ciosła

W posłowiu do Przemian Harry’ego Mathewsa (The Conversions, 1962; wyd. pol. 1987) tłumacz, Tomasz Mirkowicz (zm. 2003, sam autor zbliżonej w duchu prozy, np. Pielgrzymka do Ziemi Świętej Egiptu: powieść lipocefaliczna, 1999) napisał:

Harry Mathews powiedział w jednym z wywiadów, że jego wymarzonym czytelnikiem byłby ktoś mieszkający na dwudziestym piętrze wieżowca w Nowym Jorku, kto po skończeniu Przemian jest tak rozzłoszczony i rozczarowany ostatnim akapitem powieści, że ciska ją przez okno, po czym – zanim spadnie ona na bruk – zaczyna się zastanawiać, dlaczego właśnie tak się kończy, o co chodzi, zrywa się z miejsca, zjeżdża windą w dół, chwyta książkę, wraca na górę i ponownie zagłębia się w lekturze. Celem ostatniego akapitu nie jest bowiem zirytowanie czytelnika; ma raczej zaintrygować go, sprawić, żeby nie odstawił książki natychmiast na półkę, bo choć w tym momencie kończy się narracja, proponowana przez autora zabawa może jeszcze trwać długo.

Bo, wyjaśnia dalej Mirkowicz, Mathewsowi nieodmiennie szło o to, by czytelnik stawał się ostatecznym twórcą powieści, a najlepszym sposobem wciągnięcia go w głąb zabawy jest szturchanie w ciemię zagadkami, wciągnięcie go w intrygę.

[Mathews] uważa, że powieść ma być powieścią i niczym więcej, podobnie jak muzyka jest muzyką, i nikt od niej nie wymaga, aby jednocześnie coś mówiła, kształciła, pouczała. Ma porywać, zachwycać, może nawet przerażać, ale nie jest w stanie niczego wyjaśnić, nie jest zdolna do prawienia morałów czy oferowania recept na zbawienie świata. Harry Mathews, który, zanim zaczął pisać, odbył studia muzyczne kolejno w Princeton, na Harvardzie i w École de musique w Paryżu, chce, aby jego powieści funkcjonowały analogicznie.

Wzmianka o muzycznym wykształceniu Mathewsa jest istotna, w Przemianach jedną z pierwszoplanowych ról grają kody muzyki. Złośliwy^ autor opatruje powieść dwoma aneksami. Pierwszy pod tytułem Der müssige Schöpfer w całości po niemiecku (i bez tłumaczenia) daje trochę co innego niż zapowiada tytuł. Zwłaszcza że w spisie treści tytuł już brzmi: Der musique Schöpfer (pomyłka to czy zamierzone?). Drugi to reprodukcja partytury opatrzona zwięzłą notą, zaczynającą się tak:

Fragment napisany charakterem pisma Mozarta może mieć związek z zagubioną Missa Fa Si Re. Rękopis zawiera trzynaście taktów na pięć głosów bez akompaniamentu; fragment zatytułowany jest „Kyrie”, lecz nie posiada tekstu. [...]

Myliłby się wszakże ktoś mający nadzieję, że Mathews ograniczy swój apokryficzny impet do przestrzeni aneksów. Przemiany całe usiane są rozmaitymi wstawkami‐zagadkami; być może niejeden czytelnik wyrzuci ksiażkę przez okno przed ukończeniem lektury.

A tłumacz, cóż, dokłada nieco własnych tajemnic. Poza powyższą rozbieżnością w tytułach Aneksu 1 zastanawia mnie mocno, czemu Mirkowicz przełożył czterowers śpiewany przez Beatrice Fod, niemal otwierający Przemiany, który w oryginale brzmi:

At night when you’re asleep
Without no pants on
Into your tent I’ll creep
Without no pants on

tak, jak to zaraz poniżej zobaczycie w przytoczonym początku powieści. Nie wykluczam wszakże, że rozmaite anglojęzyczne wydania The Conversions mogły się różnić w tym miejscu; nie bądźmy pewni niczego.

Ciosła

Bogaty kolekcjoner Grent Wayl zaprosił mnie na przyjęcie odbywające się w jego nowojorskiej rezydencji.

– Bea śpiewa do niczego! – powiedział, kiedy się ze mną przywitał, wskazując na swoją siostrzenicę, pannę Beatrice Fod. Śpiewała gościom przy akompaniamencie fisharmonii, na której grał jej brat Isidore.

Młodzieńcy strzeżcie się Bordżji, 
Gramofon nagle zagadał, 
Dla niej nienawiść zgroza, 
Gdzie jest Lukrecja, tam biada!

Ileż zdenerwowania było w głosie milionera! Dlaczego nie podobał mu się śpiew siostrzenicy? Goście byli przecież zachwyceni. Pan Wayl starzał się, starzał; nikt jednak nie mógł lekceważyć jego słów.

Pragnął mi pokazać jeden ze swoich najnowszych nabytków, więc udaliśmy się razem do biblioteki na piętrze. Tam położył na białym stole podłużny futerał obity zieloną skórą i, oświetliwszy go punktowym reflektorem umieszczonym na suficie, podniósł wieko. Na szkarłatnej wyściółce spoczywała dawna broń z zakrzywionym na kształt dziobu płaskim złotym ostrzem osadzonym na gładkim, jesionowym trzonku.

Pan Wayl wyjaśnił mi jednak, że jest to nie broń, lecz obrzędowa ciosła. Zwrócona ku nam strona ostrza była zupełnie gładka, drugą natomiast zdobiło siedem delikatnie wygrawerowanych scen. Na sześciu z nich powtarzała się postać długowłosej kobiety o pełnych piersiach i najwyraźniej śniadej cerze, gdyż jej twarz pokrywała gęsta sieć drobnych kresek. Pan Wayl poinformował mnie, że kobieta była prawdopodobnie bohaterką lub świętą, a wyryte sceny dotyczą ważnych wydarzeń z jej życia. Mówiąc to przyglądał mi się dość dziwnie.

Następnie poprosił, żebym spróbował wyjaśnić mu poszczególne sceny. 

Zacząłem od lewej strony, od ornamentu w samym rogu ostrza: przedstawiał kobietę stojącą nago przy ujściu strumienia; u jej stóp piętrzył się stos muszli kauri. Niezbyt pasowało to do życia świętej, ale mieściło się w ramach średniowiecznej stylizacji, często dość osobliwie łączącej pogańskie i chrześcijańskie motywy.

Drugi ornament ukazywał kobietę pośród chmur unoszących się nad tłumem odzianych w pasiaste stroje mężczyzn, z których każdy trzymał laskę w kształcie odwróconej litery „L". Poniżej chmur widniał dysk najeżony zakrzywionymi kolcami, a jeszcze niżej wyryci byli ludzie wznoszący do góry ręce. Scena ta najprawdopodobniej przedstawiała objawienie się świętej, jej zstąpienie na ziemię. Laski były zapewne proporcami aniołów, a kolczasty dysk radującym się słońcem.

Na kolejnym rycie kobieta i ubogo odziany mężczyzna trzymali nieduży wieniec, każde z jednej strony. Pomyślałem, że mężczyzna to na pewno Chrystus, który wręcza swojej towarzyszce koronę świętości.

Czwarta scena przedstawiała kobietę wśród straszliwie pokiereszowanych, walczących rycerzy. Święta najwyraźniej kładła kres jakiejś bitwie, a może w ogóle wojnom.

Piąta ukazywała kobietę na tle płonącego gaju; wśród drzew widać było ludzkie twarze wykrzywione bólem. Kobieta wznosiła błagalnie ręce, jakby prosiła o łaskę dla potępionych.

Na szóstym rysunku kobieta klęczała przed duchownym w mitrze, który trzymał lewą dłoń uniesioną nad jej głową. W tle płonął ogień, który uznałem za symbol boskiej miłości. Byłem przekonany, że scena ta przedstawia błogosławienie świętej przez jednego z papieży.

Na ostatnim rycie nie było kobiety. Uznałem, że jego rola jest czysto dekoracyjna, podobnie jak pierwszego ornamentu: cztery strzałki, będące promieniami jednego niedużego łuku, wskazywały symbole oznaczające kwadry księżyca. Torba pełna ryb – prawdopodobnie kolejny motyw chrześcijański – wisiała poniżej.

Moje wyjaśnienia zniecierpliwiły pana Wayla.

– Jest pan równie głupi jak Is! – burknął.

– Przykro mi – powiedziałem – jeśli spisałem się marnie. 

Nagle stał się przyjacielski:

– Nie, nikt o purpurowych oczach nie może być głupi. Ale czy ma pan absolutny słuch?

Odparłem, że tak. Wychodząc z biblioteki, pan Wayl zabrał ciosłę ze sobą.


Przygotowania

Kiedy schodziliśmy po schodach, pan Wayl zatrzymał mnie nagle:

– Proszę posłuchać! 

Panna Fod znów śpiewała.

Druga królowa Amazonką była 
Ze straszną dzidą ze spiżu...

– Piękna melodia! – zachwycił się pan Wayl. – To bardzo stara piosenka, la-sol. Na pewno nie jest panu obca.

Zacząłem słuchać.

Diabłu chciała wyśpiewać zbawienie 
W szkarłatnych kauri wianku 
Każda królowa miotała pioruny 
A głazy miażdżyła jak wszy 
Lecz Czarny Król nie łada był zuch 
Za żony pojął wszystkie trzy

Posypały się brawa. Pan Wayl pozostawił mnie na schodach; stał teraz między swoim siostrzeńcem i siostrzenicą, otoczony gośćmi. Przywołał mnie ruchem dłoni.

– Główną atrakcją dzisiejszego wieczoru będzie wyścig – oznajmił. – Udział wezmą Is i Bea, których państwo znacie, oraz – położył rękę na moim ramieniu – ten oto dżentelmen. Zwycięzca otrzyma moją antyczną ciosłę.

Do salonu weszli służący i zwinęli ciężkie zasłony kryjące jedną ze ścian: okazało się, że całą jej powierzchnię zajmują ogromne szklane drzwi, za którymi znajduje się cieplarnia. Kiedy je rozsunęli, od razu poczuliśmy wonne, ciepłe powietrze; ujrzeliśmy natomiast niewiele, gdyż jedyne oświetlenie stanowiły trzy równoległe pasy, każdy dwumetrowej długości, wpuszczone w posadzkę tuż za progiem. Połyskiwały matowozielonym blaskiem.

– To właśnie jest tor wyścigowy – wyjaśnił pan Wayl. -Wszystkie pasy, pokryte cienką warstwą słonego szlamu, są specjalnie podświetlone od dołu, żeby państwo lepiej mogli obserwować postępy zawodników. Oto oni.

Wyciągnął otwartą papierośnicę: leżały w niej trzy małe patyczki barwy tytoniu, każdy zakończony kłębkiem splątanych białych nici.

– Robaki zwane zefirami. Są wysuszone, więc wyglądają na martwe, ale wnet ożyją pod wpływem wilgoci. Ich trasa wyłożona jest od startu do mety naturalnym pożywieniem zefirów – maleńkimi faraonami. Jeśli zaś chodzi o osoby uczestniczące w wyścigu, ich rola nie ogranicza się do patrzenia. Każda z nich musi towarzyszyć postępowi swojego robaka wstępującą gamą durową graną na jednym z tych instrumentów; jak państwu zapewne wiadomo, zwą się serpentami.

Pan Wayl zdjął ze ściany za sobą trzy drewniane tuby w kształcie litery S, zamocował na ich cieńszych końcach srebrne ustniki, po czym na jednej z nich bezgłośnie zademonstrował skalę, stopniowo odsłaniając wszystkie sześć otworów. Żeby uzyskać najniższy i najwyższy ton, nie należało odkrywać żadnego.

– To dziwne – powiedział pan Wayl – ale długość odcinka oddzielającego trzy pierwsze otwory od następnych ma się nijak do odległości akustycznej między czwartym a piątym tonem skali. Również i odległości między poszczególnymi otworami nie są proporcjonalne do stosunków interwałowych; zostały usytuowane tak a nie inaczej dla wygody palców. A jednak efekt jest właściwy. Kiedy wszystkie otwory są odsłonięte: c. Kiedy tylko jeden: d. Przy dwóch mi wychodzi. Ponieważ są to serpenty w stroju c, ich dźwięki odpowiadają zasadniczym tonom.

W chwili rozpoczęcia wyścigu wszyscy uczestnicy mają zagrać niskie c. Na każdym pasie umieszczono sześć czarnych krążków: kiedy jego robak będzie je mijał, uczestnik musi grać kolejne dźwięki – d przy pierwszym krążku, e przy drugim i tak dalej. Brak akompaniamentu powoduje dyskwalifikację, nawet jeśli robak pokona całą trasę. Wyścig zakończy pierwsze wysokie c.

Pan Wayl wręczył nam serpenty.

– Dla ciebie, Bea, wspaniały francuski egzemplarz, wykonany dla księżnej Lissixgu, znanej jako „Królowa Palec" – ale na śmierć zapomniałem, co znaczy „palec” po łacinie. Is otrzyma ulubiony instrument Dericara Ciorca, znanego wirtuoza. Pan dostanie ten. Jest owinięty taśmą maskującą, żeby ukryć namalowane na nim nieprzyjemne sceny; poza tym jest w idealnym stanie. Proszę zająć miejsca.

Weszliśmy do cieplarni i uklękliśmy, każde z instrumentem w ręku, przy wyznaczonych nam pasach. Obok nas uklękli służący trzymający w pogotowiu drzemiące robaki.

Po chwili światła w salonie zgasły.

– Zaczynajcie! – rozkazał pan Wayl.


Wyścig

C: nierówno, trzy serpenty zagrały ten ton w niemal zupełnym mroku. Służący umieścili nasze robaki w ożywiającym szlamie. Klęcząc na macie z wyczyńca, obserwowałem mojego, który leżał tuż przy jej podświetlonym na zielono skraju – nie poruszał się. Po mojej lewej ręce Beatrice Fod poganiała szeptem swojego; chwilę później zagrała na swoim instrumencie – niepewny półton.

– Cierpliwości – poradził pan Wayl stojący w progu salonu.

Blade światło w cieplarni było niewiele mocniejsze niż dryfująca fosforescencja. Mój robak skurczył się nagle, po czym splątane nitki rozwinęły się, przemieniając się w cienkie, ciekawskie macki, podobne do młodych pnączy winorośli. Jego brunatne ciałko nabrało bladej, białawo-zielonej barwy. Ruszył z miejsca, szybko sunąc po wilgotnym szkle dziwnie krętą trasą. Zanim dotarł do pierwszego czarnego krążka, od wytężania wzroku w nikłym świetle rozbolały mnie oczy.

D – zagrałem wyraźnie, natomiast Beatrice znów wydała tylko chwiejne cis. W salonie rozległy się śmiechy. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem dlaczego: drzemiącego w głębokim fotelu starszego jegomościa oświetlono granatowym światłem, co w połączeniu z fosforyzującą bielą nadal wypełniającą salon wywoływało wrażenie, że mężczyzna jest pokryty sadzą. Drzemał dalej mimo wybuchów radości.

Mój zefir szybko posuwał się naprzód. Odkryłem, że pozostawia na trasie ledwo widoczny czarny ślad: urywaną, nierówną linię.

Beatrice, mimo że jej robak sunął raźno po torze, wciąż wydawała tylko ten sam smętny półton zamiast pożądanego d. Instrument Isa Foda nadal milczał. Mój robak minął drugi krążek. Zagrałem E. Widzowie westchnęli z podziwu i równocześnie czarny ślad pozostawiony przez robaka zmienił na moich oczach kolor na szarozielony. Podniosłem głowę i na ścianie za metą ujrzałem przeznaczoną dla zwycięzcy ciosłę; mieniła się czerwienią w padającym na nią z niewiadomego źródła białym świetle. Była barwy mojego wewnętrznego oka! Niemal zapomniałem o robaku: kiedy znów na niego spojrzałem, był już przy trzecim krążku.

F: moje usta i płuca wydobyły z instrumentu kolejny ton. Kiedy się rozległ, ognistą ciosłę, w którą wpatrywałem się z natężeniem, ponownie ogarnął mrok. Za moimi plecami znów zapanowało poruszenie. Wszyscy patrzyli na stojącą pośrodku salonu na niedużym podwyższeniu oszkloną gablotę, w której wystawiony był Slauss, szafir o wadze piętnastu funtów. Klejnot lśnił, jakby był podświetlony od wewnątrz: przezroczystą bryłę wypełniał gąszcz cienkich, czerwonych żył. Oglądaliśmy z podziwem szafir, gdy wtem serpent Isa Foda zagrał d. Na ten dźwięk nastąpiła kolejna zmiana: szafir stał się zupełnie czarny. Jednakże czerwona plątanina wewnątrz nadal była widoczna, choć nieco przyciemniona.

Kiedy mój zefir dotarł do czwartego krążka, popełniłem swój jedyny błąd w trakcie wyścigu. Grając f odsłoniłem ostatni z pierwszych trzech otworów. Od następnych rzeczywiście dzieliła go nienaturalnie długa odległość, tak jak uprzedzał nas pan Wayl. Żeby to zrekompensować, po oderwaniu palca od następnego otworu, aby zagrać g, specjalnie rozluźniłem wargi – ale udało mi się wydobyć z instrumentu jedynie niepewne fis.

Wszystkie światła zgasły, nawet te podświetlające na zielono pasy. Cieplarnię i salon wypełnił dziwny, głęboki mrok. Sądziłem, że jest absolutny, ale równocześnie zdawało mi się, że widzę jego wspaniałe, gęste kłęby. Okazało się, że to nie złudzenie, kiedy bowiem wysiliłem wzrok, ujrzałem również ślady pozostawione przez robaka. Jego kręty tor nie był przypadkowy – w szlamie powstawały litery.

Zapomniałem naprawić błąd. Dopiero gdy ciszę, która zapadła po nagłym zgaszeniu świateł, przerwało skrępowane kaszlnięcie panny Dryrein, sekretarki pana Wayla, zdałem sobie sprawę, że muszę powtórzyć ton.

G: czekoladowy mrok przebiła nagle ruchoma wiązka żółtego światła.

– Palec Midasa – powiedział pan Wayl. 

I rzeczywiście: wszystko, na co tylko padła wiązka, nabierało połysku i masywności złota. Szafir, fisharmonia, pan Wayl, panna Dryrein i po kolei wszyscy goście zostali poddani tej iluzorycznej przemianie. Największy zachwyt wywołała transformacja Imy Mutes, katalońskiej entreteneuse, której wieczorowa suknia wykonana była z ciasno zwiniętych splotów aksamitnych węży.

Żółta wiązka zbliżała się do cieplarni, kiedy Is Fod zagrał f. Ciosła znów stała się szkarłatna. Ale gdy spoczęła na niej wiązka światła, nie zmieniła barwy na złotą – przybrała tylko głębszy odcień i wyglądała, jakby wisiała pośród złocistej mgiełki.

Przekonałem się, że wzrok mnie nie mylił: na trasie mojego robaka rzeczywiście pozostawały litery, które teraz, w świetle odbitym od ciosły, lśniły na fioletowo. Ale nie miałem czasu im się przyjrzeć. Mój robak był już przy piątym krążku.

A. Ciosła znikła ponownie, a wraz z nią ruchoma wiązka światła. Za to fioletowe światło skąpało drzemiącego gościa, którego przedtem widzieliśmy pokrytego sadzą. Tym razem śmiech zebranych obudził go na tyle, że otworzył oczy: zalśniły dziwnie, wypuszczając'w otaczający go mrok cienkie wiązki liliowej barwy.

– O Papa, tu m’fais peur! – krzyknęła jakaś dziewczyna. 

Staruszek znów zapadł w sen. Kiedy dosięgło je fioletowe światło, litery pozostawione przez mojego robaka stały się żółte, a pas, którym się posuwał, okryła czerń.

Beatrice po raz ostatni dmuchnęła w swój serpent: znów rozległo się tylko drżące cis i matowa biel zalała na moment fioletowego gościa.

– Kurwa mać!

Powietrze zafurkotało i rozległ się brzęk tłuczonego szkła – to Beatrice wyrzuciła instrument przez dach cieplarni. Poczuliśmy podmuch zimnego, lutowego powietrza.

Po moim h rozległo się natychmiast f Isa Foda. Róż zalał tor, pasy stały się błękitne, a ślad robaka jaskrawożółty. Trzy purpurowe światła, zapalone na mecie, pozwoliły nam zobaczyć, co czeka każdego z naszych zawodników: na końcach pasów siedziały pająkowate kraby o masywnych kleszczach i skorupach porośniętych długimi wodorostami. Krab naprzeciwko mnie, widząc swoją ofiarę tak blisko, zdecydował się zaczekać, natomiast ten vis-à-vis Isa Foda ruszył leniwie w stronę swojej. Robak Beatrice został już zjedzony.

Obserwowałem zniżające się słupki oczu czekającego kraba. W chwili gdy jego kleszcze chwyciły szczupłe, wijące się ciałko zefira, pan Wayl zawołał do mnie:

– Teraz!

Wysokie c zagrałem prawidłowo; powietrze na moment wypełniło się płynnym srebrem, po czym w cieplarni i w salonie zapaliły się światła. Bolały mnie oczy i widziałem wszystko jak przez mgłę. Kiedy wróciła mi ostrość wzroku, na pasach nie było już świateł, robaków i krabów. Pozostał tylkc kręty ślad ze sproszkowanego pokarmu i szlamu, pozostawiony przez mojego robaka; pourywane, czarne zygzaki, wśród których rozpoznałem garść liter:

e    as no    s   ex     rex noth     Syl i

– Proszę to sprzątnąć – polecił pan Wayl służącemu, po czym zwrócił się do mnie: – Nie o to mi chodziło. Ułożyłem pokarm tak, żeby robak napisał... Ale nic z tego nie wyszło. Bełkot.

Wyścig trwał godzinę. Wyszedłem niedługo potem, zabierając nagrodę.

 
 
ZOB. TEŻ blogonota p(proces p), wyimki z rozmowy z Mathewsem w redakcji „Literatury na Świecie”

PRZYPISY

[1] uskarżałem się, że „ktoś mi rąbnął egzemplarz” Przemian, jak widzicie, luka została zapełniona

[2] prawie wszystko wiąże się z prawie wszystkim; Mirkowicz objaśnia w posłowiu, że Mathews „ramową” zagadkę Przemian montuje na tropie Frazera/Gravesa (tajemny kult Wielkiej Bogini), nic dziwnego, że pan Grant Wayl po dokonanej przez narratora interpetacji rytów na ciośle zarzuca mu głupotę; przykładowo (Mirkowicz):

[...] postacie z laskami [w kształcie odwróconej litery „L”] to dźwigający motyki satyrzy

towarzyszący (na wielu greckich wazach) bogini Selene (tu: po wyzwoleniu jej przez Dionizosa); itd., itd.

[3] niemniej, pan Wayle zaraz potem dodaje: „nikt o purpurowych oczach nie może być głupi” (por. w Wyścigu: ciosła mieniła się czerwienią [...]. Była barwy mojego wewnętrznego oka!); zdarzenia opisane w powyżej cytowanych trzech pierwszych rozdzialach są dziwne (łagodnie ująwszy), ale w tej dziwności są dalsze, zagnieżdżone dziwności, jak choćby owe purpurowe oczy

  1. andsol’s avatar

    Skłoniłeś mnie do położenia mojego egzemplarza „Przemian”.na wierzchu sterty pt. „na już”.

    I zaskoczyło mnie, że nie daje się znaleźć ebooka oryginału. Mirkowicz to wielkiej klasy tłumacz, ale nawet w jego przypadku dobrze jest widzieć co autor w istocie powiedział.

  2. nameste’s avatar

    andsol :

    co autor w istocie powiedział

    Oglądałem fragment oryg. w look inside (pewnej e‑księgarni), stąd ta zagadka początkowej śpiewanki (komentator elsewhere sugeruje odszukanie Borgii w Locus Solus Roussela, któremu Mathews składa Przemianami hołd). Innych poważnych rozbieżności nie zauważyłem (w drugiej śpiewance Czarny Król to w oryg. Black Jack), no ale widać tam ledwie parę stron.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *