spotkania autorskie, festiwale i inne imprezy

spotkania autorskie

Literackie spotkanie autorskie z autorem i innymi osobami jest okolicznością smutną. Przede wszystkim dlatego, że zgromadzona publiczność jest liczebnie nikła (do mianownika – normalizująco – wkładamy nakład książki) i albo składa się z paru osób przynależnych do jednej z kanonicznych kategorii („przechodziłam obok”, „kolekcjonuję znane postaci”, „jestem siostrą organizatorki spotkania, byłoby jej przykro” itp.), albo to Krewni i Znajomi Autora, może nawet liczniejsi (zatem nie „parę osób”, a powiedzmy „kilkanaście”).

Przypadek KiZA jest nawet smutniejszy, bo – pora na „po drugie dlatego smutne, że” – spotkanie nie odbywa się w próżni (chyba że to pandemiczne zoom‐party): trzeba wynająć sal(k)ę, zapewnić oprzyrządowanie (typu nagłośnienie czy przekąski), osoby prowadzące przeważnie nie działają gratis, trzeba zatem za to wszystko zapłacić. Kto płaci? Wydawca, dom kultury czy biblioteka – i patrzcie, poszło tyle kasy, a na sali pustka albo ci, co i tak by się spotkali tym czy innym sposobem; wydatek zostaje zaksięgowany w rubryce Koszty Chybionego Marketingu. (Czy kanoniczne kategorie w ogóle coś kupują?)

Podkusił mnie niedawno (a przecież z zasady unikam!) jakiś Zły Algorytm, demon naszych czasów, i obejrzałem sobie wideło relację ze spotkania autorskiego. Smutek max.

Prowadzący‐kabotyn perlił się w tanich wodzirejskich sztuczkach (które publiczność – klasy KiZA – łykała jak stadko grzecznych pelikanów, najwyraźniej ma ów prowadzący udział w jakiejś respektowanej środowiskowo władzy), zadawał mało inteligentne pytania przetykane gęsto słowem „ja”. Autor odpowiadał, ziejąc popijanym piwem i dobrą wolą; były to wynurzenia na poziomie nadmiernie pewnego siebie nastolatka.

Od czasu do czasu następował przykry moment rytualny: autor czytał kawałki własnej książki; powinno to być zakazane. Jeśli ktoś z obecnych nie znał tekstu, mógłby się skusić i kupić egzemplarz (moment post‐rytualny, czyli pospotkaniowa sprzedaż), by w piśmie odebrać to, czego z recytacji nie usłyszał / nie zrozumiał (praktycznie pewne, że większości), no ale może lepiej kupić ot tak? W księgarni, przez sieć? Z kolei znający tekst nie po to przyszli, by słuchać takiego czytania, chyba że dreszczem miała ich przejąć autorska głosowa interpretacja. Nie w tym przypadku, niestety. Tak czy inaczej – impreza czysto towarzyska.

Trwało to około godziny; czas doskonale zmarnowany.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Tak. Kasa, która w skali ‘cały kraj’ razy ‘rok’ przepływa przez spotkania autorskie, jest niemała. Jeśli w jakiejś części trafia do autorów, mamy do czynienia z rodzajem niepunktowego funduszu stypendialnego. Podejrzewam jednak, że to mniejsza część wydatków.

To też jest smutne.

festiwale

Kalendarz festiwali literackich w Polsce jest obfity. Typowy festiwal składa się z iluś spotkań autorskich oraz pewnej liczby Dodatkowych Atrakcji. Taka impreza jest mniej smutna od pojedynczego, izolowanego (w czasie i przestrzeni) spotkania autorskiego. Dlaczego?

Po pierwsze, jest wybór. Po drugie, przez skalę wydarzenia i Dodatkowe Atrakcje zapewnia się [potencjalnie] udział publiczności miejscowej. Jeśli lokalizacją festiwalu jest miejscowość nieduża (albo nawet ich sąsiedzka grupa), to publiczność wykracza poza wyżej wymienione kategorie, tj. kanonicznych i KiZA, a więc (przeważnie raz na rok) kultura „wylewa się” poza główne nurty obiegu: mediów i Wielkich Miast. Korzyści przyjmijmy za dane aksjomatycznie (szkoda czasu/miejsca na ich tu dyskutowanie).

Jednak głównym powodem notorycznego organizowania festiwali są zjazdy. Raz do roku spotykają się starzy znajomi (no, chyba że bywalcy zaliczają także i inne festiwale: to niemała grupka profesjonalnych spędzaczy wakacji – wtedy nawet częściej). Wymieniają się plotkami, uwagami, uczestniczą (wspólnotowo) w tym i tamtym, gromadzą myśli, wspomnienia i inspiracje; snuje się też luźne plany, z których część zaowocuje.

To nieoceniony dla gęstości tkanki kultury festiwalowy side‐effect. Sęk w tym, że w tym kuluarowym zjeździe rzadko partycypują właśnie miejscowi (choć są i wyjątki, z tego, co się słyszy).

Dlatego – w tych czasach ciężkich z powodów reżimowo‐pandemicznych, gdy rozmaitym dotąd kwitnącym festiwalom odbiera się ministerialne dotacje – pewien jednak sprzeciw budzi (coraz to powszechniejsze w państwie z gówna i tektury) wołanie o obywatelskie zrzutki na „ratowanie festiwalu takiego‐to‐a‐takiego”.

Jeśli nie stać lokalnych społeczności/instytucji na wystarczające wsparcie festiwalu na rzecz i w korzyści miejscowych, a organizatorzy wołają o dobrowolną ogólnopolską ściepę – sprawdźcie (np. badając listę zaproszonych & towarzyszących), na ile to impreza w interesie kuluarowego zjazdu, a na ile skierowana jest ku miejscowym. Nie widzę powodu, by w ten sposób dofinansowywać głównie zawodowych spędzaczy wakacji.

inne imprezy

Wzmiankowo tylko zahaczę o innego typu imprezy. Godna uwagi jest działalność prowadzona spod szyldu „najmłodszy duchem i najstarszy stażem festiwal literacki” (która to fraza budzi podobny odruch wymiotny, co „NIKE – najważniejsza nagroda literacka w Polsce”; przykład marketingu przeciwskutecznego). Ale jej formuła od dawna wykracza poza formułę festiwalu.

W rzeczywistości jest to rodzaj „wyjazdu integracyjnego” pewnej rozproszonej korporacji, połączonego z (pączkującymi z roku na rok) warsztatami, które mają mieć charakter formacyjny, ale są podejrzewane raczej o formatowanie (pod nagrody, pod krytyków, którzy nierzadko okazują się a to redaktorami tekstów, a to przedwstępnymi żurorami).

Rozwinięcie tego tematu wykracza jednak poza niniejsze krótkie sprawozdanie—

  1. andsol’s avatar

    Zupełnie nie wiem dlaczego skojarzyłem to sobie z konferencjami (przepraszam za przymiotnik nie do uniknięcia, który obiecuje bez dania gwarancji) naukowymi. W świecie sprzed internetu miały sens. Bez wątpienia mają i dziś, skoro istnieją, ale jaki?

  2. Michał Babilas’s avatar

    @andsol:

    Dokładnie taki sam, jaki wszelkiego rodzaju (excusez le mot) iwenty branżowe, zwane dla niepoznaki targami, seminariami, warsztatami, kongresami, czy jeszcze inaczej. Chodzi o przerwy na kawę i rozmowy w ich trakcie.

    A co do spotkań autorskich, to taki na przykład Sapkowski sobie chwali. Ale rozumiem, że opisywany problem dotyczy autorów o rozpoznawalności mierzonej w milidehnelach.

  3. nameste’s avatar

    andsol :

    Bez wątpienia mają i dziś, skoro istnieją, ale jaki?

    Mogę wymienić (na serio) dwa powody. Pierwszy jest turystyczny. Chodzi o zwiedzanie miast, w których konferencje się odbywają (a instytucje wysyłające pokrywają przynajmniej część kosztów). To dlatego konferencje zagraniczne cenione są wyżej niż krajowe^.

    Drugi dotyczy „zdybania guru”. Współcześnie naukę robi się w coraz większym stopniu w zespołach. A żeby doszlusować do jakiejś atrakcyjnej grupy, czasem trzeba dać się poznać i samemu ocenić nawet nie naukowy (to się da przez sieć), a ludzki wymiar osób. Czy gość jest ok, czy też to zeschły mandaryn, przy którym wiele się nie zdziała. Czyli w sumie jak u Michała: rozmowy przy kawie.

  4. nameste’s avatar

    Ale czasem nawet naukowa konferencja krajowa może przynieść życiowy przełom. Tak było w przypadku pana Omanko Tsubi, którego historię opisano tu: pełen szacunku tekst o najpoważniejszej śmierci.

  5. nameste’s avatar

    Michał Babilas :

    A co do spotkań autorskich, to taki na przykład Sapkowski sobie chwali. Ale rozumiem, że opisywany problem dotyczy autorów o rozpoznawalności mierzonej w milidehnelach.

    W blogonocie przewidziano „problem rozpoznawalności”: w mianowniku ułamka pojawia się nakład, jakoś tam skorelowany z rozpoznawalnością.

    Ale ważniejszy jest aspekt środowiska czytelniczego. Fandom fantastyki gromadzi największy chyba odsetek osób inteligentnych, wykształconych i oddanych bezinteresownej miłości do „swojej” literatury i jej autorów. Cóż się dziwić zadowoleniu Sapkowskiego.

    O prozie środka i amatorach spotkań autorskich z tego kręgu niewiele można powiedzieć ogólnie. (Nawiasem mówiąc, przed laty oglądałem też wideło z autorskiego czytania Ale z naszymi umarłymi wspomnianego policmajstra. Przeżycie wstrząsające. Autor czytał ze swadą, zaśmiewając się [do rozpuczku] z własnych żartów!)

    Czytelnicy wierszy składają się w większości z samych autorów. To środowisko wsobne, wymagające innych, specyficznych środków opisu.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *