zdanie

Chodzę tam, z powrotem i zygzakiem po Mondo cane Jerzego Jarniewicza, i zastanawiam się nad siłą samego języka, tego „poprawnego”, wiernego gramatyce i interpunkcji, niezniszczalnego muła niosącego na grzbiecie najrozmaitsze odmiany prozy, po porządku zdającego relacje z [jakichś] spraw.

W wierszach Jarniewicza ten właśnie (wydzierżawiony od prozy) muł pracuje w mniej codziennym zadaniu; zwierzak wydaje się ożywiony, każą mu stawiać te same kroki, co zwykle, ale praca jakby lżejsza, co rusz – a ruch jest substancją JJ, jak już zauważono, potwierdzono u źródła, zmielono, sformowano cegły, postawiono piramidy, zalano je potopem i znów obrócono w półpłynne podłoże, z którym nasz juczny dzieli imię; wybaczcie ten Chandlerowski pasaż – a zatem co rusz językowy muł odbija się kopytem od kolejnego przecinka czy pauzy, odrywa od płaszczyzny pisma i leci, jak u Chagalla, w zaskakujące rejony, których poprzednia fraza niczym nie zapowiada.

Jarniewicz obywa się bez żadnych osobliwości formy (językowej), których katalog – rosnący równolegle z dziejami wiersza współczesnego – jest nieustająco poszerzany przez młodych & nowych, w kompulsji odróżnienia się. Wiersze tego autora składają się z „uczciwych” zdań, a czasem, jak poniżej, z pojedynczego zdania:

Zdarzenie

Parne popołudnie skuliło się w pięść, i widzę,
jak dopada ją, z obca, jakaś krucza siła,
jak podcina jej oddech, gnieździ się
w zbłądzonych oczach, spływa
na dno podbrzusza – i jesteśmy
na pokładzie „Kurska”, sto metrów
pod wodą, bez światła, bez powietrza,
wśród żywych torped i wpatrzonych w nas
młodocianych topielców, w tramwaju
rozjarzonym od lipcowego słońca, które
grzeje jadących z nami do śródmieścia i tych, co
rozłożyli się na morskim piasku,
czterysta, pięćset kilometrów stąd, tyle,
ile mam do niej, gdy stoi przede mną, patrzy i 
czeka na powietrze.

Ile można zmieścić w zdaniu? Ile się chce. Czy ma się wrażenie czytelniczego odepchnięcia przez zdanie (no bo składniowo – istotnie:) tak bardzo złożone? Się nie ma.

Przywoływałem już w (nieśmiałej) blogonotce o Janickim pewien psi śladToklas:

Miałyśmy więc nowego szczeniaka [...] jest już teraz wielkim niezgrabnym pudliskiem ale wciąż jeszcze gramoli się na kolana Gertrudy Stein i tam sobie leży. Ona twierdzi, że wsłuchując się w rytm jego chłeptania kiedy pije wodę nauczyła się wyczuwać różnicę pomiędzy zdaniem a akapitem. Akapit to zjawisko emocjonalne a zdanie nie jest zjawiskiem emocjonalnym.

Ale nie u Jarniewicza, tu zdanie jest sposobem przemierzania sekwencji (często zapętlonej i/lub rekursywnej) obrazów i okazuje się zjawiskiem potencjalnie bardzo emocjonalnym, tzn. emocjo[afekto]-gennym. Choć i akapit [strofoid] bywa narzędziem montażu, jak w innym wierszu z Mondo cane (por. blogonota starzy mistrzowie), w którym

ruch w mikrowymiarze: treść (wyraźnie wskazanego) przeżycia podmiot liryczny natychmiast obudowuje w ciąg automatycznie stawianych dekoracji

...a akapit wydaje się odpowiednikiem pojedynczego [filmowego] ujęcia.

Skoro zaś jesteśmy przy (nie do uniknięcia zwłaszcza w tym tomie) „filmowości” Jarniewicza, wynalazłem podkład muzyczny do powyżej cytowanego wiersza: kawałek o tytule (słowo międzyjęzykowe! wiedzieliście o tym?) „Wrak” z płyty Grimoire (2011) formacji „Kreng”

youtube.com/watch?v=uU12fCP5AqY

z którym ten tylko kłopot, że trwa 9 minut, gdy lektura „Zdarzenia” nie wymaga, jak się zdaje, aż tyle czasu. Ale wyobraźmy sobie lekturę drugą, pełną pogłębionych namysłów; może w ten sposób skale czasowe okażą się jednak przywiedlne.


PRZYPISY
[1] „Chandlerowski pasaż”:

Zbudowali piramidy i znudzili się nimi, i zburzyli je, i zmełli kamień na asfalt, żeby zbudować tamę, zbudowali ją i napuścili wody, i z wody zafundowali sobie potop.
[Żegnaj, laleczko, przeł. Ewa Życieńska]

[2] proszę też zwrócić uwagę, że literologicznie „zdanie” jest podzbiorem tytułu przywołanego wiersza

  1. nameste’s avatar

    O Zdarzeniu pisze też Anna Matysiak. Nie poprzestając na samym wierszu: zaczyna od poszerzonego opisu własnej „pozycji odbiorczej”, czytelniczej. A potem:

    [...] ten wiersz to zajrzenie do wnętrza nowego Realnego. Po pierwsze – jako przebitka z wjazdu do wnętrza „potwora”, trawiącego trupy, rozkładającego je, co oczywiście wyciąga nam też na widok różne tryby, miechy, kotły i naczynia z kwasem, całą tę garmażerię kulturowych „treści”. Po drugie – jako wariant/przekrzywienie fazy lustra: zobaczenie odbitki siebie, w formie zdestabilizowanej, rozczłonkowanej i całkowicie niesprawczej. Złowrogiej/złośliwej wiedzy o tym, że kolejne fazy – są tylko złudzeniem.

    Nie szukam tu na siłę intencji autorskiej, nie jest mi potrzebna.

    Kto ciekaw, jak dotarła do takiej końcowej syntezy, niech przeczyta resztę.

    Ja sam w blogonocie w ogóle nie zajmuję się treścią Zdarzenia, właściwie jedynym śladem, że go przeczytałem, jest przywołanie „Wraku”.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *