Z „Kontentu” numer 9 (czerwiec–sierpień 2019) kradnę wiersz Macieja Bobuli
brak zimy w szalejowie
zima nam się kończy choć jakby jej nie było
lament kotów pod oknem choć to jeszcze luty
kotom wiejskim za marcem zdaje się zackniło
drżą okiennice pod te sprzęgające nuty
w oknie widzę tosiek idzie patrzy na te koty
coś psioczy pod nosem chyba wyjcom złorzeczy
ani się obejrzał jak wzięły go w obroty
jęczy z nimi tosiek te mają go na pieczy
i tylko psów nie widać gdzieście psy kochane
w lutym przeklętym wasze budy świecą pustką
łez oczy pełne gdyście poszły psy w nieznane
w poszukiwaniu zimy machaliśmy chustką
za wami tosiek ja i koty chmurni do cna
toczymy się teraz wyjącym korowodem
a wieś z żalu za psami spogląda spode łba
tak kończy się zima niebyła w szalejowie
Czytam to od wczoraj i nie mogę się oderwać, choć zrobiłem przerwę, żeby poczytać–przejrzeć resztę numeru, w której dzieją się różne rzeczy, lekturowo, ale ciągnęło mnie tu, z powrotem, do szalejowa. To jest normalnie (ahoj) przygoda! To znaczy, wcale nie normalnie.
węzły
Najpierw trzy węzły, dwa moje, jeden autora.
Sam Szalejów, miejsce, w którym autor mieszka (wiemy skądinąd, w sprawie Maciu Bobuli zostaliśmy, ciekawi, poinformowani, i to wielorako). Górny; są dwa Szalejowy, drugi Dolny, i tym różnią się od pobliskich, przedługich Ścinawek (Górna, Średnia i Dolna), że nie da się przez nie przejechać. Przez Ścinawki przejeżdżał po wielekroć Karol Maliszewski, mieszkaniec okoliczny miasta (Nowej Rudy), a może też przechodził, tam i sam; Ścinawki parę razy trafiły do jego wierszy czy może odwrotnie. Tymczasem Szalejów został przykryty drogą S8, która jest tam piękna, kręta górno‐dolna rozległa, bardzo kosztowne urządzenie do nieświadomego mijania Szalejowa. Jest też coś niepokojącego w tych nazwach–spadochroniarzach: kto‐co ścina się w Ścinawkach? a tu czy rośnie szalej, czy krzewi się szaleństwo? Po drodze Gołogłowy; gdzie nie spojrzysz – podwójna tajemnica.
(Topos przejeżdżania przez, przejeżdża się z reguły, podkreślam, nie widząc żywej duszy [ani martwej]; gdzieście mieszkańcy? Ale nawet, zredukowawszy prędkość, można przechodząc ani żywej. Weźcie, wielkomiastowi, swoich 80 sąsiadów z klatki schodowej, ustalcie punkt, w którym przecinają się ich codzienne ścieżki, zauważcie, że nie jest on taki punktowy, ten punkt, czajenie się na przystanku zbiorkomu niewiele pomoże, no i przejedźcie przez ów punktoobszar – ilu sąsiadów zauważycie? Dwóch‐trzech? No i co? Czym to się różni od „żywej duszy w Szalejowie”? Wniosek: kto mieszka w miastach? cudzy sąsiedzi!)
Drugi węzeł jest błędem, ale ożywczym. W wierszu Bobuli jest drugi człowiek (poza podmiotem l.): tosiek idzie patrzy, a w poprzednim odcinku kategorii „wierszyki” tego bloga – kto idzie patrzy? Tosiek.
Trzeci węzeł to potknięcie. Czytam, dochodzę do wersu
jęczy z nimi tosiek te mają go na pieczy
i potykam się o nieoczekiwany rejestr językowy. Jak to? „Na pieczy”? Autor jest wykształcony i kształcący (jako nauczyciel); ma to w małym palcu. Ja musiałem poszukać. I znalazłem, Koheleta po Kochanowsku:
Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy, Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy. Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława, Wszystko to minie jako polna trawa.
spód
Po tym znalezisku mam pewność: brak zimy w szalejowie to robota w każdym miejscu świadoma, rytmicznie (rymowo?), leksykalnie, funkcjonalnie. Czytelnik nabiera się (od razu chętnie) na prostotę, potoczystość, łatwość wchodzenia w głowę (i nogi; szur‐szur, polonez św. wita), ale pod spodem czeluści głębokie. Więc się wraca i wraca. Im bardziej czytasz, tym lepiej widzisz całą tę przewrotność, no, może nie całą od razu, ale kontury wyraźnieją.
Poczynając od „węzłowej” przewrotności, po‐Kochanowskiej: to one, koty wyjce, mają człowieka tośka na pieczy, bez wątpliwości, w ponadgatunkowy czy nawet ponad‐poza żywy‐nieożywiony, tosiek ja i koty chmurni do cna toczący się wyjący korowód. (Ale ile już Gatunków wymarliśmy; im bardziej ich brakuje, tym słabiej mogą nas ocalić, nawet psy odeszły.)
A w tle wieś spogląda spode łba, to (na moje) nie jest metonimia, to jest (w moim odczuciu) dosłowne. Nie „wieś” jako skrót na jej mieszkańców, tylko wieś jako ponad‐poza żywy‐nieożywiony jednostkowy i zarazem zbiorowy podmiot‐całość.
I jeszcze jedno. Jak on to robi (autor), że w tekście, w którym pada wiele słów konotujących hałas (i to takich, no, bez przesady można powiedzieć: przesadnych; lament, wyjcy, wyjący) panuje taka cisza? Taka, jaka (mgliście to pamiętam) zalega w padającym grubo śniegu. Chociaż...
jest całkiem biało, tak jak niektórzy chcieli, ale nie cieszy się nikt zupełnie. w chałupach koło mnie kominy mielą dym
...w innym wierszu Bobuli (biała zima) też rejestruje się rozerwanie tego – zdawało się: odwiecznego i nie wyczerpanego – układu. W niebyłej zimie cisza, zrobiona nakrywającym dramat Końca językiem, sięgającym wstecz przez stulecia po prostotę i śpiewność, a zarazem do cna współczesnym, a więc ta cisza jest dodatkowym, metatekstowym, że tak powiem, Znakiem.
*
Niesamowitą przyjemność zrobił mi ten wiersz. Zanim wyginę.
1 comment
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2019/06/brak-zimy-w-szalejowie/trackback/