W październiku 1998 Harry Mathews był w Warszawie, w przeddzień jego odjazdu dopadło go siedem osób, pogadali, a zapis tej rozmowy [na 32 stronach] wydrukowano w LnŚ 3/2000. Mówili tam: Henryk Bereza, Jerzy Jarniewicz, Tomasz Mirkowicz, Tadeusz Pióro, Piotr Sommer, Andrzej Sosnowski, Anna Wasilewska. Ale przede wszystkim mówił Mathews.
Z tej rozmowy wyciągam, przy pomocy stadka nieskoordynowanych cytatów z H.M., pewien wątek; proza a poezja, „rozumność”, a nawet – „sens życia”^.
Mathews:
[...] zależało mi zawsze na tym, aby prozie powieściowej nadawać taką intensywność, jaką posiada poezja, nie narzucając jej przy tym zewnętrznych cech poetyckich.
Nieco dociśnięty rozwija:
[...] proza zawsze jest albo rozumna, albo musi rozumność udawać. Sam język [...], sama natura zdania pociąga za sobą jakieś sensowne przesłanie. I to jest fałsz językowy.
[...]
[...] mówienie prawdy zawsze było przywilejem poetów. [...] poezja nie dostarcza żadnych informacji, z pewnymi wyjątkami, ale poezja nie musi dostarczać żadnych informacji. Przynajmniej aż do nowoczesności poezja proponuje nam dość absurdalny sposób składania słów, który z niczym nie ma nic wspólnego, a dotyczy to w tej samej mierze Homera, co Aleksandra Pope’a czy Shelleya. A przecież poeci zawsze utrzymywali, że to oni mówią prawdę – na pewno ma to coś wspólnego z ich fenomenalnymi umiejętnościami dokonywania rozmaitych „przemieszczeń”, umiejętnościami podważania sposobu, w jaki posługujemy się językiem [...]. jest coś bardzo niedorzecznego, ponieważ
...wcinam się tu w tok wypowiedzi, żeby podkreślić: teraz będzie credo Mathewsa, powtórzy to w rozmowie później...
słowa są nierozumne, wszechświat jest nierozumny, my jesteśmy nierozumni, a jedyną rozumną rzeczą jest język. Zatem w jakimś sensie to poetyckie roszczenie do mówienia prawdy z całą pewnością ma związek z radykalnym odchodzeniem poetów od językowej normalności. [to akurat wytłuszczenie moje – n.]
Potem gadają sobie o Oulipo, Nowojorczykach i innych kwestiach, aż tu temat jakby wraca:
Sama kwestia substytucji w istocie jest podstawowa, jako że mimetyczna iluzja oczywiście zasadza się na fałszu – nie można przedstawić żadnego zdarzenia na stronie; robi się przedstawienie, które jest zdradą i zniekształceniem, bez względu na jakość przedstawienia.
Mimo to / właśnie dlatego / nie wiadomo:
To, czego dowiadujemy się w czytaniu... [...] pragnienie, które się budzi, gdy bierzemy do ręki ksiażkę, to jest pragnienie dokonywania odkryć, pragnienie czegoś, czego jeszcze nie doswiadczyliśmy, a więc pragnienie poznania i być może wiedzy (śmiech) o czymś, czego jeszcze nie znamy. [...] może całe życie to tylko akt czytania, a poza nim są tylko jakieś drobne, reszta w kieszeni. Nie wiem. Z pewnością dla mnie chodzi o coś, co mniej ma wspólnego z istotą, z substancją, z nominalnym sensem tego, czego się dowiaduję, niż z samym procesem dowiadywania się, więc kiedy czytamy książkę czy wiersz, poznajemy sam proces poznawania.
* * *
W tym samym numerze LnŚ abssssolutnie wspaniały tekst Roussel i Wenecja. Zarys geografii melancholijnej, podpisany: Harry Mathews i Georges Perec (z rozmowy wynika, że Mathews sypał pomysłami, a Perec pisał), fantastyczne przedstawienie; obok nudna sztuka Johna Ashbery’ego Kompromis, ale też, jak zwykle, rozmaite inne dobra.
A wycieczkę po numerze podjąłem w riserczańskim wysiłku przygotowawczym do Przemian Mathewsa, o tej stracie wspominałem w blogonocie z Księgami co?.
no comments
comments feed for this article
Trackback link: https://nameste.litglog.org/2022/09/pproces-p/trackback/