alphaville

Alphaville (1965) Godarda [RIP od wczoraj] oglądałem po raz pierwszy przedawno, film ten zrobił wtedy na mnie b. mocne wrażenie, przede wszystkim wprowadzeniem na ekran kategorii umowności. Bohater, Lemmy Caution (pod przykrywką: Ivan Johnson, korespondent „Figaro‐Pravdy” z Nueva York, grany przez Eddiego Constantine), skrzyżowanie Sama Spade’a (Sokół maltański) z agentem 003 (to nie literówka), ale z twarzą noir przebijająca wszystkich ekranowych twardzieli, przybywa z misją ze swojej własnej do innej galaktyki, a właściwe do jej stolicy – Alphaville. Samochodem, fordem galaxy [jakże by inaczej] przybywa.

Alpha 60: What were your feelings...
...when you passed through galactic space?

Johnson: The silence of infinite space appalled me

...fragment anglojęzycznej transkrypcji dialogów.

Umowność podszywa tu zresztą wszystkie piętra. Wtedy (przedawno) zetknięcie się z takim poziomem hm, bezczelności (SF „bez efektów”, w paryskich dekoracjach, podróż międzygalaktyczna samochodem etc.) w proponowaniu owej umowy oszałamiała; umowę zawarłem, do tego stopnia, że przez jakiś czas po seansie patrzyłem na ulice i budynki polskiego miasta jak na kosmicznie obce (i budzące niepowszedni, powszednich nie brakowało, lęk). Nie chcę się rozpisywać w sprawie setek zastosowanych przez Godarda (parodystycznie i/lub symbolicznie, zabawnie, ale nie w momencie oglądania: noir-nastrój odwlekał klasyfikacje o tę znaczącą sekundę) drobniejszych umowności, prowadziłoby to do zaspoilowania (wrażeń, nie zwrotów fabuły, ta jest również umowna).

Skończyłem (ponownie) oglądać godzinę temu; symbolizmy się zestarzały, ale nastrój, ekspresjonistycznie oświetlana twarz Constantine’a, i, no właśnie, bezczelnie poroponowana i nadal kupowana umowa – wcale.

Po latach w tego typu umowności dalej posunął się von Trier – w Dogville, kórego sam tytuł jest mniej lub bardziej wyraźnym hołdem dla Godarda. Ale tam całkiem inne kwestie generowały wrażenia.

reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *