytężonej uwagi. I gardłowania w celu żeby się nie stał kompletnie przezroczysty, jak – nie przymierzając – przezroczysta jest (np.) w Polsce aksjologia neolibu
Pytanie brzmi: czy mamy na to jakikolwiek wpływ, czy raczej jesteśmy jeno unoszonymi na wzburzonych falach (neolibu, katolopolo, cyfrowego zniewolenia) łupinkami (bo już nawet nie kamieniami zmieniającymi bieg lawiny).
50 comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2010/12/yet-another-f-commentary/trackback/